|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Sapere aude [2] Autor tekstu: Stanisław Smuga-Otto
A co z tego było dla nas, dla tych, co postanowili pomóc? Setki tysięcy fiatów
126P, naszych pierwszych w życiu samochodów. A za tym: budowa sieci nowych dróg,
infrastruktury obsługującej przemysł i rozwój turystyki, powrót nadziei, częściowe,
kontrolowane — ale jednak — otwarcie na świat.
Dla tych z Was, co to nie pamiętają lat czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie do zrozumienia jest to zachłyśnięcie się, ten naiwny
optymizm sporej części polskiego społeczeństwa w latach siedemdziesiątych.
Że pomimo braku demokracji, pomimo opresyjnej cenzury, panoszącej się tzw.
nomenklatury partyjnej, terroru bezpieki — my, większość z nas — byliśmy
jednak optymistami. Tak jakbyśmy zapomnieli, że tuż za Bugiem, na wschodzie,
obserwuje nas bacznie i czujnie Wielki Brat. A Wielki Brat nie miał nic
przeciwko uzyskiwaniu zachodnich technologii, ale niepokoiło go wielce wciąganie
Polskiej gospodarki w zachodnią sferę. Niepokoiła go powszechna w Polsce
fascynacja Zachodem. Nie ufał w wierność Gierka i jego ekipy. Nie mógł
wszak pozwolić na „wypłynięcie bratniej, socjalistycznej polskiej republiki
na Atlantyk".
To dryfowanie kraju i społeczeństwa musiało być zatrzymane i odwrócone.
Postanowił więc działać.
Po pierwszym udanym przedsięwzięciu „fiatowskim" ekipa postanowiła iść
tą drogą dalej. Wynegocjowano i podpisano następną umowę licencyjno -
kooperacyjną z brytyjskim konsorcjum Massey — Ferguson — Perkins na
modernizację zakładów produkcji traktorów w Ursusie, fabryki silników
wysokoprężnych w Andrychowie, odlewni i kuźni w Lublinie. Licencję sprzedali
nam Anglicy za pieniądze od nich pożyczone. Umowa zawierała część tzw.
kooperacyjną, przewidującą produkcję w Polsce całych zespołów do ciągników
MF i następny ich eksport do zakładów macierzystych w Anglii — którym
koszt licencji miał się spłacić. Postanowiono zastosować ten sam manewr, który z powodzeniem spłacił kilka lat wcześniej Fiata. Za Masseyem — Fergusonem
poszły następne licencje: kineskopy telewizyjne w Piasecznie, PCV we Włocławku,
fabryka autobusów w Jelczu od francuskiego Berliet'a, sterowania numeryczne
do obrabiarek od szwedzkiego Saaba… Wreszcie, jeden z największych
planowanych projektów, umowa z General Motors na produkcję (i — oczywiście — kooperację) samochodu dostawczego w Lublinie. Firmować ją miał brytyjski
Vauxhall z Luton, ale cała technologia i zaplecze finansowe miały być amerykańskie.
Tego już było zdecydowanie za wiele, tego już Wielki Brat postanowił nie
tolerować dalej.
Akcję sabotażu (sic!) rozpoczęto na przełomie 1975/76. W kontrataku na kilku
frontach wykorzystano i idealizm inwestycyjno — gospodarczy ekipy i naiwny
patriotyzm intelektualno-artystycznej elity kraju. Wykorzystano też niespełnione
ambicje „moczarowców", którzy — choć odsunięci od głównego żłobu
po klęsce lat 1968 — 70, nigdy nie utracili wpływu i kontaktów w Służbie
Bezpieczeństwa i MSW. A generał Jaruzelski sprawował pełną kontrolę nad
wojskiem — czyli tylko od Wielkiego Brata zależało, której z konkurujących
frakcji udzieli się poparcia.
W styczniu 1976 roku, w kilkanaście miesięcy po zawarciu z Anglikami umowy
licencyjno — kooperacyjnej i po praktycznym zakończeniu fazy projektowej, gdy
listy zakupowe wyposażenia produkcyjnego nowego traktora Ursus były gotowe, a ustalenia kontraktowe z dostawcami z wielu krajów Zachodu dokonane — z Warszawy do Anglii przybyła delegacja wyposażona w najwyższe pełnomocnictwa.
