|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Nieistniejący Bóg, czyli fałszem podbity optymizm teistów [3] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Lecz to jeszcze nie wszystko. Zacznijmy od pytania: „Po co w ogóle
Bóg dał wolną wolę człowiekowi?". Św. Tomasz tak pisał: „Tak
bardzo Bóg umiłował człowieka, że chciał, aby służył mu dobrowolnie i bez przymusu". Ciekawa motywacja, prawda? Nie na tyle go umiłował aby był
on wolny od swego stwórcy, ale aby mu „dobrowolnie" służył.
Od razu widać jakiego rodzaju jest ta nasza „wolna wola": istot o mentalności niewolnika, którzy aby czuć się wolnymi, muszą mieć świadomość
Pana nad sobą.
Zatem: „Bóg dał człowiekowi wolną wolę, gdyż chciał aby ten służył
mu dobrowolnie i bez przymusu", a teraz się nam mówi, że „przyczyną
grzechu (i zła) jest wolna wola człowieka". Ale praprzyczyną, dla której
człowiek dostał od Boga wolną wolę, była jego potrzeba (albo chęć czy też
życzenie), aby człowiek mu służył dobrowolnie. A więc — jakby na to nie
patrzeć — to Bóg jest winien; zachciało mu się aby człowiek mu służył
„z własnej woli, nie zaś z konieczności", obdarzył go więc tą
wolną wolą — wiedząc jednocześnie i ze szczegółami jakie będą tego opłakane
skutki w przyszłości: stanie się ona przyczyną grzechu
i zła w dziele bożym.
Wynika więc z powyższego, iż sam Bóg jest odpowiedzialny za wszelakie
zło w jego dziele i nikt poza nim. Człowiek tylko wypełnia boży zamysł,
istniejący w jego umyśle od wieczności. Może właśnie dlatego filozofowie
chrześcijańscy skłaniają się do następującego przekonania:
„Cokolwiek się dzieje, dzieje się z woli Boga". Ergo: wolna wola człowieka
nie ma tu nic do rzeczy, tym bardziej, iż w kontekście wolnej woli Boga jest
ona tylko żałosną namiastką i iluzją w którą chcemy wierzyć. Wnioski z powyższego nasuwają się same: obecność zła w dziele bożym nie sposób
wyjaśnić czymkolwiek innym jak wolną wolą.. Boga w tym względzie. Każde
inne tłumaczenie można z łatwością podważyć i obalić, co widać na powyższych
przykładach i o czym chyba sam A. Flew (jako były ateista) również powinien
wiedzieć.
Jest jeszcze jeden problem wart wyjaśnienia; w swojej książce autor
pisze: "Chyba najbardziej popularnym i intuicyjnie przekonującym argumentem
za istnieniem Boga jest tzw. argument z zamysłu czy projektu. Argument ten głosi, że projekt widoczny w przyrodzie świadczy o istnieniu kosmicznego Projektanta". Zatem wg A.
Flew'a sama przyroda ma nam dostarczyć argumentu na rzecz istnienia Boga.
Wydaje mi się on wyjątkowo nieprzekonujący i to z paru powodów.
Zatem te niezliczone miliardy miliardów gwiazd istniejących w tym
niewyobrażalnie wielkim i starym wszechświecie, nie stanowią bardziej
przekonującego dowodu na istnienie Boga, od ziemskiej przyrody?! Jakoś w żaden
sposób nie potrafię pojąć dziwacznej perspektywy postrzegania tego problemu.
Proponuję spojrzeć na niego z innej strony: jak to o bożym zamyśle pisał św.
Tomasz?: „Ponieważ wszystko co jest stworzone, zaistniało zgodnie z myślą
bożą, przeto idea podporządkowania wszystkiego jednemu celowi, powinna istnieć
od całej wieczności w umyśle bożym".
Byłoby zatem możliwe aby w tym bożym zamyśle, któremu podporządkował
on całe swoje dzieło, mogło chodzić jedynie o ziemską przyrodę? Przecież
ona tylko ma służyć człowiekowi w czasie jego ziemskiej egzystencji. Jednym słowem jest ona tylko środkiem
do osiągnięcia wyższego celu, czyż
nie tak? Aby więc odnaleźć i wyjaśnić zamysł
stwórcy tego dzieła, należy znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego
(albo po co lub w jakim celu) Bóg stworzył swoje dzieło takie jakie ono jest?
