|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo
W poszukiwaniu mongolskiego ałmasa [2] Autor tekstu: Bolesław A. Uryn
Zaprojektowałem je, a zaprzyjaźniony zakład pokleił.
Mając pojemność blisko 50 litrów jeden, para pozwoliła każdemu z nas na zabranie dodatkowych 100 litrów lekkiego bagażu. A także na posiadanie
pod ręką sprzętu i rzeczy szybko potrzebnych do użycia w trakcie całodziennej
jazdy konnej, bez potrzeby zdejmowania worów z koni jucznych, takich jak np.
ciepła kurtka, poncho przeciwdeszczowe, aparat fotograficzny czy kamera,
napoje, apteczka, siekiera, liny itp. Zakład, na co dzień klejący plandeki
samochodowe, zrobił mi wspaniałe juki. Na dodatek wielokolorowe, by nie myliły się które
czyje.
A więc jeden problem miałem z głowy.
Zawsze uczyłem innych, że logistyka i przygotowanie
to najważniejsza część wyprawy (i jakże przyjemna), zatem przez kilka miesięcy
dopinałem kolejne szczegóły. Przede wszystkim tam — w Mongolii. E-maile krążyły,
informacje przepływały, robiłem rezerwacje i słuchałem nowości.
Korespondowałem z partnerem — moim przewodnikiem i przyjacielem Erdene z Cagaan Nuur. Wprawdzie list szedł miesiąc, a paczka dwa,
ale miałem pewność, że chłopak wszystko co mu poleciłem przygotuje. I dostałem z Mongolii miłą wiadomość — niespodziankę. Erdene zrobił prawo
jazdy i kupił samochód — ruskiego UAZ-a. Zrobił to, co mu od lat radziłem.
"Erdene — powtarzałem mu co roku -
oszczędzaj, nie wydawaj zarobionych pieniędzy na życie, ubranie, wódkę
itp. Zbieraj i kup samochód". Kupił.
Więc pozostało mi tylko wysłać paczką do Erdene
drobiazgi do zamontowania w naszym samochodzie, a niezbędne dla wyprawy. Dwa
gniazda zapalniczek (dla zasilania ładowarek akumulatorków) i zewnętrzną
antenę do radia CB. I jeszcze prezent — samochodowy radiomagnetofon umilający
jazdę na tych koszmarnie długich, nudnych (dla mnie) i monotonnych
przejazdach.
Postanowiłem jeszcze uzupełnić mój wyprawowy
analogowy sprzęt fotograficzny o aparat cyfrowy. Długo szukałem najlepszego
(na wyprawę) czyli profesjonalnego, mocnego i taniego aparatu. Dodatkowo
zasilanego akumulatorkami AA, z możliwością stosowania filtrów, ręcznym
zoomowaniem obiektywu itp. Żadnej plastikowej, torebkowej zabawki, ale puszki
lustrzanej z mocnym metalowym
korpusem, maksymalnie pyło- i bryzgoszczelnej, z dobrą optyką. Na dodatek sprzętu
taniego. W końcu rozwiązałem tę „kwadraturę koła" i stałem się
właścicielem Olympusa Camedia E 20. Jeszcze dokupiłem „bank zdjęć"
mieszczący ich tysiące, solidny zapas akumulatorków AA i dobre ładowarki 220 i 12 V.
Pozostały drobiazgi, jak przeróbka namiotu
(dopasowanie go do ciężkich, bo już zimowych, warunków wyprawy),
skompletowanie odpowiedniego sprzętu, czy załatwienie wiz mongolskich i „biczika" z ambasady. No i najważniejsze — określenie ambitnego celu wyprawy. Mając
tym razem możliwość spędzenia w Mongolii aż dwóch miesięcy, postanowiłem
podążyć w najodleglejsze partie gór Ułan Tajgi, by w tundrze szukać śladów
mongolskiego Yeti — ałmasa. Zweryfikować opowieści jurtowe (i prace
naukowe) o tym dziwnym, nieznanym stworzeniu, okrytym mrokiem tajemnicy. Starać się wyjaśnić dziwną przygodę, którą przeżyłem
tam kilka lat temu.
Człowiek śniegu
Azja Centralna jest
największą na świecie koncentracją terytoriów niedostępnych dla człowieka.
