Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
203.653.426 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 617 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Prawda w kwestiach religijnych to po postu pogląd, który przetrwał.
 Kultura » Historia

Sapere aude [1]
Autor tekstu:

"Sapere aude" (Listy Horacego 1, 2, 40) przejęte zostało przez Wielkiego Samotnika z Kaliningradu jako jego sentencja i przetłumaczone na: "odważmy się myśleć". Rozum, choć u każdego odrobinkę trochę inny, to rzeczywiście wspaniała maszynka, ale i niebezpieczna czasami. Miejmy więc odwagę, ale miejmy i… rozwagę. Bo Horacy mówił nie tyle o „rozumie", ile o „mądrości". O odwadze posługiwania się MĄDROŚCIĄ.

Tej naszej wspaniałej maszynce rozumu trzeba jednak materiału do przemielenia, inaczej lata sobie na luzie i produkuje buble. Potrzebna więc WIEDZA. A wiedza, czyli również i zasób informacji, bywają czasami wielce fragmentaryczne. Też i dlatego, że zasób informacji bywa celowo ograniczany. Ta celowość jest domeną propagandy; dobrej, bo skutecznej propagandy. Goebbelsowskie uparte powtarzanie kłamstwa, aż stanie się prawdą też bywa skuteczne, ale ma krótkie nogi. Natomiast wpuszczenie do maszynki-rozumu informacji prawdziwych, ale tendencyjnie wyselekcjonowanych daje efekty długotrwałe i trudne do wyplenienia. Współcześni propagandyści o tym wiedzą i dlatego rzadko już stosują metodę goebbelsowską.

Kiedyś, w początkach ludowej Rzplitej, świetni stalinowscy propagandyści wymyślili „Notatnik Agitatora". Ukazujące się regularnie pisemko, skierowane do świeżutko odzyskanych dla myślącego społeczeństwa analfabetów, uczące ich podstaw „filozofii" i bazujące na kantowskim czystym rozumie. I dające informacje — rzetelnie ocenzurowane, przefiltrowane i dobrane. Czas płynął, mijały lata i następne pokolenie dawnych odzyskanych analfabetów pokończyło uniwersytety, niektórzy nawet porobili naukowe tytuły. Doktory, profesory… Racjonalny rozum święcił swe tryumfy — „sapere aude"!

Minęły więc dekady, nadszedł czas generałów, czyli lata 80te. Jerzy Urban i jego zgraja powtarzali do znudzenia mantrę: o rozkradzionej przez Gierka i jego ekipę Polsce, o zmarnowanych kredytach, o samobójczym zadłużeniu, o — ale to już tylko szeptem i do ucha — poddańczości poprzedniej ekipy Moskalom.

Pozwalam sobie, choć wiem, że to ryzykowne w środowisku Racjonalistów, użyć metody empirystycznej. Czyli powołać własną, subiektywną empirię do próby dostarczenia Wam informacji, których nie znajdziecie ani w „Gazecie Wyborczej", ani w „Polityce", a nawet i w „Gazecie Polskiej". W jednym z poprzednich moich wpisów na tym portalu obiecałem powrót do historii transformacji systemowej. I to do tej wczesnej, jeszcze z lat siedemdziesiątych. Do „przerwanej dekady" — jak nazwał ją gensek Gierek w swych wspomnieniach.

Więc co o tamtych czasach wiemy? Bałagan, panoszenie się „nomenklatury", marnotrawstwo, negatywny dobór kadr kierowniczych — to wszystko , niestety, prawda. Po pierwsze, wiemy na pewno, że komuna Polskę rozkradała. Prawda to! Nomenklatura wykorzystywała wszelkie możliwe sposoby, a było ich wiele, by się wzbogacić, czyli by np. przyznać sobie za symboliczną złotówkę działkę i na niej postawić ze „zorganizowanych" materiałów daczę nad Zalewem Zegrzyńskim, w mazurskiej wiosce. By sobie, oczywiście na dostępny tylko dla wybrańców talon, kupić Ładę i powędrować nią na urlop do czarnomorskiego Słonecznego Brzegu czy Złotych Piasków. Wokół wielkich inwestycji „drugiej Polski" powstawały obwarzanki osiedli domków-potworków jednorodzinnych, zbudowanych dla notabli z ukradzionych materiałów — to też prawda. Prawdą też jest, że po gierkowskiej „drugiej Polsce" hulała sobie dość bezkarnie esbecja, czyli unowocześniony klon dawnego UB. Wciąż istniał, choć mniej niż za dawnych czasów „szczelny", nadzór Wielkiego Brata nad czystością ideologiczną i prowadzeniem się „bratniej republiki". Była i cenzura, ta — którą oszukiwali na co dzień i za nos wodzili liczni nie-do-końca pokorni twórcy, mistrzowie pióra. Rodziła się opozycja, później „demokratyczną" zwana. Rządząca krajem ekipa „katowicka" kupowała licencje i zaciągała na Zachodzie kredyty na inwestycje, i to wreszcie ta „pętla kredytowa" zadusiła gospodarkę i kraj — na szczęście przyszli generałowie i poprzez heroiczny wybór „mniejszego zła" uratowali nas wszystkich przed ostateczną zapaścią i bratnią rzezią… Choć do dziś nie mamy pewności i spieramy się: „weszli by, czy nie weszli". A potem już tylko „okrągły stół" — itd.

