|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Liberalizm w Polsce według Wojciecha Sadurskiego [2] Autor tekstu: Piotr Napierała
Ciekawie pisze
Sadurski o wolności prasy, w kontekście zapowiadanych przez Giertycha projektu
kar za podanie nieprawdziwej informacji w gazecie. Zdaniem Sadurskiego takie
kary spowodowałyby dławiącą autocenzurę, bowiem gazety nie dysponując
technikami śledczymi np. policji, nie mogą się całkowicie ustrzec pomyłek
(s. 83). Autor cytuje J.S. Milla, który w starciach przeciwstawnych opinii
widział podglebie postępu społecznego. O wolności demonstracji i zgromadzeń
pisze z kolei w kontekście blokowania parad gejów. Na pisowskie
„argumenty" o niechęci większości społeczeństwa do opłacania z ich
podatków ochrony parad, odpowiada przywołując komunikat amerykańskiego
Supreme Court z 1972 roku, o tym, że wszelkie regulacje wypowiedzi publicznych
muszą być niezależne od ich treści (s. 88). Tu widać przepaść między
Polską a Zachodem, jak podkreśla Sadurski. Jeszcze mocniej krytykuje Sadurski
bzdurną ustawę lustracyjną uznającą za przestępstwo publiczne posądzanie
narodu polskiego o zbrodniczą działalność, jako szkodliwą dla wolności słowa,
badań i przejrzystości prawa (czy np. masowe szmalcownictwo liczy się czy
nie?).
Sadurski
zauważa podobne przegięcie w polskich reakcjach na kwestie związane z karykaturami Mahometa zamieszczonymi w jednej z prawicowych duńskich gazet. Choć
muzułmanie chcieli de facto wymusić autocenzurę mediów, w Polsce zwyciężyła
międzyreligijna solidarność, czego wyrazem były np. wypowiedzi Kazia
Marcinkiewicza (s. 99). Zupełnie odwrotnie było w przypadku wykładu Benedykta
XVI w Ratyzbonie, kiedy wziął górę język starcia cywilizacji, co zawierało,
zdaniem Sadurskiego, ten nieco komiczny element, że gdy papież zdał sobie już
sprawę z gafy, jego „obrońcy" nie wiedzieli co mają ze sobą począć (s.
103-106). Sadurski celnie porównuje zacietrzewienie w obronie papieskiej gafy z niemrawą reakcją Polaków na poparty aktami przemocy szantaż wobec duńskiej i europejskiej prasy, lecz w jednej kwestii wydaje się iść w niewłaściwą — w mojej ocenie stronę. Próbuje bowiem zawstydzić „obrońców" gafy
takich jak Terlikowski, zalecając wzorowane na polityce JP II wyciszanie sporów
międzyreligijnych, i sprowadzanie ich z pola doktryn i wartości na pole
czystej polityki. Nie jestem pewien czy to właściwa droga, ponieważ zdejmuje
ona z religii słuszne odium siły, która dzieli i skłóca narody. Bill Maher
pokazywał w swym filmie „Religulous", jak imamowie całą dyskusję o opresyjności religii zorganizowanej zbywają parsknięciem: „to tylko
polityka", zaś Hitchens krytykował określanie wojny chorwacko-serbskiej
jako międzyetnicznej, jako, że Serb to etnicznie prawosławny Chorwat, a ten
zaś to taki katolicki Serb. Zresztą etniczność jest w przeciwieństwie do
religii zorganizowanej czymś bardzo nieokreślonym, obawiam się jednak, że
Sadurski należy do tych liberałów, którzy są skłonni poświęcić nieco świeckości,
na ołtarzu harmonii między reprezentantami różnych poglądów. A i tak
korwinowcy uważają go za tego, który „zmusza" innych do liberalizmu. Mylą
oni bowiem liberalizm z permisywizmem, a neutralność światopoglądową za
znak równości między liberalnymi i nieliberalnymi treściami. Trzeba było całego
XIX wieku by wyplenić raka klerykalizmu, zanim można było poprzestać na
neutralności światopoglądowej. Oto co pisał w 2008 roku anonimowy korwinista,
który nie wie, że wyznaje zwykły neokonserwatywny multikulturalizm zamiast
liberalizmu:
„...Prof.
Sadurski nastraszył dziś mocno sam siebie wizją zakazu rozwodów. Zakaz
wprowadzić mają wychowani na "Frondzie" wyrośnięci chłopcy o twarzach
ukontentowanych aniołków. Dlaczego? By oblec w prawo swoje dogmaty, przesądy i obsesje (zwłaszcza) seksualne...
Otóż, najważniejsze wydaje się tu pytanie: czy ludzie mają
prawo tworzyć społeczności rządzące się regułami innymi, niż liberalne
(w wersji prof. Sadurskiego)? Przypuszczam, że na tak postawione pytanie prof.
