Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.126.468 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 668 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Najpiękniejszym skarbem jest rozum oprawiony w pokorę.
 Światopogląd » Ateizm i Ateologia

Racjonalny ateizm [2]
Autor tekstu:

Takich i podobnych im przykładów można by jeszcze przytoczyć parę stron. Myślę jednak, iż na podstawie powyższego materiału można już zorientować się wystarczająco dobrze co mam na myśli, pisząc o religijnej fikcji, która jest treścią prawd wiary i religijnej rzeczywistości, którą możemy poznać dzięki wiedzy religioznawczej i dobrej znajomości historii religii.

Czas zatem sprecyzować na czym polega istota mojego ateizmu. Otóż obejmuje on wyłącznie historię religii ludzkich, liczącą sobie nie mniej niż 30-40 tys. lat, którą w najbardziej obiektywny sposób przedstawia religioznawstwo. Jest to owa namacalna rzeczywistość religijna, którą widać, którą można poznać i zbadać naszym rozumem, której różne aspekty można przeanalizować i porównać, a także prześledzić jej ewolucję na przestrzeni dziejów naszej cywilizacji. Z tej wiedzy religioznawczej zgromadzonej dzięki benedyktyńskiej pracy wielu ludzi dobrej woli (niektórzy z nich zapłacili przy tym najwyższą cenę — życie), wynika ponad wszelką wątpliwość, iż wszystkie religie, które kiedykolwiek istniały i istnieją, jak i wszyscy bogowie i boginie, których ludzie czcili i czczą nadal — zostali stworzeni wyobraźnią ludzką i tylko tam istnieli i nadal istnieją: w świadomości swoich wyznawców.

W doskonałym skrócie ten proces streścił Jerzy Cepik w Jak człowiek stworzył bogów: „Nasza cywilizacja, nasi bogowie rodzili się z nas, przez nas, na ziemi. Z naszych lęków, z naszej niewiedzy, z naszej ciekawości poznania". Oraz: „Człowiek zawsze tworzył swoich bogów /../ pod wrażeniem, pod ciążeniem niesamowitej niezrozumiałości sił przyrody". A także to: "W naszych obserwacjach rozwoju pojęcia Boga /../ znajdziemy wielokroć potwierdzenie tego, iż historia Boga powstała nie w wyniku zdecydowanego przełomu, a więc objawienia, lecz, że stanowi ona sumę nakładających się doświadczeń" (słowa sławnego egiptologa prof. Morenza).

I jakby konkluzja powyższego: „W dziejach cywilizacji naszej planety, jedynym stwórcą i twórcą był człowiek. Nie było żadnych cudów ani działań ponadludzkich i nikt spoza ziemi do interesów naszej rodziny się nie wtrącał".

Nie mam aż tak dużych ambicji poznawczych (a poza tym uważam to za jałowe zajęcie), aby dociekać czy poza tą „religijną rzeczywistością" będącą wytworem ludzkich umysłów, oraz poza fizyczną rzeczywistością, którą doświadczamy naszymi zmysłami, istnieje jeszcze jakiś dodatkowy Bóg transcendentalny, o którym jak na razie nie wiemy nic. Według mnie, jest to dla nas — ludzi całkowicie nieistotny problem, nie warty by się nim interesować i martwić.

Bowiem największe zło jakiego doświadczyliśmy w historii naszego gatunku, nie było wyrządzane w imieniu tego nieznanego, hipotetycznego Boga, lecz w imieniu bogów, których sami sobie stworzyliśmy i nadaliśmy im konkretne imiona. Bogów, których genealogia, historia i czas zaistnienia w niej, są nam dobrze znane, jak i kultura będącą „pożywką" do ich powstania. To właśnie ci nasi bogowie uzurpują sobie władzę nad naszymi umysłami, ustanawiając mnóstwo zakazów i nakazów skierowanych do swych wyznawców. To nasi bogowie każą nam wierzyć w siebie pod groźbą kary wieczystego piekła i oddawać sobie cześć poprzez infantylne rytuały. To w ich imieniu ludzkość przelała morze krwi swoich bliźnich, chcąc zaspokoić wszystkie roszczenia ich kapłanów.

