|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Klęska w KK Autor tekstu: Elżbieta Binswanger-Stefańska
Pewnego
pięknego poranka świat obiegła mrożąca krew w żyłach wiadomość: Klęska w Krainie Królików. Dodajmy: klęska urodzaju. Wszyscy poczuli się co
najmniej podle, bo przecież każdy lubi króliki, sympatyczne skądinąd zwierzątka.
Same króliki też poczuły się w najwyższym stopniu zaalarmowane, nikt
przecież nie lubi, żeby mu wytykano, że jest go za dużo, przekroczył limit i trzeba go będzie zredukować. Drastycznymi metodami na dobitek, przy czym słowo
„dobitek" nabrało odtąd zupełnie nowego, złowieszczego wyrazu. Międzynarodowa
Najwyższa Rada Królików obradowała już od jakiegoś czasu tajnie nad tym
palącym problemem, ale żadnych rezultatów obrad, ze zrozumiałych zresztą
względów, jak nie było widać, tak nie było. Kto z przedstawicieli Rady odważyłby
się głosować za opcją „króliki do odstrzału", no kto? Nawet
tajne głosowanie skończyło się na niczym, bo króliki już od dawna wiedziały,
że kulki do anonimowego głosowania są po podliczeniu głosów poddawane
kontroli obwąchiwania przez specjalną jednostkę policyjną składającą się z psów dingo i wkrótce po głosowaniu każdy królik w kraju znał listę, kto
jak głosował, imiennie i bez cienia wątpliwości. Psy nie myliły się nigdy.
Najwyższa Rada sama przecież ustanowiła taki organ kontrolny, żeby nie zawiódł,
nie mogła więc mieć do nikogo pretensji. W
takiej sytuacji król królików całymi dniami modlił się, a nocami leżał
krzyżem na zimnej posadzce pałacowej kaplicy. Tym sposobem mógł choć trochę
się wyspać, podczas gdy Rada obradowała bez wytchnienia, niestety w paraliżującym
świadomość poczuciu, że każda minuta obrad tylko pogarsza i tak już fatalną
sytuację, bo króliki rozmnażały się takoż bez wytchnienia, w postępie
geometrycznym, i nic nie było w stanie ich powstrzymać, a kontynent, na którym
żyły, nie rozciągał się ani na jotę. I pomyśleć, było tak fajnie. Nie
tak znowu dawno temu pierwsi kolonizatorzy kontynentu przywieźli pierwszą parę
króliczą na swoim statku i nie zauważyli przy wyładowywaniu cargo w porcie
docelowym, że króliki dały nogę. Klatki królików, przekładane to tu to
tam, przeżarte w ciągu wielu tygodni podróży wodą morską, puściły, i króliki
ulotniły się niepostrzeżenie. W ogólnym chaosie i harmidrze dały susa w busz outbacku i tyle je widziano. To właśnie byli króliczy prapraprarodzice
dzisiejszych milionów króliczych prapraprawnuków, jak głosi Księga Króliczych
Konkretów. Piędź po piędzi w ciągu zaledwie dwóch stuleci zasiedliły gęściutko
cały kontynent podążając za podstawową wartością swojego species:
skaczcie i rozmnażajcie się. W
pierwszych pokoleniach wszystko wyglądało tak, jakby przed królikami otworzyła
się ziemia obiecana: ogromny, pusty nieomal kontynent z rzadka tylko był
zasiedlony przedziwnymi aboryginalnymi mieszkańcami takimi jak kangury, strusie
emu, dziobaki, kolczatki i misie koala zupełnie niezainteresowanymi zjadaniem
królików. Mięsożerne psy dingo natomiast swoje menu długo układały
tradycyjnie z zasobów sprzed ery królika, zanim się połapały, że to coś
puchate hycające, co nie jest kangurem, smakuje jeszcze delikatniej niż
kangur. Nasza pierwsza para królików puściła się przed siebie i wkrótce cały
