Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.206.985 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 309 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Paweł zdawał sobie sprawę z tego, że próba przełamania tej kultury uniżoności nie ma sensu, że jej złamanie wymagałoby pogwałcenia tabu, że ten język to świat, z którego nie daje się uciec, świat czapki miętoszonej w ręku w obliczu proboszcza, policjanta, urzędnika, świat niewiary w partnerstwo, w którym idea społeczeństwa obywatelskiego jest groteską."
 Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.

Nawet diabeł zapłacze… [4]
Autor tekstu:

Złotowłose, pyzate cherubinki nadskakujące lizusowsko ponurym, piekielnym wataszkom stanowiły powszechny widok. Podobnie podchmielone anielice, z porozpinanymi dekoltami, czepiające się desperacko umięśnionych, smagłolicych braci z dolnego świata.

Każdy szukał protekcji silniejszego.

Rada Siedmiu znajdowała się w rozsypce, anielskie autorytety karlały w zastraszającym tempie. Może, jak sądzili niektórzy, nadszedł czas żeby zmienić stronę?

Lucyfer był przekonany, że wróci do swojego księstwa ze świtą znacznie liczniejszą, niż ta, z którą przybył. Ale to go nie martwiło, miejsce zawsze się znajdzie.
„Nawet w kotle" - zażartował w myślach, po czym spojrzał w górę.

Platforma, na której ustawiono trumnę robiła naprawdę imponujące wrażenie: wysoka, ozdobiona girlandami kwiatów, nie jakiś zasranych chryzantem, tylko fiołków, lilii, róż, żonkili. Może niezbyt gustownie, ale na pewno uroczo.

Samą trumnę, zamkniętą i zaplombowaną, umieszczono na specjalnym stelażu, który miał jej ułatwić ostatnią podróż. Nad nią zaś górował fałszujący chór Rady Siedmiu - nijakich, anielskich możnowładców, zbyt słabych i skłóconych, żeby popychać interes dalej.

„Niebo, to już historia" — głosił nabazgrany sprayem na boku platformy napis.
Coś w tym musi być...
Czerwona, napuchła od słońca twarz Rafaela przyprawiała Lucyfera o mdłości. „Boski Podnóżek" — tak nazywano go za plecami. Niski, otyły, z mocno przerzedzonymi włosami.
Z olbrzymim parciem na władzę, olbrzymim ego, olbrzymimi kompleksami i żadnymi szansami, żeby przetrwać choćby rok u władzy.

Diabeł odwrócił z obrzydzeniem wzrok od „Podnóżka", kiedy z kącika jego ust nie opacznie pociekła ślina i spojrzał na Gabriela. Ten przymrużył oczy i kiwnął przyjaźnie głową.
Szatan zastanawiał się chwilę czy nie odpowiedzieć, ale zrezygnował.

Nagle poczuł gwałtowne szarpniecie za ramię.
Zmarszczył brwi, widząc powykrzywianą, zgarbioną postać Azazela. Rozczochrane włosy sterczały, każdy w innym kierunku, długi czerwony nochal wciągał niespokojnie powietrze, a żółtawe, przywykłe do szpiegowania oczka zwęziły się w cienkie szparki. Kiedy otworzył usta, doleciał z nich odrażający odór zgnilizny i przetrawionej gorzały.

— Są słabi - zaszeptał, rozglądając się konfidencjonalnie na boki — Są słabi, Lucyferze. Bez problemu ich pokonamy. Wreszcie możemy wywołać drugą rewoltę. To nasz czas!
— Nie — wrócił do wpatrywania się w widowisko.
 Ale przecież... Zastanów się — Azazel wydawał się kompletnie zbity z tropu.
— Powiedziałem: nie.
— Skoro tak sądzisz — głos stwardniał — Niemniej ja i moi ludzie zamierzamy...
— Tak? — powiedział Lucyfer pochylając się do przodu, jego oczy rozbłysły czerwienią. Jednocześnie wysłał w przestrzeń pojedynczą myśl.
Tyle wystarczyło.

Wśród zebranych zapanowało poruszenie, gdy olbrzymi, pachnący zgniłymi rybami Lewiatan przeciskał łeb w kierunku swojego pana. Jako jeden z niewielu mieszkańców piekieł nie przybierał nigdy antropomorficznej postaci. Niektórzy twierdzili nawet, że nie był w ogóle diabłem, tylko jednym z dawno zapomnianych, pogańskich bóstw, przygarniętym przez Lucyfera.