Wysokogórskie, odludne i dzikie tereny Afganistanu, Bhutanu, Chin, Indii,
Kazachstanu, Kirgistanu, Nepalu, Pakistanu, Uzbekistanu, Rosji i Mongolii są
domem wielu rzadkich zwierząt i
… yeti. Dane przemawiające na korzyść istnienia ałmasa — yeti, o małpiej, niedźwiedziej lub wręcz ludzkiej naturze, stanowią dzisiaj
materiał imponujący swoim bogactwem i różnorodnością. Na poparcie
przytaczane są takie dowody, jak legendy, zapiski w starych księgach, szczątki
przechowywany w świątyniach, olbrzymie zęby znalezione przez profesora
Koenigswalda, relacje ze spotkań i zdjęcia m.in. zrobione przez Erika Shiptona,
kierownika brytyjskiej wyprawy alpinistycznej w 1951r., czy ślady znalezione
przez słynnego himalaistę Hillarego. Liczne relacje naocznych świadków itp. Od czasu do czasu w Mongolii
pojawiają się nowe informacje o spotkaniach z ałmasem, czy znaleziskach szczątków i relacje naocznych świadków, którzy twierdzili, że spotkali dzikiego, czy
leśnego człowieka. Ma tam
różne nazwy w zależności od regionu występowania, np. — w tundrze i tajdze nad Jenisejem zwą go — „tung", gdzie indziej — „czuczunaa",
ponadto bywa zwany — „girkyczawylin", „uten-ehti-agen" itp. Autorzy
publikacji zwracają uwagę na fakt, że — w odległych od siebie regionach
Azji, niezależnie od miejscowej nazwy — stwór ten był i jest zawsze prawie
identycznie opisywany, pomimo że prostych ludzi którzy go widzieli oddzielały
znaczne odległości (brak możliwości przepływu informacji), dzieliły języki,
kultury i lata. Dlaczego — pomimo tych barier — tubylcy wszędzie podobnie
opisują dzikiego, śnieżnego, górskiego człowieka — pytają naukowcy? Nawet
podobne jego zachowanie, reakcje, charakter? Poważni naukowcy twierdzą, że świadczy
to pośrednio o tym, że ałmas istnieje. Niestety — dotychczas nikt nie udokumentował
naukowo lub wiarygodnie istnienia hominidów w Mongolii. W 1951 roku
alpinista Eric Shipton zrobił pierwsze wyraźne zdjęcie śladów stworzenia
ye-teh. Potem w 1956 roku poważny, argentyński profesor Orlando Rene Brave
poinformował prasę o spotkaniu w Himalajach yeti zwanego tam metohkanami. Wywołało
to burzliwą światową dyskusję naukowców dotyczącą pytania — czy żyją w wysokogórskich obszarach tego regionu jakieś nieznane dotąd nauce zwierzęta?
Wbrew pozorom nie jest to pytanie niedorzeczne — jak by się wydawać mogło -
ponieważ w okresie ostatniego stulecia, poszukiwania badaczy, rozpoczęte właśnie
na podstawie legend ludowych lub współczesnych doniesień, doprowadziły do
odkrycia w tym regionie wprawdzie nielicznych egzemplarzy, ale NOWYCH gatunków
zwierząt np. irbisa — pantery śnieżnej, zwierzęcia kin [złotorune ta-kin],
białego niedźwiedzia pei-hsiung i małpy wysokogórskiej Thinopitecusa. Życie
tych nowoodkrytych zwierząt jest ciągle tajemnicą, bowiem niewielu ludzi
widziało je w warunkach naturalnych. Ale — tym niemniej — fakty te bezspornie wykazały, że odludne obszary wysokogórskie
Azji Środkowej kryją w sobie liczne zakątki nietknięte stopą człowieka, w których żyją [lub mogą wciąż żyć] nieznane nauce zwierzęta. I uwaga! W każdym z powyższych przypadków informacje o istnieniu tych zwierząt
odnajdowali najpierw sinolodzy i historycy sztuki na bardzo starych naczyniach i obrazach, oraz w legendach. Mongolski ałmas
[yeti] od dawna wzbudza zainteresowanie światowych uczonych. Powstała
specjalna komisja Rosyjskiej Akademii Nauk do badania „śnieżnego człowieka".
Główna tezą jej pracy było
twierdzenie, że „śnieżny człowiek" jest reliktowym huminidem. Duże
zainteresowanie małpoludami mongolskim istnieje również w Stanach
Zjednoczonych. Również polscy naukowcy interesują się ałmasem, dokonując
nawet penetracji terenowych w Mongolii [ 1 ]. Ogromne, odludne
regiony Mongolii (powierzchnię połowy Europy zamieszkuje zaledwie nieco ponad
dwa miliony ludzi, z czego połowa zgromadzona jest w kilku miastach) nie były eksplorowane przez badaczy i wciąż
stanowią białą — naukową — plamę! Wysokogórska tundra, śniegi i lodowce, mrozy, mordercze wichury, straszne burze itp., oraz ogromne odległości
od zaplecza cywilizacyjnego (i brak akceptacji poszukiwań przez władze
mongolskie ) — utrudniają
eksplorację i nie pozwalają na zdecydowaną odpowiedź — czy w Mongolii żyją
ałmasy, będące endemicznym, nieznanym
gatunkiem zwierzęcia? Na to pytanie nie udało się odpowiedzieć nawet słynnemu
himalaiście Reinholdowi Messnerowi, który przez dwadzieścia osiem lat (30
wypraw) poszukiwał (również w Mongolii) dowodów na istnienie yeti.
Бусийн
Тайга (Mongolia
północna), sierpień 1998 r.