outback zaczął radośnie pobrzmiewać od odgłosów kicania coraz to nowych
pokoleń uroczych aksamitnych zwierzątek z ogromnymi jak anteny słuchami i wdzięcznie sterczącymi siekaczami rzucającymi się na każde źdźbło
najanemiczniejszej nawet trawki, zyg, zyg. Był to Złoty Okres w dziejach rodu
króliczego. Skończył
się, gdy kolejni osadnicy — dodajmy gwoli ścisłości, że nie dobrowolni, bo
byli to więźniowie, których Stary Kontynent pozbywał się wywożąc ich w cholerę i bez prawa powrotu — zabrali ze sobą lisy. Lisy wkrótce też zrzuciły z siebie jarzmo niewoli u człowieka, wyemancypowały się, a króliki stały się
ich głównym źródłem pożywienia, podobnie jak na kontynencie, z którego
przybyły. Byli więźniowie, a właściwie to nadal więźniowie, tyle że więzieniem
był cały kontynent, o więzienie nie mieli zwyczaju dbać, więc mało ich
obchodziło, co sobie robiły króliki i co myślały lisy. Każdy sobie rzepkę
skrobał. A króliki po pierwszej euforii rajskiej anarchii zaczęły się coraz
sprawniej organizować i tak powstał obowiązujący do dziś Kodeks Kardynalny
Królików, czyli w skrócie kodeks KK, lub jeszcze krócej KKK. Każde
kolejne pokolenie królików wychowywane było od przedszkola w duchu niepodważalnych
wartości KKK i słusznym poczuciu, że ich ród, królików mianowicie, jest na
świecie najważniejszy. Rozmnażanie się było w skali króliczych wartości
wartością szczytową. I, jak kontynent długi i szeroki, żaden królik temu
najważniejszemu z przykazań się nie uchylał, wręcz przeciwnie. Jednak inne
zwierzęta krainy wkrótce zaczęły czuć się spychane na tereny coraz
bardziej pustynne i jałowe i coraz bardziej miały za złe królikom. Króliki
jednakowoż nie dały sobie nic powiedzieć. I to nawet wtedy, gdy jeden z kształconych w europejskich lasach lisów, słynny uczony kanolisus Nikoalis Koperlisus, ogłosił
koniec królikocentryzmu. Dla kogo koniec dla tego koniec. Nie dla królików. Jak
już wspomnieliśmy, podczas gdy Międzynarodowa Najwyższa Rada szukała sposobów
na takie przetasowanie skali wartości, żeby króliki nadal przekonane o niepodważalności wartości rozmnażania się, co w końcu było i jest od
zarania dziejów domeną królików, równocześnie zechciały wyhamować, panujący
na dzień dzisiejszy Król Tysiąc Trzysta Czterdziesty Trzeci (MCCCXLIII)
Czy-Coś-Koło-Tego zwany Pobożnym, modlił się nie przestając jednocześnie
pluć w brodę Królowi Dziewięćset Trzydziestemu Szóstemu (CMXXXVI) Czy-Jakoś-Tak
zwanemu Nieomylnym, który 100 lat wcześniej ustanowił zasadę o niepodważalnej
nieomylności króla nie do podważenia nawet przez samego króla, co bardzo wiązało
kolejnym królom po nim miłościwie panującym łapy. Co
bowiem król ogłosił stawało się automatycznie per dogmatum dogmatem po wsze
czasy i nie było odwrotu. A że każdego króla ambicją było zostawienie po
sobie choćby i jednego dogmatu, przy czym królowie następowali po sobie
jeszcze szybciej niż pokolenia królików, bo zawsze mogło się zdarzyć, że
król z takich czy innych powodów abdykował lubo zostawał upolowany i trafiał
do garnka, więc i lista dogmatów co raz to się wydłużała i dołączała do
potężnego i tak już Kodeksu Kardynalnego Królików. Król Circa 1343. najchętniej
unieważniłby cały KKK i zaczął ustanawiać listę dogmatów od nowa, ale
