Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.548.420 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 245 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"W dziejach cywilizacji naszej planety, jedynym stwórcą i twórcą był człowiek. Nie było żadnych cudów ani działań ponadludzkich i nikt spoza ziemi do interesów naszej rodziny się nie wtrącał"
 Tematy różnorodne » Na wesoło

Światła z krainy idei
Autor tekstu:

Frommts, den Schleier aufzuheben
Wo das nahe Schrecknis droht?
Nur der Irrtum ist das Leben
Und das Wissen ist der Tod!

F. Schiller, „Kassandra" [ 1 ]

Przez otwarte na oścież okno starej kamienicy wlatywał zapach dojrzałego lata. Pod wypłowiałym od skwaru niebem działo się misterium przyrody, nabrzmiałe pełnym radosnego uniesienia tajemnym ruchem. Muchy, rozleniwione upałem i ukryte w cieniu, cieszyły się na fiestę.

Drzwi gabinetu zamknęły się i doktor Schlaumeier, specjalista ideolog, ujrzał przed sobą nieśmiało uśmiechniętego, nieco zakompleksionego chudego młodzieńca w tanich drucianych okularach i uniwersyteckiej rogatywce.

— Dzień dobry.

— Dzień dobry. Proszę usiąść. Słucham, jaki jest pański problem.

— Mam problem z niedowidzeniem idei.

— Rozumiem. Kiedy pan to zauważył?

— Podczas spotkania uczelnianego oddziału organizacji, do której należę.

— Jak konkretnie się to przejawia?

— Zwrócono mi uwagę, że nie dostrzegam idei narodu.

— Aha. To znaczy, że wada jest już na tyle zaawansowana, że zwraca uwagę otoczenia?

— Tak. Doszło do tego, że zakwestionowano moją ideowość. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że właściwie nie wiem, co znaczy to słowo... Że zwyczajnie nie widzę w ogóle żadnych idei.

— Od dzieciństwa?

— Tak. Może kiedyś postrzegałem jakieś wrodzone idee w drodze anamnezy, ale byłem wtedy bardzo mały, na pewno było to jeszcze zanim poszedłem do szkoły. Nie pamiętam już.

— Tak to zwykle wygląda. Słabo wykształcony wzrok idealny ulega atrofii pod wpływem edukacji. — Doktor pokiwał z dezaprobatą głową. — Pańscy rodzice zaniedbali pańską ideowość.

— Ależ nie, kupowali mi książki, wychowali mnie na porządnego człowieka...

Doktor żachnął się zniecierpliwiony. Wstał zza biurka i wyjąwszy uprzednio monokl ze swojego oka zaczął krążyć po gabinecie, pochylając się do przodu na każdym akcencie wypowiadanych zdań i potrząsając szpiczastą brodą.

— Proszę pana! Czy wyściubił pan choć na chwilę nos ze swojego światka malutkich spraw? Czy kiedykolwiek choć raz zabił pan w imię obrony najwyższych wartości? Czy gotów był pan oddać za coś życie? Czy zdaje sobie pan z tego sprawę, że jeśli nie ceni pan czegoś bardziej niż własne życie, to życie to jest niewiele warte? Że jest pan ideowym ślepcem? Tandetną imitacją prawdziwego patrioty?

— Ale dlaczego… Nie, nigdy o tym nie myślałem w tych kategoriach. Nigdy nie miałem ochoty nikogo zabijać.

— A czy przynajmniej marzył pan o tym, by umrzeć za ojczyznę?

— Wstyd się przyznać… nie, nie. Nigdy.

Lekarz westchnął ciężko.

— Typowe. Oto, do czego prowadzi nadopiekuńczość i cała ta „miłość". Do ideowego kalectwa. Do liberalnego ciamciaramcia. Cóż, obejrzyjmy pańskie oczy. Zapraszam na fotel.

Doktor podszedł do wiszącej na ścianie planszy z sylwetkami różnych przedmiotów, wziął wskazówkę i skierował ją na największy wydrukowany najwyżej obrazek.

