Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.418.695 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 218 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Jeśli chcesz zaczynać rewolucję, to lepiej zacznij ją w swoim własnym domu i sposobie myślenia."
« Państwo i polityka  
Jednomandatowe okręgi w świetle doświadczeń demokracji szlacheckiej [1]
Autor tekstu:

Każdy system społeczny powinien być rozwijany ewolucyjnie, od najprostszych funkcjonalności ku coraz bardziej złożonym. W dużej mierze możemy utożsamić budowę systemu (państwa) z debatą publiczną, gdyż wbrew wszelkim pozorom to właśnie debata publiczna w sposób kluczowy determinuje politykę. Jest ona bowiem tzw. rządem dusz.

Czy każdy kraj ma takie władze na jakie zasługuje?

Panuje u nas pogląd głoszący, że polska polityka oderwana jest od społeczeństwa, politycy żyją we własnym świecie, rozgrywając jedynie własne interesy. Inna opinia głosi coś zgoła przeciwnego: nasza patologiczna polityka jest jedynie odbiciem patologicznego społeczeństwa, gdyż każdy kraj ma takie władze na jakie zasługuje. Opinie te opierają się na niezrozumieniu charakteru władzy demokratycznej, a w szczególności na niezrozumieniu władzy demokratycznej w społeczeństwie informacyjnym.

Frazes głoszący, że każdy kraj ma władzę na jaką zasługuje nie miał żadnego związku z demokracją ani jakimiś obserwacjami. Wywodzi się to z Biblii, która traktuje władzę jako dopust Boży zsyłany dla karania lub nagradzania społeczeństw za ich grzechy lub cnoty. Bóg daje ludziom takich władców na jakich zasługują — moralnie. Zabawnym jest, że pogląd ten został zdesakralizowany i stał się formą społecznej pseudomądrości.

Równie błędny jest pogląd o wyizolowaniu polityki od otoczenia społecznego. Coś takiego byłoby możliwe tylko w sytuacji, gdyby wybory powszechne były nieustannie fałszowane. Nawet i wówczas niezadowolenie prędzej czy później rozsadziłoby taki system.

Najbardziej umiarkowane poglądy próbują wyjaśnić oderwanie polityki od potrzeb społecznych za pomocą wadliwego systemu wyborczego. Ordynacja ma być tutaj winna temu, że nie udaje się wybrać władzy wrażliwej na kluczowe potrzeby społeczeństwa. Wyrazem tego jest ruch społeczny na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych, który aktualnie w Polsce jest najpopularniejszą próbą naprawienia naszej demokracji (konkurencyjne nurty antysystemowe akceptują system partyjny utożsamiając naprawę sytuacji z koniecznością wymiany personalnej parlamentu). Pozostałe nurty antysystemowe kontestują głównie treść obecnego systemu; np. Korwin nie tyle odrzuca partyjny system władzy, co idzie po władzę z koncepcją „partia to ja" (teoretycznie nie musi zatem dążyć do obalenia formy systemu, by padła jej demokratyczna treść). Ruch Narodowy również koncentruje się na zmianie treści a nie formy systemu.

Całkowicie inny charakter ma ruch JOW — jedyny, który głosi, że źródłem problemu jest partyjna forma władzy. Paweł Kukiz będzie prawdopodobnie jedynym kandydatem na prezydenta bez zaplecza partyjnego. Zebranie przezeń 100 tys. podpisów wskazje na jakąś zdumiewającą siłę tego ruchu, co zapewne doskonale rozumieją ci, którzy mają realne doświadczenie w działalności społecznej i wiedzą, że spontanicznie i bez zaplecza organizacyjnego wychodzi mało co.

Ciekawe jest, że jest to tak popularny społecznie ruch antysystemow biorąc pod uwagę fakt, że krytycy JOW przestrzegają, że nie tylko nie obali to partiokracji, to na dodatek doprowadzi do modelowej dwupartyjności PO-PiS. Mimo tego straszak POPiS nie działa.

JOW to najmocniejsze nawiązanie do demokracji szlacheckiej

Propozycja JOW nie jest jakimś współczesnym wynalazkiem, lecz odwołaniem się do doświadczeń historycznych.

