Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.034.731 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 289 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Wiara polega na żywieniu przekonania lub zaufania, że coś jest, było lub będzie faktem, lecz jeśli to coś jest niezrozumiałe, nie można być o tym przekonanym ani ufać, że jest to prawdą.
 Światopogląd » Dotyk rzeczywistości

Do czego potrzebujemy kruchych rodzin? [1]
Autor tekstu:

Na początku był problem, czy to w ogóle jest problem? A jeśli jest, to czy warto o nim rozmawiać? I co Szwecja ma z tym wspólnego?

Okazuje się, że odpowiedź na to pytanie zależy głównie od przyjętego punktu widzenia. I jest to pewien problem. Zresztą, zanim — patrząc z odpowiedniej perspektywy — dostrzeżono istnienie tego problemu jako problemu, dostrzeżono jego istnienie dużo wcześniej (patrząc wówczas z innej, ale równie odpowiedniej perspektywy). W międzyczasie uznano jednak, z powodu innych problemów, że lepiej będzie, żeby się nim nie zajmować jako problemem. Groziło to bowiem innymi poważnymi problemami. Dlatego odłożono problem na później, aby odpowiednio dojrzał, co z czasem rzeczywiście się stało. Przy ujęciu problemu z innej perspektywy, problemu nadal nie ma, albo można uznać, że leży gdzie indziej. Aby go rozwiązać, trzeba zająć się całą masą innych problemów. Przy czym nie ma gwarancji, że jest to w ogóle możliwe. Czy teraz jest już odpowiedni moment, by warto się zająć całą stertą tych problemów? Być może niektórzy stwierdzą, że nie, ale to już ich problem.

W zamierzchłych czasach, a mianowicie w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, gdy rodzicielstwo poza małżeństwem, życie razem bez ślubu, bezrobocie i uzależnienie od korzystania z zasiłków i pomocy społecznej uważano wciąż jeszcze za symptom społecznej patologii, Daniel Patrick Moynihan, członek administracji ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Lyndona Johnsona, popełnił raport pod mało eleganckim tytułem „The Nigro Family", czyli — nie owijając w bawełnę — „Czarna Rodzina". Choć po latach subtelność w doborze wyrazów trudno uznać za najmocniejszą stronę autorów dokumentu, intencje powstania raportu były jak najbardziej szczytne, a w każdym razie mogły za takie uchodzić, o ile tylko problem ująć z odpowiednio szczytnej perspektywy. Tak też początkowo się stało, co samo przez się może stanowić dowód chwalebnego triumfu umysłu nad umysłem.

Społeczna i ekonomiczna marginalizacja rzesz czarnoskórej ludności Ameryki, której z różnych powodów groziło zaprzepaszczenie szans na skorzystanie ze świeżych owoców ruchu praw obywatelskich, przez chwilę przestała być tematem tabu, wchodząc równocześnie w orbitę przychylnego zainteresowania elit politycznych, instytucji państwowych i mediów. Wkrótce jednak rzeczywistość ponownie wzięła górę nad rzeczywistością. Problem okazał się ewidentnie źle postawiony, co skutkowało odebraniem mu prawa do bycia jakimkolwiek problemem. Znaleziono inne rozwiązanie, zapewne najlepsze z możliwych, biorąc pod uwagę ówczesną strukturę rzeczywistości: dotychczasowe tabu przestało być tabu dzięki temu, że już o nim nie mówiono. Było to bardzo rozsądne — w ten sposób problem (już wówczas nawet nie domniemany) trudnego położenia socjoekonomicznego afro-amerykańskich rodzin stracił status bycia problemem i tym samym znalazł swoje naprawdę niezawodne rozwiązanie. Wszystko szło naprawdę świetnie.

Na przełomie XX i XXI wieku potencjalny problem zaczął ponownie przebijać się do społecznej świadomości, a co ważniejsze — do leksyki (jak wiadomo, nie jest możliwe, aby jedno zachodziło bez drugiego). Dotychczas głównie czarno-biały zaczął również nabierać innych kolorów, co stanowiło kolejną trudność z punktu widzenia odpowiedniego doboru wyrazów. Byłoby doprawdy czymś nierozważnym zmarnować tak elegancki problem z powodu „źle postawionego" słownictwa. Dlatego zamiast „nigro families", „latino families" czy też „poor families" mówi się dziś w Stanach Zjednoczonych o „fragile families" („kruchych rodzinach") — niezaprzeczalny dowód postępu w dziedzinie nauk społecznych, w tym również ich terminologii, zawsze nieco podejrzanej.

