|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo
Bieszczady - za górami, za lasami, za latami... [2] Autor tekstu: Maciej Stępień
Chałupach stworzyła w naszych głowach jedyną, jak nam się wtedy wydawało, możliwą scenerię dla golasów — nadmorską plażę. Bieszczadzka połonina była chyba ostatnim miejscem, w jakim moglibyśmy się ich spodziewać. Idąc uczciwie wytyczonym szlakiem „atrakcja" ta z pewnością nie stanęłaby nam na drodze. Zdarzyło się to — wtedy jeszcze — daleko poza terenem Parku Narodowego, więc i nasze przewinienie (tzn. zejście ze szlaku), jak przypuszczam, było pośledniego kalibru. Rok później Wielka Rawka — sąsiadka Małej Rawki, gdy wciąż jeszcze granice parku obu ich nie obejmowały, również stała się świadkiem nielegalnego zboczenia ze szlaku. Tym razem, spośród naszej nielicznej grupy, tylko mnie się tego zachciało. W jej pobliżu (na Krzemieńcu)znajduje się punkt w którym zbiegają się granice trzech państw. To był mój cel. Nawiasem mówiąc, takich nielegalnych zboczeń musiało być w jego kierunku sporo więcej, choć ja akurat nie spotkałem nikogo .Wtedy nie wiódł ku temu punktowi jeszcze żaden szlak, a mimo to ścieżka którą się tam dochodziło rysowała się wyraźnie. Przede wszystkim służyła ona chyba ówczesnej straży granicznej. Właśnie te straże graniczne wzbudzały wtedy trochę mojego niepokoju. Jak się przekonałem — niepotrzebnie, gdyż tak jak sobie zaplanowałem, tak udało mi się zrobić małe tourne przez dwa sąsiednie państwa i przez nikogo nie niepokojonym wrócić do Polski a potem na szlak. Po niedługim czasie okazało się, że był to jeden z ostatnich dzwonków na taki skok w bok. Historia sprawiła, że punkt się ostał, ale pozmieniały się państwa. Za mojego żywota, a może i dłużej, już chyba nie zetkną się w jednym punkcie granice Polski, ZSRR i Czechosłowacji. Ale dzięki temu mam powód do kolejnej wyprawy na Wielką Rawkę i Krzemieniec — aby odbyć jeszcze jedno małe tourne. Niby takie samo, ale jednak zupełnie inne.
Fot.5. Połonina Wetlińska . W sprzyjających okolicznościach można stąd dostrzec Tatry.
Innym razem, bodajże w rok później, wyprawa na Wielką Rawkę stała się zalążkiem moich przyszłych przygód z Tatrami. Do tamtej chwili nie dowierzałem opowieściom o możliwości zobaczenia ich z bieszczadzkich szczytów. A jednak okazało się to prawdą. Na samym krańcu horyzontu, wierzchołki Tatr wystawały z chmur i zdawało się, jakby były powiększone przez zawieszoną w przestrzeni ogromną soczewkę. W następnym sezonie prosto z kolejnego wypadu w Bieszczady pojechałem w swoją inauguracyjną wyprawę w Tatry. Od tamtej chwili „serca mam dwa". Jeszcze tylko raz miałem szczęście obserwować stąd ich szczyty. Z tą tylko różnicą, że nie z Wielkiej Rawki, a z Połoniny Wetlińskiej. Kluczową rolę, co oczywiste, odgrywają tutaj pogoda i dobre oczy. Z Połoniny Wetlińskiej za to prawie zawsze przy ładnej pogodzie widać zaporę w Solinie.
Fot.6. Zapora w Solinie widoczna z Połoniny Wetlińskiej (w powiększeniu).
Pozostając jeszcze przez chwilę w temacie Tatr — przez długi czas nie zdawałem sobie sprawy z ich namiastki o którą ocierałem się za każdym tutaj pobytem. Oświeciła mnie dopiero przypadkowa rozmowa z jednym z juhasów wypasających owce w bieszczadzkich dolinach . Ze zdziwieniem dowiedziałem się od niego, iż większość pasących się tutaj owiec przyjechała w Bieszczady tak samo jak ja, czyli pociągiem. „Jego" owce były z podhala, a on sam pochodził z Nowego Targu. Wynajął się, zresztą nie po raz pierwszy, jak mówił, do opieki nad nimi, na okres od maja do września.