takiej możliwości obowiązujące prawo nie przewidywało. Co robić? Zostawmy
na razie króla królików z tym dylematem, niech główkuje dopóki mu korona z głowy nie spadnie, a my przyjrzyjmy się bliżej, jakich spustoszeń zatrważający
wyż lepograficzny już zdołał dokonać, od efektu El Niño, po rabunkową
eksploatację zasobów mórz i oceanów, od miast molochów otoczonych szczelnym
wielokilometrowym pierścieniem odrażających slumsów po zanieczyszczenie środowiska
górami bobków. Zaduszenie było niemal doskonałe. Lisy też obradowały ze
swej strony, co należałoby zrobić. Polowania na króliki mijały się z celem, rezultat był żaden, obcych słów na "e" z kolei żaden z lisów
nie odważyłby się wziąć do pyska po tym jak jeden taki z ich szeregów, wódz
Hitri Lis, okrutny tyran i nieuk, pomylił grekę z łaciną i zupełnie bez
sensu te słowa zinterpretował. I my też tego nie róbmy, to takie miłe
pluszaki są przecież. Odgórne
przymuszenie królików do stosowania prezerwatyw gryzło się z dogmatem musu
nieustającej prokreacji. Jeden ze Starych Lisów odważył się wprawdzie zachęcać
króliki plakatem pędzla wybitnego współczesnego artysty Lisa di Latte, na którym
kochanek-królik nabywa w aptece 800 prezerwatyw na kolejną randkę z ukochaną,
ale kupić a stosować to też dwie różne sprawy. Cała Kraina Królików
zalana była nieodpowiednio wykorzystanymi prezerwatywami, co już też stanowiło
poważny problem dla środowiska. Góry króliczych bobków konkurowały z górami
porzuconych gumek a te z kolei były już prawie tak wysokie jak najwyższa góra
Krainy Królików, Góra Legendarnego Generała Królików, Świętego Prakrólika
Kościuszki. Bowiem rozochocone króliki nakładały sobie prezerwatywy na głowy,
żeby im uszy nie latały, co wzmogło tylko ich aktywność seksualną
dawniej hamowaną co nieco plączącymi się uszami. Podczas
gdy Najwyższa Międzynarodowa Rada kombinowała jakby tu pogodzić odwołanie
dogmatu z dogmatem o nieodwołalności dogmatu i co doba wypluwała 80 stron
dokumentu na interesujący nas temat, na szczeblu regionalnym sprawa miała się
zgoła inaczej. Co rusz jakiś nawiedzony Rabbit wygłaszał kolejne kazanie o patriotycznym obowiązku pomnażania króliczych bytów obiecując na zachętę
tzw. króliczkowe, czyli expressis verbis plasterek marchewki owinięty listkiem
sałaty. Mowy te, uczenie zwane, i słusznie, „rabbitonami" (to rabbit
on = ględzić, trajkotać, paplać) transmitowały programy telewizyjne Krainy
Królików w porach najwyższej oglądalności. Króliczy lud ukochał sobie
ponadto seriale telewizyjne pt. „Kochaj jak królik", „Króliku
Trwaj!", „Jak z króliczka Playboya zrobić króliczą mamę" i na to też żadna antykopulacyjna polityka nie pomagała. Ponadto
każde najmniejsze króliczątko wiedziało nieomal od kołyski, że
sprzeciwianie się naukom KK groziło zesłaniu do pobliskiej Tasmanii, gdzie
diabły tasmańskie tylko czekały na świeże królicze mięso, żeby je nabić
na widły i zrobić sobie z niego ich ulubione danie, potrawkę z królika, znaną w tamtejszej kuchni pod nazwą „diabelski delikatesik", palce lizać,
mniam, mniam. Niewinne królicze móżdżki impregnowano także od maleńkości
strachem przed obrzydliwie brzmiącym słowem: antykrólicepcja i obalano
wszelkie mity wprowadzane podstępnie przez lisy chytrusy o rzekomym
dobrodziejstwie metody kryjącej się za tym pojęciem.