Delegaci zażądali tzw. „odmrożenia projektu" i jego generalnej rewizji,
czyli zmian podstawowych. Bez względu na merytoryczny sens zmian — a miał on
znaczyć inną skalę produkcji traktora, ale również i produkcję elementów w kuźniach i odlewniach, które z traktorem wiele wspólnego nie miały -
oznaczało to załamanie się harmonogramu realizacji inwestycji, przewidywany
lawinowy wzrost kosztów, czyli poważne przekroczenie limitu ustalonych kredytów.
Licencjodawca był zaszokowany, grupka polskich inżynierów — specjalistów
od licencji akredytowana przy biurze MF w Coventry — Stoneleigh próbowała
przekonywać, że takie zmiany w tej fazie grożą nieuchronną katastrofą
projektu. Nadaremno...
W jakiś czas później dowiedzieli się, że prawie identyczny scenariusz wiodący
do katastrofy innego projektu, licencji PCV — Włocławek, rozegrał się w tym samym czasie w siedzibie licencjodawcy w brytyjskim Manchester...
Zaawansowane rozmowy z brytyjskim oddziałem General Motors na temat budowy w Lublinie nowoczesnej, opartej na technologii amerykańskiej, fabryki samochodów
dostawczych — załamały się. Był to rok 1976.
A co działo się w tym czasie w kraju?...
Inwestycje i kredyty są coraz to gorzej kontrolowane. Tysiące cwaniaków z dawnego i nowego „aparatu" stara się coś tam uszczknąć i dla siebie -
niestety bardzo często z dobrym skutkiem. Wokół wielkich inwestycji powstają
tzw. „złodziejówki", czyli wianuszki osiedli domków mieszkalnych,
zbudowanych ze „zorganizowanych" (czyt. ukradzionych) materiałów. Dla tych z wyższych kręgów nomenklatury buduje się tzw. dacze w nowopowstałych
osiedlach nad jeziorami (vide: Zalew Zegrzyński pod Warszawą, Mazury...). Do
dziś ci sędziwi „właściciele peerelu", lub ich dobrze już na Zachodzie
wykształcone potomstwo — tam mieszkają i cieszą się pogodną starością i dobrym sąsiedztwem.
Inwestycje zaczynają się ślimaczyć i kuleć.
Choć idealistycznie naiwny, i Gierek zdawał sobie jednak sprawę z powagi
sytuacji i rosnącego zagrożenia. Program modernizacji gospodarki zaczął rozłazić
się w rękach, czemu sprzyjał pogłębiający się bałagan i pleniące się złodziejstwo — Wrzaszczyk już wówczas był wicepremierem i szefem Komisji Planowania, więc
coraz trudniej było mu odręcznie sterować inwestycjami. Ktoś (?) bardzo
wysoko postawiony wpadł też na świetny pomysł, by przy okazji inwestycji
licencyjnych finansowanych zachodnimi kredytami zwiększyć asortyment
produkowanych komponentów motoryzacyjnych o części do radzieckich czołgów i innych militariów Układu Warszawskiego.
Tak i w taki właśnie sposób doszło do klęski gierkowskiego programu
modernizacji gospodarki polskiej i włączenia jej — choć częściowego i nieśmiałego — w struktury gospodarcze Zachodu. Choć bardzo kosztowny był to manewr -
ogromne zadłużenie kraju bez możliwości spłacenia długów produktami
kooperacjnymi, jak w przypadku Fiata — osiągnął on swoje główne cele:
przerwanie dryfowania gospodarki polskiej „na Atlantyk", kompromitację
ekipy Gierka i chwilowe uspokojenie Wielkiego Brata.
Do dziś jednak ten polityczny manewr sabotażu gospodarczego pozostaje nieznany
społeczeństwu — a w zamian zastępuje się go mitami o „rozkradzionych
przez ekipę Gierka kredytach". O idiotyzmie decydentów wybierających współpracę z fiatem, zamiast, na przykład z volkswagenem lub renault, o „niezauważeniu"
przez polskich inżynierów faktu, że angielski ferguson jest przecież calowy, a nie metryczny. I tym podobnymi bzdurami — wytworami partyjnej propagandy lat
osiemdziesiątych.
Zanim ta kompromitacja i to ostateczne załamanie nastąpiły, dobrze
zorientowany w sytuacji i nastrojach za wschodnią granicą premier Jaroszewicz
ostrzegał szefa, że cierpliwości zostało już tam niewiele.