Sporą popularnością wśród turystów cieszyły się otwarte dla wszystkich, jednorazowe doroczne imprezy w stanicach harcerskich. Ja określiłbym je jako coś w rodzaju dni otwartych. Dokładnej nazwy tych imprez już nie pamiętam, w każdym bądź razie z całą pewnością odbywały się takie w sierpniu w stanicy w Wołosatym. Studencka baza namiotowa w Ustrzykach usytuowana była zwykle ok. 2,5 kilometra od ich „centrum" w stronę Pszczelin, a do Wołosatego od rozstajów dróg w tym „centrum" , jest kilometrów sześć. Dlatego z pewną dozą wyrozumiałości można spojrzeć na wszystkich, którzy po wcześniejszych górskich wędrówkach, aby potem móc jeszcze dojść, wziąć udział w zabawie i wrócić wyliczonymi wyżej kilometrami, wspomagali się leżajskim fullem. Jakakolwiek komunikacja na tej trasie była wybitnie rzadka, zaś w sobotnie popołudnie, kiedy zazwyczaj impreza ta była organizowana, nie istniała zupełnie. Pamiętam, dopuściłem się tam kiedyś pewnego aktu hipokryzji, gdyż będąc samemu pod działaniem napoju chmielowego podpisałem harcerzom petycję domagającą się zakazu uprawy maku. Nie od dziś wiadomo z jakim skutkiem. Jeśli doprowadziło to kiedykolwiek do skokowej podwyżki cen makowca, to niestety miałem w tym swój udział. Dla gości harcerze przygotowywali wiele atrakcji; chwalili się swoją sztuką kulinarną oraz swoim obozowym życiem; odbywały się występy artystyczne, parady przebierańców, zawody sportowe, konkursy piosenki, happeningi, gawędy i śpiewy przy ognisku, no i oczywiście tańce.
Jak chyba wszystkim wiadomo, Bieszczady są miejscem, gdzie mieszka wiele z najwspanialszych dzikich gatunków zwierząt żyjących w naszym kraju. Za takie bezsprzecznie można uznać niedźwiedzie, wilki, jelenie, rysie czy też żubry. Wszystkie tu wymienione, to gatunki dość słusznych rozmiarów. Jeśliby nie liczyć krów na polu namiotowym i pasących się tu owiec oraz psów ich pilnujących, to największymi zwierzakami z którymi ja zetknąłem się w Bieszczadach — sumując wszystkie moje wyjazdy — były… ryby. Te przy czole solińskiej zapory (nawiasem mówiąc, przez te wszystkie lata wcale już większe nie urosły). Widać taki mój los. Los ten jednak sporo mi kiedyś wynagrodził posługując się w tym celu zupełnie malutkimi zwierzątkami — jaszczurkami żyworodnymi.
Fot.7. Siedmioro rodzeństwa.
Choć akurat przedstawicieli tego gatunku spotyka się wszędzie od Bałtyku do Tatr, to jednak liczba napotkanych osobników — dorosłych i młodych — niemal w jednym miejscu, sprawiła chwilowe opadnięcie mojej szczęki. Na fragmencie początkowego , górnego odcinku szlaku z przełęczy pod Tarnicą do Wołosatego, na drewnianych belkach ograniczających szerokość ścieżki dla turystów, na długości zaledwie ok. 30 metrów naliczyliśmy ich z górą sto! A liczyliśmy dość pobieżnie i tylko te które nie uciekły przed nami oraz innymi będącymi wtedy w tym miejscu turystami. Szczególną, bo rzadko spotykaną perełką wśród nich, była ta z dwoma ogonami.
Fot.8. Szczególną, bo rzadko spotykaną perełką wśród nich, była ta z dwoma ogonami.
"Zielone wzgórza nad Soliną"
Tekst piosenki pod takim tytułem pięknie je opisuje. A ja dzięki niemu czuję się wyręczony. Dlatego i tym razem z powodu nieposiadania poetyckiej duszy, próby opisu urody tych wzgórz nie zaryzykuję.
Fot.9. Widok na jezioro ze zbocza za zaporą w sierpniu '88.
Fot.10. Zdjęcie zrobione kilkadziesiąt metrów bliżej jeziora niż poprzednie, z tą różnicą, że „spogląda" w prawo na zaporę.