„Kruche rodziny" to takie rodziny z dzieckiem, których podstawą jest nieformalny związek rodziców, zamieszkujących razem i tworzących wspólne gospodarstwo domowe lub żyjących oddzielnie. Termin wydaje się wyraźnie naciągany, tym bardziej że istnieją na świecie kraje, w których „kruche rodziny" wcale nie są „kruche", a wręcz przeciwnie — całkiem solidne. Z politycznie poprawną i jednocześnie niepozbawioną zdradliwych raf terminologią zawsze jednak było krucho, więc chyba nie warto wybrzydzać, skoro kryjące się za kontrowersyjną nazwą zjawisko doczekało się w końcu opisu, na który z pewnością od dawna zasługiwało (lub nie zasługiwało — w zależności od punktu widzenia). Poza tym „krucha rodzina" brzmi naprawdę dobrze, prawda? Może nie tak dobrze, jak „skrzywdzeni i poniżeni", „bezbronne ofiary systemu" albo „zgnębieni przez los", ale w każdym razie dużo lepiej niż pospolite „pary z dzieckiem, ale bez ślubu, które łatwo się rozpadają, z marnym wykształceniem i równie marnymi perspektywami na rynku pracy". Po prostu bardziej medialnie i w ogóle bardziej.

Z „dramatyzmu sytuacji" („dramatyzm sytuacji" jest tu kluczowy) zdano sobie sprawę całkiem niedawno. W ramach zdawania sobie sprawy zafundowano sobie badania naukowe. Jak można było oczekiwać, w sytuacji amerykańskich rodzin zachodzą dynamiczne zmiany, co zgodnie z przewidywaniami okazało się dużym zaskoczeniem. Wykryto, między innymi, że obecnie w Stanach Zjednoczonych ponad 40 procent dzieci przychodzi na świat w „kruchych rodzinach". Wartość tego wskaźnika jest obecnie dwa razy wyższa niż w latach osiemdziesiątych i dziesięć razy wyższa niż w latach czterdziestych dwudziestego wieku. Za odnotowany wzrost w największym stopniu odpowiada ludność pochodzenia afroamerykańskiego i latynoskiego. I można to powiedzieć oficjalnie, gdyż kwestia rasy i pochodzenia etnicznego nie jest już tematem tabu (trzeba przyznać, że rozwiązanie problemu tabu stanowi znaczne ułatwienie w zajmowaniu się niektórymi innymi problemami). Wśród Afroamerykanów blisko 70 procent dzieci rodzi się w rodzinie opartej na nieformalnym związku rodziców, wśród Latynosów — blisko 50 procent, a wśród pozostałych — 30 procent. To dobrze czy źle?

„Niestety, zdaniem specjalistów obecna sytuacja nie jest koniecznie oznaką społecznego postępu i powodów do zadowolenia" — tak mógłby brzmieć wyrywek wypowiedzi tych, którzy wykazują tendencję do reagowania zaniepokojeniem na niektóre społeczne przemiany, widząc w nich, a jakże, głównie powód do zaniepokojenia. Optymistycznie nastawieni zwolennicy postępu mogą widzieć w rozpowszechnianiu się zwyczaju życia w wolnych związkach wyraz postępującej modernizacji stosunków społecznych; konserwatyści - upadku obyczajów, itp. Stworzenie przykładów wypowiedzi typowych dla zwolenników innych punktów widzenia pozostawiam pomysłowemu Czytelnikowi, jako że w tej dziedzinie panuje zupełna twórcza swoboda. Na szczęście, nauka daje bardziej konkretne odpowiedzi.

Aby zrozumieć przemiany, jakie zachodzą współcześnie w amerykańskich rodzinach, tamtejszy National Institute od Child Health and Human Development (NICHD Demographic and Behavioral Sciences Branch) rozpoczął we współpracy z innymi instytucjami naukowo-badawczymi szeroko zakrojone badania nad „kruchymi rodzinami". Ambitnym celem badań była obserwacja procesów, jakie współcześnie zachodzą w takich rodzinach, a także określenie, jak wpływają one na dzieci, rodziców i funkcjonowanie całego systemu społecznego. Wyniki badań podłużnych „Fragile Families and Child Well-Being", rozpoczętych w 1998 roku, przedstawiono niedawno w specjalnym zeszycie „The Future of the Children", publikacji przygotowanej przez Woodrow Wilson School of Public and International Affairs w Princeton University oraz Brookings Institution.

