|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Nieistniejący Bóg, czyli fałszem podbity optymizm teistów [2] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Lecz jeśli już autor używa określenia „pisane prawa
przyrody", to gdzie — poza samą przyrodą — powinniśmy szukać tego
zapisu, aby być pewnym, że pochodzi on od Stwórcy tego świata? Oczywiście
tylko w jednym właściwym miejscu: w jego Słowie skierowanym do ludzi -
Biblii. Jest to jedyne wiarygodne (dla wierzących oczywiście) źródło
wiedzy o naszym Bogu. Uważam zatem, iż jedynym dowodem na boskie pochodzenie
praw przyrody, który powinien usatysfakcjonować wierzących (no i uczonych, którzy
podzielają ten pogląd) byłoby zapisanie przez Niego tych praw w Biblii.
Gdyby więc tam znajdowały się te wszystkie wyliczenia fizyczne, dotyczące
owego „precyzyjnego dostrojenia" naszego wszechświata, te chemiczne i biologiczne formuły określające strukturę ożywionej jak i nieożywionej
materii, te wszystkie równania, mechanizmy i zależności działania jakie
funkcjonują w naturze (np. ulubiona przez niektórych uczonych zasada
antropiczna), to wtedy przedstawione w książce założenie, iż prawa przyrody
zostały napisane przez Stwórcę tego świata, niezależnie od niej samej -
nabrałoby wiarygodności przekonującej każdego sceptyka.
Oczywiście, można by zadać sobie pytanie: w kontekście Boga, który nieustannie ma absolutną pieczę nad swoim
dziełem („Jeśli Opatrzność Boża nie zachowywała by rzeczy z taką samą
siłą, z którą je stworzyła na początku, wszystkie natychmiast zapadłyby
się w nicość" Katechizm Rzymski), jaki sens mają jakiekolwiek prawa wg
których miałoby funkcjonować jego dzieło, skoro i tak on sam jest jedynym i wystarczającym prawem dla wszystkiego co stworzył? Lecz kto z wierzących
zadawałby takie pytania, nie mówiąc już o próbie odpowiedzi na nie.
Odnośnie argumentu o celowości w przyrodzie (czyli istnieniu w niej zamysłu bożego lub projektu). Owa celowość w przyrodzie ma świadczyć o istnieniu jej inteligentnego Projektanta. Zastanówmy się wiec, po co Bóg
stworzył samą przyrodę? Autor tej książki napisał to wyraźnie: „Bóg
stworzył świat po to, aby powołać do istnienia rodzaj stworzeń
rozumnych". Wygląda więc na to, iż przyroda ma służyć ludziom
(podtrzymywać ich istnienie), którzy bez jej pomocy nie mieliby możliwości
przeżycia w świecie dla nich stworzonym. Jednym słowem: świat został
zaprojektowany przez Boga „pod ludzi".
Argument o celowości przyrody traci swój zasadniczy sens, jeśli
odniesie się go do bożej wszechmocy: skoro Bóg może absolutnie
wszystko, nie potrzebny jest ten skomplikowany łańcuch bytów stworzonych
tylko po to, aby jednemu z jego stworzeń — człowiekowi, zapewnić samodzielną
egzystencję w jakimś wyodrębnionym miejscu wszechświata. Przy nieskończonych
bożych możliwościach łatwo sobie wyobrazić, iż mógłby on żyć dosłownie
wszędzie, na przeróżne sposoby i w dowolnej ich ilości. Nie przywiązany do
jednej planety i uzależniony od bardzo wielu czynników z nią związanych.
Zatem celowość w przyrodzie ziemskiej całkowicie zgadza się z teorią doboru
naturalnego, lecz jest bezwartościowym argumentem na rzecz istnienia
wszechmocnego, inteligentnego Stwórcy tego dzieła. Tylko ten jeden atrybut
Boga czyni ów problem całkowicie bezzasadny.
W powyższym kontekście nie ma już chyba większego znaczenia fakt, iż
ta „celowość" w przyrodzie przejawia się w dość dziwny sposób
(zakładając jej inteligentnego, doskonałego i dobrego ponoć Stwórcę), w niektórych jej aspektach, ot choćby w tych:
"1. Ewolucja utrzymuje nadmiar przesyłanej genotypowo
informacji na możliwie najniższym poziomie, jaki jest jeszcze do pogodzenia z kontynuacją gatunku. Wygląda to tak jak konstruktor, który bierze udział w wyścigach samochodowych, lecz nie zależy mu aby dojechały wszystkie auta do
mety, wystarczy, że dojedzie 1 na 1000. Dlatego stawia na ilość aut, a nie na
jakość.