(„Świat jest taki, jakim go Bóg zamierzył. Jeśliby chciał aby był lepszy — byłby lepszy. Jeśli istnieje grzech, widać, że Bóg tak chce" C.Vanini).
Powód, dla którego to uczynił będzie jednoznaczny z zamysłem bożym, albo
jak kto woli: bożym projektem.
Ponieważ już wielokrotnie pisałem na ten temat w wielu swoich
tekstach, ograniczę się tylko do końcowych wniosków tego rozumowania, jakie
wynikają z niektórych orzeczeń Soboru Wat I: "Bóg współdziała w akcie
fizycznym grzechu /../ Bez dopuszczenia zła moralnego — czyli grzechu — na
świecie, nie ujawniłby się ten przymiot boży, któremu na imię Miłosierdzie
/../ Dopiero na przykładzie grzesznej ludzkości, grzesznego człowieka, ujawniło
się miłosierdzie Boga przebaczającego /../ Zło moralne w ostatecznym wyniku,
służy również celowi wyższemu: chwale
bożej, która się uzewnętrznia przede wszystkim w jego miłosierdziu
przez przebaczanie, wtórnie zaś w sprawiedliwości przez karę".
I to jest ten prawdziwy zamysł, dla
którego Bóg stworzył świat i ludzi na nim: gdyby nie byli upadli i grzeszni
Bóg nie miałby powodów do wybaczania im win i grzechów, nie mógłby się więc
ujawnić jego piękny przymiot — miłosierdzie, a co za tym idzie ucierpiałaby
jego chwała, która się uzewnętrznia przez przebaczanie. No i jego Syn nie mógłby
zaistnieć jako Bóg Odkupiciel i Zbawiciel ludzkości, który został
przewidziany do tej roli zanim jeszcze
ludzie dostąpili upadku w raju („On był wprawdzie przewidziany przed
stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu
na nas" 1 P 1,20).
Tak więc po tylu wiekach istnienia religii, człowiek wreszcie pojął
właściwie zamysł swego Boga dotyczący
jego dzieła (dlaczego taki paradoksalny wizerunek Boga wyszedł jego prawdziwym
twórcom — kapłanom, napisałem szczegółowo w „Bardzo nieeleganckiej
hipotezie Boga"). Dopiero w XIXw. ludzie doszli do przekonania, że w kontekście
bożych atrybutów jak np. wszechmoc, wszechwiedza, wszechobecność, absolutna
doskonałość pod każdym względem, nie może być mowy o jakiejkolwiek winie
jego stworzenia — człowieka, które jakoby miałoby być przyczyną zła w bożym dziele.
Ostatni już problem jaki chciałbym rozważyć w tej swoistej polemice
to nowa wersja argumentu kosmologicznego. Autor tak o nim pisze:
„Jednak w większości wspomnianych wyżej dyskusji nie uwzględniłem
odkryć współczesnej kosmologii /../ Przyznałem wówczas, że ateiści muszą
być zakłopotani najnowszymi wynikami kosmologii, ponieważ jawią się one
jako dowód naukowy tego /../ że wszechświat miał początek /../ Było dla
mnie jasne, że ateiści uznają, iż kosmologia Wielkiego Wybuchu wymaga po
prostu wyjaśnienia fizycznego /../ Jednocześnie rozumiałem jednak, że wierzący
mogą tak samo zasadnie zacząć się powoływać na kosmologię Wielkiego
Wybuchu jako świadectwo potwierdzające ich wcześniejsze przekonanie, że
"na początku" wszechświat został stworzony przez Boga".
Jestem przekonany, iż ateiści — jak na razie przynajmniej — nie mają
najmniejszego powodu, aby się kłopotać. Można by nawet dla dobra dyskusji
przyjąć powyższe założenie za prawdę: powiedzmy, że współczesna nauka
potwierdziła to, co wyraził Stephen Hawking w swojej książce: „Tak długo,
jak Wszechświat ma początek, można przypuszczać, że istnieje jego Stwórca"
(przypuszczać a mieć dowód, to duża różnica). Jednakże nauka ma to do
siebie, że tworzy co rusz to nowe hipotezy i na miejscu teistów nie spieszyłbym
się tak bardzo z wykorzystywaniem ich, jako dowodów na istnienie Boga.
