|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche
Co znaczą ideały ascetyczne? [3] Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche
19.
Środki kapłana-ascenty, któreśmy dotąd poznali — ogólne przytłumienie poczucia życia,
machinalna czynność, drobna radość, przedewszystkiem radość, płynąca z miłości bliźniego,
organizacya trzody, obudzenie gromadnego uczucia mocy, skutkiem czego niezadowolenie
jednostki z siebie samej przygłusza się jej uciechą z powodu rozwoju gromady — oto, mierząc
miarą nowoczesną, jego n i e w i n n e środki w walce z uczuciem przykrości: zwróćmy się
teraz do bardziej zajmujących, do >winnych<. W nich wszystkich chodzi o jedno: o jakąkolwiek w y b u j a ł o ś ć u c z u c i a, — używaną jako najskuteczniejszy środek ogłuszenia,
przeciw tłumionej obezwładniającej długiej bolesności: skutkiem czego wynalazczość kapłańska
okazała się niewyczerpaną, wymyślając to jedno pytanie: >p r z e z c o osiągnąć
można wybujałość uczucia?<… Brzmi to twardo: jasnem jest, że brzmiałoby milej i może lepiej
wpadało w uszy, gdybym powiedział: >kapłan-asceta korzystał zawsze z z a p a ł u, który
tkwi we wszystkich silnych uczuciach<. Lecz po co pieścić zniewieściałe uszy naszych nowoczesnych
przeczuleńców? Po co ustępować z n a s z e j s t r o n y choćby na krok ich świętoszkostwu
słów? Dla nas psychologów byłoby to już świętoszkostwem w c z y n i e, pomijając,
że wzbudzałoby w nas wstręt. Bo jeśli w czem, to w tem tkwi d o b r y s m a k psychologa
(- inni mogą rzec jego uczciwość), że przeciwdziała haniebnie p r z e m o r a l n i o n
e m u sposobowi mówienia, którym zamulone jest. właśnie całe nowoczesne sądzenie człowieka i rzeczy. Bo nie należy się łudzić co do tego, że najwłaściwszą cechą nowoczesnych
dusz, nowoczesnych książek jest nie kłamstwo, lecz wcielona n i e w i n n o ś ć w kłamliwości
moralnej. Mus odkrywania tej >niewinności< ciągle na nowo tworzy może najwstrętniejszą
część naszej pracy, wśród całej tej niebezpiecznej w sobie roboty, której psycholog dziś
podjąć się musi; jest to jedno z n a s z y c h wielkich niebezpieczeństw, — jest to droga, która
może n a s właśnie do wielkiego wiedzie wstrętu… Nie mam wątpliwości pod tym względem,
d o c z e g o jedynie służyć będą, służyć potomności mogą książki nowoczesne, wogóle w s z y s t k o; co nowoczesne (przypuszczając, że mają trwałość, czego oczywiście nie trzeba się
obawiać, a również przypuszczając, że będzie kiedyś jakaś potomność o surowszym, twardszym, z d r o w s z y m smaku): — służyć będą jako środki wymiotowe, — a to dzięki swemu
moralnemu przesłodzeniu i fałszowi, dzięki swemu najwnętrzniejszemu feminizmowi, który
się chętnie >idealizmem< nazywa, i w każdym razie za idealizm się uważa. Nasi dzisiejsi wykształceni,
nasi >dobrzy< nie kłamią — to prawda; lecz to jeszcze n i e wystarcza, by ich czcić!
Właściwe kłamstwo, szczere, rezolutne, >uczciwe< kłamstwo (o którego wartości posłuchajcie
tylko Platona), byłoby dla nich czemś o wiele za surowem, za silnem; czemś, coby wymagało
od nich, czego od nich wymagać nie w o l n o, otworzenia oczu na siebie samych, umiejętności
rozróżniania w sobie samych >prawdy< od >fałszu<. Im przystoi jedynie k ł a m s t w o n i e u c z c i w e; wszyscy, którzy dziś czują się >dobrymi ludźmi<, są zupełnie niezdolni
odnosić się do jakiejkolwiek rzeczy inaczej, niż n i e u c z c i w i e, o b ł u d n i e, bezdennie
obłudnie, lecz niewinnie obłudnie, serdecznie obłudnie, modrooko obłudnie, cnotliwie obłudnie.
Ci >dobrzy ludzie< są dziś wszyscy razem aż do gruntu i dna przemoralnieni i w stosunku
do uczciwości zhańbieni i ześwinieni po całą wieczność: któżby z nich zniósł jeszcze p r a w
d ę >ponad człowiekiem< !… Lub mówiąc uchwytniej: ktoby z nich zniósł prawdziwą biografię!..,
Kilka przykładów: Lord Syron skreślił najosobistsze o sobie wyznania, lecz Tomasz
Moore był >za dobry< na to: spalił papiery swego przyjaciela. To samo uczynić miał dr.
Gwinner, wykonawca ostatniej woli Schopenhauera: bo i Schopenhauer skreślił coś o sobie, a może nawet na siebie (>................…<). Dzielny Amerykanin Thayer, biograf Beethovena,
stanął nagle w ciągu swej pracy: doszedłszy do pewnego punktu tego czcigodnego i naiwnego
żywota, nie mógł wytrzymać go dłużej… Morał: jakiżby roztropny człowiek napisał dziś jeszcze
sumienne o sobie słowo? Musiałby chyba należeć do zakonu świętej śmiałości szału.
Obiecują nam autobiografie Ryszarda Wagnera: któż wątpi, że nie będzie to r o z t r o p n a autobiografia… Przypomnijmy sobie jeszcze komiczne przerażenie, które wzniecił w Niemczech
katolicki kapłan Janssen swym obrazem niemieckiego ruchu reformacyjnego, obrazem,
który nad wszelkie pojęcie wypadł niedołężnie i naiwnie; cóżby dopiero poczęto, gdyby nam
ktoś był ruch ten i n a c z e j opowiedział, gdyby nam raz jakiś prawdziwy psycholog prawdziwego
Lutra przedstawił, już nie z moralną prostodusznością wiejskiego księdza, już nie z słodkawą i pełną względów wstydliwością protestanckiego historyka, lecz niejako z nieustraszonością
Taine’a, z głębi s i ł y d u s z y, a nie ze stanowiska roztropnej pobłażliwości dla
siły?… (Niemcy, mówiąc nawiasem, wytworzyli wcale pięknie klasyczny typ tej ostatniej, -
mogą to sobie poczytywać za własność, za wyłączną własność: mianowicie Leopolda Rankego,
tego urodzonego klasycznego adwokata wszelkiej causa fortior, tego najroztropniejszego z wszystkich mędrców >rzeczowych<.)
20.Lecz zrozumiecie mnie już zapewne: — biorąc wszystko pod uwagę, dość powodów, nieprawdaż,
że my psychologowie nie możemy dziś wyzbyć się pewnej nieufności w z g l ę d e
m s i e b i e s a m y c h?… Prawdopodobnie i my jeszcze jesteśmy >za dobrzy< do naszego
rzemiosła, prawdopodobnie jesteśmy i my jeszcze ofiarami, pastwą, chorymi tego przemoralnionego
smaku czasu, chociażbyśmy się też czuli jego gardzicielami, — prawdopodobnie zaraża
on jeszcze i nas. Przed czemże przecie przestrzegał ów dyplomata, mówiąc do sobie równych?
