|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Czytelnia i książki Sarmaty i scyty [4] Autor tekstu: Zbysław Śmigielski
Pomyślał, że mu się udało przebyć długą
drogę w ciągu tych paru lat. Niełatwe lata — droga też niełatwa. Bo
przecież nikomu nisko się nie kłaniał, nawet śmierci. Jej, wielmożnej, nie
warto się kłaniać, śmierć nie uwzględnia ukłonów. Tylko o cenie tej
drogi myśleć mu się nie chciało. Rosnąca cena to nie był dobry temat do myślenia. — Siadajcie, major, wyplujcie tego
kija. Pogadać ja chciał, jakoś dotąd czasu nie było. Wacek, szelma -
powiedział o adiutancie — załatwiać sprawy polazł. Czort wie, gdzie on
chowa tuszonkę i bidonczyk. Siadajcie, siadajcie — no, major.
No, siadł. Czapka tylnym rogiem za cholewę
marszczonego buta, żeby wisiała. Daszek za sztywny, róg się nadaje. Bo niby
gdzie czapkę kłaść? Na stół? Na podłogę? Wykombinowali.
Generał siorbał kawę z fajansowego kubka.
Piękny był kubek, ruski — białoruski, buchnięty na postoju. Kawa też
dobra, z prasowanych cukrowanych kostek, wynalazek nowy. O kawie z cudzoziemskich ziarenek albo nie słyszeli, albo zdołali zapomnieć. UNRRA nie
trafiała do zwykłego wojska. Zresztą, chyba jeszcze tej UNRRY nie było.
Co w ogóle było? Niczego nie było. Bardak
owszem, rozumem nie ogarnąć. Wymieniano towary, poglądy i przywódców.
Wszystko wymieniano. Coś za coś. Od wszelkiej władzy mocniejsze były bimber i dolar, na sam koniec kula. Ludzie rozumieli, przeciwni byli politycy, zawsze
przeciwni ludziom. W polityce dużą rolę odgrywały konie. Wpierw Kasztanka, później
Siwek. Kasztanka była legendą, Siwek był mitem.
Miejsce chorych z urojenia zajęli z urojenia
zdrowi.
— Wyście, Bylica, z chłopów, a? Z gospodarki? Gdzie macie rodzinę?
Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że major
zaniemówił. Gospodarka, rodzina — czy to temat na rozmowę z dowódcą
dywizji?
— Rodzice i młodszy brat nie żyją.
Bomba we wrześniu zagrodę rozwaliła. Został starszy brat i siostra. W czterdziestym trzecim wywieźli ją na roboty. Gospodarka? — wzruszył
ramionami.- Będzie z osiem morgów, akurat dla brata. Dla siostry nie
starczy. Młodsza.
— Wróciła szczęśliwie?
— Na razie szukam, obywatelu generale.
Jak żyje, wróci, tam się już nie strzela.
Generał odsunął kubek, nachmurzył się,
nawet cicho palnął pięścią w blat chwiejnego stołu. Stół jakby chciał
się uchylić.
— Tam jakoś nie, ale u nas się
strzela. Coraz więcej, majorze. Cholera, coraz więcej. O tym też chciał ja
pogadać.
— O strzelaniu?
Pytanie zawisło, powierzgało w powietrzu.
Generał nie zwrócił na nie żadnej uwagi. Tym wzrokiem spode łba ciężko
patrzył na majora. Tak patrzył i wtedy, gdy mu rozkazał objąć pułk. Na własną
odpowiedzialność, kiedy zguba wisiała nad całą dywizją. Potem bronił
nominacji niby kokosz jajek — niełatwo postawił na swoim. Pułku, prawdę
mówiąc, nawet na batalion byłoby wtenczas przymało.
— Znaczy, dla was wojsko zostało,
Bylica, a? Po prawdzie idzie wam nieźle, perspektywy dobre. Z dowódcy pułku
na akademię, nie w stolicy, to w Moskwie. U nas na pewno otworzą akademię,
bez tego ani rusz. Potem sztab. Dywizji albo okręgu. Szczebelek po szczebelku,
może trzeba będzie wyjąć z plecaka buławę. Ale tak ja myślę sobie — urwał, znów ciche palnięcie pięścią. — Znamy się, major,
trochu, nie od dziś, w różnych ja sytuacjach na was patrzył, przyglądał się,
myślał. Tak ja pomyślał, że wasza droga do buławy może być ciernista.
