|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Państwo i polityka Jednomandatowe okręgi w świetle doświadczeń demokracji szlacheckiej [3] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Wszystkie słabości demokracji II RP i III RP, jak i pomysły na ich naprawianie polegały na zrywaniu z demokracją szlachecką, ruch JOW to pierwsza poważna
próba rekonstrukcji dawnej polskiej demokracji.
Ruch JOW pojawił się także na wczesnych etapach III RP, z czasem jednak zamarł, dopiero dzięki ekspansji internetu i wzrostu jego roli w demokracji, wchodzi on do głównego nurtu polityki
Tym niemniej jestem daleki od tezy, by JOWy mogły naprawić naszą demokrację. Byłyby krokiem w dobrą stronę jedynie wówczas, gdyby zostały potraktowane jako
pierwszy krok. Drugim atutem demokracji szlacheckiej był konsensualny tryb pracy, co likwiduje partyjniackie spory i wymusza szukanie porozumień. Nie
chodzi o wprowadzenie liberum veto, które jak wskazałem było jedynie lekarstwem na kumulację patologii. Idzie jednak o zorganizowanie pracy parlamentu z
wymuszeniem możliwie dużej konsensualności. W efekcie praw będzie znacznie mniej, lecz byłyby o wiele sensowniejsze i powszechniej szanowane (mogłyby się
wówczas nazywać tak samo jak w dawnej Rzeczypospolitej: konstytucjami sejmowymi). Trzecim elementem, który stanowił o wyższości dawnej demokracji, byłoby
wprowadzenie umów publicznoprawnych władz, czyli odejście od polegania tylko na obietnicach.
Demokracja ta praktykowała związanie władzy sejmowej, jak i wykonawczej ze swoimi wyborcami za pomocą umów publicznoprawnych (instrukcje wobec posłów,
pacta conventa wobec królów). Fenomenalnie klarowało to kwestię odpowiedzialności politycznej ośrodków władzy.
Dopiero te trzy podstawowe zmiany sprawiłyby, że nasza demokracja skorzystałaby ze wszystkich atutów demokracji szlacheckiej.
Brakujący element: nieformalny charakter tzw. IV władzy
By jednak pójść jeszcze dalej trzeba umieć naprawić jedyną słabość tejże demokracji: nieunormowanie roli politycznej mediów. To jest czynnik głównej
słabości wszystkich współczesnych demokracji. Co więcej są one już półświadome tej słabości. Powszechnie mówi się dziś, że współczesne demokracje są de
facto mediokracjami. Już w XIX wieku wczesne demokracje innych krajów zauważały, że media pełnią rolę czwartej władzy. Przy czym jest to jedyna nieformalna
władza, czyli pozostawiona sama sobie. Uważano bowiem, że owa nieformalna władza może pełnić kontrolę społeczną nad trzema pozostałymi.
Było to jednak założenie skrajnie naiwne, zależne od dobrej woli właścicieli mediów. W XX wieku, wraz z eksplozją form i masowości mediów, ich właściciele
coraz chętniej przechodzili od kontroli społecznej do kształtowania władzy, czyli rządu dusz. W ten sposób doszło do narodzin mediokracji, czyli sytuacji w której władza
nieformalna staje się silniejsza niż wszystkie władze formalne.
Demokracja nie ma żadnego sensu, jeśli nie zagwarantuje dostępu do informacji politycznych. Otóż nasza scena polityczna jest odbiciem głównonurtowych
mediów. W efekcie ten kto dysponuje masowym przekazem informacji — rządzi. W okresie demokracji szlacheckiej środkami masowego przekazu były kazalnice. W
ten sposób urosła potęga jezuitów w Polsce (była to ta część kościoła, która przyległa do ówczesnej władzy centralnej, dlatego decentralizacja władzy,
ogromnie osłabiła wpływ kościoła — gdy Sobieski kończył panowanie, wojska królewskie blokowały siedzibę nuncjatury, i wszystko szło ku temu, by
przeprowadzić wówczas rozdział kościoła od państwa).
Dziś nasza patologiczna scena polityczna jest dość wiernym odbiciem patologicznych mediów. By naprawić naszą demokrację trzeba naprawić nasze media i
obłożyć je konkretnymi obowiązkami w zakresie gwarantowania dostępu do informacji politycznych.
Jeśli ktoś bierze się dziś za naprawianie demokracji, pomijając to, że najmocniej deformują ją złe media, jego efekty muszą być niewielkie. Bez względu na
ordynację, i tak dominujący wpływ polityczny w kraju zachowują media masowe, tym bardziej, że jesteśmy dziś do nich znacznie mocniej przykuci aniżeli dawna
szlachta do kościołów. Wciąż więc preferowane byłyby osoby posiadające media lub pieniądze na zakup dostępu do nich. Nawet w lokalnych społecznościach
poglądy kształtują lokalne media. JOW nie zmieniają także i tego, że media masowe mogą w dużym stopniu nadal kształtować wybory, eliminując zwłaszcza z
różnych względów niepożądanych kandydatów.
Mamy skłonność do lekceważenia mediów nie doceniając jak przemożny jest to wpływ.