>Nie ufajmy przedewszystkiem, moi panowie, swoim pierwszym drgnieniom, rzekł, są o n e p r a w i e z a w s z e d o b r e<… Takby winien mówić dziś każdy psycholog do swych
równych… I oto powracamy do naszego problematu, który w samej rzeczy żąda od nas pewnej
surowości, szczególnie pewnej nieufności względem >pierwszych drgnień<. I d e a ł a s c
e t y c z n y w s ł u ż b i e z a m i e r z o n e j w y b u j a ł o ś c i u c z u c i a: — kto przypomina
sobie poprzednią rozprawę, przeczuje już w te kilka słów wtłoczoną zasadniczą treść
tego, co mam w dalszym ciągu przedstawić. By duszę wyważyć raz z jej wszystkich spoideł,
zanurzyć ją w przestrach, mrozy, żary i zachwyty w ten sposób, by jak piorunem wyzbyła się
wszystkich małości i małostek uczucia przykrości, przygłuszenia, markotnego rozstrojenia:
jakież drogi wiodą do t e g o celu? A które z nich najpewniej ?… W gruncie rzeczy wszystkie
wielkie uczucia, gniew, strach, rozkosz, zemsta, nadzieja, tryumf, zwątpienie, okrucieństwo
mają moc po temu, pod warunkiem, jeśli wyładowują się nagle; i rzeczywiście kapłan-asceta
wziął w służbę swą bez. skrupułu c a ł ą sforę psów dzikich w człowieku i spuszczał to tego,
to owego zawsze w tym samym celu, by zbudzić człowieka z powolnego smutku, jego ból
głuchy, jego ociągliwą nędzę na pewien czas przynajmniej zmusić do ucieczki, zawsze też
pod osłoną religijnej interpretacyi i usprawiedliwienia<. Każdą tego rodzaju wybujałość uczucia
trzeba potem o p ł a c i ć, to rozumie się samo przez się — czyni ona chorych jeszcze bardziej
chorymi -: i dlatego nie jest ten rodzaj leczenia bólu, mierząc miarą nowoczesną, rodzajem
>niewinnym<. Trzeba jednak, ponieważ wymaga tego słuszność, tembardziej kłaść na
to nacisk, że używało się go >w dobrej wierze<, że kapłan asceta zalecał go, wierząc najgłębiej w jego użyteczność, ba, niezbędność, — i dość często łamiąc się sam pod ciężarem niedoli,
którą stworzył; należy też zauważyć, że gwałtowne fizyologiczne odwety takich ekscesów,
może nawet duchowe zaburzenia, w gruncie rzeczy nie sprzeciwiają się właściwie ogólnemu
celowi tego rodzaju leczenia, które, jak wykazano uprzednio, dążyło n i e do zleczenia chorób,
lecz do zwalczenia przykrego uczucia zgnębienia, do złagodzenia go, ogłuszenia. W t e
m znaczeniu osiągnięto ten cel. Mistrzowska sztuczka, na którą pozwolił sobie kapłan asceta,
by w duszy ludzkiej rozdzwonić wszelkiego rodzaju rozdzierającą i zachwytną muzykę, dopięta
została — każdy to wie — tem, iż posługiwał się on p o c z u c i e m w i n y. Pochodzenie
tego poczucia winy zaznaczyła pokrótce poprzednia rozprawa — jako fragment psychologii
zwierzęcej, nic więcej: poczucie winy ukazało nam się tam niejako w surowym swym stanie.
Dopiero pod ręką kapłana, tego prawdziwego sztukmistrza w rzeczach, tyczących się poczucia
winy, nabrało ono kształtu — ach, jakiego kształtu! >Grzech< — bo tak brzmi kapłańska
przeróbka zwierzęcego >nieczystego sumienia< (wstecz zwróconego okrucieństwa) — był dotąd
największem zdarzeniem w dziejach chorej duszy: w nim mamy najniebezpieczniejsze i najfatalniejsze arcydzieło interpretacyi religijnej. Człowiek, cierpiący na samego siebie,
mniejsza jak, w każdym razie fizyologicznie, niejako jak zwierzę, które zamknięto w klatce,
nie wiadomo dlaczego, po co? żądne poznania przyczyn — przyczyny sprawiają ulgę -, żądne
też środków i narkotyków, naradza się ostatecznie z kimś, komu nietajne nawet rzeczy ukryte — i oto patrzcie! otrzymuje wskazówkę, otrzymuje od swego czarodzieja, od kapłana-ascety, p i e r w s z ą wskazówkę co do >przvczyny< swego cierpienia: aby jej szukał w s o b i e, w w i n i e, w jakimś urywku przeszłości, aby uważał samo cierpienie swoje jako s t a n k a r y...
Nieszczęśliwiec ten usłyszał, zrozumiał: teraz będzie jak kura, wkoło której zakreślono koło.
Nie wydostanie się już z tego zakreślonego okręgu. Z chorego zrobiono >grzesznika<. I teraz
na całe stulecia nie będzie się można pozbyć widoku tego nowego chorego, >grzesznika<-
czy się go kiedy pozbędziemy? — gdzie tylko się spojrzy, wszędzie wzrok hipnotyczny grzesznika,
który zwraca się zawsze w jednym kierunku (w kierunku >winy<, jako j e d y n e j przyczyny
cierpienia). Wszędzie nieczyste sumienie, ten >zwierz okropny<, jak mówi Luter.
Wszędzie przeszłość przeżuwana, czyn przekręcony, >złe oko<, skierowane na każdą czynność,
wszędzie uczyniona treścią życia c h ę ć złego rozumienia cierpienia, przemienianie go w uczucia winy, obawy, kary; wszędzie bicz, włosiennica, ciało głodem morzone, skruszenie;
wszędzie wplatanie się grzesznika w okrutne koło niespokojnego, chorobliwie łakomego sumienia;
wszędzie niema udręka, ostateczna trwoga, agonia katowanego serca, kurcze nieznanego
szczęścia, wzywanie >zbawienia<! Rzeczywiście, p r z e z w y c i ę ż o n o gruntownie
tym systemem procedur dawne zgnębienie, ociężałość i znużenie, życie stało się znowu b a r
d z o zajmujące: czujny, wiecznie czujny, po nocach bezsenny, płonący, zwęglony, wyczerpany, a jednak nie znużony — tak wyglądał człowiek, >grzesznik<, wtajemniczony w t e misterya.
Ten stary wielki czarodziej w walce z uczuciem zniechęcenia, kapłan-asceta, zwyciężył
oczywiście, j e g o królestwo nadeszło: już nie skarżono się na ból, ł a k n i ę t o bólu. >W i ę
c e j bolu! więcej bolu!< tak wołała przez wieki żądza jego uczni i wtajemniczonych. Każda
wybujałość uczucia, która bolała, wszystko co łamało, obalało, miażdżyło, w osłupienie
wprawiało, zachwycało, tajemnica katowni, wynalazczość piekła nawet — wszystko teraz zostało
odkryte, odgadnione, wyzyskane, wszystko poszło na usługi czarodzieja, wszystko posłużyło
teraz zwycięstwu jego ideału, ideału ascetycznego… >Królestwo moje nie jest z t e g o świata< — powtarzał on wciąż potem jak przedtem. Czy rzeczywiście miał jeszcze prawo tak
mówić ?… Goethe twierdził, że istnieje tylko trzydzieści sześć sytuacyi tragicznych: możnaby
się już z tego domyślić, gdyby się skądinąd już nie wiedziało, że Goethe n i e był ascetycznym
kapłanem. Ten — zna więcej...
21.
Na kapłańskie leczenie tego rodzaju, >grzesznego< rodzaju, szkoda każdego słowa krytyki.
