Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.038.673 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 654 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Większość ludzi używa głowy nie do myślenia, lecz do potakiwania.
 Kultura » Historia

Tragedii września 1939 nie dało się uniknąć. Rozmowa z prof. Markiem Kornatem [2]
Autor tekstu:

Dzisiejsza polityka historyczna Rosji mocno eksponuje tezę, że odebranie przez Polskę Zaolzia — na drodze znanego ultimatum z 30 września 1938 r. — stanowi koronny dowód czynnego jej udziału w burzeniu europejskiego pokoju. Na tym zaś rujnowaniu ładu wersalskiego Polacy wyszli ostatecznie źle, bo spotkał ich pakt Ribbentrop-Mołotow. W rzeczywistości Czechosłowacja — po przyjęciu 30 września uchwał monachijskich — nie istniała już jako podmiot polityczny. Była państwem okrojonym i skazanym na zależność od Niemiec. Los Zaolzia niczego nie zmieniał. Odebranie tego skrawka niczego nie zmieniało. Co najwyżej, mogło stać się tak, że w wypadku bezczynności Polski — terytorium to zostałoby opanowane przez Niemców i posłużyło do negocjacji terytorialnych z Polską, które Hitler od dawna planował.

Czy Brytyjczycy naprawdę wierzyli w skuteczność polityki appeasementu i w to, że rozbiór Czechosłowacji będzie końcem żądań Hitlera?

Po pierwsze, w Londynie uważano, że traktat wersalski był błędem. Według przywódców brytyjskich, został on napisany pod dyktando Francji i jego pokojowa modyfikacja była koniecznością. Wcześniej czy później.

Po drugie, Brytyjczycy traktowali Niemcy jak wielkie mocarstwo, którego nie da się obezwładnić, i któremu trzeba zaproponować jakąś ofertę. Tak zrodził się appeasement — pragnęli płacić Niemcom czyimś kosztem w ramach pewnej transakcji politycznej.

Dlaczego okazało się to błędem? Jak pokazuje historia, dyktator totalitarny idzie coraz dalej, kiedy więc zostanie spełnione jedno jego żądanie — natychmiast stawia on następne. Tego mechanizmu nie rozumiano — przede wszystkim w Londynie i Paryżu.

I dzisiaj są oczywiście zwolennicy appeasementu, jako uczciwej transakcji, która nie doszła do skutku tylko dlatego, że Hitler był wariatem — to znaczy niestereotypowym, nieracjonalnym przywódcą. Gdyby na jego miejscu był inny, racjonalny niemiecki przywódca, to appeasement by się powiódł. Istota appeasementu to oferta kontrolowanych ustępstw w drodze ewolucyjnej. Ale cudzym kosztem.

Rzecz tylko w tym, że tak czy inaczej prowadził on do odbudowy potęgi niemieckiej.

Druga wojna światowa rozpoczęła się od polskiej katastrofy września 1939 roku. Czy dało się tego uniknąć? Czy Polacy mogli zrobić coś lepiej, aby uniknąć ataku z dwóch stron naraz?

Będę to oczywiście szczegółowo omawiał podczas wykładów, natomiast w tej chwili mogę powiedzieć — a mówię to w oparciu o 30 lat studiów nad owym tematem — nie dało się tego uniknąć. Takie jest moje przekonanie.

Dlaczego? Żadna polityka polska nie była w stanie ustawić po naszej myśli priorytetów ani Moskwy, ani Berlina. Nie mogliśmy zaoferować Moskwie czegokolwiek, co by następnie pozwoliło stwierdzić, że Związek Sowiecki zaczyna się z nami liczyć i traktuje nas jak pożądanego partnera. Podobnie nic nie byliśmy w stanie zaoferować Niemcom.

W związku z powyższym wydaje się, że nasz los nie mógł się potoczyć inaczej. Polityka równowagi była jedyną słuszną, jestem o tym przekonany. Ale słuszną jedynie do momentu, kiedy nie nastąpi porozumienie Berlin-Moskwa, do czego w końcu doszło. Niezależnie od tego, kto kierowałby wtedy polską polityką zagraniczną, mogliśmy jedynie opóźniać nadejście tragedii.

