Kultura » Historia
Tragedii września 1939 nie dało się uniknąć. Rozmowa z prof. Markiem Kornatem [2] Autor tekstu: Bartosz Bolesławski
Dzisiejsza polityka historyczna Rosji mocno
eksponuje tezę, że odebranie przez Polskę Zaolzia — na drodze znanego
ultimatum z 30 września 1938 r. — stanowi koronny dowód czynnego jej udziału
w burzeniu europejskiego pokoju. Na tym zaś rujnowaniu ładu wersalskiego
Polacy wyszli ostatecznie źle, bo spotkał ich pakt Ribbentrop-Mołotow. W
rzeczywistości Czechosłowacja — po przyjęciu 30 września uchwał
monachijskich — nie istniała już jako podmiot polityczny. Była państwem
okrojonym i skazanym na zależność od Niemiec. Los Zaolzia niczego nie
zmieniał. Odebranie tego skrawka niczego nie zmieniało. Co najwyżej, mogło
stać się tak, że w wypadku bezczynności Polski — terytorium to zostałoby
opanowane przez Niemców i posłużyło do negocjacji terytorialnych z Polską,
które Hitler od dawna planował. Czy Brytyjczycy naprawdę wierzyli w
skuteczność polityki appeasementu i w to, że rozbiór Czechosłowacji
będzie końcem żądań Hitlera?
Po pierwsze, w Londynie uważano, że traktat
wersalski był błędem. Według przywódców brytyjskich, został on napisany pod
dyktando Francji i jego pokojowa modyfikacja była koniecznością. Wcześniej
czy później.
Po drugie, Brytyjczycy traktowali Niemcy jak
wielkie mocarstwo, którego nie da się obezwładnić, i któremu trzeba
zaproponować jakąś ofertę. Tak zrodził się appeasement — pragnęli
płacić Niemcom czyimś kosztem w ramach pewnej transakcji politycznej.
Dlaczego okazało się to błędem? Jak pokazuje
historia, dyktator totalitarny idzie coraz dalej, kiedy więc zostanie
spełnione jedno jego żądanie — natychmiast stawia on następne. Tego
mechanizmu nie rozumiano — przede wszystkim w Londynie i Paryżu.
I dzisiaj są oczywiście zwolennicy
appeasementu, jako uczciwej transakcji, która nie doszła do skutku
tylko dlatego, że Hitler był wariatem — to znaczy niestereotypowym,
nieracjonalnym przywódcą. Gdyby na jego miejscu był inny, racjonalny
niemiecki przywódca, to appeasement by się powiódł. Istota
appeasementu to oferta kontrolowanych ustępstw w drodze ewolucyjnej.
Ale cudzym kosztem.
Rzecz tylko w tym, że tak czy inaczej
prowadził on do odbudowy potęgi niemieckiej.
Druga wojna światowa rozpoczęła się
od polskiej katastrofy września 1939 roku. Czy dało się tego uniknąć? Czy
Polacy mogli zrobić coś lepiej, aby uniknąć ataku z dwóch stron naraz?
Będę to oczywiście szczegółowo omawiał
podczas wykładów, natomiast w tej chwili mogę powiedzieć — a mówię to w
oparciu o 30 lat studiów nad owym tematem — nie dało się tego uniknąć. Takie
jest moje przekonanie.
Dlaczego? Żadna polityka polska nie była w
stanie ustawić po naszej myśli priorytetów ani Moskwy, ani Berlina. Nie
mogliśmy zaoferować Moskwie czegokolwiek, co by następnie pozwoliło
stwierdzić, że Związek Sowiecki zaczyna się z nami liczyć i traktuje nas jak
pożądanego partnera. Podobnie nic nie byliśmy w stanie zaoferować Niemcom.
W związku z powyższym wydaje się, że nasz
los nie mógł się potoczyć inaczej. Polityka równowagi była jedyną słuszną,
jestem o tym przekonany. Ale słuszną jedynie do momentu, kiedy nie nastąpi
porozumienie Berlin-Moskwa, do czego w końcu doszło. Niezależnie od tego,
kto kierowałby wtedy polską polityką zagraniczną, mogliśmy jedynie opóźniać
nadejście tragedii.