Gdy zbierze się razem te, skądinąd informacje prawdziwe i wrzuci do maszynki rozumu, obraz wychodzi klarowny.

A czy można by trochę inaczej? Gdyby tak przyjrzeć się bliżej pewnym zdarzeniom, poznać szczegóły, uzyskać więcej — też przecież prawdziwych — informacji...

Dla niezbyt dobrze, lub w ogóle nie pamiętających tamtych czasów w tamtym odległym kraju, warto chyba pokrótce przypomnieć, jak to wtedy było. Tym bardziej, że nawet pokolenie ciągle jeszcze coś tam pamiętające, powoli pamięć tę traci i zastępuje ją mitami. Ludzie, którzy wtedy masowo „budowali drugą Polskę", którzy posłusznie chodzili do lokali wyborczych i wrzucali swe kartki „bez skreśleń" — teraz często podświadomie (?) odreagowują swą ówczesną polityczną bierność i zniekształcają obraz tamtych czasów. Często też, malując jednoznacznie ponury obraz tamtej rzeczywistości, nieświadomie zapewne powtarzają kłamstwa propagandy ekipy generałów, rządzących w stanie wojennym..

Zacznijmy więc nieco wcześniej — końcówka lat sześćdziesiątych. Społeczeństwo w stanie coraz to głębszego letargu, jakakolwiek nadzieja na poprawę losu na lepszy, swobodniejszy byt umierała powoli od pamiętnego Października 56. Epoka „Po prostu" skończyła się bezpowrotnie. Kraj pogrążał się w siermiężnej szarzyźnie. Nadziei na coś lepszego nie stało; ważne było, by starczyło na kupno kiełbasy, tzw. „zwyczajnej" i pół litra z „czerwoną kartką". Ale i tego nieudolny reżym nie był w stanie zagwarantować. Bo i nawet tę szansę odebrał ludziom w grudniu 70, wprowadzając drastyczne podwyżki cen na „towary podstawowe" tuż przed Świętami.

No i wreszcie pękło. Wybrzeże — strajki w stoczniach — masakra. Ludowe Wojsko Polskie wali z karabinów do powracających do pracy stoczniowców.

Tak to, po gomułkowskiej gospodarczej bylejakości, po marcowych polowaniach na odszczepieńców od jedynie słusznej ideologii, na rewizjonistów, syjonistów; po szaleńczej obronie straconych szańców, czyli masakrze stoczniowców dokonanej przez żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego dowodzonego przez młodego i świetnie się zapowiadającego generała w ciemnych okularach, nadeszła era „śląskich reformatorów". Gierek, podczas swego pierwszego publicznego spotkania ze stoczniowcami zapytał: „pomożecie?". I odpowiedziało mu gromkie: „pomożemy!". Tak, to było dosyć niezwykłe, ludzie naprawdę dosyć już mieli bylejakości; chcieli wierzyć i chcieli pomóc. A Gierek obiecał: „nigdy już polskie wojsko nie będzie strzelało do Polaków". To przyrzeczenie wydaje nam się dziś banalne. Wtedy banalnym nie było. A co dziwniejsze, Gierek starał się dotrzymać słowa. Gdy w dziesięć lat później, 26go sierpnia 1980 bezpieka przedstawiła mu realny plan siłowego rozwiązania konfliktu w Gdańsku, a Moskwa niedwuznacznie parła do tego… ten krnąbrny gensek odmówił i wybrał negocjacje ze strajkującymi. Kosztowało go to natychmiastową utratę pozycji, wyeliminowanie z życia publicznego, kosztowało go kampanię oszczerstw i później internowanie. I aż dotąd, do chwili obecnej, uparte szkalowanie przez jego ówczesnych wrogów politycznych. Jego osobiście i członków jego ekipy; ich dokonań; powtarzane potem i dzisiaj jeszcze przez niczego nie rozumiejące tłumy. Opowieści o zaciągniętych przez Gierka zagranicznych kredytach, co to zadławiły Polskę, znane są dziś prawie każdemu polskiemu dziecku i powtarzane w setkach felietonów wspomnieniowych drukowanych często i w poważnych publikatorach.