Ekipa rządząca podjęła więc polityczne kroki, które przeciwdziałać miały
interwencji Moskwy. Niekoniecznie zaraz militarnej, wystarczyłaby przecież
zmiana „pierwszego" i jego ludzi — a na to właśnie liczyli niektórzy — nazywano ich wtedy popularnie „betonami". Zaproponowano więc, by ugłaskać
radzieckich towarzyszy i uspokoić Moskwę poprzez — symboliczne -
wprowadzenie do konstytucji PRL-u zapisu o dozgonnej wierności Sowietom. Wydawałoby
się, że był to krok politycznie genialny: wszak nic nie kosztował, nikogo
tak naprawdę nigdy dotąd nie interesowało, co też w tej „konstytucji" się
znajduje — a któż ją w ogóle przedtem, oprócz Stalina nanoszącego
poprawki, czytał i kogo to obchodziło, co sobie niegdyś Bierut w niej zapisał?
Nie doceniono jednak sprytu i determinacji „betonów". Była to grupa
„dzieci Moczara" — kontynuujących jego „projekt" zdobycia władzy.
Najbardziej znani to Mirosław Milewski (wieloletni pracownik bezpieki od samych
pocżątków peerelu. Przeszedł wszystkie szczeble ubeckiej i partyjnej kariery. W latach 70. był wiceministrem i ministrem MSW. Był też sekretarzem KC partii i członkiem jej Biura Politycznego. Do połowy lat 80tych zaliczany był do
bliskich współpracowników gen. Jaruzelskiego), i Tadeusz Grabski — były
wojewoda poznański i działacz partyjny (w latach 70tych I sekretarz KW PZPR w Koninie, a od 1980 członek KC i Biura Politycznego partii — był jednym z czołowych
przedstawicieli antyreformatorskiego skrzydła PZPR). Młodszym, ale również
znanym był Stefan Olszowski, dawny działacz Zrzeszenia Studentów Polskich — a od grudnia 1976 sekretarz KC PZPR odpowiedzialny za propagandę.
Używając — nie po raz pierwszy (i nie ostatni) zresztą — niepokornej i dumnej polskiej inteligencji i sfer twórczych, postanowili działać poprzez nią.
Skorzystano z już istniejących przykładów, takich jak słynny „List
34-ch" w sprawie wolności słowa i ograniczeniu cenzury, czy też pozytywnie — krytycznego listu Karola Modzelewskiego do Edwarda Gierka. Tym razem
postanowiono wykorzystać fakt proponowanych poprawek i zmian do konstytucji
PRL-u
Projekt zmian w konstytucji godził wszak w narodową godność, wywołać więc
mógł powszechne oburzenie i protesty intelektualistów. Ale tylko, gdyby ...o
nim wiedzieli i zdawali sobie sprawę ze skali proponowanego
„konstytucyjnego" poddaństwa Moskalom. Więc trzeba było im o tym
powiedzieć. Zastosowano ten sam manewr, co niecałe dziesięć lat wcześniej.
Wtedy — gdy opublikowano z odpowiednim wyprzedzeniem intencję władzy zdjęcia z afisza spektaklu dejmkowskich „Dziadów" w Narodowym, to studenci
zaprotestowali, a zdrowe ideologicznie kadry robotnicze (czyt. ORMO) i „golędziniacy"
poturbowali niepokornych. Teraz — podetknięto warszawskim twórcom i intelektualistom do przeczytania i podpisania „list protestacyjny" (którego
przecież żaden z nich nie był autorem).
Bo autorem listu był cieszący się zasłużonym szacunkiem w kręgach
„niepokornych" twórców i intelektualistów adwokat, Jan Olszewski. To on
wpadł na pomysł napisania tego „listu otwartego" do władz PRL-u. Do współpracy w jego redagowaniu zaprosił Jacka Kuronia i Jakuba Karpińskiego.
W swojej, napisanej i wydanej kilkanaście lat później w Paryżu
autobiograficznej książce: „Taternictwo Nizinne", Jakub Karpiński nie
przyznał się jednak do współautorstwa tego dokumentu. Wspomniał jedynie
skromnie, jednym zdaniem: "...pod koniec
1975 roku podpisałem jedno z oświadczeń w związku z przygotowywanymi
zmianami w konstytucji…". Skromność to, czy....wstyd? Wstyd po uświadomieniu
sobie po niewczasie, że i on i Jacek Kuroń dali się wówczas zręcznie
zamanipulować. Że cynicznie wykorzystano, nie po raz pierwszy zresztą i nie
ostatni, szlachetność, odwagę i łatwowierność młodych opozycjonistów.
1 2 3 Dalej..
« Historia (Publikacja: 03-03-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8790 |
|