2. Ewolucja nie
kumuluje własnych doświadczeń. Jest konstruktorem zapominającym własne osiągnięcia.
Za każdym razem szuka ich od nowa. Jeśli jakiś gatunek, któremu udało się
wykształcić wysoko wyspecjalizowane organy, ginie, wraz z nim przepadają
wszystkie te „wynalazki".
3. Ewolucja
jest „krótkowzroczna". Stosuje pewne rozwiązania dotąd, aż
przypadek stworzy inną możliwość. Jednak gdy dane rozwiązanie blokuje drogę
innym, nawet bardziej udanym i doskonalszym, rozwój całego układu zamiera.
4. Ewolucja nie
może osiągnąć rozwiązań na drodze zmian stopniowych, jeśli każda z takich zmian nie jest użyteczna natychmiast w danym pokoleniu (dlatego nie
powstało koło, ponieważ koło nie ma „form przejściowych").
5. Ewolucja
stosuje zasadę „zbędnej komplikacji", np. biochemiczna indywidualność
dziecka różni się od tejże indywidualności matki (dlatego jest odrzucane).
6. Ewolucja nie
eliminuje z danego rozwoju osobniczego elementów zbędnych. Np. podczas
embriogenezy płód powtarza fazy rozwojowe zamierzchłych stanów
embrionalnych, wykształcając kolejno skrzela, ogon itd. (ontogeneza odtwarza
filogenezę).
7. Ewolucja w swych „wielkich odkryciach" działa zupełnie przypadkowo. Jak los na
loterii życia.
8. Twory
ewolucji charakteryzują się złym wyborem „budulca". Wszystko oparte
jest na bazie białka.
9. W ewolucji
nie ma „drogi wzwyż", nie ma żadnego rozwoju, jest tylko wyłącznie
problem przekazywania kodu. Wygląda na to, że natura jest twórcą, który nie
widzi własnych tworów i nie zna ich przyszłości. Natura w bezustannych próbach,
raz po raz zapędza się w zamknięte, ślepe uliczki — wtedy po prostu zostawia w nich te niewydarzone rezultaty swoich eksperymentów, którym nie przyświecało
nic prócz cierpliwości: bo trwały setki milionów lat… i zabierała się do
nowych. Matka natura, ojciec przypadek!" (Stanisław Lem Summa
technologiae).
Takich przykładów z dziedziny „mądrości" ziemskiej natury
jest o wiele więcej, wystarczy tylko zajrzeć do odpowiednich publikacji.
Jednakże to nie wszystko; jest jeszcze inne oblicze tego ponoć
„najlepszego ze światów". Nasz świat jest wielce niedoskonały i to
pod wieloma względami: zło, krzywdy, śmierć, cierpienie, strach i ból są w nim tak immanentne, iż nie sposób tego nie zauważyć i nie wziąć pod uwagę. W każdej sekundzie, na świecie ginie miliony istnień, pożeranych ze smakiem
przez polujących na nie i żywiących się nimi drapieżników. Nazywane jest
to eufemistycznie łańcuchem pokarmowym.
Do tego jeszcze niezliczona ilość chorób i epidemii nękających
większość tego co żyje i zabijających nie mniej ofiar niż to wielkie,
nieustanne pożeranie się /../ Mark Twain w swych doskonałych Listach z ziemi tak ujął ten aspekt dzieła bożego: „Pomyślcie o chorobach,
które zesłał! Są niepoliczalne, żadna książka ich nie wymieni. Każda
jest pułapką zastawioną na niewinną ofiarę /../ Choroba! To główna siła;
pracowita i niszcząca siła. Atakuje niemowlę w momencie narodzin; zsyła jedną
zarazę po drugiej /../ ściga dziecko od wieku młodzieńczego, a i wtedy
obdarza odpowiednimi dolegliwościami. Ściga młodość do dojrzałości, a tę
do starości, a starość do grobu". Są też choroby (genetyczne) atakujące
płód jeszcze przed narodzeniem, o których Twain miał prawo nie wiedzieć.
Dodałbym do tego największe pandemie, jakie spadły na ludzkość: Dżuma
„Zaraza Justyniańska" 541-700r. — 100 mln ofiar (w Europie populacja
zmalała o 50%), Dżuma "Czarna Śmierć" 1347-1351r. — 90 mln. ofiar (w Europie zmarło 30% populacji), Cholera, pięć pandemii w latach 1816-1896 co najmniej 42 mln. ofiar, Malaria co rok uśmierca
1mln. ludzi, wywołuje gorączkę u 250 mln. osób. Grypa "Hiszpanka"
1918-1920r. — 50 mln. ofiar (niezwykła odmiana zabijająca głównie młode
osoby), Czarna ospa XXw. — 300-500 mln. ofiar (dzięki masowym
szczepionkom chorobę pokonano), Gruźlica każdego roku uśmierca 2 mln.
ludzi. W XIXw. zabiła 25% populacji Europy. Aids 1981-2009r. — ok. 25
mln. ofiar, ok. 40 mln. choruje. Można by jeszcze długo wyliczać te niepokojące
aspekty owego „najlepszego ze światów", jednak myślę, że to
wystarczy.
