|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Socjologia religii
Niebezpieczna gra. Rozmowa z profesorem Bohdanem Chwedeńczukiem [2] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz, Bohdan Chwedeńczuk
Czasami mówię o sobie, by się odróżnić
od ateisty w sensie właściwym, że jestem ateistą semantycznym, takim, co to
odrzuca religię, bo nie rozumie jej języka. Nie rozumiem go — i to jest
sedno mojego stanowiska — nie dlatego, że jestem upośledzony, lecz dlatego,
że tego języka nie da się rozumieć. On jest upośledzony.
Mówiąc jeszcze inaczej a metaforycznie:
od dawna nie wchodzę do gry o Boga. Grałem w nią zapalczywie na różnych
pozycjach we wczesnej młodości. Od dawna nie gram. Sprawę mam, jak sądzę,
definitywnie rozstrzygniętą. A udział w grze o Boga traktuję jako przejaw
infantylizmu, czy to gatunkowego, czy osobniczego. Dzieci bowiem grają ochoczo
nawet w gry bez reguł, czyli hasają raczej niż grają.
Czas wreszcie na sprawę, na której panu
zależy. Pyta pan, co sądzę o religii jako o czymś społecznie
niebezpiecznym. Mam w tej materii dwie rzeczy do powiedzenia.
Oto rzecz pierwsza, zasadnicza, w moim
dawnym wysłowieniu: „Człowiek, który pozwala na to, że otrzymuje
przekonania o nie wiadomo czym i je przyjmuje, jest zarazem bezbronny i społecznie
niebezpieczny. Bezbronny, bo wystawił się na działanie mechanizmu, który
organizuje jego świadomość poza jego kontrolą; społecznie niebezpieczny, bo
składa się na zbiorowość, której życiem 'umysłowym' rządzi
ten mechanizm. Ten mechanizm zaś, jak każdy mechanizm wdrukowujący treści
irracjonalne, ciągnie tam, gdzie
sobie życzą jego nadzorcy".
To jest, mówiąc religijnie, grzech główny
religii. Gdy bowiem rozum śpi, budzą się demony. Choćby się religia
składała z samych treści podniosłych i moralnie budujących — a znajdzie pan takie treści w obfitości w buddyzmie czy w Kazaniu
na Górze — choćby kapłani i wierni to były istne anioły, okoliczność,
że się te ideały i te anioły rodzą po wyłączeniu rozumu, okoliczność ta
jest organicznym źródłem niebezpieczeństwa, licznych niebezpieczeństw. Na
przykład takiego, że rozum raz wyłączony lubi się wyłączać, lub takiego,
że z utratą wiary ludzie tracą to, czemu wiara służyła za iluzoryczną
podstawę. Innymi słowy, religia przekształca się w swoją wynaturzoną
mutację, w religianctwo — to pierwsze z niebezpieczeństw, które wskazuję;
rewersem zaś religii jest nihilizm czy cynizm — to drugie. Polak-katolik to
okaz religianta, czyli osobnika, który uświęcił i narzuca innym uświęcenie
rzeczy najzwyczajniejszej w świecie, grupy współplemieńców mówiących w przybliżeniu jednym językiem. A na antypodach jest krystalicznie prawy Kiriłow
z Biesów Dostojewskiego, ofiara sławnej frazy, że jeśli Boga nie
ma, wszystko wolno, która wyznaje: „Nie uznaję żadnego prawa". Kiriłow
znalazł się bowiem w położeniu, w którym mówi: „wiem, że Boga nie ma i być nie może", a zarazem wierzy, że „Bóg jest niezbędny, i dlatego musi
istnieć". Nie ma dobrego wyjścia z tej matni, „człowiek żyjąc nie może
pogodzić tych dwóch myśli", więc „to wystarcza, aby się zastrzelić".
Jakby tu były jakieś myśli do pogodzenia!
A ta druga rzecz wygląda następująco.
Niebezpieczeństwo religii czy jej społeczna szkodliwość to rzecz względna.
Nie ma szkodliwości po prostu, szkodliwości absolutnej. Szkodliwość jest dla
kogoś, w czyichś oczach, w czyjejś ocenie. Nie ma bezwzględnych norm pożytku
czy szkody. Co jeden ma za szkodliwe, inny weźmie za pożyteczne. To banał, o którym wszakże zapominają, powiedziałbym, naturalnie zapominają obie strony
odwiecznej barykady — wyznawcy religii oraz ateiści. A tymczasem
absolutyzacja tych pojęć to rys swoisty mentalności religijnej.