Metodologia badań była bardzo rozbudowana, tak aby zebrać jak najwięcej różnorodnych danych istotnych dla przewidywanych zależności między zmiennymi. W trakcie badań zbierane były informacje na temat rodziców tworzących „kruche rodziny", na temat jakości więzi między partnerami oraz więzi między rodzicami i dziećmi. Ponadto monitorowano zmiany, jakie zachodzą w tych sferach życia rodzinnego z biegiem czasu. Oceniano wpływ wychowania w takiej rodzinie na dziecko i jego dobrostan. W tym celu wykorzystano dostępną dokumentację medyczną, wywiady z rodzicami, opiekunami dzieci i nauczycielami. W zasięgu zainteresowań badaczy znalazły się również zagadnienia dotyczące szerzej pojętego środowiska wychowawczego, co pozwoliło na uzyskanie wglądu w to, jakie czynniki o charakterze społecznym, w tym polityka społeczna prowadzona przez władze na różnych szczeblach, przyczyniają się do coraz większej skali zjawiska. W badaniach na przestrzeni wielu lat wzięło udział 5 tysięcy par z dwudziestu największych miast Stanów Zjednoczonych. Trzy na cztery z nich można zakwalifikować jako „kruche rodziny", czyli takie, w których dziecko przyszło na świat w momencie, gdy jego rodzice nie byli mężem i żoną.

Dlaczego problemu tym razem nie można było nie zauważyć? Ależ można było! W zależności od punktu widzenia problem istnieje bądź nie istnieje. Faktem jest jednak, że 40 procent amerykańskich dzieci przychodzi na świat i wychowuje w otoczeniu, które nie tylko nie sprzyja wykorzystywaniu ich potencjału, jest pod wieloma względami niekorzystne dla stanu ich zdrowia fizycznego i psychicznego, ale również stwarza poważne ryzyko wykluczenia z głównego nurtu życia społecznego w przyszłości, gdy same będą wchodzić w dorosłość.

Badania wykazały, między innymi, że w porównaniu z rodzinami opartymi na związku małżeńskim „kruche rodziny" łatwiej się rozpadały (w ciągu pięciu lat po urodzeniu dziecka rozpadało się 65 procent związków) i miały niższy status ekonomiczny — poziom ich dochodów jest niższy, a prawdopodobieństwo długotrwałego życia w biedzie istotnie wyższe. W większości przypadków „kruche rodziny" są uzależnione od publicznej pomocy społecznej i pomocy charytatywnej organizowanej przez niepubliczne organizacje; ponadto, stan zdrowia członków takiej rodziny był przeważnie znacznie gorszy: wielu rodziców cierpiało z powodu problemów zdrowotnych w różnym stopniu ograniczających ich funkcjonowanie w dniu codziennym. Częstsze są w tych rodzinach przypadki alkoholizmu i uzależnienia od innych środków psychoaktywnych, w tym narkotyków. Ten stan rzeczy odbija się na kondycji i dobrostanie psychofizycznym dzieci. Badania wykazały, że są one narażone na wyższe ryzyko bycia ofiarą różnych form molestowania, wykorzystywania i zaniedbywania, osiągają słabe wyniki w nauce i częściej stwarzają różne problemy w zachowaniu. W trzech czwartych przypadków są to dzieci zwyczajnie nieplanowane a później równie zwyczajnie niechciane przez swoich rodziców.

Niestabilność rodziny, związana z częstymi zmianami parterów przekłada się na niestabilność życia dziecka. W momencie przyjścia dziecka na świat ponad 80 procent „kruchych" par pozostaje w bliskim związku uczuciowym, zamieszkując razem lub oddzielnie. Mimo to wkrótce większość tych par rozpada się, co w praktyce oznacza, że ciężar wychowania i zapewnienia podstawowych warunków do życia spada na barki jednego z rodziców, najczęściej matki. Prawdopodobieństwo, że rodzic z „kruchej rodziny" będzie mieć dziecko w kolejnym związku jest trzy razy wyższe w porównaniu z osobą pozostającą w związku małżeńskim. Jedna czwarta samotnych matek w ciągu pięciu lat od urodzenia dziecka żyje z kolejnym partnerem, jedna piąta z nich urodzi kolejne dziecko, a 60 procent samotnych matek w ciągu 5 lat od urodzenia dziecka zwiąże się z co najmniej dwoma mężczyznami. Każde zerwanie lub nawiązanie nowego związku przez rodzica ma negatywny wpływ na zachowanie dzieci, zwłaszcza chłopców, a także na poziom osiągnięć szkolnych. Częste zmiany partnerów skutkują nasileniem się u dzieci skłonności do reakcji agresywnych i depresyjnych lub do tzw. zamykania się w sobie i wycofywania z kontaktów.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Krytyczne myślenie i afrykańska tożsamość
Dzieci kultury nienawiści

 Zobacz komentarze (5)..   


« Dotyk rzeczywistości   (Publikacja: 31-12-2010 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Caden O. Reless
Ur. w 1980 r. w Polsce. Magister nauk o zachowaniu. Główne zainteresowania autora koncentrują się wokół zagadnień przemian społeczno-politycznych współczesnego świata, socjologii, filozofii i psychologii świadomości.

 Liczba tekstów na portalu: 29  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 26  Pokaż tłumaczenia autora
 Najnowszy tekst autora: Rozum i życie
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 789 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365