Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.050.033 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 292 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Wielka jest obojętność nieba."
« Kościół i Katolicyzm  
Nawrót Średniowiecza [1]
Autor tekstu:

"Gdy kultura przeczuwa, że zbliża się jej koniec, posyła po księdza"
Karl Kraus, 1874-1936

Minął już czas żałoby i myślę, że byłoby zdrowo wybić maleńką szczelinę w nazbyt szczelnym murze nabożnej jednomyślności. Już zresztą sama rzeczywistość mnie wyręczyła, czyniąc taką symboliczną wyrwę i wyszczerzając przez nią swe zepsute zęby: kibice na stadionach (nawet w Krakowie, stolicy polskiego cierpienia), którzy po śmierci papieża obiecywali poprawę i na zgodę wiązali się szalikami, w dwa dni później się pobili, a szaliki spalili. Coś tu nie pasuje: „albo obrazek do pucla, albo pucel do obrazka", jak śpiewał Młynarski.

Jeszcze długo będziemy medytować nad tym, co działo się w ostatnich tygodniach. Garść stymulujących refleksji rzucił w telewizji filozof i mediolog Regis Debray, wirtuoz celnej formuły, który kilka swych ostatnich esejów poświęcił Bogu i religii. W swej najnowszej książce, zatytułowanej "Ludzkie komunie" (czy jak kto woli: „zgromadzenia"), stara się rozszerzyć pojęcie „religijności". Religare: to, co łączy, w sensie etymologicznym. Ludzie garną się k'sobie, w imię czegoś, lub przeciw czemuś. Niekoniecznie w imię Boga: nacjonalizm, partie polityczne, związki zawodowe, kluby albo i cyber-plemiona, powstające spontanicznie za pośrednictwem Internetu też służą owej „ludzkiej komunii". Niezbędny jest tylko zewnętrzny „hak", na którym zawiesić można wspólne lęki, nadzieje i dążenia: federujący element symbolicznej transcendencji — obraz, idea, historyczna data, nieprzeciętny człowiek - wszystko, co przemienia „kupę" (kupą, mości panowie!) w „całość", czyli wspólnotę.

Owczy pęd

W wieku XX sacrum przeprowadziło się z religii do polityki, starając się uświęcić doczesność, tu i teraz, i nadając przyszłości kształt rajskiej asymptoty, czyli świeckiej gnozy, z wiadomymi skutkami. Dzisiaj, wobec kompromitacji lub uwiądu tyleż dwuznacznych ideologii, co wszelkich tradycyjnych wspólnot (rodzina, szkoła, armia, Kościół, partie, związki czy harcerstwo), sponiewierane sacrum wraca na powrót do kolebki, czyli religijności tradycyjnej. Znamy dziś na wylot, przynajmniej tak nam się wydaje, mechanizmy owej „transcendencji". Wiemy, lub powinniśmy wiedzieć, jaka jest w tym funkcja obrazu, idei, historycznej daty, nieprzeciętnego człowieka. Mało tego: znamy psychologię i dynamikę tłumu, i powinniśmy być już zaszczepieni. Ten, kto przeżył naprawdę wiek XX, odrzuca raz na zawsze kult jednostki i boi się tłumu. Wie, że tłum nie jest sumą jednostkowych inteligencji — więcej w tym odejmowania, niż dodawania i mnożenia — zwielokrotnieniu ulega jedynie jego siła, na dobre i na złe, wystarczy zmienić znaki i podstawić tłumowi pod nos nowy cel, ersatz transcendencji, by przetoczyć go na tor apokalipsy. Dzisiaj już warto zdystansować się od uczuć, wziąć pod lupę własne emocje.

Oczywiście nie należy też lekceważyć tego, co Regis Debray nazywa „afektywnym głodem" tłumu, spragnionego charyzmy i autorytetu. Odżywa z mocą tęsknota za Ojcem, coraz bardziej nieobecnym w naszym społeczeństwie matczynym i matkującym, w którym wszelkie autorytety uległy rozpuszczeniu czy dezintegracji. Szukamy w (nomen omen) Ojcu Świętym owego „ojcowskiego superego", jakiego nie znajdujemy już w swoim otoczeniu. Ale warto zrozumieć ów mechanizm owczego pędu, stada podążającego za Pasterzem. Zadanie niełatwe, mocno destabilizujące. Regis Debray reaguje ze zdumieniem i niedowierzaniem: toż to „bezpośrednia transmisja ze Średniowiecza", powiada: zwykle odczekiwano wiek lub dwa, by nadać komuś znamię świętości, była to symboliczna rekonstrukcja, nadająca zdarzeniom lub postaciom z przeszłości wymiar legendarny. Otóż dzisiaj mamy do czynienia ze swego rodzaju legendą live, mitem urzeczywistniającym się w czasie realnym, na naszych oczach.