Nie da się ich jednak zabsolutyzować. Nie
wmówi pan mnie, że religia w świeckiej szkole to rzecz słuszna i pożyteczna, a Romanowi Giertychowi, że to rzecz społecznie niebezpieczna. Oczekiwanie, że
ludzie dojdą do jednomyślności w sprawach religii to dopiero rzecz społecznie
niebezpieczna. Popycha bowiem niejednego, jak zaświadcza historia, do
zaprowadzania siłą jednomyślności.
A ludzie w kwestiach religii są niejednomyślni — może warto dorzucić to na zakończenie tego wywodu — co do dwóch głównych
spraw: co do charakteru i słuszności przekonań religijnych oraz właśnie co
do społecznej, życiowej wartości religii. Sprawy tego pierwszego obszaru są,
moim zdaniem, zasadniczo rozstrzygalne, bo to są ostatecznie sprawy natury
logicznej, a logika jest rzeczą zasadniczo wspólną nam wszystkim. To, że się
nie możemy wszakże w tych sprawach dogadać — że na przykład ja, jak pan
usłyszał, uznaję religię za zbiorowisko poznawczych bezsensów, a wielu
bystrych i kompetentnych ludzi nie podziela mojego stanowiska — to kwestia różnic
ideologicznych, choć ideologie nie mają tu nic do gadania.
Tam natomiast, gdzie ludzie się dzielą na obóz średniowiecza i obóz
oświecenia, czyli w sprawach roli religii w życiu społecznym ideologie mają
wszystko do powiedzenia. Ideologie zaś to w ostatniej instancji upodobania, nie
można więc — mocniej: nie powinno
się oczekiwać ideologicznej jednomyślności.
W tej sytuacji polecam dwie maksymy.
Pierwszą (autorstwa wielkiego amerykańskiego filozofa Charlesa S. Peirce’a):
„Jeśli ich najwyższym dążeniem jest niewolnictwo intelektualne, powinni
pozostać niewolnikami". I drugą: „Wyznawco Chrystusa, Jahwe, Allaha czy
boga Wisznu żyj sobie i daj, do cholery, żyć mnie!"
Przejdźmy wreszcie do kolejnych pytań.
Moje odpowiedzi będą zdawkowe, nie tylko dlatego, że prawie cały wysiłek włożyłem w odpowiedź pierwszą, bo mnie pan sprowokował do namysłu nad sprawą, kto
wie, czy nie najistotniejszą, nad związkiem między substancją intelektualną
religii a jej rolą społeczną, lecz też dlatego, że te inne sprawy, o które
mnie pan pyta, wykraczają poza moje kompetencje. Niewiele mam w tych sprawach
do powiedzenia.
Jedną ze specyficznych cech religijności jest według pana drażliwość — „dąs, obraza, opuszczenie miejsca, gdzie mówią nie po naszej myśli".
Przy takim założeniu daje się wyjaśnić, dlaczego prawo chroni tylko obrazę
uczuć religijnych a nie żadnych innych. Gdyby tak jednak było religia musiałaby
iść w parze z agresją i prześladowaniem. Tymczasem nie zawsze tak jest. Zacznijmy od dwóch rzeczy drobniejszych.
Wedle mojej wiedzy, prawo polskie chroni nie tylko uczucia religijne, choć
praktykę sądowniczą, a może raczej prokuratorską wydaje się znamionować
uwrażliwienie na te uczucia. Religia, po drugie, jak pan słusznie sugeruje,
nie musi iść w parze z agresją i prześladowaniem. Jest religijność
Franciszka z Asyżu i religijność Savonaroli, religijność nieżyjącego już
bożego człowieka z Krakowa księdza Musiała i religijność Rydzyka,
religijność dobrego brata Antoniego, marianina ogrodnika, z którym się
przyjaźniłem, i religijność księdza Jankowskiego. Czy natomiast, jak niektórzy
utrzymują, w istocie religii tkwi dyspozycja do prześladowań i agresji -
tego nie podejmuję się ustalać. Wiem natomiast, że dzieje katolicyzmu,
religii skrajnie upolitycznionej, pęcznieją od agresji.
