|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
Wolny Duch [2] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
Tłumaczenie: Stanisław Wyrzykowski
Być niezależnym, to rzecz najnieliczniejszych: — jest
to przywilej silnych. Kto zaś porywa się na to, mając najsłuszniejsze bodaj
prawo, lecz nie będąc zmuszonym do tego, ten dowodzi, iż jest prawdopodobnie
nie tylko silny, lecz aż do szaleństwa zuchwały. Wchodzi w labirynt, stysiąckrotnia
niebezpieczeństwa, w które życie już samo przez się obfituje; nie najpośledniejsze z nich to, iż nie dojrzy oko niczyje, jak i gdzie się zabłąka, wysamotni i przez jakiego jaskiniowego minotaura sumienia na ćwierci rozdarty zostanie.
Kiedy zaś człowiek taki ginie, dzieje się to tak daleko od zrozumienia
ludzkiego, iż nikt tego nie czuje, nikt z nim nie współczuje : — a on powrócić
już nie może! do współczucia ludzkiego wrócić nie może już!
Najszczytniejsze poglądy nasze muszą — i winny! -
brzmieć jak szaleństwa, zależnie od okoliczności, jak występki, gdy w niedozwolony obiją się sposób o uszy ludzi, do nich niestworzonych i nieprzeznaczonych. Egzoteryczność i esoteryczność, jak to rozróżniano ongi
śród filozofów, u Indów jak u Greków, Persów i Muzułmanów, słowem wszędzie,
gdzie istniała wiara w hierarchię dostojeństwa, nie zaś w równość i równe
prawa, — pojęcia te nie tylko tem wyodrębniają się od siebie, iż
egzoteryk stoi na zewnątrz i od zewnątrz nie zaś od wewnątrz, widzi, ocenia,
mierzy i sądzi: istotniejszem jest to, że widzi rzeczy od dołu ku górze, -
esoteryk natomiast z góry na dół! Istnieją wyżyny ducha, z których
tragedya nawet przestaje wydawać się tragiczną; i gdyby się dało zespolić w jedno wszystek ból świata, to któż śmiałby, orzec, czy koniecznem widoku
tego następstwem byłoby współczucie, a tem samem zdwojenie bólu?… Co dla
wyższej odmiany człowieka bywa pożywieniem lub pokrzepieniem, to dla całkiem
odrębnej i pośledniejszej odmiany jest niemal trucizną. Cnoty pospolitego człowieka
równałyby się snadź u filozofa występkowi i słabości; być może, iż człowiek
wysoce rozwinięty, o ile uległby zwyrodnieniu i znikczemnieniu, dopiero tą
drogą osiągnąłby właściwości, które w świecie bardziej poziomym, dokąd
by się stoczył, budziłby dlań odtąd cześć gdyby dla jakiegoś świętego.
Bywają książki, które dla duszy i zdrowia wręcz odmienną posiadają wartość,
zależnie od tego, czy działają na duszę pospolitszą, na pośledniejszą
energię życiową, czy też na szczytniejszą i możniejszą: w pierwszym razie
są to książki niebezpieczne, podrywające, rozkładające, w drugim zaś,
okrzyki herolda, co najwaleczniejszych nawoływają do męstwa. Książki, które
cały świat czyta, są to zawsze cuchnące książki: przywarł do nich wyziew
maluczkich ludzi. Gdzie lud je i pije, nawet gdzie uwielbia, tam cuchnąć zwykło.
Nie należy bywać w świątyniach, jeśli chce się czystem oddychać
powietrzem.
Za młodu czci się i gardzi, nie znając jeszcze owej
sztuki nuance'owania, która stanowi najcenniejszy nabytek życia, i zasłużenie
srogo pokutować trzeba, iż swem tak i nie napastowało się w ten sposób
rzeczy i ludzi. Wszystko tak się składa, by najgorszy ze smaków, smak bezwzględności
został okrutnie wydrwiony i nadużyty, aż człowiek się nauczy kłaść nieco
sztuki w swe uczucia i przy pomocy sztuczności próbować raczej szczęścia:
jak to Czynią prawdziwi artyści życia. Właściwa młodości porywczość i pokora nie zazna snadź spokoju, dopóki nie pofałszuje tak rzeczy i ludzi, aż
nad nimi napastwić się może: — młodość sama przez się jest czemś obłędnem i zwodniczem. Później, gdy młoda dusza, rozczarowań udręczona nadmiarem,
zwróci się wreszcie podejrzliwie przeciwko sobie samej, wciąż jeszcze gorąca i zapamiętała, nawet w swej podejrzliwości i rozterce sumienia: jakżeż
miota się w gniewie, jak niecierpliwie szarpie siebie samą, jak mści się za
swe długie zaślepienie, jak gdyby dobrowolną było ono ślepotą! W tym
okresie przejściowym karze się siebie samego nieufnością względem swego
uczucia; zachwyty swe udręcza się wątpieniem, nawet w spokoju sumienia
wyczuwa się niebezpieczeństwo i ni to świadome przyciszenie i wyczerpanie
subtelniejszej prawości; a przedewszystkiem staje się zasadniczo po stronie
przeciwników młodości. — Minie lat dziesięć: i przychodzi się do
przekonania, że i to wszystko było jeszcze — młodością!