— Ja będę pokazywał, a pan mi będzie mówił co pan widzi. Co to jest?

— Samolocik.

— Tylko samolocik?

— No, samolocik. Tylko.

— No dobrze. A to?

— Domek.

— Na pewno?

— Tak.

— Hm. Rzeczywiście, widzi pan tylko to, co naoczne. Spróbujemy temu zaradzić.

Doktor podszedł do pudełka z soczewkami przeznaczonymi do badania wzroku, nałożył pacjentowi oprawkę i umieścił w niej wymienne szkła, po czym powrócił do tablicy.

— Co to jest?

— Przeklęte symbole żydowskiej dominacji.

— Dobrze, sprawdźmy słabsze.

Po chwili wskazówka znów powędrowała na szczyt tablicy.

— Co pan widzi?

— Chwałę naszego lotnictwa.

— Znakomicie. A to?

— Czyste piękno architektury.

— Świetnie! A to? — lekarz przeniósł wskazówkę na sylwetkę konia.

— Końskość!

— Doskonale. Teraz sprawdzimy, czy nie ma pan zeza. Ma pan skłonność do patrzenia bardziej na lewo czy na prawo? Bardziej przed siebie czy wstecz? Na zewnątrz czy do wewnątrz?

— To zależy… właściwie nie bardzo rozumiem...

— Może zapytam inaczej: czy ma pan skłonności do humanizmu, pacyfizmu i socjalizmu?

— Ha, ha, ha… to chyba jakieś żarty, co to ma do rzeczy...

— Proszę zachowywać się poważnie i szanować mój czas. Muszę przeprowadzić wywiad aby móc postawić właściwą diagnozę. Proszę odpowiedzieć.

— No cóż, mam dość łagodne usposobienie...

— Ha! O to mi chodziło. Czy jest pan zwolennikiem powszechnej edukacji, praw pracowniczych i związków homoseksualnych?

— Czego?!...

— A więc nie. Jest pan rasistą?

— Nie zastanawiałem się nad tym. Chyba nie.

— Co by pan czuł, gdyby dajmy na to pańska siostra została zgwałcona przez drużynę hokeistów z Zimbabwe?

Na chwilę zapadło milczenie, wypełnione natężoną uwagą doktora wpatrującego się w twarz studenta.

— Pan mnie próbuje sprowokować. To już impertynencja.

— To naturalne odczucie, proszę tego w sobie nie tłumić. Ma pan jeszcze szansę odzyskać zdolność widzenia tego, co niewidzialne. Czy kocha pan swój naród?

— Ludzie są różni… Widziałem wielu, ale nigdy nie widziałem narodu… trudno powiedzieć doprawdy...

— Będziemy wobec tego musieli pobudzić wrażliwość duszy. Człowiek, pozbawiony uczuć wyższych, pozbawiony jest tego wymiaru egzystencji, który właśnie czyni go istotą ludzką.

Doktor Schlaumeier zmierzył rozstaw źrenic i wyjął ze szklanej szafki spirytus, waciki i czarną lekarską torbę. Postawił wszystko na stoliku, podszedł do spoczywającego na stojaku pod ścianą przenośnego żeliwnego zlewu ze szklanym zbiornikiem z wodą i dokładnie umył ręce. Otworzył torbę, wyjął młotek, dłuto oraz obcęgi i zaczął uważnie oglądać narzędzia, intensywnie się nad czymś zastanawiając i ściągając przy tym groźnie krzaczaste brwi.

— Co pan robi?

— Zastanawiam się, czy rozmiar dłuta nie jest zbyt duży.

— Pan oszalał?! — pacjent zerwał się z fotela, ale lekarz pchnął go zdecydowanym ruchem z powrotem na miejsce.

— Proszę się uspokoić! Niech pan będzie rozsądny. Przecież nikt nie chce panu zrobić krzywdy. Musi pan wiedzieć, że wzroku ideowego nie da się skorygować tradycyjnymi środkami chirurgii oka. Tu nie możemy się bawić w delikatność, potrzebne są narzędzia silniej oddziałujące na sferę emocjonalno-wolitywną. Proszę nie utrudniać!