A co do uczuć religijnych, to po pierwsze,
nie wiadomo bliżej, co to za uczucia, a po drugie, choćbyśmy je jakoś
niearbitralnie zdefiniowali, nie ma
żadnych wiarygodnych sposobów, by ustalić, czy ktoś doznał uszczerbku na
takich uczuciach, czy tylko udaje, że go doznał, po trzecie zaś i najważniejsze,
dlaczego prawo miałoby się zajmować naszymi uczuciami. Mówienie zresztą o ochronie uczuć religijnych to chwyt werbalny. W istocie, chodzi o ochronę
religii. Szczególną zaś ochroną prawną religie cieszą się w państwach
wyznaniowych, w państwach świeckich natomiast, gdy są to liberalne
demokracje, sprawę regulują zadowalająco ustanowienia w duchu poprawki pierwszej do konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki, która
przyznaje obywatelom swobodę wyznawania religii, a zarazem staje
na straży wolności słowa.
Polskie prawo jednak chroni jedynie uczucia religijne. Jedynie albo aż.
Zgodnie z tym, co pan mówi o samej idei ochrony uczuć przez prawo, ideałem
oczywiście byłoby jej zniesienie. Objęcie ochroną nie tylko uczuć
religijnych — pozostanie tylko mniejszym złem. Idźmy jednak dalej. Czy pogląd, że religia jest społecznie korzystna, to mit? Trudno przeczyć, że religia konserwuje stosunki społeczne czy polityczne, którym udało się wejść w symbiozę z danym systemem religijnym. Co pan na to? Mitem jest pogląd, że religia jest wyłącznie
korzystna społecznie, że płyną z niej same profity. Skrajna postać tego
mitu to mit konserwatywny — że religia jest społecznie nadkorzystna, że nie
ma bez niej, jak powie konserwatysta,
normalnego społeczeństwa. Przywołajmy jednak to, co powiedziałem wcześniej:
nie ma nic takiego jak bezwzględna korzyść czy szkoda; korzystne czy
szkodliwe jest to, na co nasze kryteria wskazują
jako na korzystne czy szkodliwe. A kryteria są różne, arcybiskup
Michalik ma swoje, a my z panem, ludzie niereligijni i antyklerykałowie, mamy
swoje.
Postawmy sobie jednak pytanie, bo — po
odnotowaniu filozoficznego banału o względności naszych ocen pożytku i szkody — dopiero ono jest interesujące: Co ma powiedzieć taki gość jak pan
czy ja o społecznych funkcjach religii? Czy z naszego punktu widzenia religia
jest, czy nie jest społecznie pożyteczna?
Otóż ma powiedzieć, drogi panie, że
religia bywa społecznie pożyteczna. Czy działalność siostry Małgorzaty
Chmielewskiej, prowadzącej ośrodek lub ośrodki dla bezdomnych, pomagającej
kobietom ofiarom przemocy domowej itp., jest społecznie pożyteczna? Jest -
bezspornie.
A powiedzenie, z którym występuje w takich razach doktryner antyklerykał, że siostra Chmielewska jest z usposobienia wielką altruistką i robiłaby swoje bez motywacji religijnej -
to wybieg, taki sam, jak różne wybiegi apologetów religii. Kto ma wiedzieć
lepiej niż siostra Chmielewska, co ją popycha do pomagania innym, do życia
dla innych?! A może żyje na świecie taki gatunek człowieka, który bez
motywacji religijnej nie ruszyłby tyłka, żeby pomóc cierpiącemu? Skreślmy
religię, a skreślimy pewną pulę dobra, które wnoszą w nabrzmiały złem świat
ludzie religijni. I pewną pulę zła — dorzuci pan. Zgoda. Niech jednak rzuca
kamieniem ten z nas, który zna bilans. Ja nie znam!
Pyta pan jeszcze, co sądzę o konserwującej
funkcji religii, konserwującej stosunki społeczne, którym — jak pan to
ujmuje — udało się wejść w symbiozę z danym systemem religijnym. Postąpię
tu podobnie, jak przy odpowiedzi na pytanie o społeczne pożytki z religii.
Kto pyta, a kto odpowiada? Otóż mamy obaj
pewną wspólną charakterystykę. Świat
naszej wiedzy i naszych doświadczeń, dotyczących religii, to świat
katolicyzmu, polskiego katolicyzmu w pierwszej kolejności, polskiego
katolicyzmu ostatniego dwudziestolecia przede wszystkim, bo dawniej to było
dawno i nieprawda.
1 2 3 Dalej..
« Socjologia religii (Publikacja: 28-08-2007 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5533 |
|