Ikony i idole

Niemożliwy jest żaden dystans, żadna mediacja rozumu — gdyż elektroniczne media naszej ery, żerujące na natychmiastowych i efemerycznych emocjach — sakralizują każdą, przemijającą chwilę, zdolną przytrzymać konsumenta i nabić kasę. Katolicyzm jest w tej grze nader wdzięcznym partnerem, gdyż od wiek wieków ma talent do obrazów. Od Soboru Nicejskiego w VIII wieku, który obalił Mojżeszowe tabu, zakazujące przedstawiania tego, co czerpie swą siłę ze swej niewidzialności, Kościół katolicki zrozumiał, że jego strategia podboju musi być obrazkowa, gdyż świat, w olbrzymiej większości, zaludniony jest przez analfabetów. Gdy papież Grzegorz VII mówił o witrażach jako o „Biblii dla idiotów" (dzisiaj witraże zastąpiła telewizja...), nie było w tym na pozór nic pogardliwego: była to pragmatyczna strategia ewangelizacji poprzez obraz, dający dostęp do Pisma. To przedsionek wtajemniczenia, droga na skróty ku prawdzie objawionej. Czy jednak aby z tej drogi nie ostał nam się dzisiaj jeno skrót? Ostał ci się, chamie, jeno skrót? A nawet mniej, niż skrót — gdyż Regis Debray widzi na przykład w tym papieskim, planetarnym happeningu nawrót do pogańskich, bałwochwalczych tradycji, do myślenia magicznego, któremu się marzy powtórne zaczarowanie świata, by posłużyć się językiem Marcela Gauchet, mądrego socjologa. Każdy z nas pragnie powtórnego zaczarowania świata, ale czy to myślenie magiczne musi oznaczać abdykację z rozumu i z przywileju wolnego myślenia, zapewne jedynego przywileju, jakim cieszy się lub martwi rodzaj ludzki, do odwołania, w zestawieniu z resztą ożywionej materii? Nie musi, ale może — niestety — i wydarzenia ostatnich tygodni nazbyt boleśnie nam o tym przypominają. Albowiem media nie zadowalają się podstawianiem nam pod nos obrazów: zgodnie ze swą logiką komercyjnych mediów, czyli prehistoryczną logiką złotego cielca — przemieniają ikony w idole. Obraz, czyli ikona, to okno na świat niewidzialny, zachęta ku wyjściu naprzeciw tajemnicy. Idol to ktoś, kogo wielbi się dla niego samego. Jakby sam był Bogiem, lub jego ucieleśnieniem.

Medialne tsunami

„Kiedy wreszcie nastąpi rozdział Kościoła od mediów?" — pytał w tych dniach tygodnik satyryczny Le Canard Enchaine, reagując kwaśno — jak wielu Francuzów — na to „tsunami łez i wody święconej", które zmiotło wszystkie inne tematy. Nie wyobrażam sobie takiej publicznej reakcji w Polsce, choć tam tsunami było po stokroć silniejsze. Takie głosy, całkiem liczne, znaleźć można tylko w grupach dyskusyjnych w polskim Internecie - do sfery publicznych mediów nie miały żadnej szansy się przebić. Ale we Francji, głęboko zeświecczonej, próg tolerancji jest najwyraźniej dużo niższy, a wolność słowa mniej skrępowana. Nie mam na myśli żałosnej, infantylnej polemiki wokół sposobu, w jaki świecka republika uczciła śmierć papieża, spuszczając flagi do połowy masztu: to archaiczna czkawka Jakobinów, odgrywających wciąż to samo przedstawienie sprzed z górą stu lat. Ich akurat nagłośniono, ale dużo mniej widoczna była fala protestów oddolnych przeciwko „papolatrii", „bałwochwalstwu", „przedawkowaniu" tematyki religijnej i dewocyjnej jednomyślności. Sformułowania nie pochodzą ode mnie, tak dawali wyraz swym uczuciom przesytu i desperacji telewidzowie, słuchacze i czytelnicy (w tym i wielu praktykujących katolików). którzy setkami wydzwaniali do radiostacji i pisali do redakcji gazet. Telewizja, twierdza samouwielbienia i arogancji, głosów krytycznych z reguły nie przepuszcza. Ale nawet i na szklanym ekranie — przynajmniej na tych kanałach, które ratują honor telewizji, jak ARTE czy edukacyjna Piątka — toczyły się przez cały czas zażarte, merytoryczne dyskusje.