„Kochane króliczki", głosili nauczyciele, „gdyby wasi rodzice
stosowali antykrólicepcję, nie byłoby was na świecie, czy możecie sobie to
wyobrazić?!"- „Nieee!", dziecięce głosiki potwierdzały to,
czego najwięksi filozofowie też nie są w stanie sobie wyobrazić, co jest,
jak ktoś kto jest, mógłby nie być. Król
tymczasem, oświecony po długich modłach i katowaniu się spaniem na twardej
marmurowej posadzce królewskiej kaplicy, podjął ostateczną decyzję. Złoży
ofiarę. W tym celu uda się do źródła, do Città del Denera [ 1 ] a tam do
świątyni Królikogłowego Boga Un, jedynego prawdziwego w boskim panteonie,
jak sama nazwa wskazuje, i, zgodnie z tradycją króliczych prawd zebranych w Księdze Króliczych Konkretów [ 2 ], wskoczy sam do garnka, żeby stać się
daniem na boskim stole, co bez wątpienia będzie najlepszym przykładem dla całej
Krainy Królików i odwróci od KK klęskę urodzaju. Najwyższy wódz lisów, mądry
Lis Przechera z niemieckiej dynastii uczonych lisów von Goethe, pochwalił
decyzję króla zachęcając króliczy lud do brania przykładu ze swojego władcy i dobrowolnego wskakiwania do każdego napotkanego garnka tu, na miejscu, w Krainie Królików. I już rozpoczął zbieranie najwymyślniejszych przepisów
kucharskich, żeby się, broń Boże, nikomu króliki nie znudziły. Tak
oto narodziła się nadzieja na cudowne przemienienie klęski urodzaju KK w urodzaj klęski KK, do czego niewątpliwie przyczyniły się przebiegłe
zracjonalizowane od czubkamordki po ostatni włosek ogona lisy, za co im
chwała.
Przypisy: [ 1 ] Już w starożytnym Egipcie czczono królika (zająca) a króliczogłowe bóstwo łączono z kultem księżyca. Egipski hieroglif oznaczający to zwierzątko ("un"
lub "wn") był również symbolem księżyca. Bóstwo Un znajduje się
na tronie w egipskiej świątyni w Denera. To samo bóstwo pojawia się w „Księdze Umarłych". [ 2 ] Króliki były natrwalej łączone z bóstwem i z księżycem na Dalekim Wschodzie. W indyjskiej opowieści głodny i zmęczony Indra (bóg burzy i wojny/bitew) zatrzymał się w lesie, by odpocząć. Dzikie zwierzęta przyniosły mu różne dary/pokarmy, aby okazać swój szacunek. Królik, zbyt biedny, by móc coś zaoferować, wskoczył do garnka i ofiarował samego siebie. Aby uhonorować tę największą ofiarę królika Indra umieścił go na księżycu, gdzie wciąż można go zobaczyć.
Historia ta była później zaadoptowana przez buddystów i można ją znaleźć w folklorze Birmy i innych krajów południowo-wschodniej Azji. W wersji buddyjskiej królik mieszkał w pięknym ogrodzie-lesie. Pewnego dnia Budda zjawił się w ogrodzie pod postacią starego mężczyzny żalącego się, że się zgubił, jest głodny i spragniony. Zwierzęta zamieszkujące ogród wyszły mu naprzeciw z darami (ofiarami z innych zwierząt). Ale królik, który żywił się tylko trawą i ziołami, nie miał nic do ofiarowania poza sobą samym. Po zdjęciu z futerka wszystkich żywych stworzeń, gdyż nie chciał zrobić im krzywdy, sam wskoczył do garnka. Budda był głęboko wzruszony taką całkowitą ofiarą. Przybrał swoją prawdziwą postać i pochwalił królika. I umieścił królika na księżycu, który odtąd świeci przykładem dla ludzi wszystkich czasów.
Inne legendy o królikach. « Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 07-05-2007 )
Elżbieta Binswanger-Stefańska Dziennikarka i tłumaczka. W Polsce publikowała m.in. w Przekroju, Gazecie Wyborczej, Dzienniku Polskim, National Geographic i Odrze. Przez ok. 30 lat mieszkała w Zurichu, następnie w Sztokholmie, obecnie w Krakowie. Liczba tekstów na portalu: 56 Pokaż inne teksty autora Liczba tłumaczeń: 5 Pokaż tłumaczenia autora Najnowszy tekst autora: Odyseja nadziei i smutku | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5371 |
|