— Proszę mnie nie...

— Czy kocha pan swój naród? — zapytał spokojnie, ale z naciskiem doktor, zaciskając palce na rękojeści młotka.

— Tak!

— Na pewno?!

— TAK! Na Boga, kocham swój naród!

— Nareszcie. Zuch chłopak.- doktor po raz pierwszy popatrzył z sympatią na pobladłego studenta. I jakkolwiek była to sympatia entomologa uzupełniającego kolekcję, torba wróciła do szafki. -Teraz sprawdzę postrzeganie barw. Jakie kolory pan rozpoznaje?

Młodzieniec otarł pot z czoła i odchrząknął.

— Jakie kolory rozpoznaję?

— Proszę za mną nie powtarzać, tylko odpowiedzieć na zadane pytanie.

— Wszystkie.

— Czyżby? Odróżnia pan czarnych od brunatnych i czerwonych od zielonych i tęczowych?

— Odróżniam brutalnych...

— To zdecydowanie za mało. Musi pan odzyskać prawidłowy kontrast, aby doznawać całej palety ideologicznych barw. Wtedy dopiero będzie pan widział całe plugastwo czerni i niepokalaność bieli.

— Czy to ważne?

— Proszę pana, chodzi przecież o to, by czuł się pan komfortowo. To dla pańskiego dobra.

— T-tak, oczywiście, ale nie chciałbym przesadzić… nie chciałbym popaść w radykalizm… Panie doktorze, jest dobrze jak jest. Dziękuję. Już sobie pójdę.

— Co pan wyrabia? Proszę się nie ruszać. Proszę się ze mną nie szarpać!...

— Jestem wolnym człowiekiem! — pisnął student.

— Wolność to uświadomiona konieczność — zgromił go lekarz. — Pański wzrok jest właśnie w fazie głębokiej korekty i musimy to doprowadzić do końca, inaczej narobi pan głupstw... zepsuje mi reputację… Proszę nie rzucać głową, zbadam oko wziernikiem.

— Aaach!

— Dno oka w normie, ale gałka oczna zwichrowana. Czytuje pan czasem między wierszami? Podważa autorytety? Nadużywa myślenia?

— Yyyy...

— Ano właśnie. A teraz proszę posłuchać: wypiszę panu receptę, a tymczasem będzie pan nosić te okulary — lekarz pokazał młodzieńcowi grube, różowe szkła. — Rozpoznałem u pana ślepotę ideową, lekkiego centrowego zeza i daltonizm rasistowski. Musi pan prawidłowo rozpoznawać kolory, aby móc trwać w czystości. Zauważyłem jeszcze astygmatyzm narodowy. Tu pomogą ćwiczenia w stygmatyzowaniu tego, co obce. Jeśli pan chce, szybciutko oczyszczę panu mózg z lewackich naleciałości.

— Naprawdę nie potrzeba. Naprawdę. Serdecznie dziękuję.

— Jak pan uważa. Mamy tu próżniociąg.

Doktor dopasował okulary do rozmiaru, założył pacjentowi i przytwierdził klejem cyjanoakrylowym.

— No i jak teraz?

Pacjent popatrzył na swojego dobroczyńcę i uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Wszystko, co nasze, Polsce oddamy [ 2 ]

Proszę — powiedział, wręczając lekarzowi portfel.

Doktor Schlaumeier odwzajemnił uśmiech, obdarzając młodzieńca chłodną platoniczną życzliwością.

— Słusznie. Państwo jest wyrazem dziejowej logiki rozwoju społeczeństw i w nim to dopiero jednostka może w pełni urzeczywistnić swoje dążenie do szczęścia. Proszę nie zapomnieć o wizycie kontrolnej — powiedział, odprowadzając wciąż promieniejącego ozdrowieńca do drzwi. — Uwaga, schody! — krzyknął za nim, po czym machnął ręką. — Jak się nie potłucze, to się nie nauczy.