Jednym z elementów opóźniania konfliktu z
Niemcami było taktyczne porozumienie o nieagresji z nimi zawarte w 1934 r.,
które pozwoliło nam przeczekać najgorszą fazę appeasementu.
Przecież można sobie też wyobrazić scenariusz, w którym Polska jako pierwsze
europejskie państwo ulega okrojeniu terytorialnemu na skutek decyzji
mocarstw. Moglibyśmy oczywiście tej decyzji nie uznać, ale co by nam
pozostało? Krótkotrwała walka w osamotnieniu.
W jakiejś mierze „przeczekanie"
appeasementu się udało i pozyskaliśmy sojuszników. Gdyby sojusznicy
wykonali zobowiązania, można byłoby myśleć o innych scenariuszach. Natomiast
w warunkach, jakie występowały w 1939 r., rozbiór Polski był nieuchronny.
Pojawiają się niekiedy w
historiografii sensacyjne koncepcje porozumienia Polski z Hitlerem i
wspólnego uderzenia na Związek Sowiecki. Potem Niemcy przegraliby na
Zachodzie i powtórzyłby się scenariusz z pierwszej wojny, zwycięskiej dla
Polski. Czy takie pomysły można traktować poważnie?
Nie widzę żadnej możliwości, aby scenariusz
z pierwszej wojny światowej mógł się powtórzyć. Co mogliśmy zaoferować
Niemcom? Nawet jeśli przyjmiemy, że można było zmobilizować milion żołnierzy
polskich i posłać ich większość na wschód, to nie sądzę, aby były to siły
zdolne do rozstrzygnięcia wojny. Zwłaszcza że Sowieci zostali poparci przez
mocarstwa anglosaskie.
Poza tym sojusz z Niemcami w 1939 roku był
niewykonalny z innej prostej przyczyny — przeciwko niemu opowiadał się
właściwie cały naród. Oddanie się w opiekę III Rzeszy i dobrowolne przyjęcie
roli satelity było nie do pomyślenia.
Mimo że żądania Hitlera z lat 1938/39 były
nader umiarkowane, to nie widzę żadnych przesłanek na rzecz takiego
porozumienia. Niepodległości nie można oddać bez walki.
Nie chcę rozpatrywać „alternatywnego" losu
Polski w II wojnie światowej jako alianta-satelity Niemiec. Byłby on nie do
pozazdroszczenia w przypadku wygrania wojny w takiej koalicji (w co jednak
nie wierzę) i niemniej beznadziejny w wypadku klęski. Beck powiedział
zresztą, że „pasalibyśmy Hitlerowi krowy na Uralu", gdyby przy naszym
udziale zdobył on Rosję.
Chciałbym jeszcze wrócić do traktatu
ryskiego. O jego kształt spierali się endecy i piłsudczycy. Pierwsi chcieli
całkowicie spolonizować Ukraińców, Białorusinów i Litwinów, włączonych do
państwa polskiego. Piłsudczycy chcieli natomiast stworzenia dla tych narodów
buforowych państw pod kuratelą Polski. Ostatecznie tak naprawdę ani jedna,
ani druga koncepcja nie znalazły odzwierciedlenia w traktacie. Czy nie był
to błąd dyplomacji polskiej, z którego później wyniknęły np. problemy z
nacjonalizmem ukraińskim?
Trudno odpowiedzieć krótko i prosto, bo
pojawia się tu szereg pytań.
Po pierwsze — skoro była wojna, a myśmy ją
bezspornie wygrali, choć nie nastąpiła totalna klęska Rosji (nie można jej
było zgnieść, nawet zdobycie Moskwy wiele by nie dało), to trzeba było
wcześniej czy później zawrzeć pokój, nawet zdając sobie sprawę z jego
nietrwałości.
Kiedy się czyta Diariusz Kazimierza
Świtalskiego i jego rozmowy z Piłsudskim z końca 1920 i 1921 roku, to można
odnieść wrażenie, że marszałek zachowywał się wyczekująco: ani nie mówił, że
chce dalej walczyć, ani nie chciał zawierać pokoju. Miał zamiar czekać na
rozwój wypadków. Gdyby marszałek rzeczywiście tak myślał, to powstaje
pytanie — co dalej? Kraj bez określonej granicy wschodniej nie może zawierać
sojuszów ani prowadzić polityki międzynarodowej. Poza tym społeczeństwo
polskie miało silne przekonanie o konieczności zakończenia cyklu wojen,
które zapoczątkował dla Polaków sierpień 1914 r.
