Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.415.868 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 217 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Trzeba wyzwolić się ze strachu bogów i śmierci."
 Światopogląd » Irreligia

Religia i cierpienie
Autor tekstu:

Publicystyka nieczęsto zmusza czytelnika do namysłu; na teksty należące do tego gatunku na ogół reaguje się natychmiastową aprobatą, dezaprobatą lub obojętnością. Publicystyka Leszka Nowaka jest pod tym względem nietypowa, a jego artykuł „O Bez Dogmatu bez dogmatów", napisany z okazji skromnego jubileuszu naszego pisma, należy do takich, których treść „chodzi" za czytelnikiem długo po lekturze, nawet — a może zwłaszcza — w przypadku, gdy wyrażenie jej własnymi słowami sprawia pewną trudność.

W języku tego tekstu jego myśl przewodnią można streścić tak oto. Istnieją dwie wzajemnie wykluczające się wizje człowieka: z jednej strony, wizja przedstawiająca go jako istotę silną, ceniącą sobie wolność w ogóle, a wolność sądzenia w szczególności, i skłonną do walki — czasem „na śmierć i życie" — z siłami, które tę wolność ograniczają; z drugiej strony, wizja istoty „zgnojonej", żyjącej „od klęski do klęski, aż do tej terminalnej", i dlatego skłonnej do „oddania się [w opiekę] silniejszemu" w zamian za wyrzeczenie się prawa do samostanowienia, w tym do samodzielnego myślenia. Każda z tych wizji jest „cząstkową prawdą" o człowieku; autor radzi zwolennikom pierwszej z nich, by — dla ochrony przed dogmatyzmem — „przewietrzali sobie umysły" zakładając na próbę tę drugą, a nadto brali ją pod uwagę w ocenie takich instytucji jak kościoły, które oferują opiekę („pociechę", „wsparcie duchowe") za cenę zniewolenia umysłu. Zauważa też, że istnieją rozmaite inne formy zapewniania człowiekowi wsparcia, którego ceną jest wolność myślenia: oferują je swoim członkom takie organizmy społeczne, jak szkoły naukowe czy koterie artystyczne (a w pewnej mierze zapewne wszelkie środowiska społeczne).

Przekład drugiej z tych dwu wizji człowieka na dosłowny język wymaga nie tylko użycia innych wyrażeń opisowych, lecz przede wszystkim usunięcia poetyckiej hiperboli. Nie jest bowiem prawdą, że życie każdego człowieka przebiega od klęski do klęski, nie widać też powodu, dla którego śmierć należałoby uznać za klęskę ostateczną (klęska to ruina naszych nadziei czy planów, a wszak niektóre z nich się spełniają, życia wiecznego zaś nikt przy zdrowych zmysłach nie planuje). Prawdą jest natomiast, że ludzie, jak wszelkie istoty czujące, doznają cierpień — czasem mniej, czasem bardziej dotkliwych, jedni względnie rzadko, inni często, a niektórzy prawie nieprzerwanie; prawdą jest też, że w wielu cierpieniach ludzie szukają pomocy i wsparcia psychicznego u innych ludzi i dość często je otrzymują — udzielane w mniej lub bardziej skutecznej formie, bezinteresownie lub interesownie.

Pierwsza wizja w eksplikacyjnym przekładzie brzmi równie banalnie: naturalną reakcją na cierpienie jest pragnienie usunięcia jego źródeł, a gdy źródłem cierpienia są relacje społeczne — chęć zmiany tych relacji nawet za cenę wysokiego ryzyka osobistego. Pragnienie wolności myśli i słowa jest tu wtórne, bo ta wolność stanowi zwykle narzędzie nieodzowne do urzeczywistnienia owej zmiany. Ale wolność myślenia jest też pierwotną, wręcz biologiczną potrzebą człowieka — nie dlatego, by był on szczególnie silny, lecz przeciwnie, dlatego, że fizycznie został przez naturę wyposażony dość mizernie i tylko rozum pozwala mu przetrwać jako gatunkowi i czerpać satysfakcję z życia osobniczego.

Nie wiem, czy po takiej naturalistycznej translacji te dwie wizje człowieka nadal można nazwać Leśmianowską i Marksowską; należałoby zapytać o to historyków piśmiennictwa. Sądzę natomiast, że nic lub niewiele więcej da się z tych wizji ocalić, jeśli chcemy traktować je serio. A w tej wersji nie są to wcale wizje konkurencyjne, lecz proste opisy pewnych aspektów ludzkiej kondycji, składające się na dość spójną całość.

Czy jednak nie jest prawdą, że udręczony cierpieniem człowiek skłonny jest popadać w stan paraliżu rozumu, jeśli pozwala to osłabić lub ukoić cierpienie? Chyba tak, ale nie częściej i nie na dłużej, niż w stan omdlenia pod wpływem silnego bólu fizycznego. Trwałe uzależnienie od religii na pewno nie jest stanem tego rodzaju. Czym jest zatem i dlaczego do niego dochodzi?