Nowe porządki idą, majorze Bylica, synu chłopa. Nowe porządki, nowi ludzie.
Nie wiem, czy do tych nowości dopasujecie się. Szczególnie do nowych ludzi.
Chłopem oni sobie gęby wycierają. Przyjdzie czas, zadki będą sobie wycierać.
Trochę trwało, nim major skinął głową.
Nie, żeby się zgadzał. Dawał znać, że rozumie. Naprawdę rozumiał.
— Prócz wojska nie mam nic -
odezwał się nieswoim, napiętym głosem. — Nic, o czym by warto pamiętać.
Wracać nie mam do czego.
O tym, co usłyszał, sam coraz częściej myślał.
Zaczynał, nie kończył. Myślenie było dozwolone, wszystko inne -
ryzykowne. Dowódca zwariował, że tak mówi, albo mu nie zależy. Trzy dni
temu, ledwie trzy dni, wysłuchali referatu na temat obowiązków oficera. No,
żeby donosić. Co prawda, zmilczał jak wszyscy. Mimo wezwania, zmilczał.
— Z tej reformy, Bylica, coś by wam
chyba dali. Nie starczyłoby? Może ziemie na zachodzie, może na północy.
Ludzie tam potrzebni.
— Nie, obywatelu generale, co to, to
nie. Niczego od nowa nie będę zaczynał. Moje miejsce w pułku — twardo
oznajmił major i oczy mu zabłysły. — Żyć albo nie żyć, obywatelu
generale. Dziękuję za ostrzeżenie.
Byli w dywizji tacy, którzy nie tylko myśleli.
Byli milczący, o wrednym życiorysie. Na froncie się sprawdzili, na zapleczu — nie. Dziwne, nie odmawiali na froncie ani krwi, ani życia, tu odmawiali
głupiego podpisu na liście. Podpisu, który o niczym innym, tylko o nich
samych decydował. Odmawiali. Jakoś tak źle patrzyli. Kontrrewolucyjnie.
Pamiętać o nich też było ryzykownie.
Ryzyko zwyżkowało w cenie.
Major wstał, wyprężył się. Wyglądało
na to, że podjął długo odkładaną decyzję, nad którą nie miał dotąd
czasu się zastanowić. Być może, dawał do zrozumienia, że decyzja jest
mocna, nieodwołalna. Generał zapewne tak właśnie to przyjął.
— Nie koniec rozmowy, majorze. Siadaj.
Chlusnął do kąta resztką kawy z kubka,
podniósł się zza stołu. Miał zwyczaj spacerowania, nawet na przednim
skraju, zawsze lubił łazić. Na przednim skraju nie on jeden łaził. W dniach
natarcia siąść znaczyło spać, spać nie było można.
Spacerując, generał wszedł w światło, jaśniejsze
przy oknie, potem znów do półcienia. Kawaleryjskie buty skrzypiały na
przemian z podłogą. Twarz generała była skrzywiona, niby przy śledziu niesłonym,
podanym bez wódki.
— Demobilizacja — powiedział
wolno, skandując, jakby suchara rozgryzał. — Przeformowanie,
rozformowanie, bardak wniebowzięty. Siedemnasta na południową granicę poszła,
nasza sprząta koszary po sobie.
Niedawno odgruzowali te koszary, odbudowali — i nie zdołali skończyć, choć pracowali jak przy własnym domu, w którym
będzie się mieszkać do śmierci.
Generał, dowódca dywizji, ciekawym był człowiekiem.
Jego ojciec, carski ruski oficer, korpusem dowodził u Rennenkampfa. Potem u Hallera był. Sam zaś generał, z polskiego wojska wyrzucony „za
komunizowanie", kiedy Sikorski szedł w odstawkę, szlifów i zamętu w głowie
dorobił się w Krasnej Armii. Szlify solidne były i zamęt nie byle jaki.
Adiutant Wacek z pistoletem w garści pilnował, by nikt żywy nie słyszał, co
generał gada, kiedy jest pijany.
— Cała armia przeżywa paroksyzm, nowe
narodziny. To się nazywa przejście na stopę pokojową. Jest rozkaz, żeby
przyśpieszyć demobilizację. Żadnych przyjęć na stan, nawet nasi ranni i chorzy, którzy się zgłoszą po wyleczeniu, kierowani będą do właściwej
komendy uzupełnień. Takie komendy są już w każdym powiatowym mieście. Możemy
przyjąć tych, których mamy w dywizyjnym szpitalu. Do końca miesiąca. Potem
szpital przechodzi do Brzegowa, będzie normalnym cywilnym szpitalem. Lekarze też
zdejmują mundury. Z dywizji formuje się pułk zbiorczy na nowym etacie, z nowym dowództwem. Według rozkazu pułk wejdzie w skład wojsk wewnętrznych.