Natomiast co do samej zapory — swoim wnętrzem wywarła ona na mnie jeszcze większe wrażenie niż swoją prezencją. Długo dałem się namawiać na zwiedzanie zapory od środka. Ale po wycieczce wielce rad byłem, że pozwoliłem się do tego w końcu przekonać. Nie wiem jak jest teraz, aczkolwiek w 2007 roku było to wciąż jedno z nielicznych już miejsc, gdzie nadal obowiązywał zakaz fotografowania, tak powszechny jeszcze wszędzie w latach '80-ych. Co z pewnością nie wszyscy, ale wielu z nas jeszcze pamięta. Na przykład tablice z takim zakazem wisiały tuż przed wejściami na zaporę (fot.11). Ustrój nam się zmienił, lecz zjawisko zakazu fotografowania (teraz jeszcze poszerzonego o zakaz filmowania) bynajmniej nie odeszło do lamusa. Spotyka się je choćby w muzeach. Jednakowoż ilościowo zakazy takie przesunęły się bardziej z „miejsc" na „wydarzenia". Mam na myśli np. choćby ceremonie religijne w co niektórych kościołach albo też koncerty gwiazd estrady.
Fot.11. Tablica z zakazem fotografowania przed wejściem na zaporę od strony „za zaporą".
Po latach
W Ustrzykach Górnych, już od wielu lat nie ma studenckiej bazy namiotowej, ale za to skończyły się kolejki za piwem. Harcerzom po roku 90-tym wiedzie się w Bieszczadach o wiele skromniej, a od dłuższego czasu jeszcze gorzej wiedzie się podhalańskim owcom, które już tutaj na popas wcale nie są przywożone. My Polacy, mamy nowych sąsiadów, których miedze razem z naszą miedzą spotykają się na Krzemieńcu. W tym samym miejscu co z miedzami starych sąsiadów.
W Solinie taki widok zielonych wzgórz z roku '88 jaki roztaczają przed nami, odrobinę fałszujące rzeczywistość czarno- białe fotografie 9 i 10, z miejsc w których były zrobione, to już przeszłość. Po niemal dwudziestu latach, a było to już prawie osiem lat temu, pole namiotowe zostało wyparte przez ogródki piwne, karuzele i najróżniejsze fikuśne budynki, jak te na fotografiach nr 12 i 13. Uczciwie zgodzić się trzeba, że istniejącą tam infrastrukturę zbudowano przede wszystkim po to, aby już nigdy więcej nie wystąpiły żadne „przejściowe trudności". I to rzeczywiście działa! Jednakże skutkuje to w paru miejscach tego zbocza nieustającą trudnością w podziwianiu widoków na zalew i wzgórza wokół. Ale jest i na to rada. Wszak istnieją jeszcze inne miejsca z których widoczność wciąż jest doskonała. Jeśli jednak ktoś koniecznie się uprze aby właśnie z tych zasłoniętych móc popatrzeć na zalew, to wystarczy wejść na pięterko do któregoś z lokali, usiąść przy właściwym oknie lub na tarasie i zamówić choćby leżajskiego fulla.
Fot.12. To i następne zdjęcie zrobione w 2007 roku mniej więcej z tego samego miejsca co zdjęcie nr 9, tyle tylko, że ta fotografia „spogląda" w lewo, a nie wprost na zalew.
Fot. 13. Zaś to zdjęcie „spogląda" w prawo.
W 2009 roku wokół szczytu Tarnicy, najwyższej góry naszych Bieszczadów, pojawił się solidny płot ogradzający sobą 300 m2 powierzchni. W pierwszej chwili można by sądzić, iż ma on służyć bezpieczeństwu turystów i … pielgrzymów. Pielgrzymów, którzy upatrzyli sobie to miejsce, aby raz w roku dostać się tam w ramach drogi krzyżowej. W sumie, choćby przy odrobinie empatii, można ich zrozumieć. Zawszeć to przecież dla nich bliżej nieba. A poza tym, różne można mieć motywacje do łazikowania po górach. W rzeczywistości jednak płot ten ma chronić solidnie już tam zdewastowaną przyrodę. Właśnie przed turystami i pielgrzymami. Nad ich bezpieczeństwem natomiast ma czuwać ustawiony parę lat wcześniej potężny, metalowy krzyż upamiętniający niegdysiejszą wizytę Wojtyły na Tarnicy. Krzyż który, jak można wywnioskować po wybudowanym płocie, przyrody przed turystami ani pielgrzymami nie jest w stanie, albo nie chce ochronić.
Fot. 14. Ogrodzony szczyt Tarnicy
1 2 3 Dalej..
« Turystyka i krajoznawstwo (Publikacja: 03-04-2015 Ostatnia zmiana: 04-04-2015)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9825 |
|