Że taka wybujałość uczucia, jaką w tym wypadku zalecać zwykł kapłan-asceta swoim chorym
(rozumie się samo przez się, że pod najświętszemi nazwami, jak również przepojoną świętością
celu), jakiemuś choremu naprawdę wyjść na korzyść mogła, któżby chciał bronić tego
rodzaju twierdzenia? Trzebaby przynajmniej porozumieć się co do słowa >korzyść<. Jeśli się
chce tem wyrazić, że taki system procedur p o l e p s z y ł człowieka, to nie przeczę: dodam
tylko, że polepszony znaczy według mnie to samo, co >obłaskawiony<, >osłabiony<, >pozbawiony
odwagi<, >wyrafinowany<, >przeczulony<, >obrany z męskości< (więc prawie tyle,
co u s z k o d z o n y). Jeśli jednak głównie chodzi o chorych, skwaszonych, przygnębionych,
to taki system, przypuściwszy nawet, że czyni chorego >lepszym< czyni go w każdym razie b a r d z i ej c h o r y m; zapytajcie tylko lekarzy chorób umysłowych, co sprowadza zawsze z sobą metodyczne stosowanie udręczeń pokutnych, skruchy i kurczów zbawienia. Tak samo
badajcie dzieje! Wszędzie, gdzie kapłanowi-ascecie udało się stosować do chorych to postępowanie,
pogłębiała i rozszerzała się zawsze chorowitość z zatrważająca szybkością. Cóż
było zawsze >powodzeniem<? Rozbity system nerwowy w dodatku do tego, co już chore było; a to w największym i najmniejszym zakresie, w jednostce i tłumie. W orszaku pokutnego i zbawczego trainingu znajdujemy epidemie epileptyczne, największe, jakie znają dzieje, jak
naprzykład taniec św. Wita i św. Jana w średniowieczu; jako inną formę jego następstwa
znajdujemy straszliwe bezwłady i trwałe zgnębienia, w które w danym razie temperament
pewnego ludu czy miasta (Genewa, Bazylea) popada raz na zawsze jako w swoje przeciwieństwo; — do tego rodzaju zjawisk należy też histerya czarownic, coś podobnego do somnambulizmu
(ośm wielkich epidemicznych wybuchów między r. 1564 a 1605 tylko) — znajdziemy w jego orszaku owe żądne śmierci masowe delirya, których przerażający krzyk > evvia, la
morte! słyszała cała Europa, krzyk przerywany już to lubieżnemi, już to szalejącemi zniszczeniem
idyosynkrazyami, jak i dziś jeszcze zauważyć można podobną przemienność uczuć, z podobnymi stanami pośrednimi i przełamaniami, wszędzie, w każdym wypadku, gdzie nauka
ascetyczna o grzechu osiąga znów wielkie powodzenie. (Religijna newroza o b j a w i a s i ę jako forma >złej istoty<: to nie ulega wątpliwości. Czem zaś jest? Quaeritur.) Ideał ascetyczny,
biorąc ogółem, i jego wzniośle moralny kult, to najbardziej duchowe, najśmielsze i najniebezpieczniejsze usystematyzowanie wszystkich środków do wybujałości uczucia pod
osłoną zamiarów świętobliwych, zapisało się straszliwie i niezapomnianie w całych dziejach
człowieczych; i niestety n i e t y l k o w dziejach… Nie umiałbym wskazać nic innego, co
bardziej niszczycielsko wpłynęło na z d r o w i e i rasową tężyznę, zwłaszcza Europejczyków,
niż ten ideał; można go bez przesady nazwać w ł a ś c i w ą f a t a l n o ś c i ą w dziejach
zdrowia Europejczyka. Co najwyżej możnaby z wpływem jego postawić jeszcze na równi
wpływ specyficznie germański: mam na myśli alkoholiczne zatrucie Europy, które szło dotąd
ściśle krok w krok z polityczną i rasową przewagą Germanów (- gdzie krew swą wszczepiają,
tam wszczepiają i swoje występki). — Jako trzeci w tym rzędzie wymieniaćby należało syfilis, — magno sed proximo intervallo.
22.
Kapłan-asceta popsuł zdrowie duchowe, gdzie tylko doszedł do panowania, przeto popsuł
też s m a k in artibus et litteris, — psuje go jeszcze ciągle. >Przeto?< — Spodziewam się, że po
prostu zgodzicie się na to moje przeto; przynajmniej nie chce mi się go dopiero dowodzić.
Jedyna wskazówka: tyczy się ona podstawowej książki literatury chrześcijańskiej, jej właściwego
modelu, jej >księgi samej w sobie<. Jeszcze za grecko-rzymskiej świetności, która była
też świetnością ksiąg, w obliczu niezmarniałego i nierozbitego jeszcze starożytnego piśmiennictwa,
za czasów, gdy można było czytać jeszcze kilka książek, za których posiadanie wymieniłoby
się dziś połowę literatur, odważyła się ograniczoność i próżność chrześcijańskich
agitatorów — zwą ich ojcami kościoła — zawyrokować: >i my mamy swoją literaturę klasyczną,
n i e p o t r z e b u j e m y G r e k ó w< -, i wskazywano przytem dumnie na księgi legend,
listy apostołów i traktaciki apologetyczne, mniej więcej tak, jak dziś angielska >armia
zbawienia< z pokrewną literaturą bój wiedzie przeciw Szekspirowi i innym >poganom<. Nie
lubię <Nowego Testamentu<, zgadujecie to zapewne; niepokoi mnie nieledwo, że w stosunku
do tego najbardziej cenionego, najbardziej przecenionego dzieła jestem z swym smakiem tak
bardzo odosobniony (smak dwu tysięcy lat opowiada się p r z e c i w k o mnie): lecz cóż to
pomoże! >Tu stoję ja, nie mogę inaczej<, — i mam odwagę zdobyć się na swój zły smak S t a r
y Testament — tak, to zgoła co innego. Czołem przed Starym Testamentem. Znajduję w nim
wielkich ludzi, bohaterski krajobraz i coś najrzadszego na ziemi, nieporównaną naiwność s i l
n y c h s e r c; więcej jeszcze, znajduję naród. W nowym natomiast nic prócz małej sekciarskiej
gospodarki, nic nad rococo duszy, same gmatwaniny, kąciki, cudowności, atmosferę
konwentyklów, nie pomijając okolicznościowego tchnienia sielankowej słodkawości, właściwej
epoce (i prowincyom rzymskim) i nie tak żydowskiej, jak heleńskiej. Pokora i pyszałkostwo
tuż obok siebie; gadulstwo uczucia prawie ogłuszające; wybuchliwość uczucia a nie
namiętność; przykra gestykulacya; brakło tu najwidoczniej dobrego wychowania. Jak śmie się o małe swe niecnoty tyle krzyku robić, jak to czynią ci pobożni ludkowie! Pies się o to nie
troszczy; cóż dopiero Bóg. W dodatku chcą jeszcze nawet >korony żywota wiecznego<,
wszyscy ci maluczcy ludzie z prowincyi Po co? Na co?-nie można dalej zajść w nieskromności.
>Nieśmiertelny< Piotr! Czyżby podobna go strawić! Mają oni ambicyę, która śmiech
wzbudza: przeżuwa to swoje najosobistsze sprawy, swoje głupstwa, smutki i pokątne troski,
jak gdyby >rzecz sama w sobie< zobowiązana była kłopotać się tem; ,nie nuży się to samego
Boga wciągać w najdrobniejsze swe nędze, w których tkwi. I to ustawiczne >na ty< z Bogiem,
rzecz najgorszego smaku! To żydowskie, nie tylko żydowskie, natręctwo wobec Boga, z pyskiem i łapami!… Są małe pogardzane >ludy pogańskie< na wschodzie Azyi, od których ci
pierwsi chrześcijanie mogli się byli nauczyć czegoś istotnego, nieco t a k t u w czci; owi nie
pozwalają sobie, jak to poświadczają misyonarze chrześcijańscy, wogóle dotykać ustami
imienia Boga swego. To wydaje mi się wcale delikatnem; a rzecz pewna za delikatnem nie
tylko dla >pierwszych< chrześcijan: by odczuć przeciwieństwo, przypomnijmy sobie przecie
Lutra, tego >najwymowniejszego< i najnieskromniejszego chłopa, którego Niemcy wydały i ton lutrowy, najbardziej upodobany przez niego właśnie w jego rozmowach z Bogiem. Opór
Lutra przeciw pośredniczącym świętym Kościoła (szczególnie przeciw >świni dyabelskiej
papieżowi<) był niewątpliwie w ostatecznej pobudce oporem chama, którego drażniła w y t w o r n a e t y k i e t a Kościoła, owa etykieta czci w smaku hieratycznym, która tylko bardziej
wtajemniczonych i milczących wpuszcza w święte świętych, a zamyka je przed chamami. Ci
nie mieli tu raz na zawsze nic do gadania, — lecz Luter, chłop, chciał wszystko nawspak koniecznie,
tak jak było, było mu niedość p o n i e m i e c k u: chciał przedewszystkiem mówić
wprost, sam mówić, >bez żenady< mówić z swym Bogiem… Tak też uczynił.- Ideał ascetyczny,
można się już tego domyślić, nie był nigdy i nigdzie szkolą dobrego smaku, jeszcze mniej
dobrych manier — był w najlepszym razie szkołą manier hieratycznych: to znaczy, że tkwi mu
samemu pod skórą coś, co jest śmiertelnie wrogie wszystkim dobrym manierom, brak miary,
wstręt do miary, on sam jest wcielonem > non plus ultra<...