Doskonałe
przygotowanie, uczestnicy — profesjonaliści o wysokich kwalifikacjach, świetnie
dobrany sprzęt, broń, przewodnik — miejscowy myśliwy — Mongoł który „zęby
zjadł" polując w tajdze,
wszystko to gwarantowało bezpieczny przebieg tamtej wyprawy. I rzeczywiście — obyło się bez przykrych niespodzianek, poważniejszych wypadków, chorób,
ale nie bez przygód. Na szczęście wszystkie zakończyły się szczęśliwie,
dzięki czemu mam dzisiaj co
wspominać...
Obóz rozbiliśmy w bezludnej, górskiej tajdze,
tam, gdzie strome stoki gór
dochodzą do samej rzeki, a ta przełomem, na wysokości ponad 2000 m n.p.m.,
przebija się do Sziszchidu — Jeniseju. O tym pięknym, zapomnianym jeziorku na
dnie krateru wulkanu, opowiedział mi kiedyś Erdene i pokazał mi je na mojej
starej żanżin sztab [wojskowej] mapie z 1942 r. Według mapy miało około 100 ha i nazywało się Oszig nuur, a jego lustro wody było na poziomie 1816 m. Mapa
jeszcze mówiła: „Mongoł szar dawaa 64 km", co zrozumiałem jako odległość
od umownej — gdzieś tam w górach — granicy z Syberią. Miejsce na obóz było
fatalne i z trudnością znalazłem maleńki skrawek równego terenu na
rozstawienie namiotów, za to konie miały wiele zielonej trawy. Dotarliśmy aż
tutaj by zobaczyć jezioro w którym zimują tajmienie.
Noc jest chłodna. Można
nawet powiedzieć, że jest zimno, bo temperatura spadła solidnie poniżej
zera. Dobrze, że profilaktycznie ubrałem ciepłe skarpetki i czapkę. Mam
wygodny śpiwór, poduszeczkę pod głową, jest mi ciepło, a jednak długo nie
mogę zasnąć — zbyt wiele wrażeń miałem dzisiaj w ciągu dnia. Zamiast się
męczyć postanawiam więc spisać myśli, które latają mi po głowie.
Wypraktykowałem
technikę pisania w nocy w namiocie — obracam się w śpiworze na brzuch, nad
głową wieszam latarkę i skrobię w notesie ołówkiem, bo długopis zamarza.
Dzisiaj jednak nie mogę zebrać myśli i przelewać ich na papier, bo blisko, w ciemnościach nocy, od stoku góry na przeciwległym brzegu rzeki, echo odbija głośne
ryki jakichś dzikich zwierząt. Wali
się tam coś z hukiem do wody. Wygląda na to, że w pobliżu rozgrywa się
jakiś zwierzęcy dramat. Może to poluje irbis — pantera śnieżna i napastowana ofiara uciekając skoczyła z wysokiego brzegu do rzeki? Może
rosomak? Przydałby mi się noktowizor.
Cienka ścianka namiotu jest iluzoryczną osłoną od świata zewnętrznego.
Pierwszy raz żałuję, że nie jestem myśliwym i, że nie mam pod ręką
broni. Odruchowo wyciągam ręką do góry i dotykam rękojeści wiszącego tam
noża.
Rezygnuję z pisania, bo przez te ryki myśli mi się nie układają.
Wreszcie morzy mnie sen. Gaszę latarkę. Zmarzłem, więc zagrzebuję się z głową
głęboko w śpiwór i zasypiam.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Prof. Dionizy Czubala — "Mongolskie i syberyjskie opowieści o człowieku śniegu „ Polska Sztuka Ludowa.
Konteksty" Nr 3-4, 1994r, s. 53-58. Bibliografia 33 pozycje « Turystyka i krajoznawstwo (Publikacja: 16-08-2005 Ostatnia zmiana: 11-02-2007)
Bolesław A. Uryn Doktor nauk przyrodniczych, jest pisarzem, niezależnym reporterem i fotografikiem. Propagator survivalu „z ludzką twarzą”, współpracuje z niemiecką JEROME Survival Akadamie. Z zamiłowania podróżnik i wędkarz, publikuje swoje teksty i zdjęcia w miesięcznikach geograficznych, turystycznych, wędkarskich, przyrodniczych, survivalowych i wojskowych. Autor licznych prac z zakresu rybactwa. Już od 10 lat jeździ do Mongolii i – w świecie jurt – jest nazywany „Boleebaatar”. Wydał książki: „Z wędką na aligatora” i „Survival z ludzką twarzą – Wyprawy do Mongolii północnej”. Prezentował w kraju i za granicą wystawy fotograficzne, pt. „Czerwone serce Australii”, „Czyngis-chan A.D.‘98”, „Shangri-La - Mongolia sercem malowana” i „Otwarcie”. Jego cykle ilustrowanych artykułów Wyprawy... i Survival... publikowane na łamach prasy, od lat cieszą się dużym zainteresowaniem czytelników. Mieszka w Olsztynie. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 5 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Czyngis-chan powrócił... | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4318 |
|