Weźmy przykład: ostatnie gesty przerywania kampanii w związku ze śmiercią trójki Polaków w Tunezji. Były to niedorzeczne gesty, pozbawione jakiegokolwiek
sensu czy przesłania. Ilu z nas obwiniło za to kandydatów na prezydenta a ilu media? Generując poruszające emocjami idiotyzmy media wywierają automatyczną
presję, by nie pozostawać obojętnym. Gest nie tylko pozbawiony sensu to na dodatek kosztowny dla kandydatów walczących z faworytem, dla których prowadzenie
kampanii daje szansę na przekonywanie wyborców, którzy siłą rzeczy mają skłonność psychologiczną do wybierania tego, kogo znają lepiej. Jeśli zatem media
mogą tak jaskrawo determinować zachowania polityków, to czyż nie media odpowiadają za to, że politycy zajmują się pseudoproblemami, że nie są rozliczani z
merytorycznej pracy, że debata publiczna nie rozwija wiedzy niezbędnej do tego, by podjąć miarodajny wybór?
Jedno z narzędzi wspólnych dla mediokracji i partiokracji
Czy ukształtowanie mediów realizujących minimum w zakresie informacji obywatelskiej jest czymś ogromnie trudnym? W żadnym razie. Problem jest na poziomie
świadomości społecznej i presji na zmiany.
W dzisiejszej demokracji nie widzi się problemu w sytuacji, że w wyborach biorą osoby, które wiedzą prawie wszystko o wpadkach polityków a prawie nic o
problemach państwa. Media nie muszą dziś informować, mogą tylko wykpiwać upatrzonych polityków.
Obecna demokracja jest w gestii garstki właścicieli mediów, tak jak demokracja szlachecka zawisła w pewnym momencie na kazalnicach. W demokracji media
powinny być traktowane jako infrastruktura systemu, a nie dostarczyciele rozrywki. Rozrywkę publiczną zapewniają monarchie, demokracje powinny dostarczać
informacji niezbędnych dla podejmowania decyzji wyborczych, a najlepiej także i umożliwiających kształtowanie poglądów społecznych.
Rzeczpospolita szlachecka poległa przez mediokrację, którą wykorzystały państwa ościenne. Obecnie nieformalna władza mediów jest o wiele silniejsza niż
władza Kościoła w XVII w. w Polsce. Zmiany ordynacji pozostaną siłą rzeczy pewną korektą systemu, którego głównym problemem pozostaje niesformalizowany
wpływ polityczny mediów. Można to gruntownie naprawić.
Traktuję ruch JOW jako krok w dobrym kierunku, jako pierwszy krok z kilku potrzebnych do urealnienia współczesnej demokracji. Sądzę, że Polska ma wszelkie
prawa do tego, by mieć ambicję rewolucyjnych zmian współczesnej demokracji. Dzięki swej historii, w której to u nas demokracja miała charakter najbardziej
progresywny i awangardowy.
Nie tylko przez dopuszczenie do władzy takiego odsetka ludności, jaki inne demokracje dopuściły dopiero w XX wieku. Ale i przez to, że to u nas podejmowano
pierwsze rozwiązania, które dążyły do przezwyciężania słabości mediokracji.
W ten właśnie sposób można traktować wynalazek liberum veto, który całkowicie sparaliżował ten element systemu politycznego, który został sztucznie
wzmocniony nieformalnym wsparciem ówczesnych mediów (sojusz króla z kościołem przeciwko demokracji szlacheckiej).
Właściwa naprawa tej słabości polegać musi jednak na tym, by uznać, że media są realną władzą w demokracji, która zachowuje charakter niesformalizowany, co
prowadzi do deformacji każdej demokracji. Zaradzić temu można jedynie poprzez formalne określenie sposobu udziału mediów w grze demokratycznej, która
zagwarantuje mediom nie tylko prawa, ale i wprowadzi określone obowiązki co do przekazu politycznego.
Jest to nie tylko i możliwe, ale i niezbędne. Naturalnie chodzi tutaj o gwarancję tzw. miarodajnej informacji dla odbiorców, pozwalającej na podejmowanie
świadomych decyzji politycznych. Nie chodzi natomiast o podporządkowanie mediów aktualnemu rządowi. Ta ostatnia forma zapobiegania mediokracji była
właściwa dla tzw. demokracji ludowych. Chodzi o to, by nie dochodziło do takich sytuacji, że dominujące w kraju media grają na określone partie i
polityków. W efekcie, by dziś zdobyć władzę trzeba posiadać jakieś media. Rządzą w Polsce ci, którzy posiadają media. Jedynym wyjątkiem jest tutaj PSL,
który rządzi dzięki rekordowej rozbudowie lokalnych struktur.
Gdyby udało się w Polsce odtworzyć idee dawnej polskiej demokracji, a następnie zminimalizować zjawisko mediokracji, znów znajdziemy się w awangardzie
cywilizacyjnej, która prędzej lub później musiałaby zyskać uznanie na całym świecie. Nie ma bowiem dziś ratunku dla demokracji bez likwidacji nieformalnej
władzy mediów. Inne demokracje prawdopodobnie pójdą ku próbom zamachów i rewolucji, czyli de facto kasowania demokracji, która całkowicie zatraciła związek
ze społeczeństwem czyli z wyborcami. My natomiast powinniśmy skorzystać z własnych doświadczeń, by zaproponować naprawienie demokracji, zamiast jej
likwidowania.
1 2 3
« Państwo i polityka (Publikacja: 25-03-2015 Ostatnia zmiana: 02-05-2015)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9817 |
|