A to dlatego, że pojawiła się już nowa teoria na temat początków
naszego wszechświata, która została przedstawiona przez astronoma dr Nikodema
Popławskiego z Indiana University. Uważa on, „że czarne dziury są rzeczywiście
takimi mostami, z tym, że łączą nie dwa odległe miejsca w naszej
rzeczywistości, ale dwa różne wszechświaty /../ Niezwykle gęsta materia
zebrana po tamtej stronie czarnej dziury niejako przelała się do naszego
wszechświata, rozszerzając się gwałtownie i przybierając postać Wielkiego
Wybuchu. To, co uważamy za Wielki Wybuch, było w rzeczywistości niczym innym,
jak utworzeniem się mostu Einsteina — Rosena między dwoma wszechświatami".
Główny problem bowiem leży zupełnie gdzie indziej i polega zgoła na czymś innym, niż udowodnienie, że wszechświat został
zapoczątkowany dzięki boskiej ingerencji. W doskonałej książce
„Dlaczego jesteśmy ateistami", Russell Blackford i Udo Schuklenk,
powyższy problem wyjaśnia jedno — ale za to bardzo znamienne — zdanie: "Udowodnienie
istnienia pierwszej przyczyny nadal jednak jest dalekie od udowodnienia
istnienia chrześcijańskiego Boga, dbającego i kochającego" (Edgar Dahl).
Otóż ten pominięty w powyższych rozważaniach aspekt owego
problemu chciałbym teraz przedstawić tym wszystkim, którzy (jak autor owej
książki, powołujący się na Sokratesa) mają odwagę pójść za danym
rozumowaniem dokądkolwiek ono prowadzi.
Powtórzę więc: udowodnienie tezy, iż Wszechświat został stworzony
przez Boga, to dopiero początek tej pielgrzymki rozumu i w żadnym wypadku nie
stanowi on jeszcze podstawy do świętowania i ogłaszania sukcesu. Tak, tak! I aż dziwnym się wydaje, że w tak znamienitym dziele, które z założenia miało
powalić na kolana niedouczonych ateistów, nie wzięto w ogóle pod uwagę tego
epistemologicznego aspektu. Wyobraźmy więc sobie następującą sytuację: oto
teiści pospołu z kreacjonistami, dzięki wielu ludziom dobrej woli (jak choćby
autor tej książki), udowadniają w końcu niezbicie istnienie Boga — Stwórcy
całego Wszechświata. I co?! To miałoby być już wszystko? Wystarczy stare
„dowody" na istnienie Boga zinterpretować zgodnie z „dokonaniami
nowoczesnej nauki", aby uznać, że teizm jest wystarczająco uzasadniony?
Wolne żarty!
A jakiż to Bóg został udowodniony, że się zapytam? Wiadomo
wszystkim, iż nie ma takiego Boga, który nie miałby swojego imienia, swojej
historii, oraz swojego przesłania, w którym zazwyczaj przedstawiony jest jego zamysł
względem jego stworzeń — ludzi. Jeśli nie zostanie przez owych uczonych
wskazany konkretny Bóg z obecnie istniejących (bo starych bogów nawet nie
bierze się pod uwagę) — każda z religii może rościć sobie słuszne
przypuszczenie, że to właśnie chodzi o ich Boga i ich religię. Czy to zmieni w czymkolwiek dotychczasową sytuację? Dlatego uważam, iż sprawą nie mniej
ważną od udowodnienia istnienia Boga — Stwórcy Wszechświata, jest
udowodnienie, że jest to — cóż za szczęśliwy traf — osobowy Bóg naszej
religii! Czy można zresztą wyobrazić sobie inną sytuację?
Oczywiście, że nie! I sam autor też jej sobie inaczej nie wyobraża,
pisząc:
„Szczerze mówiąc, uważam, że religia chrześcijańska jest jedyną
religią, która w sposób oczywisty zasługuje na szacunek i cześć, niezależnie
od tego, czy jej pretensje do tego, że została objawiona przez Boga, są
uzasadnione".
I to mówi człowiek, który twierdzi, że do wiary w Boga
przekonały go argumenty rozumowe (ba! pielgrzymka rozumu nawet). Być może
jej pretensje do tego, że została objawiona przez Boga nie muszą być
uzasadnione dla wiernych, jednakże są jeszcze osobnicy myślący
racjonalnie, którzy starają się swoje poglądy opierać na racjach dobrze
uzasadnionych i to z myślą o nich piszę niniejszy tekst.
1 2 3 4 5 6 7 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 24-05-2012 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8059 |
|