Kultura » Historia
Koła historii. Kilka kartek z "Głosu Polskiego". II [2] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
W pogodzeniu się z Polską, w urządzeniu
samodzielnie się rządzących władz cerkiewnych z własnym metropolitą na
czele — upatrywali ci ortodoksyjni bojownicy straconej sprawy — wprost zgubę i zatratę prawosławia.
Obok nich istniał jednak inny odłam
duchowieństwa z biskupami Jerzym i Djonizym na czele, który widział konieczność
podpisania t. zw. „konkordatu cerkwi prawosławnej z rządem polskim", przedłożonego i opracowanego przez ministerstwo wyznań religijnych.
W rezultacie podpisanego konkordatu
stworzono uroczyście autokefaliczną cerkiew prawosławną w Polsce z arcybiskupem Jerzym, jako zwierzchnikiem naczelnym w charakterze metropolity
warszawskiego.
Metropolita objął rządy w całkowitem
porozumieniu z władzami państwowemi i od tej chwili rozgorzała już walka
naprawdę „bez pardonu" między zwolennikami jego z jednej strony, a biskupów
Włodzimierza i Eleuterjusza z drugiej.
Adherenci
tych ostatnich ze Smaragdem i samym zeznającym właśnie senatorem
Bogdanowiczem na czele — bruździli jak i gdzie mogli. W rezultacie
metropolita Jerzy, nie mogąc poradzić sobie w inny sposób rozkazał przy
czynnej pomocy władz administracyjnych polskich (komisarza rządu w Wilnie)
internować opornych i nieprzejednanych biskupów w klasztorach, jednego pod Krakowem, a drugiego pod
Warszawą. Archimandrytę zaś Smaragda — zawiesił w wykonywaniu swych obowiązków
kapłańskich.
To już, zdaniem świadka Bogdanowicza,
było „ostatnią kroplą w czarze goryczy prawosławnego ludu". Biskupów
internowano w końcu stycznia — w dniu zaś 8 lutego Smaragd zastrzelił
metropolitę...
Do rozgoryczenia fanatyków prawosławnych w niemałym stopniu przyczyniła się też i rzecz inna. — Otóż wiadomo
przecież wszystkim o gwałtownym zamienianiu przez rząd rosyjski kościołów
katolickich i unickich (specjalnie w Chełmszczyźnie) na cerkwie prawosławne.
Szczególnie po powstaniu 1863 roku i rewolucji 1905-1906-tym czyniono to wręcz
hurtem.
Obecnie rząd polski zezwala duchowieństwu
katolickiemu na odbieranie tych cerkwi i zamianę ich na kościoły. Zamiana
taka byłaby gwałtem, gdyby nie było na nią każdorazowego zezwolenia władz
cerkiewnych — otóż właśnie zamordowany metropolita Jerzy — takie
zezwolenia władzom polskim dawał i to wzmagało wściekłość na niego u „tutti quanti" Smaragdów i Bogdanowiczów do zenitu...
W takich warunkach i na takiem tle nastąpiło
morderstwo. [ 3 ]
Po
przesłuchaniu pozostałych świadków oraz wysłuchaniu ekspertyz psychiatrów,
uznających oskarżonego za będącego w pełni władz umysłowych, zabrał głos
prokurator Kazimierz Rudnicki. Sprawozdawca tak ocenia przemówienie prokuratora
[ 4 ]:
Wspaniale skonstruowane jego przemówienie,
nie pozwalające opaść napięciu słuchających przez całe dwie godziny,
musiało wzbudzić zachwyt i uznanie zarówno u laika jak i specjalisty.
Mowy oskarżycielskie prokuratora
Rudnickiego mają już swą sławę ustaloną — konstruowane po mistrzowsku,
wnikające z rzadko spotykaną przenikliwością, a jednocześnie nieskończenie
delikatnie w psyche oskarżonego, nie schodzą ani na moment z dróg rozumowania
prawniczego, a nie mijające się nigdy z wymogami życia — mogą przez
wszystkich adeptów prawa być słusznie uważane za godny naśladowania wzór mów
oskarżycielskich.