23.
Ideał ascetyczny popsuł nietylko zdrowie i dobry smak, popsuł jeszcze coś trzeciego,
czwartego, piątego, szóstego — nie będę tak nieostrożny, żebym chciał wyliczać wszystko
(kiedyżbym dotarł do końca!). Chcę wydobyć na światło nie to, co ten ideał z d z i a ł a ł; raczej
tylko to, co o z n a c z a, na co naprowadza, co kryje się za nim, pod nim, w nim, to,
czego jest tymczasowym, niewyraźnym wyrazem, znakami pytania i nieporozumieniami
obarczonym wyrazem. I tylko ze względu na, t e n c e l nie chcę oszczędzić swym czytelnikom
rzutu oka na potworność jego skutków, nawet fatalnych skutków: chcę ich bowiem
przygotować na ostateczny i najstraszniejszy widok, który tkwi według mnie w badaniu znaczenia
tego ideału. Cóż więc oznacza moc tego ideału, p o t w o r n o ś ć jego mocy? Dlaczego
pozwolono mu rozróść się w tym stopniu? Dlaczego nie opierano mu się skuteczniej ? Ideał
ascetyczny wyraża pewną wolę, gdzież jest wola przeciwnicza, która by wyrażała p r z e c i w n i c z y ideał ? Ideał ascetyczny ma c e l — jest dość powszechny, by wszystkie inne interesy
ludzkiego istnienia wydały się w porównaniu z nim małostkowymi i ciasnymi: pojmuje on
okresy, ludy, ludzi nieubłaganie ze stanowiska tego jednego celu, nie dopuszcza żadnego innego
pojmowania, żadnego innego celu, odrzuca, zaprzecza, potakuje, potwierdza jedynie w myśl s w o j e j interpretacyi (- a czyż istniał kiedy konsekwentniej obmyślany system interpretacyi?);
nie poddaje się on żadnej mocy, wierzy raczej w swoje pierwszeństwo przed
wszelką mocą, w swoją bezwarunkową w y ż s z o ś ć r a n g ą od wszelkiej mocy, — wierzy,
że niema na ziemi żadnej mocy, któraby z niego dopiero nie czerpała swego znaczenia, swego
prawa do istnienia, swojej wartości, jako narzędzie do j e g o dzieła, jako droga i środek do j e
g o celu, jedynego celu… Gdzie jest p r z e c i w i e ń s t w o tego zwartego systemu woli, celu i interpretacyi? Czemu b r a k tego przeciwieństwa.?… Gdzież jest i n n y >cel jedyny<?...
Lecz mówią mi, że nie brak tego przeciwieństwa, że wiodło ono nie tylko długą, szczęśliwą
walkę z owym ideałem, że owszem we wszystkich głównych sprawach opanowało ów ideał:
cała nasza w i e d z a nowoczesna jest tego świadectwem, — ta wiedza nowoczesna, która,
jako właściwa filozofia rzeczywistości, jawnie wierzy tylko w siebie samą, jawnie posiada
odwagę i wolę być sobą i dość dobrze dotąd radziła sobie bez Boga, zaświata i cnót zaprzecznych.
Tymczasem taką wrzawą i agitatorską gadaniną nic się u mnie nie wskóra: ci trębacze
rzeczywiści są lichymi muzykantami, słychać, że głosy ich n i e wychodzą z głębi, że n i e
przemawia z nich bezdeń naukowego sumienia — bo dziś sumienie naukowe jest bezdnią -,
stówo >wiedza< jest w tych pyskach trębackich jedynie nierządem, nadużyciem, bezwstydem.
Właśnie przeciwieństwo tego, co twierdzą, jest prawdą: wiedza z konieczności nie ma dziś
wiary w siebie, nie mówiąc już o ideale p o n a d sobą — a gdzie wogóle jest jeszcze namiętnością,
miłością, żarem, c i e r p i e n i e m, tam nie jest przeciwieństwem owego ideału ascetycznego,
raczej jego n a j m ł o d s z ą i n a j d o s t o j n i e j s z ą formą. Brzmi wam to
dziwnie?… Zapewne jest i pośród dzisiejszych uczonych dość prawych i skromnych robotników,
którym podoba się ich mały kącik i którzy dla tego, że im się w nim podoba, wygłaszają
czasem cokolwiek nieprzyzwoite żądanie: że w i n n o się dziś wogóle być zadowolonym,
zwłaszcza z nauki, tyleż bo w niej zdziałać można pożytecznego. Nie przeczę; najmniej mam
ochoty psuć tym uczciwym robotnikom uciechę z ich rzemiosła, bo lubię ja tę ich robotę.
Lecz to, że pracuje się dziś w nauce surowo i że istnieją zadowoleni robotnicy, n i e dowodzi
jeszcze koniecznie, żeby nauka jako całość miała dziś cel, wolę, ideał, namiętność wielkiej
wiary. Jak się rzekło, rzecz ma się przeciwnie: gdzie nie jest najnowszą formą pojawiania się
ideału ascetycznego — chodzi tu o zbyt rzadkie, dostojne, wyszukane wypadki, ażeby mogły
wpłynąć na zmianę ogólnego sądu -, jest dziś wiedza s c h ó w k i e m dla wszelkiego rodzaju
zniechęcenia, niewiary, podjadków toczących, despectio sui, nieczystego sumienia, — jest n i e
p o k o j e m braku samego ideału, cierpieniem z powodu braku wielkiej miłości, niezadowoleniem z powodu n i e d o b r o w o l n e g o poprzestawania na małem. Och, czegóż nie kryje
dziś pod swym płaszczem wiedza! Ileż przynajmniej w i n n a ukrywać! Dzielność naszych
najlepszych uczonych, ich pilność bez opamiętania, ich dniem i nocą dymiące głowy, samo
ich mistrzostwo rzemieślnicze — jakże często właściwym tego wszystkiego sensem jest, by
czegoś nie widzieć! Nauka jako środek samoogłuszenia: z n a c i e t o!… Rani się ich — doświadcza
tego każdy, kto obcuje z uczonymi — czasem jednem niewinnem słowem aż do kości,
napawa się swoich uczonych przyjaciół goryczą przeciw sobie w chwili, gdy się sądzi, że
się im cześć oddaje; wyprowadza się ich z równowagi dlatego jedynie, że się było za grubiańskim,
by odgadnąć, z kim się właściwie ma do czynienia, że to c i e r p i ą c y, którzy sami
przyznać się nie chcą do tego, czem są, ogłuszeni i nieprzytomni, którzy jednego tylko się
boją: p o w r o t u d o ś w i a d o m o ś c i...
24.
