|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Prawo » Prawo wyznaniowe
Rozwód po katolicku [2] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Tak więc, kiedy dowiedliśmy, iż nie chodzi tutaj ani o racje biblijne, ani
prawnonaturalne, ani społeczne, zapytujemy się
Cui bono?
"...nie ma żadnych wątpliwości, że nierozerwalność
małżeństwa jest dobrem dla Kościoła, bo zrywanie małżeństw kanonicznych przez
rozwody cywilne jest oczywistym złem dla tej instytucji" — odpowie
prof. Woleński, do czego Tadeusz Żeleński-Boy dorzuciłby jeszcze: "...o
'nierozerwalności' małżeństwa nie może tu być mowy, może chodzić
jedynie o monopol w jego rozrywaniu oraz ograniczenie tego przywileju na ludzi
bogatych."Poniżej zostanie to uzasadnione i rozwinięte. Kościół Katolicki będąc nieprzejednanym wrogiem rozwodów,
sam ich jednak udziela, jednakże pod zmienioną nazwą — unieważnienia
małżeństwa. Jakkolwiek formalnie jest to zupełnie coś innego, tak jednak
materialnie — częstokroć zupełnie to samo. W ten to sposób, za pomocą
"pokrętnej moralności", dał Kościół Bogu świeczkę, a Diabłu
ogarek. Udziela rozwodów, a owszem, ale pod innym płaszczykiem — "nie
kijem, to pałką, dla pacjenta wszystko jedno jak się nazywa", jak
pisał Boy.
Nierozerwalność 'od kuchni'
Zobaczmy jednak nieco zakulisów katolickiej nierozerwalności
małżeństwa.
Sprawy katolickich rozwodów rozpatrywane są przez tzw. konsystorze,
czyli sądy diecezjalne, w pierwszej instancji, w sprawach zwykłych śmiertelników
zasobnych w odpowiednie fundusze, oraz przez Świętą Rotę Rzymską (Sacra Romana
Rota), w instancji odwoławczej (czyli w sytuacji gdy powód rozwodu w konsystorzu
nie otrzymał, a ma pieniądze, aby go mimo wszystko otrzymać) oraz w pierwszej
instancji dla notabli. Dla Roty pracują promotorzy sprawiedliwości (doradcy
prawni Kościoła, pełnią również funkcje prokuratorskie), obrońca węzła (uzasadnia
ważność związku) oraz oczywiście audytorzy, czyli sami sędziowie. Sprawę powoda
prowadzą adwokaci pracujący przy Rocie (włoscy prawnicy prawa kanonicznego,
ludzie świeccy), których wynagrodzenie ustala sąd kościelny. Właściwość Roty
jako sądu w sprawach o małżeństwa uznano na ostatnim soborze.
Katolicki rozwód, czyli rozwiązanie małżeństwa, otrzymuje
się pod pozorem jego nieważności (kanonicznej) od samego zawiązania, przyjmuje
się więc, iż takie orzeczenie wywiera skutki ex tunc, że w istocie małżeństwa w ogóle nie było. O nieważności decydują przeszkody małżeńskie, tzw. impedimenta
matrimonii, które wylicza kodeks kanoniczny. Przykładowo wedle prawa
kanonicznego nieważne jest małżeństwo bigamistów, zawarte przez duchownego bez
dyspensy, zawarte pod przymusem, pod warunkiem wykluczenia potomstwa, takie,
które zawarte było w niezgodzie z procedurą (czyli jak pisze Boy: stara się
wówczas wyłuskać pozór nieważności, "szuka nie zapalonej świeczki przy
ołtarzu", czy czegoś innego, o co dałoby się zaczepić), że ukryto
chorobę psychiczną jednego z małżonków, że jedno jest niezdolne do wydania potomstwa,
czy skonsumowania małżeństwa, i in. W istocie jednak te przepisy są nad wyraz
pojemne i rozciągłe. [ 2 ]
Redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego, ks. Adam
Boniecki, broniąc papieskiego apelu, pisze, iż nie chodziło tutaj o wydawanie
rozkazów prawnikom, lecz o to aby sędziowie wykazali więcej zaangażowania w przeciwdziałanie rozwodowi, a w szczególności o coś jeszcze innego — "Ojciec
Święty wyraźnie stara się zapobiec sytuacji w której trybunał Stolicy Apostolskiej
(tj. Święta Rota) będzie postrzegany jako instytucja — mówiąc nieco
trywialnie — sankcjonująca rozwody, o których dopuszczalności w Kościele
katolickim w żadnym przypadku mowy nie ma" [ 3 ].
Przypatrzmy się więc, czy ów rzymski trybunał nie może być właśnie tak postrzegany
przez nas, zwłaszcza jeśli spojrzymy nieco wstecz.
Swojego czasu, tj. w okresie przedwojennej batalii o cywilne
prawo małżeńskie, najgłośniejszą tubą przeciwną kościelnej obłudzie był Tadeusz
Żeleński-Boy [ 4 ],
który poświęcił temu problemowi szereg felietonów, drukowanych w Kurierze
Porannym. Okolicznością było opracowywanie nowych kodeksów przez Komisję
Kodyfikacyjną, przeciwko której największe działa wytoczył Kościół i związane z nim środowiska klerykalne.