Zauważmy, że obecnie przechodzimy chorobę młodej demokracji na niewydolność decyzyjno-organizacyjną. Państwo nie radzi sobie z rozwiązywaniem podstawowych problemów, a co gorsza stało się klasycznym molochem, który dławi energię społeczną. JOW stawia podobną diagnozę choroby jak w międzywojniu — winny jest system partyjny. Piłsudski nazywał to problemem partyjniactwa i jako lekarstwo zaordynował silną władzę centralną o charakterze autorytarnym. Trudno jednak uznać ten eksperyment za udany, co ujawniło się zwłaszcza, gdy zabrakło Piłsudskiego.

Ruch JOW stawia tę samą diagnozę, co Piłsudski: winny jest system partyjny. Trzeba zatem zlikwidować partiokrację. Zamiast centralizacji władzy zaproponowano jednak lekarstwo zgoła przeciwne: decentralizacja władzy. Uważam, że jest to bardzo ciekawy postęp wobec II RP, który odwołuje się do doświadczeń demokracji szlacheckiej.

II RP zaproponowała naprawę demokracji poprzez rządy silnej ręki. Oznaczało to zerwanie z tradycją polityczną demokracji szlacheckiej. Uznano, że był to brakujący element dawnej demokracji, który doprowadził do jej upadku.

Wprowadzenie JOW byłoby bezpośrednim nawiązaniem do demokracji Rzeczypospolitej XVI wieku, czyli do bardzo udanego okresu polskiego ustroju. Izbę poselską tworzyli wówczas przedstawiciele poszczególnych okręgów ziemskich, związani odpowiedzialnością przed swoimi wyborcami. Wiązało się to z bardzo konkretną odpowiedzialnością i związaniem przedstawiciela z wyborcami, w przeciwieństwie do dzisiejszego modelu w którym uznaje się każdego posła za przedstawiciela nie jego wyborców, lecz całego narodu. W efekcie posłowie nie są dziś przedstawicielami okręgów, lecz partii. W tym sensie władza jest silnie scentralizowana a odpowiedzialność rozmyta.

Atuty demokracji szlacheckiej: konsensualny tryb pracy

Najwyższym jednak atutem dawnej polskiej demokracji (w okresie w którym byliśmy awangardą demokratyczną w Europie) wobec form późniejszych z II RP oraz III RP było oparcie jej na jednomyślności i poszukiwaniu konsensusów, w przeciwieństwie do zasady zwykłej większości, która prowadzi do klinczów i partyjniackich wojen. We współczesnych demokracjach dąży się jedynie do zdobycia większości głosów, co pozwala na niemal całkowite wykluczenie wpływu przedstawicieli, którzy mają choćby niewiele mniej niż połowę. W efekcie dąży się tylko do zdobycia większości i do pokonania konkurencji. Zasada ta paraliżowała parlamentaryzm II RP jak i III RP — sprowadzała jego istotę do walki z konkurencją i w efekcie jałowości w osiąganiu celów ogólnospołecznych.

Demokracja szlachecka oparta była na diametralnie odmiennej filozofii. Zasada jednomyślności wymuszała od posłów poszukiwanie konsensusów, porozumień, kompromisów, przekonywania. Nie było więc sensu wiązania się w partie, gdyż potrzeba było wypracowywania takich decyzji, które nie będą naruszały interesów jakichś części państwa dla dobra silniejszych. Wpływało to na zrównoważony rozwój i umiejętność poszukiwania interesów ogólnych. Naturalnie parlament zajmował się przede wszystkim sprawami ogólnymi a nie partykularnymi. Te ostatnie były w gestii sejmików.

Idea jednomyślności była realistyczna. Rozumiano ją jako zgodę powszechną, której wyrazem był brak sprzeciwu. Jeśli jednak zdarzały się pojedyncze sprzeciwy pomimo racjonalnej argumentacji, przyjmowano fikcję jednomyślności i ignorowano trwających w oślim uporze. Na wszystkich wymuszało to sztukę mocnej argumentacji swoich racji.

Zauważmy, że związanie posła ze swoimi wyborcami jest podstawą dla koncepcji konsensualnej: otóż współczesny poseł uważa się za reprezentanta całego narodu, czyli swoje racje uważa za racje ogólnonarodowe, nawet jeśli jest całkowicie partykularny to uważa, że jego partykularyzm jest interesem narodu; w demokracji szlacheckiej każdy z założenia był przedstawicielem racji cząstkowej, partykularnej, co prowadziło do konieczności wypracowywania racji narodowej poprzez konsensusy racji partykularnych. I w taki sposób organizowano prace sejmu.