— Teraz zaś przypatrzmy się owym rzadszym wypadkom, o których mówiłem, ostatnim
idealistom, którzy istnieją dziś wśród filozofów i uczonych: sąż to może szukani przeciwnicy
ideału ascetycznego, i d e a l i ś c i w k i e r u n k u j e m u p r z e c i w n y m? W rzeczy
samej, w i e r z ą, że są nimi, ci >niewierzący< (bo tem są wszyscy bez wyjątku); to właśnie,
że są przeciwnikami tego ideału, zdaje się być ostatkiem ich wiary, tak poważni są na tym
punkcie, tak namiętnem w tym właśnie wypadku ich słowo, ich gest: — czyż dlatego już ma to
być prawdą, w co wierzą?… My >poznający< jesteśmy właśnie nieufni względem wszelkiego
rodzaju wierzących; nieufność nasza nauczyła nas stopniowo wnioskować przeciwnie, niż
wnioskowano dawniej: mianowicie wszędzie, gdzie siła wiary bardzo na pierwszy plan występuje,
wnioskować o pewnej słabej możności dowodu, nawet o n i e p r a w d o p o d o b i e
ń s t w i e rzeczy, w którą się wierzy. I my nie przeczymy, że wiara >uszczęśliwia<: w ł a ś n i e d l a t e g o przeczymy, że wiara d o w o d z i, — silna wiara, która uszczęśliwia, wznieca
podejrzenie przeciw temu, w co wierzy, potwierdza nie >prawdę<, potwierdza pewne prawdopodobieństwo — złudy. Jakże się ma rzecz w tym wypadku? — Ci dzisiejsi przeczyciele, ci
stroniący od dnia dzisiejszego, ci bezwzględni na jednym punkcie, w pretensyi do intelektualnej
czystości, te twarde, surowe, wstrzemięźliwe, bohaterskie duchy, które są zaszczytem
naszego czasu, wszyscy ci bladzi ateiści, antychryści, bezmoraliści, nihiliści, ci sceptycy, ephektycy,
h e k t y c y duchowi (ostatnimi są wszyscy razem i każdy zosobna w jakiemś znaczeniu),
ci ostatni idealiści w poznaniu, w których jedynie mieszka dziś i w których wcieliło
się sumienie intelektualne, — uważają się rzeczywiście za wyzwolonych w najwyższym stopniu
od ideału ascetycznego, te >wolne, b a r d z o wolne duchy<: a jednak pragnę zdradzić
przed nimi, czego sami widzieć nie mogą, bo stoją zbyt blizko siebie: ten ideał jest właśnie i i
c h ideałem, oni sami są dziś przedstawicielami jego i może nikt więcej, oni sami są jego najbardziej
przeduchowionymi wyrodkami, jego najbardziej wysuniętym szeregiem wojennym i wywiadowczym podjazdem, jego najpodchwytliwszą, najdelikatniejszą, najnieuchwytniejszą
formą uwodzenia: — jeśli w czemkolwiek jestem odgadywaczem, chcę nim być w t e m zdaniu!...
Daleko im jeszcze do w o l n y c h duchów, bo w i e r z ą j e s z c z e w p r a w d ę...
Kiedy chrześcijańscy krzyżowcy zetknęli się na Wschodzie z owym niezwyciężonym zakonem
Assassynów, owym zakonem duchów wolnych par excellence, gdzie najniżej stojący
stopniem żyli w posłuszeństwie, jakiemu podobnego nie osiągnął żaden zakon mniszy, wtedy
zdobyli jakimś sposobem wskazówkę, dotyczącą owego symbolu i godła, zastrzeżonego tylko
dla najwyżej stopniem stojących, jako ich secretum: >Nic nie jest prawdą, wszystko wolno<...
Otóż to była w o l n o ś ć ducha, t e m w y m ó w i o n o wiarę nawet prawdzie… Czy jaki
europejski, chrześcijański duch wolny zabłąkał się już kiedy do labiryntu tego zdania i jego
labiryntowych k o n s e k w e n c y i? Czy zna z d o ś w i a d c z e n i a minotaura tej jaskini
?… Wątpię o tem, co więcej, wiem coś innego: — nic nie jest bardziej obce tym bezwzględnym w jednem, tym t a k z w a n y m >duchom wolnym<, niż właśnie wolność i zerwanie pęt w owem znaczeniu, pod żadnym względem nie są właśnie bardziej spętani: właśnie w wierze w prawdę są, jak nikt inny, silni i bezwzględni. Znane mi to wszystko może nazbyt zblizka: owa
szacunku godna wstrzemięźliwość filozofów, do której zobowiązuje taka wiara, ów stoicyzm
umysłowy, który ostatecznie równie surowo zabrania sobie zaprzeczania, jak potwierdzania,
owa c h ę ć zatrzymywania się przed tem co faktyczne, przed factum brutum, ów fatalizm
< des petits faits< ( ce petit faitalisme, jak go nazywam), w czem nauka francuska szuka dziś
pierwszeństwa moralnego przed niemiecką, owo zrzeczenie się interpretacyi wogóle (gwałcenia,
przykrawania, skracania, opuszczania, wypychania, wymyślania, przekręcania i wszystkiego
wogóle co do i s t o t y interpretowania należy) — wszystko to wyraża, ogółem biorąc,
równie dobrze ascetyzm cnoty, jak jakieś zaprzeczenie zmysłowości (jest to w gruncie tylko
modus tego zaprzeczenia). Co jednak do niego zmusza, co jest ową bezwzględną wolą prawdy,
to w i a r a w s a m i d e a ł a s c e t y c z n y, choćby jako jej nieświadomy imperatyw,
nie należy się łudzić co do tego, — to wiara w m e t a f i z y c z n ą wartość, w wartość samą w s o b i e p r a w d y, tak jak jedynie w ideale owym jest poręczona i zapieczętowana (trwa ona i przemija z owym ideałem). Surowo sądząc, niema żadnej nauki bez a priori. Myśli o takiej
nauce nie można wymyślić, jest ona paralogiczna: zawsze wpierw istnieć musi filozofia,
>wiara<, by wiedza mogła z niej wyciągnąć kierunek, sens, granicę, metodę, p r a w o do istnienia.
(Kto to rozumie odwrotnie, kto naprzykład zamierza oprzeć filozofię na >podstawach
czysto naukowych<, ten musi wpierw nie tylko filozofię, lecz i prawdę p r z e w r ó c i ć d o g ó r y n o g a m i; najgorsza to obraza przyzwoitości, jaka spotkać może dwie tak czcigodne
niewiasty!) Tak, nie ulega wątpliwości — i tu dopuszczam do głosu swoją >Wiedzę radosną<,
por. jej piątą księgę str. 275 i nast. — >ów prawdziwy, w owem zuchwałem i ostatecznem znaczeniu,
jak go pojmuje wiara w naukę, p o t w i e r d z a w t e n s p o s ó b ś w i a t i n n y,
nie zaś świat życia, przyrody i dziejów; a jeżeli ów >inny świat< potwierdza, jak to? czyż nie
musi właśnie tem samem zaprzeczać jego przeciwieństwa, tego świata, naszego świata?… To,
na czem nasza wiara w naukę spoczywa, to wciąż jeszcze w i a r a m e t a f i z y c z n a, — i my dzisiejsi poznający, my bezbożni, my antymetafizycy, i my także s w ó j ogień jeszcze
czerpiemy z owego pożaru, który wznieciła tysiące lat licząca wiara, owa wiara chrześcijańska,
która była też wiarą Platona, że Bóg jest prawdą, że prawda jest b o s k a… Lecz cóż, jeśli
to właśnie coraz mniej wiarogodnem się staje, jeśli nic już nie okazuje się boskiem, chyba
pomyłka, ślepota, kłamstwo, jeśli Bóg sam okazuje się naszem n a j d ł u ż e j t r w a j ą c e m
k ł a m s t w e m?< — W tem miejscu trzeba stanąć i namyślać się długo. Nauka sama p o t r z e b u j e teraz usprawiedliwienia (nie znaczy to wcale, że ono dla niej istnieje). Zajrzyjmy, ze
względu na to pytanie, do najstarszych i najmłodszych filozofów: im wszystkim brak świadomości,
że wola prawdy sama dopiero usprawiedliwienia wymaga, na tym punkcie istnieje
luka w każdej filozofii — skąd to pochodzi? Bo ideał ascetyczny p a n o w a ł dotąd nad całą
filozofią, bo przyjmowano prawdę jako byt, jako Boga, jako najwyższą nawet instancyę, bo
nie ś m i a n o uczynić prawdy problematem. Czy rozumiecie to >nie śmiano<? — Od chwili
gdy zaprzeczona została wiara w Boga ideału ascetycznego, i s t n i e j e t e ż n o w y p r o b
l e m a t: o w a r t o ś c i p r a w d y.- Wola prawdy wymaga krytyki — określmy zatem
swoje własne zadanie -, trzeba wartość prawdy raz na próbę p o d a ć w w ą t p l i w o ś ć...
(Komu to zdaje się za krótko powiedziane, temu polecam przeczytać na nowo ów ustęp
>Wiedzy radosnej<, który nosi nagłówek: >O ile i my jeszcze bogobojni jesteśmy< str. 289 i nast., najlepiej całą piątą księgę wymienionego dzieła, tak samo przedmowę do >Jutrzenki<).
25.