W najdłuższym dziejów ludzkich okresie -
przedhistorycznym zwie go się okresem — o wartości dodatniej lub ujemnej
jakiegoś czynu wnioskowano z jego skutków: czynu samego w sobie równie dobrze
jak jego pochodzenia nie brano przytem pod rozwagę, lecz mniej więcej, jak po
dziś dzień jeszcze odznaczenie lub hańba przechodzi w Chinach z dziecka na
rodziców, tak samo wstecz działająca siłą powodzenia lub niepowodzenia
powodowała człowiekiem, iż myślał o jakimś czynie źle lub dobrze.
Nazwijmy ten okres przedmoralnym ludzkości okresem: imperatyw poznaj siebie
samego! podówczas był jeszcze nieznany. W ostatnich natomiast lat dziesięciu
tysiącach na kilku wielkich połaciach ziemi doszło zwolna do tego, iż już
nie skutki lecz pochodzenie czynu jęło rozstrzygać o jego wartości: wielkie w całości zdarzenie, znamienite wysubtelnienie miary i wzroku, nieświadome
oddziaływanie panowania wartości arystokratycznych oraz wiary w pochodzenie,
oznaka okresu, który w ściślejszem znaczeniu nazwać by można okresem
moralnym: dokonano tem pierwszej próby poznania siebie samego. Zamiast następstw,
pochodzenie: co za odwrócenie perspektywy! I niewątpliwie dopiero po długich
walkach i wahaniach osiągnięte odwrócenie! Rozpanoszył się, co prawda,
skutkiem tego właśnie fatalny nowy przesąd, osobliwsza interpretacyi
ciasnota: pochodzenie czynu interpretowano z największą pewnością jako
pochodzenie z zamiaru, uwierzono jednomyślnie, iż wartość czynu polega na
wartości jego zamiaru. Zamiar jako całkowite pochodzenie oraz uprzednie dzieje
czynu: pod brzemieniem przesądu tego do najnowszych nieomal czasów moralnie
chwalono, ganiono, wyrokowano, a i filozofowano także na ziemi. Nie zachodziż
atoli dziś potrzeba, byśmy się porozumieli ponownie co do odwrócenia oraz
zasadniczego wartości przesunięcia, dzięki ponownemu samoopamiętaniu i pogłębieniu
się człowieka, — nie stoimyż u progu nowego okresu, który najpierw jako
pozamoralny negatywnie określić by należało: dziś gdy, śród nas
immoralistów przynajmniej, budzi się podejrzenie, iż rozstrzygająca wartość
jakiegoś czynu na tem właśnie polega, co w nim niezamierzone, i że cała
rozmyślność tegoż, wszystko, co w nim widzianem, wiedzianem, świadomem, być
może, należy jeszcze do jego powierzchni i naskórka, — który, jak każdy
naskórek, coś niecoś zdradza, lecz jeszcze więcej ukrywa? Słowem, mniemamy,
iż zamiar jest tylko znakiem i objawem, potrzebującym dopiero wytłumaczenia,
przytem znakiem, który za wiele, a więc sam przez się nic prawie nie oznacza, — że morał w dotychczasowem znaczeniu, czyli morał zamiarów, był snadź
przesądem, przedwczesnością, przedwstępnością, rzeczą mniej więcej tej
samej wagi co astrologia i alchemia, w każdym atoli razie czemś, co przezwyciężyć
potrzeba. Przezwyciężenie morału, w pewnem rozumieniu nawet samo — przezwyciężenie
morału: niechaj to będzie nazwaniem dla owej długiej tajemnej pracy,
zachowanej dla najsubtelniejszych i najrzetelniejszych, a i najzłośliwszych
także sumień dzisiejszych jako dla żywych kamieni probierczych duszy.
Niema rady: trzeba uczucia oddania się, poświęcenia się
dla bliźnich, cały morał zaparcia się siebie samego pociągnąć bezlitośnie
do odpowiedzialności i zapozwać przed sąd: tak samo estetykę
bezinteresownego poglądu, którą usprawiedliwiać się zwykło dokonywające
się obecnie zniewieścienie sztuki. Za wiele jest czaru i słodyczy w owych
uczuciach to dla innych, to nie dla mnie, by nie zachodziła potrzeba, stać się w tym względzie podwójnie nieufnym i nie zapytać: nie sąż to snadź -
wabiki? — Iż się podobają — temu, kto je posiada, oraz temu, kto ich owoce
pożywa, a także obojętnemu widzowi, bynajmniej nie jest to jeszcze argumentem
na ich poparcie, raczej nawoływa właśnie do przezorności. Bądźmyż tedy
przezorni!