Taką też była mowa wczorajsza. Rozpoczął
prokurator Rudnicki od zobrazowania położenia cerkwi prawosławnej w Polsce.
Na tle zeznań senatora Bogdanowicza przedstawiliśmy obszernie te stosunki
onegdaj — nie będziemy się więc powtarzali — nadmienimy jednak, że pan
prokurator w sposób godny zawodowego historyka powiązał losy kościoła
katolickiego w Rosji i cerkwi prawosławnej w Polsce. Zaznaczył, że daleki
jest od propagowania idei zemsty i takiego traktowania wyznawców prawosławia w demokratycznej Rzeczypospolitej, jak traktowani byli katolicy i unici w Rosji
carskiej — pragnie jeno uwypuklić jak nieskończenie trudno było pogodzić
się dawnemu dostojnikowi, archimandrycie Smaragdowi, z tem, że kościół jego
zejść musi do dość podrzędnej roli jednego z licznych wyznań w Polsce. Człowiek,
który rządził przez wiarę nietylko duszami, ale i ciałami i całem państwem — stać się musiał poddanym bądź co bądź dyrektywom polskiego
ministerstwa wyznań religijnych i oświecenia publicznego. Stąd żal, poniżenie i wściekłość na tych, którzy w tym „traceniu roli" w państwie pomagali — na arcybiskupa Jerzego.
Jako ciekawy przyczynek do
charakterystyki oskarżonego dodaje prokurator stwierdzoną wiadomość, że
Smaragd był przed wojną głównym doradcą i prawą ręką osławionego
biskupa Eulogjusza, kata unitów i katolików rzymskich ziemi chełmskiej.
Tem łatwiej więc wyobrazić sobie można uczucia, jakie miotały fanatycznym
zwolennikiem kościoła, zepchniętego do podrzędnej roli.
Nienawiść Smaragda do zamordowanego
przezeń dostojnika kościelnego miała zdaniem prokuratora i podkład osobisty.
Otóż fikcją jest twierdzenie, że Smaragd został przez metropolitę
zasuspendowany ze względów politycznych — przyczyną suspensy było zupełnie
co innego. Po przyjeździe do Polski zażądał metropolita od Smaragda
przedstawienia mu rachunków z prowadzenia seminarjum duchownego w Chełmie, którego
Smaragd był czasowym rektorem.
Oskarżony przez czas dłuższy rachunków
nie przedstawiał i za to został zawieszony w wykonywaniu swych czynności.
Suspensa ta wzmogła jego nienawiść ku arcybiskupowi — tem nie mniej jednak
nabożeństw w swem probostwie odprawiać nie przestał. Zakaz metropolity
jakgdyby nie istniał...
Smaragd widząc, że metropolita nie
prowadzi polityki takiej, jaką on by widzieć chciał — przestał go wogóle
uznawać, mimo, iż z tytułu praw państwowych i kanonów cerkiewnych był on
jego najwyższym zwierzchnikiem. Jednocześnie jednak był metropolita Jerzy
zdaniem prokuratora, urzędnikiem państwowym, gdyż sprawował czynności swe
za zgodą rządu polskiego i pobierał pensję. Smaragd zamordował więc przełożonego
swego i funkcjonariusza państwowego z powodu i czasie wykonywania przez tegoż
czynności urzędowych.'
Jako
pierwszy obrońca przemawiał adwokat Aleksander Babiański, którego mowa
'była
ściśle tylko mową polityczną, nie pozbawioną bynajmniej poważnej dozy słuszności,
jednak akcenty silnej przesady — sprawiły, iż w całości swej nie wywarła
pożądanego wrażenia. Krytyka metod rządzenia, stosowanych przez rząd polski
na kresach zarówno wobec ludności jak i wobec kościoła — była rzeczową i słuszną, jednak zagalopowanie się pana mecenasa w opowieści o straszliwym
ucisku i męczeństwie biskupów, którzy nie szli na rękę polityce
polonofilskiej zamordowanego — uważać musimy za jeden z gatunków porównań
bardziej… retorycznych. Sądzimy, iż mamy prawo odnosić się z pewnem,
powiedzmy… powątpiewaniem do oceniania popów kresowych jako niewinnych
baranków.'