Nie! Niech mi nikt nie przychodzi z wiedzą, gdy szukam naturalnego antagonisty ideału
ascetycznego, gdy pytam: gdzie jest przeciwnicza wola, w której wyraża się jej p r z e c i w n i c z y i d e a ł?<: Na to opiera się wiedza nazbyt mało na sobie samej, potrzebuje w każdym
względzie dopiero jakiegoś ideału Wartości, jakiejś stwarzającej wartości mocy, w którejby s
ł u ż b i e d o p i e r o ś m i a ł a w i e r z y ć w siebie samą, — ona sama nigdy nie stwarza
wartości. Jej stosunek do ideału ascetycznego nie jest w sobie samym wcale jeszcze antagonistyczny;
przedstawia ona głównie nawet popędzającą raczej siłę w jej wewnętrznem ukształtowaniu.
Jej sprzeczność i walka, badając przenikliwiej, nie odnosi się wcale do ideału samego,
lecz tylko do jego zewnętrzności, przybrania, maski, do jego czasowego stwardnienia,
zdrewnienia, zdogmatyzowania, — budzi ona w nim nanowo życie, zaprzeczając tego, co w nim egzoteryczne. Jedno i drugie, nauka i ideał ascetyczny, stoją przecie na jednym gruncie -
dałem to już do poznania -: to jest na jednakiem przecenieniu prawdy (właściwiej: na jednakiej
wierze, że prawda nie da się oceniać, ani krytykować). Właśnie przez to są sobie z k o n i e c z n o ś c i sprzymierzeńcami, tak, że jeśli są zwalczane, mogą też być tylko wspólnie
zwalczane i podawane w wątpliwość. Szacowanie ideału ascetycznego pociąga za sobą niechybnie i szacowanie wartości nauki: na to zawczasu przetrzyjcie oczy, zaostrzcie słuch! (S z t u k a, mówiąc nawiasem, bo kiedyś wrócę do tego na dłużej, — sztuka, w której właśnie k ł a m s t w o się uświęca, a w o l a z ł u d y ma czyste sumienie u boku, jest bardziej zasadniczo,
niż nauka, przeciwstawna ideałowi ascetycznemu: tak odczuwał to instynkt Platona, tego
największego wroga sztuki, jakiego dotąd Europa wydala. Plato p r z e c i w Homerowi: oto
cały, szczery antagonizm — tam >zaświatowiec< najlepszej woli, wielki potwarca życia, tu
tego życia poniewolny bóstwiciel, natura z ł o t a. Usłużność artysty w służbie ideału ascetycznego
jest przeto najwłaściwszem z e p s u c i e m artystycznem, jakie tylko być może,
niestety i jednem z najpowszedniejszych: bo niema nic bardziej ulegającego zepsuciu nad
.artystę.) I z fizyologicznego punktu widzenia, stoi nauka na tym samym gruncie, co ideał
ascetyczny: pewne z u b o ż e n i e życia jest tu, jak tam, założeniem, — ochłodzone uczucia,
zwolnione tempo, dyalektyka zamiast instynktu, p o w a g ą nacechowane twarze i gesty (powagą,
tą najniewątpliwszą oznaką mozolniejszej przemiany materyi, zmagającego się, ciężej
pracującego życia). Przypatrzmy się okresom któregokolwiek narodu, w których na pierwszy
plan wysuwa się uczony: są to okresy znużenia, często zmierzchu, upadku, — przelewna siła,
pewność życia, pewność p r z y s z ł o ś c i znikły. Przewaga mandaryna nie oznacza nigdy
nic dobrego, równie jak wynurzenie się demokracyi, rozjemczych sądów pokoju zamiast wojen,
równouprawnienia kobiet, religii litości i wszystkich innych zresztą oznak opadającego
życia. (Nauka jako problemat; co oznacza? — por. o tem przedmowę do >Narodzin Tragedyi
<). — Nie! ta nauka nowoczesna — otwórzcie tylko na nią oczy — jest tymczasem n a j l e p s z ą sprzymierzeńczynią ideału ascetycznego, i właśnie dlatego, że jest najmniej świadomą,
najmniej dobrowolną, najtajemniejszą i najpodziemniejszą! W jedną grę grali dotąd >ubodzy
duchem< i naukowi przeciwnicy owego ideału (mówiąc nawiasem, strzeżmy się myśleć, że są
jego przeciwieństwem, niejako jak b o g a c i duchem: — n i e są niem, nazwałem ich hektykami
duchowymi). Te sławne z w y c i ę s t w a tych ostatnich: niewątpliwie, są to zwycięstwa — lecz nad czem? Nie pokonały one wcale ideału ascetycznego, stał się on raczej mocniejszy,
to jest nieuchwytniejszy, bardziej duchowy, bardziej podchwytliwy przez to, że zawsze
jakiś mur, jakiś szaniec, przybudowany doń i w z g r u b i a j ą c y jego wygląd, padał bez
miłosierdzia, odwalony ciosem nauki. Czy rzeczywiście sądzicie, jakoby klęska astronomii
teologicznej oznaczała klęskę owego ideału?… Czy człowiek m n i e j p o t r z e b u j e zaświatowego
rozwiązania swej zagadki istnienia przez to, że to istnienie od tego czasu wydaje
się jeszcze dowolniejsze, pokątniejsze, zbędniejsze w w i d o c z n y m porządku rzeczy?
Czyż właśnie samozmniejszanie się człowieka, jego c h ę ć samozmniejszenia nie postępuje
naprzód niepowstrzymanie od Kopernika? Ach, wiara w jego godność, w to, że jest jedyny,
niezastąpiony w hierarchii istot, znikła, — człowiek stał się z w i e r z ę c i e m, zwierzęciem,
bez porównania, wyłączenia i zastrzeżenia, on, który w dawniejszej swej wierze był nieledwo
bogiem (>dziecię boże<, <Bóg człowiek<)… Od czasu Kopernika dostał się człowiek, zda się,
na równię pochylą, — stacza się odtąd coraz szybciej od punktu środkowego — dokąd? w nicość? w >p r z e w i e r c a j ą c e uczucie swej nicości<?… Hejże! Toby była właśnie prosta
droga — do s t a r e g o ideału?… W s z e l k a nauka (a wcale nie astronomia tylko, o której
upokarzającem i zniżającem działaniu uczynił Kant zaznaczenia godne wyznanie, >niszczy
ona mą ważność<...), wszelka nauka, tak naturalna, jak n i e n a t u r a l n a — tak nazywam
samokrytykę poznania -, dąży dziś do wybicia człowiekowi z głowy jego dotychczasowego
szacunku dla siebie, jak gdyby szacunek ten nie był niczem, jeno dziwaczną zarozumiałością;
możnaby nawet rzec, że zasadza ona własną swą dumę, własną cierpką formę stoickiej ataraksyi
na podtrzymaniu tej mozolnie zdobytej człowieczej s a m o p o g a r d y, jako ostatecznego i najpoważniejszego prawa jego do szacunku w własnych oczach (w samej rzeczy słusznie:
bo pogardzający jest zawsze jeszcze kimś, który >nie zapomniał czcić<...). Czy przez to p r z e c i w d z i a ł a s i ę właściwie ideałowi ascetycznemu? Czy sądzi się jeszcze naprawdę z całą powagą (jak to długi czas wyobrażali sobie teologowie), że zwycięstwo, odniesione przez
Kanta nad teologiczną dogmatyką pojęć (>bóg<, >dusza<, >wolność<, >nieśmiertelność<),
sprawiło uszczerbek owemu ideałowi? (przyczem niech nas na razie nic nie obchodzi, czy
Kant sam coś podobnego choćby tylko miał na widoku). To pewna, że wszyscy transcendentaliści
od czasu Kanta mają przed sobą znowu grę wygraną, — wyzwoleni zostali z pod władzy
teologów: co za szczęście! — wskazał im on ową dróżkę chyłkową, po której mogą odtąd na
własną rękę i z największą naukową przyzwoitością iść za pragnieniem swych serc<. Tak
samo: któżby mógł odtąd mieć za złe agnostykom, jeśli; jako czciciele nieznanego i tajemniczego w sobie, sam znak z a p y t a n i a wielbią, jako boga? (Ksawery Doudan wspomina les
ravages, które sprawiła l'habitude d'admirer l’inintelligible au, lieu de rester tout simplement
dans l’inconnu; sądzi on, że starzy obchodzili się bez tego). Przypuściwszy, że wszystko, co
człowiek >poznaje<, nie zadowala jego pragnień, raczej sprzeczne jest z niemi i przejmuje
grozą: co za boski wybieg móc szukać winy tego nie w >pragnieniach<, lecz w >poznaniu<!...