Doktor popatrzył w zadumie na radość zjednoczonego wokół jednej idei narodu, sunącego zalanymi sierpniowym słońcem trotuarami, powiewającego flagami i śpiewającego pełną piersią, pijanego wolnością i oszołomionego upiornym różem magicznych szkieł. Powrócił do przerwanej lektury. Chociaż wszystkie pisma Hegla znał już niemal na pamięć, wciąż do nich wracał. Były mu soczewką wzmacniającą odległą poświatę słońca nadrzeczywistości, rozjaśniającą brudne pastele półmroków i półcieni, w których dryfowały pozbawione wyraźnych konturów znaczenia ludzkich pojęć.

Idee są niezmienne przez swą doskonałość — pomyślał. — Gładkie jak artyleryjska stal i twarde jak kamienie głoszące pamięć o tych, których dosięgły.

Tak oto doktor Schlaumeier dokonuje reinterpretacji przesławnej platońskiej metafory o ludziach uwięzionych w jaskini, docierając do głębokiego jej sensu, którego nie uświadamiał sobie wielki filozof. W rzeczy samej przedstawia ona odwieczny schemat, w którym ludzie dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy pozostają uwięzieni w jaskini ograniczonego umysłu, przykuci do jego ścian łańcuchami schematów myślenia, niedoskonałych wyobrażeń i potocznych sądów; ponad nimi górują ci, którzy zgłębiwszy tajniki psychologii, zapalają światła rzekomych prawd i przy wejściu do tego lochu wyświetlają na ekranach wyobraźni, jak w chińskim teatrze cieni, spektakl pozorów i ułudy, utrwalający zniewolenie i będący werdyktem rozsądzającym między zwycięzcami a pokonanymi.

Wszystkie przedstawione postaci są całkowicie fikcyjne i wiązanie ich z jakimikolwiek realnymi osobami lub, co gorsza, z doświadczeniami autora jest nieuprawnione, niepoważne, a nawet śmieszne. Powyższy tekst nie przedstawia żadnych praktyk medycznych i nie może być traktowany jako informacja o technikach badania wzroku czy o jakichkolwiek metodach leczenia.

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (6)..   


 Przypisy:
[ 1 ] Źrółó:http://www.textlog.de/schiller-gedichte-kassandra.html „Czy to zbożnie unieść zasłonę, spoza której wyziera groza? Tylko błąd jest życiem, wiedza to śmierć". Kasandra, obdarzona afektem ze strony Apollona, otrzymała odeń dar wieszczy. Jednak niewdzięczna wzgardziła miłością boga, czym ściągnęła na się jego gniew. Apollo rzucił na nią klątwę, sprawiając, że nikt nie wierzył w jej proroctwa. W ten sposób imię jej stało się synonimem złowróżbnych przepowiedni. I przestrogą, by ich z zasady nie lekceważyć.
[ 2 ]  „Wszystko co nasze Polsce oddamy,/ w niej tylko życie, więc idziem żyć,/ świty się bielą, otwórzmy bramy./ Rozkaz wydany: Wstań! W słońce idź!" - pierwsza zwrotka hymnu ZHP autorstwa Ignacego Kozielewskiego. Wszelkie hymny pełne są różnych górnolotnych frazesów, ten jednak zwraca uwagę swoim radykalizmem. Nikt nie jest skłonny oddać wszystkiego dla żadnej, najświętszej nawet idei, gdyż aby żyć, trzeba (cokolwiek) mieć. Chyba, że chodzi tu o samo życie właśnie i taki najwyraźniej był zamiar autora tych słów.

« Na wesoło   (Publikacja: 12-08-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Ziemowit Ciuraj
Publicysta.

 Liczba tekstów na portalu: 16  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora
 Najnowszy tekst autora: W hołdzie pamięci ofiar Hiroszimy i Nagasaki
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9183 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365