To oni (a właściwie ich idee stworzone przez kapłanów) byli i są nadal największym zagrożeniem dla szeroko pojętej wolności człowieka — a nie ten domniemany i nieznany nam Bóg, mający jakoby być Stwórcą całego Wszechświata. Nawiasem mówiąc „podziwiam" upór autorów różnych publikacji, którzy próbują powiązać początki Wszechświata odległe od nas o 13,6 mld lat, z jednym z naszych bogów, którego historia liczy sobie zaledwie parę tysięcy lat. Próżny trud i strata czasu, gdyż w międzyczasie (tzn. przez 13,6 mld lat bez 3 tys.) nie było nic, co by mogło wskazywać na jakikolwiek ślad jego działalności w coraz lepiej poznawanej historii naszego świata.

Ktoś kiedyś napisał w jednym z komentarzy, iż stawiając w ten sposób ów problem, w istocie zaprzeczam istnieniu Boga, chociaż tak tego nie nazywam. Otóż nie wydaje mi się. Jestem otwarty na wiedzę dotyczącą istnienia Bytu, którego przyjęło się nazywać Bogiem i nie wykluczam całkowicie takiej ewentualności. Jednakże — przynajmniej na razie — nie mam żadnych podstaw aby traktować tę hipotezę za dowiedzioną prawdę. Wiem natomiast, że akurat ci bogowie, w których realne istnienie wierzą ludzie, istnieją tylko w ich świadomości. Jeśli ich wyznawcom wydaje się, że zaprzeczam istnieniu ich Boga, to się mylą. Ja tylko realnie widzę jego właściwe (czy też prawdziwe) miejsce jego istnienia: w umysłach wyznawców, a nie w realnej rzeczywistości.

Różnica (a zarazem ów semantyczny błąd) polega na tym, iż mówiąc o Bogu, bez podania jego konkretnego imienia, mamy zazwyczaj na myśli tego hipotetycznego Stwórcę Wszechświata: Boga-Absolut, o którego istnieniu wbrew pozorom nic nie wiemy. Jednakże w czasie dalszej indagacji okazuje się zazwyczaj, że chodzi jednak o konkretnego Boga noszącego imię, czyli będącego jednym z historycznych bogów człowieka, powstałego w konkretnym czasie i kulturze.

Ja tę różnicę dostrzegam, większość ludzi niestety, nie. Jak np. autor książki „Bóg nie (przekreślone) istnieje" Anthony Flew, który przez prawie całą książkę używa określenia „Bóg", nie precyzując bliżej jakiego Boga ma na myśli, by pod jej koniec wyjawić, że to jednak chodzi o Jezusa Chrystusa — Boga, w którego wierze wychował się od dziecka. Tym samym jego „naukowe" podejście do owego problemu całkowicie „wzięło w łeb", że się tak wyrażę, a zwyciężyła wiara wpojona mu we wczesnym dzieciństwie. I ta naiwna próba jej racjonalizacji była wg mnie całkowicie chybiona.

Śmieszą mnie więc te quasi filozoficzno-teologiczne wypowiedzi nielicznych (na szczęście) czytelników Racjonalisty, którzy z całą powagą (za to bez osobistej refleksji) powtarzają tomistyczne „dowody" na istnienie Boga, używając scholastycznych argumentów, typu: „Istnienie bytów przygodnych czyli nie koniecznych wskazuje, że musi istnieć Byt konieczny, nazywany Bogiem". „Ciąg przyczyn sprawczych nie może być nieskończony". „Wszystko musi mieć swoja przyczynę, lecz świat sam w sobie nie może być przyczyną swego istnienia; musi więc istnieć jego Stwórca". „Stwarzanie czegoś z niczego jest poglądem nieracjonalnym",.. lecz nie w przypadku Boga, który w taki nieracjonalny sposób stworzył świat, itd., itp.