Jednym z elementów opóźniania konfliktu z Niemcami było taktyczne porozumienie o nieagresji z nimi zawarte w 1934 r., które pozwoliło nam przeczekać najgorszą fazę appeasementu. Przecież można sobie też wyobrazić scenariusz, w którym Polska jako pierwsze europejskie państwo ulega okrojeniu terytorialnemu na skutek decyzji mocarstw. Moglibyśmy oczywiście tej decyzji nie uznać, ale co by nam pozostało? Krótkotrwała walka w osamotnieniu.

W jakiejś mierze „przeczekanie" appeasementu się udało i pozyskaliśmy sojuszników. Gdyby sojusznicy wykonali zobowiązania, można byłoby myśleć o innych scenariuszach. Natomiast w warunkach, jakie występowały w 1939 r., rozbiór Polski był nieuchronny.

Pojawiają się niekiedy w historiografii sensacyjne koncepcje porozumienia Polski z Hitlerem i wspólnego uderzenia na Związek Sowiecki. Potem Niemcy przegraliby na Zachodzie i powtórzyłby się scenariusz z pierwszej wojny, zwycięskiej dla Polski. Czy takie pomysły można traktować poważnie?

Nie widzę żadnej możliwości, aby scenariusz z pierwszej wojny światowej mógł się powtórzyć. Co mogliśmy zaoferować Niemcom? Nawet jeśli przyjmiemy, że można było zmobilizować milion żołnierzy polskich i posłać ich większość na wschód, to nie sądzę, aby były to siły zdolne do rozstrzygnięcia wojny. Zwłaszcza że Sowieci zostali poparci przez mocarstwa anglosaskie.

Poza tym sojusz z Niemcami w 1939 roku był niewykonalny z innej prostej przyczyny — przeciwko niemu opowiadał się właściwie cały naród. Oddanie się w opiekę III Rzeszy i dobrowolne przyjęcie roli satelity było nie do pomyślenia.

Mimo że żądania Hitlera z lat 1938/39 były nader umiarkowane, to nie widzę żadnych przesłanek na rzecz takiego porozumienia. Niepodległości nie można oddać bez walki.

Nie chcę rozpatrywać „alternatywnego" losu Polski w II wojnie światowej jako alianta-satelity Niemiec. Byłby on nie do pozazdroszczenia w przypadku wygrania wojny w takiej koalicji (w co jednak nie wierzę) i niemniej beznadziejny w wypadku klęski. Beck powiedział zresztą, że „pasalibyśmy Hitlerowi krowy na Uralu", gdyby przy naszym udziale zdobył on Rosję.

Chciałbym jeszcze wrócić do traktatu ryskiego. O jego kształt spierali się endecy i piłsudczycy. Pierwsi chcieli całkowicie spolonizować Ukraińców, Białorusinów i Litwinów, włączonych do państwa polskiego. Piłsudczycy chcieli natomiast stworzenia dla tych narodów buforowych państw pod kuratelą Polski. Ostatecznie tak naprawdę ani jedna, ani druga koncepcja nie znalazły odzwierciedlenia w traktacie. Czy nie był to błąd dyplomacji polskiej, z którego później wyniknęły np. problemy z nacjonalizmem ukraińskim?

Trudno odpowiedzieć krótko i prosto, bo pojawia się tu szereg pytań.

Po pierwsze — skoro była wojna, a myśmy ją bezspornie wygrali, choć nie nastąpiła totalna klęska Rosji (nie można jej było zgnieść, nawet zdobycie Moskwy wiele by nie dało), to trzeba było wcześniej czy później zawrzeć pokój, nawet zdając sobie sprawę z jego nietrwałości.

Kiedy się czyta Diariusz Kazimierza Świtalskiego i jego rozmowy z Piłsudskim z końca 1920 i 1921 roku, to można odnieść wrażenie, że marszałek zachowywał się wyczekująco: ani nie mówił, że chce dalej walczyć, ani nie chciał zawierać pokoju. Miał zamiar czekać na rozwój wypadków. Gdyby marszałek rzeczywiście tak myślał, to powstaje pytanie — co dalej? Kraj bez określonej granicy wschodniej nie może zawierać sojuszów ani prowadzić polityki międzynarodowej. Poza tym społeczeństwo polskie miało silne przekonanie o konieczności zakończenia cyklu wojen, które zapoczątkował dla Polaków sierpień 1914 r.