Jakakolwiek była prawda, nie zmieniało to faktu, że Lewiata budził powszechne przerażenie. Nawet, kiedy się kurczył, jego długość sięgała dziesięciu metrów, a garnitur ostrych niczym sztylety zębów największego śmiałka przyprawiał o palpitacje serca.

Z wyglądu najbardziej przypominał osławionego Smoka z Komodo, ozdobionego jednak dodatkowo długą, postrzępioną płetwą na grzbiecie, która w chwilach zdenerwowania nabiegała krwią, nabierając wściekle czerwonego koloru.
I ten oto stwór ustawił łakomą paszczę tuż za plecami buntownika.

Azazel nie był tchórzem, o co to, to nie. Wytrzymywał ponury wzrok Księcia Piekielnego, odwzajemniając się równie złowróżbnymi błyskami i powarkiwaniem. Kiedy jednak poczuł na plecach gorący, cuchnący przeżutymi łososiami oddech, pot wystąpił mu na czole, a ręce zaczęły dygotać.

Przełknął głośno ślinę.
— Jak sobie życzysz panie — szepnął tylko i wymknął się bokiem, ze wszystkich sił starając się nie oglądać.
Lucyfer wyciągnął dłoń, bezwiednie drapiąc Lewiatana po pysku. Ten zaświergotał radośnie.

Diabeł po raz kolejny w ciągu kilku ostatnich dni, powrócił pamięcią do przeszłości, Rajskiego Ogrodu i Wielkiej Rewolty.
Ojciec mylił się od samego początku — świat nie mógł istnieć jedynie z jednym biegunem, ze Świętym Miastem. Potrzebna była dla niego równowaga — Państwo Piekielne, niczym jing i jang. Gdyby nie Powstanie Upadłych, wszelki byt już dawno przestałby istnieć, pogrążając się w bezkresnym chaosie. Materia rozpadłaby się niczym ułożony przez niewprawne dziecięce ręce domek z kart. Lucyfera nieraz zastanawiał się, co powiedzieliby dociekliwy, ludzcy teologowie, dowiedziawszy się, że skazując ich na przysłowiowe piekło, jednocześnie ocalił cały rodzaj ludzki od zagłady. Ta myśl niezmiernie go bawiła.
Poczuł kolejne szarpnięcie za ramię.

Tym razem spokój zakłócał mu Lewiatan.. Jaszczurzy potwór warknął i machnął łbem do góry.
Lucyfer pomimo świetnego wzroku, musiał się sporo natrudzić, żeby dojrzeć to, co mu wskazywano.

Po kolei rozpoznawał wszystkie sylwetki: Mamon, Blichtr, Sława. Blond-włosa, ubrana jedynie w czerwoną, koronkową bieliznę kobieta to Sex. W niskim, przygrubawym, wciśniętym w tandetny garnitur i poplamiony krawat faceciku rozpoznał Ignorancję — jak zwykle starała się wyglądać o wiele inteligentniej, niż to miało miejsce w rzeczywistości.

Nowi bożkowie, usadziwszy się w bezpiecznej odległości na wzgórzu Anavan, przyglądali się wszystkiemu z tryumfalnymi minami.

„Oto Panowie Tego Świata", pomyślał z przekąsem diabeł, „Banda żałosnych, krótkowiecznych błaznów, zawsze stojących w kolejce do koryta".

Rozważał przez chwilę czy nie wypuścić w ich stronę ognistej kuli, w końcu jednak zaniechał tego pomysłu. Ojciec zmartwiłby się wiedząc, że dniu, w którym powinien go uczcić, wywołał walkę i przelał krew.
Zresztą, to tylko jeden dzień — jeszcze tyle ich przed nami.

Kątem oka zauważył nagły ruch po prawej. Popatrzył w tamtą stronę i jego wzrok napotkał spojrzenie odzianego w metalową kolczugę Abadona.

Zwycięzca zawodów na Placu, uniósł powoli ręce na wysokość brzucha i uderzył kilka razy energicznie kantem prawej dłoni o otwartą lewą.
„Rąbiemy, szefie?" przesłał wiadomość, mając na myśli pyszałkowate bóstwa.
Lucyfer wyszczerzył zęby i pokręcił delikatnie głową.