Traktat ryski był kompromisem. To brzmi jak
banał, ale musimy go powtórzyć. Być może dałoby się wynegocjować
korzystniejszą granicę, ale tego obawiali się endecy, bo kierowali się
doktryną, żeby w państwie nie było za dużo mniejszości. Innymi słowy, gdyby
polska delegacja zrezygnowała z 35 milionów rubli w złocie, jako
zadośćuczynienia za grabież rezerw Banku Królestwa Polskiego i przejęty
majątek kolei, i w zamian za to zażądała jeszcze jakiegoś dodatkowego
miasta, Moskwa może poszłaby na to ustępstwo. Pytania takie możemy sobie
stawiać, chociaż książka Jerzego Borzęckiego (Pokój ryski — 1921)
sugeruje mocno, iż większe korzyści terytorialne nie były możliwe do
uzyskania.
Nawet jeśli pofolgujemy naszej wyobraźni,
jedno będzie zawsze pewne: Sowieci na pewno nie oddaliby Kijowa ani jakichś
innych większych terytoriów. Nie wiem, czy udałoby się przyłączyć Kamieniec
Podolski czy nawet Mińsk, prowadząc rozmowy bardziej stanowczo. Nie sądzę
natomiast, aby potrzebne było uznanie przez polską delegację pełnomocnictw
Ukrainy Sowieckiej, co symbolicznie potwierdzało porzucenie Petlury i za to
Piłsudski przepraszał potem internowanych w Polsce żołnierzy ukraińskich.
Nie ulega wątpliwości jeszcze jedna kwestia.
Otóż narodowi demokraci rzeczywiści przyjęli doktrynę, że terytorium
państwowe należy z biegiem czasu przekształcić w polskie terytorium narodowe
- czyli wziąć na wschodzie, co się da, i spolonizować. Tak mówił np. prof.
Stanisław Grabski. Nie można powiedzieć, aby był to pogląd realistyczny.
Jeśli chodzi o problem mniejszości
narodowych w II Rzeczypospolitej — jest to temat na zupełnie osobną
opowieść. Być może trzeba było dać województwom wschodnim autonomię, jednak
Narodowa Demokracja zablokowała ten projekt w sejmie w 1922 r., a i
piłsudczycy 4 lata później doń nie wrócili, choć posiadali pełnię władzy.
Czy autonomia zaspokoiłaby nacjonalizm ukraiński? Nie jestem w stanie
odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Była to tragiczna sytuacja -
terytorium mieszane z silnymi enklawami polskimi w miastach, z których naród
polski z różnych powodów nie chciał rezygnować, budując swoje odrodzone
państwo. Z drugiej strony aspiracje państwowe młodych narodów, czyli
Białorusinów, Litwinów i Ukraińców.
Cudzoziemcy oczekiwali, że najlepiej byłoby,
gdyby Polska powiedziała: chcemy granicę na linii Curzona. Lecz tego w
tamtym czasie nie mógł powiedzieć żaden Polak. Byłby on natychmiast uznany
za tego, kto depcze rację stanu i wyrzeka się imponderabiliów narodowych.
To naprawdę była sytuacja bez wyjścia.
Ostatnie pytanie dotyczy września
1939 r. Czy były wtedy jakiekolwiek szanse, żeby nasi sojusznicy — Anglia i
Francja — uczynili cokolwiek więcej niż formalne wypowiedzenie wojny
Niemcom?
Pytanie to trzeba rozbić na dwa — czy mogły
i czy chciały? Jeśli postawimy to drugie, odpowiedź jest prosta: nie, nie
chciały.
Sztabowcy brytyjscy i francuscy na tajnej
konferencji w maju 1939 r. ustalili, w tajemnicy przed Polakami, że front
zachodni nie będzie otwarty. To oznaczało, że Polska będzie się bić tylko po
to, aby dać aliantom czas na lepsze przygotowanie się do wojny. Tak więc
składano zobowiązania wobec nas w złej wierze — Francja i Wielka Brytania
zdecydowanie nie planowały wypełnić militarnych obietnic.
1 2 3 Dalej..
« Historia (Publikacja: 29-05-2018 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10219 |