Niema żadnego poznania, p r z e t o jest Bóg<: co za nowa elegantia syllogismi! co za tryumf
ideału ascetycznego!<
26.
— Lub czyż może całe dziejopisarstwo nowoczesne okazuje pewniejszą życia, pewniejszą
ideału postawę? Jego najdostojniejszą pretensyą jest teraz: b y ć z w i e r c i a d ł e m; odrzuca
ono wszelką teleologię; nie chce już wcale >dowodzić<; gardzi odgrywaniem roli sędziego, i na tem polega jego dobry smak, — potwierdza równie mało, jak zaprzecza, ustala, >opisuje
<… Wszystko to jest w wysokim stopniu ascetyczne; lecz jest równocześnie w jeszcze wyższym
stopniu n i h i l i s t y c z n e, co do tego nie należy się mylić! Jest to smutne, twarde,
lecz zdecydowane spojrzenie, — oko, które w y z i e r a, jak wyziera osamotniały podróżnik po
podbiegunowej północy (może, aby nie wzierać, wstecz nie pozierać?...). Tu śnieg leży, tu
życie oniemiało, ostatnie wrony, które tu kraczą, zwą się >po co?<, >daremnie!< >nada!< — tu
nic już nie wschodzi i nie rośnie, najwyżej metapolityka petersburska i >litość< tołstojowska.
Co się jednak tyczy owego innego rodzaju historyków, rodzaju może jeszcze >nowocześniejszego
<, rodzaju używającego, lubieżnego, zarówno z życiem jak z ascetycznym ideałem
oczkującego, który słowa >artysta< jak rękawiczek używa i chwałę kontemplacyi wziął dziś
zupełnie dla siebie w arendę: och, jakąż ci słodcy sprytnisie wzbudzają tęsknotę nawet choćby
za ascetami i krajobrazem zimowym! Nie! niech dyabli biorą ten ludek >oglądaczy<. O ileż
chętniej wolę już z owymi historycznymi nihilistami wędrować w najposępniejszych, szarych,
zimnych mgłach! ba, gdybym wybierać musiał, nie zależałoby mi nic na tem, by dać posłuch
umysłowi nawet niehistorycznemu, przeciwhistorycznemu (jak owemu Dühringowi, którego
dźwiękami oszałamia się w dzisiejszych Niemczech pewna dotąd jeszcze nieśmiała, jeszcze
nie chcąca się przyznać species >pięknych duchów<, species anarchistica wśród wykształconego
proletaryatu). Stokroć gorsi są owi >oglądacze<; nie znam nic wstrętniejszego nad taki
>objektywny< fotel, nad takiego woniejącego gagatka, rozkoszującego się teatrem historyi,
pół klechę, pół satyra, uperfumowanego Renanem, zdradzającego już wysokim falsetem swego
uznania, czego mu nie dostaje, g d z i e mu nie dostaje, g d z i e w tym wypadku okrutne
nożyce Parki ach! nazbyt chirurgicznie były w robocie! To drażni mój smak, a także mą cierpliwość:
niech wobec takich widoków zachowuje swą cierpliwość, kto nie ma z niej nic do
stracenia, — mnie oburza taki widok, tacy >widzowie< rozgoryczają mnie przeciw widowisku
więcej jeszcze niż widowisko (sama historya, rozumiecie mnie), nieprzewidzianie nachodzi
mnie przytem anakreoński humor. Natura, która bykowi dala róg, lwu ..............................,
pocóż mnie dala natura nogę?… Do stąpania, na świętego Anakreonta! a nie tylko do uciekania;
do zdeptania spróchniałych stolców tchórzliwego oglądania, lubieżnego eunuchostwa
wobec historyi, oczkowania z ideałem ascetycznym, sprawiedliwego świętoszkostwa impotencyi!
Jestem z całą czcią dla ideału ascetycznego, o i l e o n j e s t u c z c i w y! jak długo
wierzy sam w siebie i nie błaznuje! Ale nie mogę znieść wszystkich tych kokietujących pluskiew,
których ambicya zasadza się na wywąchiwaniu nieskończoności, aż wkońcu i nieskończoność
pluskwami śmierdzi; nie mogę znieść tych pobielanych grobów, które odgrywają rolę
życia; nie mogę znieść tych znużonych i zużytych, którzy owijają się w mądrość i spoglądają
objektywnie; nie mogę znieść tych na bohaterów wystrojonych agitatorów, którzy noszą
czapkę niewidkę na słomianym wiechciu swej głowy; nie znoszę ambitnych artystów, którzyby
chcieli uchodzić za ascetów i kapłanów, a w gruncie są tylko tragicznymi błaznami; nie
znoszę i owych najnowszych spekulantów na polu idealizmu, antysemitów, którzy przewracają
dziś, oczy chrześcijańsko-aryjsko-dobrodusznym sposobem i wyczerpującem wszelką
cierpliwość nadużywaniem najtańszego środka agitacyi, posturą moralną, starają się wzburzyć
wszystkie pierwiastki bydlęce tłumu (- że żadnemu rodzajowi duchowego oszustwa nie zbywa w dzisiejszych Niemczech na powodzeniu, jest to właśnie w związku z niedającem się
zaprzeczyć i prawie dotykalnem z j a ł o w i e n i e m niemieckiego ducha, którego przyczyny
szukam w nazbyt wyłącznem żywieniu się dziennikami, polityką, piwem i muzyką wagnerowską,
wraz z tem, co stanowi założenie dla tej dyety: po pierwsze z narodowem zacieśnieniem i próżnością, silną lecz ciasną zasadą >Niemcy, Niemcy ponad wszystko<, następnie zaś
para lysis agitans >idei nowoczesnych<). Europa jest dziś bogata i wynalazcza przedewszystkiem
na polu środków podniecających, zdaje się niczego więcej nie potrzebować nad stimulantia i gorące trunki: stąd też olbrzymie fałszowanie ideałów, tych najgorętszych trunków
ducha, stąd też wstrętna, cuchnąca, kłamliwa, pseudoalkoholiczna wszędzie atmosfera. Radbym
wiedzieć, wiele okrętowych ładunków podrobionego idealizmu, bohaterskich kostyumów i szczękających blach stów wielkich, wiele ton ocukrzonej wyskokowej litości (firma:
la religion de la souffrance), ile szczudeł >szlachetnego oburzenia< dla wspomogi duchowych
płaskonogów, ile k o m e d y a n t ó w chrześcijańsko-moralnego ideału należałoby wywieźć
dziś z Europy, aby powietrze znów czyściej woniało… Jest to zupełnie oczywiste, że dla tej
nadwytwórczości stanęła otworem nowa droga h a n d l o w a, i że oczywiście można zrobić
nowy >interes< na tych bożkach ideału i należących do nich >idealistach< — nie przeoczcie tej
wytyczni! Któż ma dość do tego odwagi? — w naszym ręku leży możność >zidealizowania<
całej ziemi!… Lecz cóż mówić o odwadze: tu trzeba tylko jednego, właśnie ręki, nie krępującej
się, zgoła nie krępującej się ręki...
27.