Dotychczasowa regulacja prawna tej kwestii była nader chaotyczna i sprzyjała wielkim nadużyciom (zwłaszcza przez mechaniczne zmiany wyznań w celach małżeńskich) i niesprawiedliwości (nierozerwalność obowiązywała w praktyce
tylko ludzi biednych). Kwestia rozwodu wyglądała następująco: jeśli małżonkowie
nie mieli pieniędzy i faktycznie postanawiali zakończyć swój związek, "wówczas w ogóle są poza prawem, nie mają u nas prawa do niczego", jeśli pieniądze
posiadali, wówczas zmieniało się religię, po czym można było zarejestrować nowy
związek (stąd później były takie sytuacje, że choć formalnie wyznania ewangelickiego, w praktyce nadal pozostawało się przy obrzędach katolickich; nierzadko w pismach
klerykalnych kościelni pisarze, zarejestrowani byli formalnie jako ewangelicy — cóż, musieli zarejestrować nowe związki, co jednak nie przeszkadzało
nadal pisać dla Kościoła Katolickiego). Postąpił tak m.in. ostatni szef MSZ II RP, Józef Beck. Była to o tyle mała strata dla Kościoła, że Beck był i tak niewierzący, zaś dokonał konwersji tylko na okoliczność zmiany małżonki. Za to spotkał go przykry afront w Watykanie, podczas oficjalnej wizyty w Rzymie w 1938 r. Zgodnie ze zwyczajem powinien być przyjęty przez papieża, ten jednak odmówił mu tej łaski. Za cały ten incydent ówczesny ambasador polski przy Stolicy Apostolskiej stracił stanowisko. Aby spojrzeć na tę papieską manifestację przez właściwy pryzmat moralny, warto zdać sobie sprawę, że przez całą wojnę przyjmował zbrodniarzy faszystowskich, nie czyniąc im z powodu ich kondycji moralnej żadnych problemów. Widać według reguł kościelnej moralności hitlerowiec Ribbentrop, czy herszt ustaszów Ante Pavelic zasługiwali na lepsze traktowanie niż nasz Beck. Wróćmy jednak do rozwodów
Boy pisze o "gromadnych zmianach
religii", oczywiście fikcyjnych najczęściej, tak więc i pastorzy nie
mieli zbyt wielkiej pociechy z nowych wiernych. "Widzimy znamienne
symptomy: jeden z dostojników państwa, sam katolik, dał syna ochrzcić w Kościele
ewangelickim, iżby ten syn mógł przejść przez życie jako uczciwy człowiek i korzystać z pełni praw obywatelskich. I takich jest wielu, coraz więcej… Ludzie
przechodzą na prawosławie, na mahometanizm! Niechby wreszcie przechodzili, ale
rzecz w tym, że wszystko razem to jest wielka szkoła fałszu dla całego społeczeństwa. I trzeba w końcu spytać: dla kogo ta cała olbrzymia komedia?" [ 5 ].
Dla kogo? Wiadomo dla kogo. Zawsze najważniejsze jest aby wszelki pozór był
zachowany — liczy się przede wszystkim pozór. Pytasz o aborcję, odpowiadają,
że jej nie ma, bo statystyki o tym milczą. To, że jest turystyka aborcyjna i partactwo — nie ważne. Pytasz o wiarę, odpowiadają, że chrześcijanie,
bo do kościoła chodzą. To, że Kazania na Górze nie znają — nie
ważne. Aby z zewnątrz wszystko błyszczało, reszta nieistotna. "To istna
rewolucja!" — podsumowywał ówczesną sytuację Boy. Jednakże ta
"mimowolna ofensywa protestantyzmu na Polskę mogła stać się groźniejsza
od owej z czasów reformacji", dlatego też Kościół musiał iść na ustępstwa,
musiał przeciwdziałać utracie własnych owieczek. Zliberalizowano więc nieco
wymogi uzyskania katolickiego rozwodu (unieważnienia), paragrafy święte interpretowano
odtąd bardziej rozszerzająco.
Znany był wówczas przypadek księdza katolickiego, który postanowił
się ożenić, a w wyniku czego postawiono pod sądem pastora, który udzielił mu
tego ślubu. Pisze o tym Boy: "superintendent ks. Jastrzębski, zgodnie z zasadami swojej religii, dał ślub byłemu księdzu katolickiemu Ch., który go o to błagał i który żył w konkubinacie. Ten ksiądz Ch. to był wielki zdobywca
serc; kiedy wziął ślub, przyznał się żonie, że ma mnogie dzieci, od których
musi płacić alimenta; liczył na żonę, że mu ze swej pensyjki w tym dopomoże.
To się nie spodobało pani Ch. i małżeństwo rychło się rozbiło. Wówczas Ch. zwrócił
się do władzy duchownej z prośbą, aby go przyjęła z powrotem na swoje łono;
poczynił zeznania obciążające jego dobroczyńcę, ks. Jastrzębskiego, i prosił,
aby po naznaczeniu kościelnej pokuty dano mu jaką posadę. I wiecie, jaką posadę
obmyśliła mu władza duchowna? Posadę… katechety w szkole żeńskiej w Trokach.