Nad niespodziewanym, planetarnym fenomenem, jaki wywołała czy może unaoczniła śmierć Jana Pawła II-go, pochylają się zaintrygowani socjolodzy, filozofowie i teolodzy. Zapewne i w Polsce przyjdzie na to czas, choć zdolność do samoanalizy nie jest najmocniejszą stroną Polaków. O taki dystans, czasem bezmyślny, często zdrowy, z pewnością dużo łatwiej we Francji, gdzie istnieje solidny bufor świeckiego sceptycyzmu. W końcu nie przypadkiem bluźnierczy "Traktat z ateologii" filozofa Michela Onfray jest tu od wielu tygodni największym z bestsellerów. Ale nie popadając w niesmaczną dziecinadę, żywiąc największy szacunek dla papieża i rozumiejąc uczucia wierzących, można mimo wszystko zdystansować się od tego, co razi nawet wielu katolików: zalew kiczu i odpustowej ikonografii, fasadowa bogobojna jednomyślność… Jakże nie być zaszokowanym niezmierzoną hipokryzją mediów, ich koniunkturalnym cynizmem? We Francji, gdzie od lat wymachiwały jeno prezerwatywą, drwiąc z papieża i religii katolickiej (byle nie tykać judaizmu i islamu, bo to niebezpieczne), a teraz leją hektolitry wody święconej. A w Polsce, gdzie na co dzień zajmują się opluwaniem, szczuciem, wymóżdżaniem — a dzisiaj nie powstają z klęczek i na ustach mają jeno miłość? I ani jednej myśli, informacji, merytorycznej kwestii — czysta liturgia kiczu. Pochwalił je za to prezydent Kwaśniewski: spisały się na medal, odkupiły wszystkie niegdysiejsze grzechy. Posypały sobie głowę popiołem, już więcej nie będą. Odtąd wszystko będzie inaczej, jak po „Solidarności".

Mostrancja

Wszystko to nam uświadamia, mówił w pasjonującej dyskusji na Piątce Regis Debray, do jakiego stopnia postnowoczesność jest przednowoczesna, średniowieczna. W cywilizacji obrazkowej następuje infantylizacja myśli i zachowań. Obraz nie jest wehikułem rozumu, najwyżej emocji. Jak pisze antropolog Stephane Breton w mądrym eseju o telewizji, reprezentuje to medium, w swej esencji, „zerowy poziom komunikacji i myślenia". Komentarze są jedynie replikami obrazów, nic nie jest umieszczone w kontekście, o niczym się nie debatuje, prezentując jeno asortyment „narcystycznych monologów". Mówi się o świecie i społeczeństwie, które w rzeczywistości nie istnieją. Nie ma w telewizji przeszłości, związków przyczynowo skutkowych, nie ma żadnej reprezentacji świata — dokonuje się jedynie "mostrancji", by użyć za Bretonem neologizmu o liturgicznych konotacjach. Czyż telewizja, w ostatnich tygodniach, nie przemieniła się w ołtarz?

Nie papież temu winny. Kościół nie wymyślił showbiznesu, nawet jeśli katolicyzm ma niewątpliwą, jak mówi Debray, żyłkę optyczną - zmysł spektaklu. Decyduje środowisko techniczne, videosfera, które rządzi się swymi własnymi prawami: samonapędzająca się machina, stwarzająca i przetwarzająca na zysk pragnienie bezpośredniego uczestnictwa, na gorąco, w misterium rzekomo wspólnie przeżywanej chwili. Kościół posługuje się jedynie instrumentami, jakie mu się oferuje, by propagować swe przesłanie. Ewentualne pretensje proszę kierować do videosfery i ludzi bez czci i wiary, którzy nią zawiadują.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Niech żyje beton!
W co wierzy polski katolik?

 Zobacz komentarze (2)..   


« Kościół i Katolicyzm   (Publikacja: 09-05-2005 Ostatnia zmiana: 10-06-2005)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Stefan Rieger
Ur. w 1951 r. w Krakowie. Krytyk muzyczny, dziennikarz Radio France Internationale (RDI) oraz publicysta "Tygodnika Powszechnego" oraz londyńskiego "Tygodnika Polskiego". Studiował filologię romańską na Uniwersytecie Jagiellońskim i historię filmu w l'Ecole des Hautes Études en Sciences Sociales (EHESS) w Paryżu. Od 1981 roku mieszka we Francji, od 1983 r. pracuje w sekcji polskiej paryskiego RFI. Współpracował także z czasopismami: „Klasyka”, „Studio”, i in. Nominowany do Nagrody NIKE 1998 za wydaną przez słowo/obraz terytoria książkę "Glenn Gould, czyli sztuka fugi".
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 4125 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365