Głos generała stał się szorstki, obcy, pełen
niedźwiedziej złości. Co chwilę wzruszał ramionami, buty poskrzypywały.
Przechodząc obok stołu, uderzał dłonią w leżące na nim papiery.
Major siedział i słuchał, jakby nie do niego mówiono.
— Na organizację dano trzy tygodnie,
do końca miesiąca — generał jak jeż się nastroszył i zżymnął. -
Ale nie moja sprawa, pułk mi nie podlega.
Zatrzymał się, wyciągnął palec.
— Dowódcą wyznaczono was, majorze
Bylica. Odgórnie. Wpierw zażądano opinii i charakterystyki z całego okresu służby.
Trzy dni temu kazano złożyć wniosek awansowy. Jasne, czy niejasne? Nominacja
przyszła dziś. Do roboty zabrać się bez zwłoki. W rozkazie tak pisze: bez
zwłoki.
Major znów się podniósł, wyprostował
plecy. Od tej chwili nie pamiętał niczego, co zostało powiedziane przedtem.
Także, co nie zostało.
— Odmeldowuję się, obywatelu
generale.
— Czekaj. Masz sformować trzy
bataliony według nowego etatu, każdy w innym miejscu postoju. Gołe bataliony,
na całkiem inną wojnę. Moździerze i kaemy w etacie. Organizacja brygadowa.
Pomorska Brygada wojsk wewnętrznych — cztery bataliony liniowe, dwa
transportowe, kompania wartownicza. Podlegacie dowództwu brygady, ale
dysponentami będą powiatowe urzędy bezpieczeństwa.
— Jak to, obywatelu generale? To kto będzie
dowodził? Po co moja nominacja? W systemie brygadowym po diabła potrzebny
sztab pułku?
— Zacznij od czytania rozkazu, pytania
potem i nie do mnie. Rozkaz czytaj uważnie, major, czytaj bardzo uważnie.
Dobrze radzę. Moje zadanie od dziś, zapewnić pomoc przy formowaniu. Każdy
oficer i każdy żołnierz, którego wskażecie, przechodzi pod waszą komendę,
to samo z wyposażeniem. Jutro przyjedzie zastępca do spraw politycznych, święta
niania wasza. Odtąd będziecie jak bracia nierozłączni. Z matki tej samej,
ojców różnych.
— Co z wami, obywatelu generale? — zapytał nagle major.
— Co ma być ze mną? — zgrzytnął
dowódca.- Śmietnik emerytów. Awans, order i paczka cukierków. Wrogów
sam muszę szukać. Zresztą awansów nie będzie.
Roboty z początku było do diabła i trochę.
Nie przez tygodnie, przez kilka miesięcy nie spał i nie jadł normalnie. Każdy
posiłek, każdy nocleg pod innym dachem. Bataliony powstawały i działały na
długo przed powstaniem. Kompanie, plutony, nawet drużyny skwapliwie
wykorzystywali ich dysponenci, właściwe urzędy bezpieczeństwa. Dowódcy
pracowali, mieszkali w budynkach urzędów. Meldunki nie o wszystkim do pułku
składali. Czasem gazety więcej podawały niż meldunki. Generał miał słuszność,
strzelano dość dużo.
Major dowodził bezrobotnym sztabem,
zapracowanym batalionem transportu, kompanią wartowniczą — i kasynem.
Transport i kasyno to były bardzo ważne składniki dowodzenia, od których
wiele zależało. To szybko stało się jasne. Dlatego major wolał nie wtrącać
się zbytnio w działania batalionów liniowych, ale kolumna transportowa,
przede wszystkim zaś skrzynki w piwnicach kasyna podlegały wyłącznie jemu.
Nowe, wewnętrzne wojsko, nowe ministerstwo rządzone były według własnych
zasad.
Krótki właściwie okres w tej dziwacznej
jednostce stanowił jedyną w swoim rodzaju szkołę. Wiele się w niej nauczył.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« Czytelnia i książki (Publikacja: 10-02-2007 )
Zbysław ŚmigielskiPowieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014. Strona www autora Numer GG: 3401579
Liczba tekstów na portalu: 22 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nostalgia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5262 |
|