Liberum veto było reakcją na korupcję sejmowych większości

Racjonalny konsensualizm działał w XVI i do połowy XVII w. Kiedy jednak po wielu wojnach polski parlamentaryzm centralny zaczął się degenerować i bywało tak, że to większość zaczęła nieraz obstawać po stronie decyzji irracjonalnych, zrezygnowano z fikcji zgody powszechnej. Tak narodziło się liberum veto, w przekonaniu szlachty, że czasami to jednostka bywa ostoją rozumu. Uważano wówczas, że wiązało się to nade wszystko z olbrzymim wzrostem praktyk korupcyjnych ze strony króla, jak i obcych mocarstw. Nie brano jednak pod uwagę wpływu Kościoła.

Liberum veto stało się więc reakcją na wielką korupcję centralnego sejmu, która — jak wierzono — zmierzała ku temu, by przekupić praktycznie wszystkich. Tylko liberum veto mogło zaradzić temu, gdyż uważano, że nawet w najgorszym otoczeniu znajdzie się ktoś na tyle szalony, by być uczciwym wtedy, gdy nieuczciwość staje się normą.



Wraca powoli zainteresowanie kulturą sarmacką, która przedziera się do naszej popkultury

Liberum veto nie sparaliżowało państwa, a jedynie jego najbardziej zdegenerowane instytucje centralne. W istocie bowiem doszło do powrotu do stanu z okresu panowania Kazimierza Jagiellończyka — ten najlepszy z Jagiellonów XV stulecia przestawił system rządów z modelu oligarchicznego na model wprowadzony przez Kazimierza Wielkiego, czyli oparcie władzy królewskiej na klasie średniej. Zamiast więc odwoływać się do centralnego senatu, który tworzyli magnaci, począł odwoływać się do sejmików ziemskich, gdzie dominowali średni.

I to właśnie stało się w drugiej połowie XVII w. dzięki liberum veto. Naczelna władza powróciła do sejmików ziemskich, które niemal zupełnie uniezależniły się od króla. Zawdzięczamy temu uwolnienie Polski od dynastii Wazów, którzy zrozumieli, że nic już w Polsce nie zwojują. Dzięki temu w drugiej połowie XVII wieku pojawili się dwaj królowie, których uznano za „Piastów": Michał Korybut Wiśniowiecki oraz Jan III Sobieski.

Liberum veto wyzwoliło dwie pozytywne zmiany ustrojowe: poza decentralizacją władzy, którą przejęły sejmiki, zaczęła rosnąć demokracja bezpośrednia. Odbywało się to w postaci pospolitego ruszenia szlachty przekształcanego następnie w tzw. sejm konny. Tam więc gdzie nie wystarczały rządy sejmikowe, tam centralną władzą stawały się sejmy oparte na demokracji bezpośredniej.

Dziś deformuje się znaczenie liberum veto podnosząc, że miały z tego korzystać ościenne państwa dla paraliżowania obrony kraju. Główną jednak zaletą liberum veto było zablokowanie uchwalania złych praw centralnych. Uchwalanie dobrych nie potrzebowało sejmu, gdyż przejęły je sejmiki, gdzie rządziła zasada większości. Sejmiki nie tylko podejmowały swe zwykłe decyzje, ale i przejęły sprawy podatków i wojska. Właśnie dlatego doszło do zamachu na rządy sejmikowe.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (21)..   


« Państwo i polityka   (Publikacja: 25-03-2015 Ostatnia zmiana: 02-05-2015)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Mariusz Agnosiewicz
Redaktor naczelny Racjonalisty, założyciel PSR, prezes Fundacji Wolnej Myśli. Autor książek Kościół a faszyzm (2009), Heretyckie dziedzictwo Europy (2011), trylogii Kryminalne dzieje papiestwa: Tom I (2011), Tom II (2012), Zapomniane dzieje Polski (2014).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 952  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora
 Najnowszy tekst autora: Oceanix. Koreańczycy chcą zbudować pierwsze pływające miasto
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9817 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365