Inny
natomiast charakter miała mowa 'znakomitego
politycznego obrońcy wileńskiego — mec.
T. Wróblewskiego.'
W
części początkowej swego przemówienia mecenas Wróblewski starał się
zmienić kwalifikację prawniczą czynu. Dowodził on, że w myśl konstytucji
oraz w odczuciu osób wierzących, żaden kapłan nie może być uznany za urzędnika.
Dalsza
część mowy dotyczyła sytuacji cerkwi prawosławnej. Obrońca, posługując
się argumentami religijnymi, dowodził, że:
ugodowe względem rządu polskiego stanowisko arcybiskupa Jerzego było może
godne pochwały z punktu widzenia obywatela Rzeczypospolitej — jednak bezwzględnie
niezgodne było z kanonami cerkwi prawosławnej. W oczach pobożnego Smaragda — Jerzy był niczem innem, jak gwałcicielem prawa bożego… „W chorej,
zbolałej duszy Smaragda — mówił mec. Wróblewski — duszy dla nas obcej i niezrozumiałej — wszystko urastało do rozmiarów potwornych, dla których można, a nawet trzeba było "duszę zatracić" — byle cerkiew ocalić, a słowa
Smaragda: „prędzej-bym zwątpił o istnieniu Boga, niż o słuszności swojej
sprawy" — są tego najlepszym dowodem.'
W
konkluzji obrońca wskazywał, że Smaragd działał w podnieceniu, w afekcie i powinien być sądzony na podstawie innych artykułów kodeksu karnego.
Sąd,
po wielogodzinnej naradzie wydał wyrok skazujący Smaragda, czyli Pawła Łatuszenkę,
na 12 lat ciężkiego więzienia za 'zamordowanie dostojnika państwowego z powodu pełnienia przezeń obowiązków
służbowych.'
Smaragd
odbył całą zasądzoną karę, a po wyjściu z więzienia wyemigrował do
Czechosłowacji. Jego sprawa była jednak tylko fragmentem całej złożonej
sytuacji narodowościowej, jak panowała w odradzającej się Polsce. Komentator
gazety tak pisał o niej, tuż po wyroku:
Po trzeciej rozprawie sądowej zapadł w ubiegłą sobotę, 27 września, wyrok sądowy w procesie Łatyszenki-Smaragda,
mordercy metropolity prawosławnego Jerzego. Wyrok czyni zadość wymaganiom
sprawiedliwości: morderca ma przed sobą dwanaście lat ciężkiego więzienia.
Ale ten wyrok sądowy nie załatwia przecież kwestji, która stworzyła podłoże
morderstwa i powinien natchnąć odpowiednie czynniki rządowe i społeczne do
zastanowienia się nad samą kwestją.
Polska ma oczywiście na swoim porządku
dziennym wiele spraw ważniejszych i pilniejszych, niż kwestja cerkwi prawosławnej w granicach Rzeczypospolitej, nie należy jednak omijać i odkładać żadnej
sprawy, nie należy też żadnej zabagniać, bo wyrosnąć z niej mogą ciężkie
kłopoty i groźne przykrości.
Z przebiegu procesu, pozostawiając na
stronie wartość moralną Smaragda i jego ideologję, wynika niezbicie jedno,
że to, co dotychczas w sprawie cerkwi prawosławnej w Polsce polityka polska
stworzyła nietylko jest dalekiem od ideału, ale nawet prowadzi nas na drogi
nowych i nieprzewidzianych konfliktów.
W roku 1922 za rządów gabinetu p.
Ponikowskiego uważano za wielki sukces utworzenia autokefalji prawosławnej w Polsce, chlubiono się tem, jako owocem mądrej i przewidującej polityki. Z zewnątrz, powierzchownie tak było. Bo czy to nie sukces, jeżeli udało się
obywateli prawosławnych Polski wyeliminować z pod wpływu Moskwy, zapewnić im
jednocześnie swobodę kultu i organizacji kościelnej i zyskać przeto serca
ich dla państwa polskiego?
1 2 3 Dalej..
Przypisy: « Historia (Publikacja: 11-06-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9020 |