W tym miejscu aż prosi się, by zadać parę pytań: jak wytłumaczyć
to wszystko w kontekście wszechmocnego, wszechwiedzącego, miłosiernego i kochającego nas Boga? Czy z podanych powyżej przykładów, nasuwa się
nieodparty wniosek, iż porządek którym
kieruje się nasza przyroda jest dziełem nieskończonej, niczym nieograniczonej i z natury dobrej Inteligencji? Że to wszystko można wytłumaczyć inteligentnym zamysłem bożym?
Jak sam autor widzi ten problem?:
„W żadnym razie nie wolno
zapominać o istnieniu zła i cierpienia. Jednak z filozoficznego punktu
widzenia jest to problem odrębny od kwestii istnienia Boga. Wyszedłszy od
faktu istnienia przyrody, docieramy do podstawy jej istnienia. Przyroda może być
pod pewnymi względami niedoskonała, jednak ułomności te nie mają żadnego
znaczenia w kontekście pytania o to, czy ma ostateczne Źródło".
Być może i tak,.. ale na pewno mają znaczenie w kontekście pytania jakiego rodzaju jest
to „źródło", prawda? Dalej autor tak radzi czytelnikom swojej książki:
„Obecność zła wierzący w Boga mogą wyjaśnić na dwa sposoby.
Takim wyjaśnieniem może być Arystotelesowski Bóg, który
nie ingeruje w świat. Drugim możliwym wyjaśnieniem jest tzw. obrona
odwołująca się do wolnej woli, czyli pogląd głoszący, że zło jest zawsze
możliwe, jeżeli ludzie są rzeczywiście wolni. Zgodnie z koncepcją
Arystotelesa Bóg, ukończywszy dzieło stworzenia, zostawia świat, który rządzi
się prawami przyrody /../ Skuteczność obrony odwołującej się do wolnej
woli uzależniona jest /../ od niektórych elementów objawienia bożego, a więc
wymaga wiary w to, że Bóg się objawił w świecie".
Od dawna już zauważyłem, iż w tego rodzaju publikacjach
(apologetycznych) albo ich autorzy stosują pokrętną logikę, albo traktują
czasem swoich czytelników w nieomal infantylny sposób. Powyższa argumentacja
jest tego najlepszym przykładem: autor proponuje im dwie
wzajemnie wykluczające się interpretacje: Boga, który nie interesuje
się swoim dziełem (deizm) i Boga, który ma konkretne roszczenia w stosunku do swych stworzeń (teizm). Jeśliby jednak wierzącym nie udało
się zaspokoić swoich rozumowych aspiracji podczas rozwiązywania tych
teologicznych łamigłówek, zawsze mogą odwołać się do tradycyjnej wiary
w objawienie boże,.. i po kłopocie.
Podczas gdy do rozwiązania tego problemu należy podejść z zupełnie
innej strony i użyć innych argumentów. Pierwszy sposób w ogóle nie powinien
być brany pod uwagę przez wiernych naszej religii, jak i samego autora, który
wyraźnie skłania się ku chrześcijaństwu. Zostaje zatem odwołanie się do argumentu z wolnej woli człowieka. Pokrętne tłumaczenia teologów, że Bóg nie
chce zła, a tylko je dopuszcza, gdyż szanuje wolną wolę człowieka, nie
przekonują mnie wcale. Wygląda bowiem tak, jakby Bóg szanował wolną wolę
wszelkiego rodzaju złoczyńców, psychopatów, zboczeńców, przestępców,
zbrodniarzy, oszustów i złodziei — pozwalając im czynić zło, gdyż taka
jest ich wola. Natomiast nie obchodzą go ich ofiary, które przecież
nie wykazywały swej woli aby nimi zostać: one tego nie chciały, a mimo
to ich wolna wola w tym względzie została pogwałcona. Czy to nie ma żadnego
znaczenia dla Boga? Bo dla mnie jest istotne na tyle, iż uważam to tłumaczenie
za całkowicie niedorzeczne.
1 2 3 4 5 6 7 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 24-05-2012 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8059 |
|