Wzruszywszy ramionami, Abadon, z nadzwyczaj zawiedzioną miną, wrócił do oglądania ceremonii.
Aniołowie właśnie zakończyli zbiorowe fałszowanie, rozpoczynając długie, nudne przemowy.

Najpierw Rafael: słowa z anielskich ust wylewały się niby mulista woda ze ścieku i były równie przejrzyste. „Obowiązek", „misja", „nie poddawać się" a później zmiana szyku i dawaj od początku. Reszta starała się podążać za jego przykładem.
Jedynie Gabriel się wyłamał, wypowiedziawszy tylko jedno zdanie:
— Żegnaj, Słońce Świata...

Wreszcie otworzono portal, nieznośny żar buchnął na ulice Świętego Miasta, powalając kilka bliżej stojących aniołów. Ulotna powierzchnia najsłynniejszej z gwiazd falowała, spalając się jasnym blaskiem.

Wiele osób zasłoniło twarze, chroniąc się przed ognistymi powiewami.
Ale nie Lucyfer.
On patrzył cały czas, nie chcąc stracić nawet milisekundy. Kolejne obrazy, niczym zwolnione klatki z filmu, wypalały się w pamięci, pozostając tam na wieczność. Jeszcze nieraz będą go nawiedzać podczas nieprzebranych, bezsennych nocy. Ale o tym, nie powie już nikomu

Na komendę Rafaela, trumnę zwolniono z zaczepów. Przebiła z cichym plaśnięciem pole i poszybowała powoli, ku przeznaczeniu. Wszyscy zebrani wstrzymali oddech.

Najpierw nic się nie działo, kamienna kapsuła leciała, leciała i leciała. Coraz mniejsza, stając się w końcu jedynie niewielką plamką, na tle rozżarzonego kłębowiska gazów. Aż wreszcie, gdy co mniej odporni zdążyli wypuścić powietrze, nastąpił niespodziewany wybuch, od którego zatrzęsły się ściany Świętego Miasta. Olbrzymia fala żaru na setkach twarzy osuszyła łzy.

Tego dnia ludzcy astrologowie zarejestrowali anormalną eksplozję na powierzchni Słońca. W celu jej wyjaśnienia wysunięto dziesiątki teorii.
Żadna nie była prawdziwa.
Gabriel, już po wszystkim, przypatrując się powoli przerzedzającemu tłumowi, zauważył, że nie ma w nim Lucyfera.

***

Wiedział, że go tu znajdzie.
Siedział zamyślony pod drzewem, jedną ręką nieustannie podrzucając dojrzałe, czerwone jabłko.

Jego wzrok był wbity w pozbawione chodźmy jednej chmurki, nocne niebo, na którym — tak mu się wydawało — gwiazdy świeciły najjaśniej od setek lat. Albo, być może, to on zdążył odwyknąć od ich piękna?

Już z daleka usłyszał zbliżające się kroki, ale w żaden sposób nie dał tego po sobie poznać.
— Nareszcie koniec — westchnął Gabriel — Teraz jakoś musimy poskładać to wszystko do kupy.
— Odejdź.
— Nie sądzisz...
— Odejdź! — głos nabrał ostrości.

Archanioł zawahał się chwilę, po czym ruszył drogą powrotną do Świętego Miasta.

I tak potrzebował nabrać sił — tego dnia miała odbyć się jeszcze wieczorna msza, a później nocne czuwanie.
Lucyfer trwał w bezruchu, aż mroki nocy całkowicie skryły go pod swoim płaszczem. Dopiero wtedy, odrzuciwszy gwałtownym ruchem trzymany owoc, schował głowę w ramionach i załkał.
Jego ogniste łzy zsuwały się po firmamencie, tworząc najwspanialszy deszcz meteorytów, jaki kiedykolwiek miał miejsce.

Gdyż widzicie, że nawet diabeł zapłacze w dniu, w którym umrze Bóg.


1 2 3 4 

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Asceza średniowieczna
Wspomnienie o Tadeuszu Kotarbińskim (1886-1981)

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (7)..   


« Powiastki fantastyczno-teolog.   (Publikacja: 06-11-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Kamil Szpyt
Student prawa

 Liczba tekstów na portalu: 2  Pokaż inne teksty autora
 Poprzedni tekst autora: Między młotem a kowadłem
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6918 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365