Sadurski odpowie: „tak, byle nie zmuszali do funkcjonowania według owych reguł
tych wszystkich, którzy sobie tego nie życzą". Gdyby więc red. Terlikowski z przyjaciółmi (czytam prof. Sadurskiego wystarczająco uważnie, by wiedzieć
kto kryje się za malowniczym „określeniem wyrośnięci chłopcy o twarzach
ukontentowanych aniołków") chcieli założyć sobie kolonię „Christianitas" i żyć według wzorów z XIII wieku — prof. Sadurski nie miałby nic przeciw
temu. Chyba, żeby kogoś w kolonii trzymano gwałtem. A czy taką kolonię można
przekształcić w państwo? Właściwie — dlaczego nie? Liberał nie powinien
mieć nic przeciwko temu, o ile — powtórzmy — w państwie tym mieszkali by
ci, którzy by tego chcieli … może Malta mogłaby być azylem dla wychowanków
„Frondy"? Niezupełnie… Bo gdyby zapytać prof. Sadurskiego, czy
Malta powinna zliberalizować swoje prawa, ten niezawodnie odpowie:
„powinna"...Czy wobec tego prof. Sadurski jest liberałem? Jest — do pewnego stopnia. Mógłby — zapewne — zaakceptować istnienie
ortodoksyjnie katolickiej dzielnicy w „neutralnym światopoglądowo" mieście,
czy istnienie ortodoksyjnych kolonii w ramach „neutralnego światopoglądowego
państwa", nie jest jednak w stanie pogodzić się z istnieniem „państwa
wyznaniowego", nawet gdyby było to państwo otwarte na swobodne przepływy
obywateli… Skąd wiem, że tak właśnie jest? Wynika to z tego, co prof.
Sadurski napisał. „Skansen" przeraża go, choć przyznaje, że ci, którzy
nie będą mieć ochoty na życie w „skansenie" będą mogli go opuścić...
Wydaje mi się, że to nie jest konsekwentny liberalizm. Jest to — bo ja wiem? — rodzaj ideologicznego mesjanizmu? W każdym bądź razie jest to postawa
wroga realnej różnorodności. Jak bowiem zauważa Hans Hoppe w dziełku
„Demokracja — bóg, który zawiódł" świat funkcjonujący według zasad
konsekwentnie liberalnych nie byłby bynajmniej światem zamieszkałym przez
liberałów. Byłby to świat różnorodny — obok miejsc zamieszkałych wyłącznie
przez homoseksualistów, byłyby obszary, gdzie za pederastię szło by się do
kryminału, obok ateistycznych polis, kwitłyby „państwa wyznaniowe".
Prof. Sadurski nie chce liberalnego świata. Chce zmuszać ludzi do
liberalizmu… A to pewna różnica [ 1 ]…".
No cóż
czytając takie ustępy cieszę się, że poza mrowiem liberatariańsko-konserwatywnych
„liberałowie", są też w RP liberałowie tacy jak Sadurski. Libertarianie
próbują pozbawić liberałów możliwości głoszenia swych ideałów, wymagając
od nich permisywizmu, który notorycznie im się z liberalizmem myli. Co ciekawe
czytając Michalkiewicza i Mikkego można się dowiedzieć, że ich zdaniem to
socjalliberałowie popełniają tą pomyłkę, uważając, że liberalizm
zwalnia od odpowiedzialności za państwo i instytucje. Zabawnie to brzmi w ustach konserwatystów, którzy zwalczają prawa gejów, i wszystkie nie dość
sakralne instytucje.
Sadurski pisze też o kuriozalnym wyrażeniu „zwolennicy aborcji", jaki Terlikowski i jego koledzy
wymyślili dla określenia liberałów (s. 110), tak jakby ci lubili po prostu
aportować płody dla rozrywki. Poleca Sadurki liberałom by podkreślali, że
aborcja jest co najwyżej złem koniecznym i nie bagatelizowali problemów,
Kato-konserwatystów z kolei oskarża o hipokryzję pisząc, że gdyby na serio
uważali aborcję za morderstwo powinni głosić potrzebę karania więzieniem
kobiet, które aborcji dokonują, ale są za cwani by to zrobić, bo to odsłoniło
by ich ekstremizm. Pod względem moralnym Sadurski określa aborcję jako
problem nierozwiązywalny, lecz stan ustawowy w RP uważa za prawicową skrajność.
Przytacza przykład baptystów i Żydów, którzy mają liberalniejsze podejście, a także katolików do czasu Piusa IX, którzy nie uważali, że dusza wstępuje w ciało w chwili poczęcia, by pokazać względność kulturową katolickiego
fanatyzmu antyaborcyjnego (s. 115). Pisze dalej też o tym, że ochrona życia
zapisana w konstytucji nie oznacza, że należy zapomnieć np. o prawie do
zachowania i ochrony zdrowia. Zapomniał dodać tylko, że zakazy aborcji tylko
spychają skrobanki do podziemia i niepotrzebnie penalizują dobrych obywateli.