Stadny (jeśli ktoś woli — społeczny) charakter naszego gatunku wygenerował instytucję zwaną autorytetem: zjawisko względnie trwałego i względnie powszechnego podporządkowywania się w myśleniu i w działaniu jednostkom lub grupom uznanym za godne zaufania w odpowiednim zakresie. Zawierzenie autorytetowi nie jest aktem rezygnacji z rozumu; przeciwnie, jest dyktatem rozumu w warunkach społecznego podziału pracy, w tym zadań poznawania świata i przekazywania wiedzy o nim. Obok pożytków jednak instytucja ta przynosi szkody, status autorytetu bowiem jest dość atrakcyjny, a przy pewnej dozie zręczności może go zyskać — i zachowywać przez długi czas — także źródło informacji bałamutnych.

Ludzkość dopracowuje się powoli środków ochrony przed tym niebezpieczeństwem. Wyodrębniła obszar, na którym pozyskuje się informacje w sposób społecznie kontrolowany wedle skodyfikowanych, surowych kryteriów: jest nim nauka. Stworzyła instytucję, która z założenia ma upowszechniać dorobek poznawczy spełniający te kryteria: jest nią edukacja publiczna. Nauka i szkoła nie wyparły jednak dotąd (choć znacznie ograniczyły siłę i zasięg wpływów) innych, niekontrolowanych i przed nikim nie odpowiedzialnych, ale zręcznie funkcjonujących autorytetów w kwestiach, na które ludzie poszukują odpowiedzi.

Należą do nich autorytety religijne — występujące w aureoli wielowiekowej tradycji i wspierające się rozmaitymi „świętymi księgami", lub pozbawione takich rekwizytów, ale przyciągające perspektywą odsłonięcia „nowych horyzontów". Najchętniej odpowiadają one na pytania źle postawione lub z innych powodów nierozstrzygalne empirycznie (o sens życia, o „życie po życiu" itp.); monopolizują problematykę moralności, mistyfikując jej naturę (przez odmówienie kodeksom etycznym statusu umów społecznych); czasem (choć coraz rzadziej) angażują się w proroctwa, na ogół niejasne lub dotyczące odległej przyszłości.

Pełnią także pewne inne funkcje. Te z nich, które dysponują bogatym zapleczem materialnym i instytucjonalnym, a dzięki temu odpowiednio rozległymi wpływami, tj. autorytety tzw. wielkich religii, udzielają (sowicie opłacanego) poparcia przyjaznym im siłom politycznym, niekiedy zaś bezpośrednio uczestniczą w sprawowaniu władzy politycznej. Starają się kształtować i utrwalać obyczaje i postawy sprzyjające rozszerzaniu i zachowaniu swoich wpływów (m.in. przez nawoływanie do „dbałości o korzenie", „zachowywanie tożsamości" itp.). Chętnie uczestniczą, jako organizatorzy, w działalności charytatywnej. Czasem podejmują się tzw. niekonwencjonalnego uzdrawiania ciał lub dusz (leczenie przez dotyk, egzorcyzmy itp.).

Czy jednak niosą pomoc i ulgę w cierpieniach dzięki treściom, które głoszą? Cóż, tak o sobie mówią; zapewniają, że propagowana przez nich wiara religijna jest bezcennym, szczęściodajnym darem, a jej brak — źródłem trwałego dyskomfortu psychicznego. Być może poprawiają w ten sposób samopoczucie osób wierzących. Niektórym ludziom zapewne uprzyjemnia życie (choć bywa też źródłem przykrych rozczarowań) przekonanie, że jakaś dobra a potężna istota czuwa nad ich losem, a także wiara w inne zapewnienia autorytetów religijnych, wspierające ludzkie myślenie życzeniowe. O ile wiem, nie prowadzono w tej sprawie żadnych badań. Wiele natomiast przemawia za tym, że wiedza dostarczana przez kontrolowane autorytety nauki pozwala unikać cierpienia lub łagodzić je znacznie skuteczniej, i że metody oparte na wiedzy naukowej stopniowo redukują zapotrzebowanie na te, które są od wieków praktykowane przez autorytety religijne. Niektórzy twierdzą wprawdzie, że fakt utrzymującej się powszechności wierzeń religijnych dowodzi, iż zaspokajają one jakieś niezbywalne potrzeby człowieka, których nie zaspokaja i nigdy nie zaspokoi żadna inna instytucja życia społecznego. Jest to hipoteza empiryczna pod warunkiem, że powie się, jaki procent ateistów w ludzkiej populacji wystarczyłby, by ją obalić. A ponieważ jakoś nikt tego nie mówi, wolno tę hipotezę między mity religijne włożyć.

[Tekst ukazał się w „Bez Dogmatu", nr 52.]


 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Religia zdrowego rozsądku
Refleksje o cierpieniu

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (1)..   


« Irreligia   (Publikacja: 16-03-2003 Ostatnia zmiana: 26-02-2006)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Barbara Stanosz
Filozof, logik, publicystka; emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka popularnych książek i podręczników do logiki oraz prac z dziedziny logicznej teorii języka. Współzałożycielka i redaktor naczelny czasopisma Bez Dogmatu. Tłumaczka literatury filozoficznej. Ostatnia książka: "W cieniu Kościoła czyli demokracja po polsku" (2004)
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 19  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Filozoficzne podstawy ateizmu
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 2337 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365