Bez względu na stanowisko, jakie zajmie się dziś we
filozofii: z każdej rozpatrywana strony omylność świata, w którym
domniemanie żyjemy, jest rzeczą najpewniejszą i najniewzruszeńszą, na jaką
stać jeszcze oko nasze: — znajdujemy dowody za dowodami na to, które nęcą
nas do przypuszczeń o omylnej zasadzie w istocie rzeczy. Kto wszakże samo myślenie
nasze, a więc ducha za fałszywość świata odpowiedzialnością obarcza -
chwalebny wybieg, którym się posługuje każdy świadomy lub nieświadomy
advocatus dei — ; czyjem zdaniem świat ten wraz z przestrzenią, czasem,
kształtem i ruchem tłumaczono fałszywie: ten ma chyba niezłą sposobność
sam stać się wreszcie względem wszelkiego myślenia nieufnym: nie płatałoż
nam ono dotychczas najkapitalniejszych figlów? i jakaż jest rękojmia, iż
nie będzie nadal postępowało tak samo, jak postępowało dotychczas zawsze? Mówiąc
poważnie: niewinność myślicieli ma w sobie coś wzruszającego i czcią
napawającego, dzięki czemu dziś jeszcze zanoszą oni do świadomości prośby,
aby rzetelne dawała im odpowiedzi: na przykład na pytanie, czy jest realna,
lub dlaczego tak stanowczo nie chce mieć nic wspólnego z światem zewnętrznym,
oraz mu tym podobne. Wiara w bezpośrednie pewniki jest moralną naiwnością,
zaszczyt nam filozofom przynoszącą: jednakże powinniśmy być już wreszcie
nie tylko moralnymi ludźmi! Poza morałem, wiara owa jest niedorzecznością,
która nam zgoła nie przynosi zaszczytu! Niechaj wiecznie czujna nieufność
uchodzi sobie w życiu towarzyskiem za oznakę złego charakteru i niechaj tem
samem do nieroztropności się zalicza: tu, między nami, poza rubieżą
towarzyskiego świata oraz jego twierdzeń i przeczeń — cóż nam przeszkadza
zaprzeć się roztropności i rzec: toć filozof ma właśnie prawo do złego
charakteru, jako istota, którą dotychczas najsnadniej zawsze okpiwano na
ziemi, — dziś jest on zobowiązany do nieufności, dziś winien zezować złośliwie z wszelkich podejrzeń otchłani. Żem w żart obrócił tę posępną maszkarę,
wybaczyć mi proszę: gdyż ja to właśnie nauczyłem się od dawna inaczej myśleć,
inaczej oceniać oszukiwanie, oraz co to znaczy być oszukiwanym, i co najmniej
parę szturchańców mam w pogotowiu dla ślepej pasyi, w jaką filozofowie
wpadają na myśl, iż oszukanymi być mogą. Dlaczegożby nie? Jest to tylko
moralny przesad, iż prawda więcej jest warta niż złudzenie; jest to nawet
najgorzej uzasadnione przypuszczenie, jakie istnieje na świecie. Wyznajmyż
przed sobą tyle: iż zgoła nie istniałoby życie, gdyby nie było
perspektywicznych ocen i pozorności; i gdybyśmy z cnotliwym zapałem i bezmyślnością
niektórych filozofów zechcieli usunąć całkiem świat pozorny, no, dajmy na
to, iż dokazalibyście tego, — to co najmniej i z waszej prawdy nie ocalałoby
nic! Niedość — że przyjąć stopnie pozorności oraz ni to jaśniejsze i ciemniejsze cienie i zasadnicze tony pozoru, — rozmaite valeurs, mówiąc językiem
malarzy? Czemużby świat, który nas obchodzi, nie mógł być fikcyą? Gdy zaś
kto zagadnie: ależ do fikcyi potrzeba sprawcy? — nie możnaż odrzec mu po
prostu: Dlaczego? Czyż to potrzeba nie wchodzi snadź w zakres fikcyi? Czyż
niewolno względem podmiotu oraz względem orzeczenia i przedmiotu być nieco
ironicznym? Czyż filozof nie powinien wznieść się ponad wiarę w gramatykę?
Cześć guwernantkom: ale czyż nie czas, by filozofia wyrzekła się wiary
guwernantek?
1 2 3 4 Dalej..
« Nietzsche (Publikacja: 13-07-2004 Ostatnia zmiana: 05-02-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3501 |
|