Kolejne rozdziały
książki Sadurskiego poświęcone są UE, która kłopocze opinię w krajach
europejskich, ponieważ, nie jest ani suwerennym państwem (jedynie od dołu
przypomina państwo), ani organizacją międzynarodową (bo państwa UE o wiele
ściślej współpracują niż klasyczni sojusznicy). Chwali pomysł patriotyzmu
„konstytucyjnego" (idea Habermasa — s. 128) opierającego się o zaufanie
obywateli UE do instytucji UE, nie kolidującego z historycznym patriotyzmem
lokalnym. Pisze o kontekście jaki dla projektu UE stanowią USA, i o kłamstwach
karykaturalnie proamerykańskiego „Wprostu" na temat liczy urzędników UE — dziennikarze pisali o 400 tysiącach, choć jest ich mniej niż 30 tysięcy
(s. 136). Nie znaczy to jednak, że Sadurski jest wrogiem wartości
reprezentowanych przez USA; niektóre amerykańskie rozwiązania uważa za
lepsze. Pokazuje różnice, między amerykańską demokracją indywidualistyczną,
laicką, ale na co dzień religiancką, a świecką de facto UE (choć nie
zawsze de iure), demokracją walczącą, która zakłada, że państwo nie tylko
kradnie wolność, ale też ją potrafi zapewnić (s. 141, 151-153). Dalej
przechodzi nasz autor do kwestii nieszczęsnej niedostatecznie chrześcijańskiej
preambuły do konstytucji i o dramatycznych apelach katolika Aleksandra Halla
(czerwiec 2003), o nieustępowanie w tej kwestii (s. 155). Sadurski uważa, że
te apele były chybione, nie tylko
dlatego, że uznano je w Brukseli za obciachowe, ale także dlatego, że preambuła
1) nie stanowi zapisu o historii Europy2)
miała zawierać tak uniwersalne wartości jak to tylko możliwe; by wytłumaczyć
po co UE jest zakładana. Dalej pisze Sadurski o UE jako o organizacji powstałej
dla i z celów politycznych a nie gospodarczych; chodziło o modernizację i poszerzanie strefy dobrobytu i pokoju (zob. cytowaną wypowiedź Christophera
Hilla z 2002 roku — s. 178), i zastanawia się nad jej skutecznością w kontekście demokracji walczącej i wybryków np. Heidera. Przyjęcie Turcji do
UE, w przypadku, gdy Turcy faktycznie się starają sprostać wygórowanym
wymaganiom prawnym, uznaje Sadurski za sprawdzian liberalizmu i uniwersalizmu UE
(s. 197-198). Kwestionuje dalej określanie UE jako mniej chrześcijańskiej od
USA, przypominając, że mieszkańcy UE miłosiernie dają krajom
najbiedniejszym 3 razy tyle co USA (s. 203), krytykując wynurzenia Halla o rzekomym „kryzysie duchowym Europy", jej hedonizmie itd.
Ciekawie podchodzi
Sadurski do problemu rozpanoszonego w RP manii prawdziwego polactwa i nacjonalizmu, poszukując ich źródeł w wynurzeniach Dmowskiego o kolaborantach i konformistach czasów zaborów, jako o „pół-Polakach", których
„prawdziwi" patrioci musieli nijako zbawiać (s. 209). Co się tyczy
liberalnego patriotyzmu, Sadurski przypomina o dwóch nurtach liberalizmu;
kosmopolitycznym (David Held, Jeremy Waldron — s. 217), i patriotycznym (Yael
Tamir, David Miller, Neil MacCormick), z których pierwsi bardziej boją się
nacjonalizmu i szowinizmu, a drudzy kolonializmu i imperializmu (s. 220). Ja -
Piotr Napierała — kompletnie nie pojmuję tych drugich,… ale cóż. Zgadzam
się natomiast z Sadurskim, że dla konserwatysty z jego sztywnym przywiązaniem
do tradycji lokalnej, to w sumie żadna sztuka być patriotą, dopiero
uniwersalizm np. liberalny czyni patriotyzm wartościowym. W rzeczy samej czyż
nie więcej wart człowiek, który stara się pogodzić swe motywy ogólnoludzkie z ojczystymi, od jednowymiarowego człowieka, który mechanicznie wyznaje i wielbi to co zna? Swoje chwalicie, cudzego nie znacie, chciałoby się takim
powiedzieć.
1 2 3 Dalej..
Przypisy: « Recenzje i krytyki (Publikacja: 07-06-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9009 |
|