Nie chodzi nawet o to, iż te wszystkie „dowody" dawno już zostały obalone i wszelka związana z nimi argumentacja, nie ostała się potędze analitycznego, racjonalnego rozumu. Możemy w nieskończoność roztrząsać te abstrakcyjne problemy, które i tak nie mają żadnego związku z naszą rzeczywistością i są nie do rozstrzygnięcia, dopóki znajdujemy się wewnątrz trójwymiarowej czasoprzestrzeni. Obojętnie jakie argumenty byśmy przedstawili i ile wypowiedzieli słów — to będą tylko słowa i nic poza tym. Bardzo trafnie istotę jałowości tych dociekań przedstawił R. Dawkins w Bogu urojonym:

„Odczuwałbym automatycznie głęboka podejrzliwość, wobec jakiegokolwiek rozumowania prowadzącego do tak istotnych wniosków, które odbywa się bez najmniejszego chociaż odniesienia do danych zaczerpniętych z zewnętrznego świata /../ Sam pomysł, że do ważnych wniosków dochodzić można przez urągające logice zabawy słowami, obraża moje poczucie estetyki". Mojego poczucia estetyki to nie obraża, natomiast obraża moje poczucie zdrowego rozsądku (sceptycyzmu). Bowiem jeśli nawet nie możemy udowodnić nieistnienia Boga (o ile można w ogóle udowodnić jakiekolwiek nieistnienie), co jest częstym zarzutem stawianym ateistom przez wierzących, o tyle możemy udowodnić, iż wszyscy bogowie jakich dotąd czcili ludzie, mają ziemski rodowód: są wytworem naszej cywilizacji i kultury, do której należą religie.

Reasumując: jest to jedyny rozsądny sposób rozważania problemów religijno-teologicznych dla osób uważających się za racjonalnie myślące i z tego powodu będące ateistami. Jeżeli pole dysput religijnych ograniczymy do rzeczywistości religijnej, której „najlepsze" świadectwo (w tym sensie, że obiektywne, a nie wysokiej jakości moralnej) wystawia sama historia religii, to prowadzona dyskusja będzie dotyczyła faktów historycznych, których wymowa jest tak druzgocząco jednoznaczna, iż nie sposób ich zanegować ani czymkolwiek usprawiedliwić. W tym właśnie tkwi siła ateizmu, o której wspomniałem na początku: w wiedzy religioznawczej ukazującej nam dokładnie czym w istocie są religie i jaką spełniają rolę w życiu jednostki, jak i społeczności wyznających je. Jeśli będziemy mieli to na uwadze, również argumenty, którymi będziemy się posługiwali, będą nie do odparcia, gdyż łatwo można je zweryfikować ze świadectwami historycznymi.

Na koniec powiem tak: może i ten mój ateizm jest zachowawczy, ograniczony do wiedzy, której najbardziej jestem pewien. I gdyby nie to, iż znając te wszystkie filozoficzno-teologiczne „dowody" na istnienie Boga, które niczego nie udowodniają, mam także i od tej strony pewność co do słuszności swoich poglądów — mógłbym się bardziej uważać za kontestatora religii katolickiej, niż za typowego ateistę.

Mam też o tyle gorzej od bardziej zdecydowanych ateistów, że nie potępiam jak leci idei Boga; dostrzegam jej dobrą stronę w tym aspekcie, iż pomaga ona człowiekowi łagodzić lęk przed śmiercią, a czasem nawet stawać się lepszym. I choć sam nie odczuwam takiej potrzeby, rozumiem ją i akceptuję. Natomiast nie akceptuję drugiej strony tego „medalu", mówiącej, iż musi się to odbywać poprzez zinstytucjonalizowane Kościoły, liturgie i rytuał, oraz wszechstronną władzę kapłanów nad ludźmi. Nie akceptuję też przerażającej ceny jaką płaci ludzkość za istnienie religii monoteistycznych.

Jednakże to pozorne ograniczenie mojego ateizmu ma tę niewątpliwą zaletę, iż stanowi jednocześnie jego wielką siłę, gdyż nie sposób go podważyć ani obalić jakimikolwiek argumentami. Czy potrzeba czegoś więcej? Mnie to wystarczy i daje mi wystarczającą satysfakcję psychiczną. Zawsze bowiem pamiętam o tym, iż do przestrzegania i propagowania takiej postawy obliguje mnie — przypomnę - racjonalne myślenie. Właśnie dlatego stałem się ateistą, że przedtem byłem racjonalistą, a nie odwrotnie.


1 2 
 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (85)..   


« Ateizm i Ateologia   (Publikacja: 22-09-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Lucjan Ferus
Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo).

 Liczba tekstów na portalu: 130  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9293 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365