Traktat ryski był kompromisem. To brzmi jak banał, ale musimy go powtórzyć. Być może dałoby się wynegocjować korzystniejszą granicę, ale tego obawiali się endecy, bo kierowali się doktryną, żeby w państwie nie było za dużo mniejszości. Innymi słowy, gdyby polska delegacja zrezygnowała z 35 milionów rubli w złocie, jako zadośćuczynienia za grabież rezerw Banku Królestwa Polskiego i przejęty majątek kolei, i w zamian za to zażądała jeszcze jakiegoś dodatkowego miasta, Moskwa może poszłaby na to ustępstwo. Pytania takie możemy sobie stawiać, chociaż książka Jerzego Borzęckiego (Pokój ryski — 1921) sugeruje mocno, iż większe korzyści terytorialne nie były możliwe do uzyskania.

Nawet jeśli pofolgujemy naszej wyobraźni, jedno będzie zawsze pewne: Sowieci na pewno nie oddaliby Kijowa ani jakichś innych większych terytoriów. Nie wiem, czy udałoby się przyłączyć Kamieniec Podolski czy nawet Mińsk, prowadząc rozmowy bardziej stanowczo. Nie sądzę natomiast, aby potrzebne było uznanie przez polską delegację pełnomocnictw Ukrainy Sowieckiej, co symbolicznie potwierdzało porzucenie Petlury i za to Piłsudski przepraszał potem internowanych w Polsce żołnierzy ukraińskich.

Nie ulega wątpliwości jeszcze jedna kwestia. Otóż narodowi demokraci rzeczywiści przyjęli doktrynę, że terytorium państwowe należy z biegiem czasu przekształcić w polskie terytorium narodowe - czyli wziąć na wschodzie, co się da, i spolonizować. Tak mówił np. prof. Stanisław Grabski. Nie można powiedzieć, aby był to pogląd realistyczny.

Jeśli chodzi o problem mniejszości narodowych w II Rzeczypospolitej — jest to temat na zupełnie osobną opowieść. Być może trzeba było dać województwom wschodnim autonomię, jednak Narodowa Demokracja zablokowała ten projekt w sejmie w 1922 r., a i piłsudczycy 4 lata później doń nie wrócili, choć posiadali pełnię władzy. Czy autonomia zaspokoiłaby nacjonalizm ukraiński? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Była to tragiczna sytuacja - terytorium mieszane z silnymi enklawami polskimi w miastach, z których naród polski z różnych powodów nie chciał rezygnować, budując swoje odrodzone państwo. Z drugiej strony aspiracje państwowe młodych narodów, czyli Białorusinów, Litwinów i Ukraińców.

Cudzoziemcy oczekiwali, że najlepiej byłoby, gdyby Polska powiedziała: chcemy granicę na linii Curzona. Lecz tego w tamtym czasie nie mógł powiedzieć żaden Polak. Byłby on natychmiast uznany za tego, kto depcze rację stanu i wyrzeka się imponderabiliów narodowych.

To naprawdę była sytuacja bez wyjścia.

Ostatnie pytanie dotyczy września 1939 r. Czy były wtedy jakiekolwiek szanse, żeby nasi sojusznicy — Anglia i Francja — uczynili cokolwiek więcej niż formalne wypowiedzenie wojny Niemcom?

Pytanie to trzeba rozbić na dwa — czy mogły i czy chciały? Jeśli postawimy to drugie, odpowiedź jest prosta: nie, nie chciały.

Sztabowcy brytyjscy i francuscy na tajnej konferencji w maju 1939 r. ustalili, w tajemnicy przed Polakami, że front zachodni nie będzie otwarty. To oznaczało, że Polska będzie się bić tylko po to, aby dać aliantom czas na lepsze przygotowanie się do wojny. Tak więc składano zobowiązania wobec nas w złej wierze — Francja i Wielka Brytania zdecydowanie nie planowały wypełnić militarnych obietnic.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (36)..   


« Historia   (Publikacja: 29-05-2018 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    MS Word

Bartosz Bolesławski
Pracownik Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego w Warszawie
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 3  Pokaż inne teksty autora
 Poprzedni tekst autora: Zapomniane dzieci – wywiad z Władysławem Grodeckim
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 10219 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365