— Dość! Dość! Porzućmy te dziwaczności i złożoności najnowocześniejszego ducha,
wzbudzające zarówno śmiech, jak płacz: właśnie nasz problemat może się obyć bez nich,
problemat znaczenia ideału ascetycznego, — cóż tu znaczy wczoraj i dzisiaj! Sprawami temi
zajmę się w związku z czem innem gruntowniej i dosadniej (pod nagłówkiem: >Z dziejów
europejskiego nihilizmu<; odsyłam w tym względzie do dzieła, które przygotowuję: WOLA
MOCY. P r ó b a p r z e m i a n y w s z y s t k i c h w a r t o ś c i). Chodzi mi tutaj tylko o zaznaczenie jednego: ideał ascetyczny ma także w najbardziej duchowej sferze tymczasem
ciągle jeszcze tylko jeden rodzaj rzeczywistych wrogów i s z k o d z i c i e l i: są to komedyanci
tego ideału, — bo budzą nieufność. Wszędzie zresztą, gdzie dziś duch surowo, silnie i nie
fałszując monet pracuje, obywa się wszędzie bez ideału — popularnym wyrazem na tę
wstrzemięźliwość jest >ateizm<-: z w y j ą t k i e m j e g o w o l i p r a w d y. Ta wola jednak,
ta reszta ideału, jest, jeśli mi uwierzycie, samym owym ideałem, w jego najściślejszem,
najbardziej duchowem sformułowaniu, na wskroś ezoterycznym, obranym z wszelkich zewnętrznych
dodatków, a więc nie tak jego resztą, jak jego jądrem. Bezwzględny uczciwy
ateizm (j e g o to powietrzem jedynie oddychamy, my bardziej duchowi ludzie tego stulecia!)
n i e stoi stosownie do tego w sprzeczności z owym ideałem, jak to się pozornie wydaje; jest
on raczej jedną z jego ostatnich faz rozwojowych, jedną z jego ostatnich form wniosku i wnętrznych konsekwencyi, — jest on nakazującą cześć k a t a s t r o f ą dwutysiącyletniego
zaprawiania się do prawdy, która zabrania sobie wkońcu k ł a m s t w a w i a r y w B o g a.
(Ten sam pochód rozwojowy w Indyach, zupełnie niezależny i dlatego mogący służyć za dowód;
ten sam ideał do podobnego wiodący wniosku; decydujący punkt na pięć wieków przed
erą europejską, z Buddą, dokładniej, już z filozofią Sankhyam, którą potem Budda spopularyzował i uczynił religią.) Co, badając ściśle, o d n i o s ł o właściwie z w y c i ę s t w o nad
Bogiem chrześcijańskim? Odpowiedź jest w mojej >Wiedzy radosnej< str. 302: >sama moralność
chrześcijańska, coraz surowiej brane pojęcie prawdziwości, spowiednicza drobiazgowość
sumienia chrześcijańskiego, przemieniona i wyniesiona do godności sumienia naukowego,
do czystości intelektualnej za wszelką cenę. Patrzenie na naturę, jak gdyby była dowodem
dobroci i opieki jakiegoś boga; tłumaczenie dziejów ku czci rozumu boskiego, jako
ustawiczne świadectwo moralnego porządku świata i moralnych celów ostatecznych; wykładanie
własnych wydarzeń przeżytych, jak gdyby wszystko było zrządzeniem, wszystko znakiem,
wszystko ku zbawieniu duszy wymyślonem i zesłanem: to już teraz< m i n ę ł o, to ma
sumienie p r z e c i w sobie, to wydaje się każdemu wytwomiejszemu sumieniu nieprzyzwoitością,
nieuczciwością, łgarstwem, zniewieściałością, słabością, tchórzostwem, — jeśli przez
co, to dzięki tej surowości jesteśmy właśnie d o b r y m i E u r o p e j c z y k a m i i spadkobiercami
najdłuższego i najdzielniejszego samoprzezwyciężenia Europy<… Wszystkie wielkie
rzeczy niszczeją same sobą, przez akt unicestwienia samych siebie. Tak chce prawo życia,
prawo k o n i e c z n e g o samoprzezwyciężenia się w istocie życia, — zawsze zwraca się
wkońcu do samego prawodawcy wołanie: patere legem, quam ipse tulisti; w ten sposób zniszczało
chrześcijaństwo j a k o d o g m a t własną swą moralnością; w ten sposób musi teraz
chrześcijaństwo zniszczeć też j a k o m o r a l n o ś ć, — stoimy u progu t e g o wydarzenia.
Kiedy chrześcijańskie dążenie do prawdy wyciągnie już jeden wniosek po drugim, wyciągnie
wkońcu swój n a j p o t ę ż n i e j s z y wniosek, wniosek p r z e c i w k o sobie samemu. To
jednak stanie się, gdy postawi pytanie: >c o z n a c z y w s z e l k a w o l a p r a w d y?< … I tu schodzę się znowu z swoim problematem, z naszym problematem, n i e z n a n i przyjaciele
moi (- bo jeszcze n i e w i e m o żadnym przyjacielu): jakiżby sens miało całe n a s z e istnienie,
jeśli nie ten, aby ta wola prawdy uświadomiła się w nas sobie samej j a k o p r o b l e
m a t?… Tem uświadomieniem się sobie woli prawdy n i s z c z e j e — tu niema wątpliwości -
moralność: owo wielkie widowisko w stu aktach, które pozostaje w spadku dwom najbliż-
szym stuleciom Europy, najstraszliwsze, najgodniejsze pytania, a może i najbogatsze w nadzieje z wszystkich widowisk...
28.
Jeśli nie brać pod uwagę ideału ascetycznego, to człowiek, z w i e r z ę człowiek nie miał
dotąd żadnego sensu. Jego istnienie ziemskie nie miało żadnego celu: >po co wogóle człowiek?
< — było pytaniem bez odpowiedzi; człowiekowi i ziemi brakło w o l i; poza każdym
wielkim losem człowieczym brzmiało jako refren jeszcze większe >napróżno!< Ideał ascetyczny
znaczy właśnie to: że czegoś b r a k ł o, że olbrzymia l u k a otaczała człowieka,- nie
umiał on samego siebie usprawiedliwić, wyjaśnić, potwierdzić, c i e r p i a ł z powodu problematu
swojego istnienia. I cierpiał napróżno, był na ogół zwierzęciem c h o r o w i t e m;
lecz n i e cierpienie samo było jego problematem, tylko to, że brakło odpowiedzi na okrzyk
pytający: >p o c o cierpieć?< Człowiek, to dzielne i najbardziej do cierpienia przywykłe
zwierzę, n i e zaprzecza cierpienia w sobie; on go c h c e, szuka go sam, ale pod warunkiem,
że mu się wskaże s e n s tego, jakiś c e l cierpienia. Przekleństwem, ciążącem dotąd nad ludzkością,
była bezsensowność cierpienia, nie cierpienie, — a i d e a ł a s c e t y c z n y n a d a ł
m u s e n s! Był to jedyny sens dotąd; jakikolwiek sens jest zawsze lepszy, niż żaden; ideał
ascetyczny był pod każdym względem tem >f a u t e de m i e u x<, par excellence, jakie dotąd
istniało. Objaśnił on cierpienie; olbrzymia próżnia zapełniła się; zamknęły się drzwi przed
wszelkim samobójczym nihilizmem. Objaśnienie — niema wątpliwości — przyniosło z sobą
nowe cierpienie, głębsze, wnętrzniejsze, jadowitsze, bardziej wżerające się w życie; postawiło
cierpienie w perspektywie w i n y… Lecz mimo wszystko — człowiek został tem uratowany,
miał sens, przestał być nadal liściem na wichrze, piłką niedorzeczną, >bezsensowną<; mógł
odtąd czegoś c h c i e ć, — obojętne na razie, dokąd chciał, po co, czem: w o l a s a m a z o s t a ł a u r a t o w a n a. Nie można przed sobą w żaden sposób ukryć, co właściwie wyrażało
całe owo chcenie, które otrzymało kierunek swój od ideału ascetycznego: ta nienawiść przeciw
temu, co człowiecze, gorzej jeszcze, przeciw temu, co zwierzęce, gorzej jeszcze, przeciw
temu, co materyalne, ten wstręt do zmysłów, do samego rozumu, ten strach przed szczęściem i pięknością, to pożądanie ucieczki przed pozorem, zmianą, stawaniem się, śmiercią, życzeniem,
pożądaniem samem — wszystko to oznacza, ważmy się pojąć to, w o l ę n i c o ś c i,
niechęć do życia, bunt przeciw najbardziej zasadniczym warunkom życia, lecz jest to i pozostanie
zawsze wolą!… Żeby zaś jeszcze na końcu rzec, co rzekłem na początku: człowiek woli
raczej jeszcze chcieć n i c o ś c i, niż n i e chcieć...
1 2 3
« Nietzsche (Publikacja: 28-04-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3389 |
|