A jak to ja zapamiętałem?...

Edward Gierek, syn robociarzy z Zagłębia (więc jednak nie Ślązak), jako dziecko znalazł się w Belgii a potem w północnej Francji. Został, tak jak jego ojciec i ojczym, górnikiem. Zaangażował się tam w ruchu komunistycznym. Ale, gdy tak po latach i na chłodno analizuję jego sylwetkę, to widzę, że poglądy miał raczej socjaldemokratyczne.

Po powojennym powrocie do kraju (za działalność komunistyczną wydalony z Francji) zaangażował się w robocie partyjnej. Jako ''głównodowodzący" na Śląsku zdobył sobie mir dobrego gospodarza, dbającego o rozwój regionu. Gdy obie liczące się wtedy w Peerelu partyjne frakcje, gomułkowskich „ortodoksów" i moczarowskich „partyzantów" wykończyły się wzajemnie, pozostawiając po sobie gospodarczą ruinę, trupy zamordowanych stoczniowców i rzesze „syjonistycznych" uchodźców, Moskwa nie miała innego wyboru i zgodziła się na Gierka i jego ekipę. Nigdy jednak nie darzyła tego „towarzysza Edwarda" zaufaniem. Nie mówił po rosyjsku (ale biegle znał francuski) i nigdy nie posiadał obywatelstwa sowieckiego. Dodano mu więc do ekipy generała Jaruzelskiego, bo spełniał on oba te warunki i Ruscy mogli na niego liczyć, jak na Zawiszę.

Dekada lat siedemdziesiątych zwiastowała nowe podejście do krajowej ekonomii, częściowego — przynajmniej — otwarcia się na świat. Nie było to łatwe zadanie, bo kadry kierownicze wszystkich szczebli Peerelu przeżarte były korupcją, kumoterstwem, nieudolnością. Jedynym uświęconym tradycją językiem komunikowania się władzy ze społeczeństwem była komunistyczna nowomowa. Ludzie byli otępiali, zrezygnowani i zdemoralizowani. Panujący w PRLu system tzw. „realnego socjalizmu" nie sprzyjał wprowadzaniu mechanizmów rynkowych do gospodarki, a tzw. „dobór kadr", czyli mechanizm awansu w strukturach państwowych (a innych przecież nie było) — nie preferował wartości pozytywnych i umiejętności zawodowych. A jednak...
Gierek szukał ludzi do swej ekipy. „Przywiózł" więc ze sobą z Katowic kilku, którym ufał — czego nigdy nie wybaczyła mu warszawska nomenklatura. W Warszawie znalazł młodego i ambitnego inżyniera Wrzaszczyka, dyrektora żerańskiej Fabryki Samochodów Osobowych. Wrzaszczyk natychmiast został awansowany na dyrektora zjednoczenia — które miało zostać pierwszym poletkiem doświadczalnym odbudowy i przebudowy gospodarki.

Pierwsza znacząca inicjatywa techniczno — przemysłowa, zakup i wdrożenie licencji na fiatowskiego „malucha" 126P, powiodła się nadspodziewanie dobrze. Zbudowano ogromną, nowoczesną montownię samochodów w Tychach. Zmodernizowano istniejącą już fabrykę w Bielsku — Białej, doinwestowano i zmodernizowano dziesiątki mniejszych zakładów i zakładzików rozsianych po kraju.

Powiecie: „tak, to prawda, ale… robiono to za zagraniczne kredyty". Powiecie: „część z tych pożyczonych pieniędzy rozkradziono i zmarnowano". To prawda. Ale prawdą też jest, że za lwią część tych pożyczonych pieniędzy zmodernizowano polski przemysł elektro — maszynowy. Że w ramach tej współpracy z firmami i instytutami zachodnimi tysiące polskich inżynierów i techników po raz pierwszy miało szansę spotkać się z zachodnimi technologiami, wyjechać na Zachód. Ale, przede wszystkim prawdą do tej pory publicznie nie znaną jest, że kredyty inwestycyjne zaciągnięte na ten projekt w konsorcjach bankowych Zachodu zostały spłacone w ciągu następnych czterech (!) lat. I to nie tym słynnym wyfedrowanym węglem, masłem czy polską szynką, ale zespołami do małego fiacika, produkowanymi w Polsce i przekazywanymi do Turynu w ramach zawartych umów kooperacyjnych.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (10)..   


« Historia   (Publikacja: 03-03-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Stanisław Smuga-Otto
Publicysta. Od 30 lat mieszka w Kanadzie.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 5  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Walec Balcerowicza
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8790 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365