Ale kuratoria — władza świecka — stojąc na straży moralności, nie
zatwierdziła tej nominacji; wówczas Ch. przeszedł na łono Kościoła narodowego." [ 6 ]
I wreszcie trzecia sytuacja — małżonkowie mają dużo
pieniędzy. Wówczas można było oszczędzić sobie kłopotliwych zmian religii, bowiem
"przy pomocy paru fałszywych świadków i fałszywych zeznań, popartych w potrzebie krzywoprzysięstwem za cichą zgodą organizatorów tej komedyjki, mogą
po kilku latach mozołów uzyskać szczęśliwe unieważnienie małżeństwa".
To o czym pisze Boy to właśnie cała istota katolickich rozwodów -
fikcyjna komedyjka odegrana pod parawanem paragrafów kanonicznych, służących
jako narzędzie dowolnie dostosowywane, w zależności od zasobności portfela,
albowiem "każdą stronę takich akt procesowych należy przekładać grubym
banknotem". I jak słusznie konstatuje: "tak jaskrawa nierówność
jest trochę rażąca, zwłaszcza w religii, którą przyniesiono na świat głównie
dla ubogich." Nie były to wcale sytuacje anomalne, lecz najzupełniej
normalne, przy cichej zgodzie Kościoła. W artykule Biedne prababki Boy
przytacza list, w którym jeden z czytelników pisał: "Co do tych krzywoprzysięstw
to mówił mi jeden adwokat, iż nawet jest tak utarte, że świadek krzywo przysięga, a później tenże ksiądz spowiada go i rozgrzesza, nakazując przy tym odpowiednie
zadośćuczynienie, tj. pokutę". Czy więc można z takim nadęciem mówić o zakazie rozwodów, ba!, czy w ogóle o tym można mówić!? Czy fikcyjna zmiana
podstawy rozwiązania małżeństwa powoduje, że mamy do czynienia z czymś innym?
Biorąc pod uwagę pozory — niewątpliwie tak, albowiem orzeczenie, że małżeństwo
nie istniało od początku, jest czymś innym niż jego rozwiązanie z chwilą uprawomocnienia
orzeczenia sądowego o rozwodzie. W ten to sposób, za pomocą zwykłej hipokryzji,
dał Kościół Bogu świeczkę, a Diabłu ogarek. Udziela rozwodów, a owszem, ale
pod innym płaszczykiem — "nie kijem, to pałką, dla pacjenta
wszystko jedno jak się nazywa", jak pisał Boy. Tylko po cóż ten cały
faryzeizm?
1 2 3 4 Dalej..
Przypisy: [ 2 ] W jaki sposób dało się je wyzyskiwać świadczy choćby koncept dotyczący przeszkody małżeńskiej wynikającej z instytucji error in personam (błąd co do osoby). Kanon ten był archaiczną pozostałością jeszcze z końca starożytności, na podst. którego onegdaj udzielano unieważnienia jeśli kto poślubił kobietę w przeświadczeniu, iż jest ona stanu wolnego, a ta okazała się niewolnicą z pochodzenia; w średniowieczu error in personam służył do unieważniania małżeństwa w którym mąż zakontraktował sobie przykładowo z ojcem przyszłej małżonki jego córkę młodszą, a później się okazało, że dostała mu się starsza. Jako że po I wojnie św. takie sytuacje się nie zdarzały, error in personam miał służyć jako błąd co do ...duszy. Bo to przecież za nią, a nie za ciało Jezus dał się ukrzyżować — jak dowodzono. Tak więc błąd co do osoby miał być stosowany w przypadku, gdy jedno z dwojga zawiodło się w przewidywaniach co do charakteru drugiej połówki. Przykładowo: ktoś poślubia pannę w przekonaniu, iż ta jest wielce pobożna, a okaże się, że jest bezbożnicą — miał mieć rozwód. [ 3 ] "Papież i rozwody", Tygodnik Powszechny, 10 II 2002 [ 4 ] Katolicki Głos Narodu, obrzucając Boya setkami niewybrednych epitetów, narzekał wówczas: „...Jeden tylko ze współczesnych polskich pisarzy został przez część prasy nazwany 'mędrcem'. Nie Roztworowski, który..., nie Berent, który..., nie Staff, który..., ale właśnie on, Boy, tłumacz francuskich Diderotów…" Boy przywykł jednak do ataków na własną osobę, pisał: "co dzień lub co drugi dzień otrzymuję paczkę obelg, porcję nienawiści wyzianą przez ludzi skupionych pod sztandarem miłości bliźniego. Przywykłem do tego jak do rannego masażu." [ 5 ] Tadeusz Żeleński-Boy, Piekło kobiet, PIW 1960 [ 6 ] W kościele tym prawdy wiary są generalnie takie jak w Kościele Rzymskokatolickim, z tym, że nie ma celibatu i nie uznaje się władzy papieża. « Prawo wyznaniowe (Publikacja: 06-06-2002 Ostatnia zmiana: 05-12-2010)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 407 |
|