|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo
W poszukiwaniu mongolskiego ałmasa [5] Autor tekstu: Bolesław A. Uryn
Robię jak radzi. Przez całe dni penetruję okolicę
po obu stronach rzeki. Niestety, bez rezultatu. Widziałem tylko lisa oraz znalazłem ślady niedźwiedzia, sarny i wilków. Kości jakiegoś martwego
zwierzęcia kopytnego i to wszystko. No i — przy okazji — złapałem masę
ryb. Obżeramy się lenokami. Aż pewnego dnia...
Czaszka
ałmasa Wędrując
po skalnym rumowisku nagle poczułem wstrętny zapach. Od razu przypomniały mi
się wszystkie opowieści o smrodzie wydzielanym przez ałmasy i podniósł mi
się poziom adrenaliny. Smród unosił się gdzieś z góry. Musiałem zatem
zabawić się w alpinistę. Odłożyłem aparat i próbowałem wspinać się po
skałach do góry. Niestety, mało nie spadłem — w kaloszach nie dało rady.
Musiałem wrócić do obozu po inne obuwie, linę alpinistyczną, pas z karabinkiem, rękawiczki i asekuranta. Zostawić obszerną kurtkę, a ubrać
obcisłą kamizelkę. Jeszcze, profilaktycznie zabrałem latarkę i swojego
Walthera P99 (nóż). Niestety, będąc już przygotowany do wspinaczki doszedłem
do wniosku, że jest zbyt późno, zaraz zapadnie zmrok i eksplorację przełożyłem
na dzień następny.
Spałem źle, bo „szybko"...
Następnego dnia poszedłem z Mirkiem
na poszukiwania. On zabrał kamerę.
Kilkakrotnie ponawiałem próby wspinaczkowe nim trafiłem na miejsce skąd
wydzielał się ten smród. W końcu odszukałem niewielką jaskinię usytuowaną
wysoko na zboczu skalnym, ale w niej znalazłem tylko obrzydliwe, rozkładające
się resztki jakiegoś kopytnego zwierzęcia. Fragmenty kończyn pokrytych gnijącą
skórą, żebra, kręgosłup. Kilka czystych kości zrzuciłem na dół by
pokazać je Erdene. Wróciliśmy do obozu.
Po oględzinach kości mój mongolski przyjaciel
stwierdził, że są to szczątki sarny, która — jakimś dziwnym sposobem -
trafiła do tej jaskini wysoko na zboczu góry i tam zdechła. Może płynęła z powodziową wodą, dumał? Albo, podniecił się, może porwał ja ałmas,
zabił i przyniósł do domu? Erdene poradził, abym jeszcze raz wdrapał się na
górę i dokładnie obejrzał jaskinię i jej okolice.
Szczegółowe oględziny jaskini nie były łatwe ani
przyjemne. Aby móc wczołgać się głębiej musiałem gnijące szczątki odsunąć
patykiem. Było ciasno i bałem się czy wydostanę się z powrotem. A co będzie
jak przysypie mnie piach lub przycisną kamienie?
W końcu wlazłem do środka. Zapaliłem latarkę i wyginając się jak wąż (oraz walcząc z odruchem wymiotnym) świeciłem po kątach. I wtedy TO zobaczyłem! Stare kości, bielejące w półmroku. Dwie czaszki.
Dziwne, wielkie. Na wpół zagrzebane w piachu. Jakby ludzkie! Z ziemi wystawały
jeszcze jakieś zęby.
Zrobiłem kilka zdjęć i stwierdziłem, że -
niestety — wypełniła mi się w aparacie karta pamięci. Po zastanowieniu
zwalczyłem w sobie chęć ruszenia kości, wyczołgałem się na zewnątrz i wywrzeszczałem na dół informacje o znalezisku. Zlazłem pospiesznie. Zakazałem
czegokolwiek ruszać (choć i tak mój tęższy i wyższy kolega nie przecisnął
by się do środka) i pobiegłem do
obozowiska po nową kartę pamięci, plecaczek i linę.
Krztusząc się adrenaliną i rozrzedzonym powietrzem
po pół godzinie byłem już z powrotem. Znowu wdrapałem się po pionowym ,
skalnym stoku do jaskini i dokończyłem fotografowanie znaleziska. Ubrałem
zabrane z apteczki cienkie, gumowe rękawiczki i ostrożnie wydobyłem z ziemi
obie czaszki i szczękę. Włożyłem je do plecaczka i spuściłem na dół do
kolegi. Jeszcze patykiem przeorałem całą jaskinię, szukając w piasku innych
kości. W końcu zszedłem na dół. Erdene obmył czaszki w rzece i obejrzał
je dokładnie. Z niecierpliwością czekałem na jego opinię.
Wreszcie, ponaglany wyksztusił — ta większa, z zębami to… nie znaju. Ta mniejsza jest na pewno ałmasa. Jaskinia była jego domem, gdzie chronił się,
przynosił upolowaną zdobycz. Pewnie stary ałmas tam zdechł, albo powodziowa
woda go utopiła...
Teraz sam dokonałem oględzin. Jedno znalezisko wyraźnie
wyglądało na dużą mózgoczaszkę ludzką, chociaż jej kształt był jakby
nieco inny. Brakowało niestety szczęk z zębami. Druga czaszka spełniała
moje (i np. Reinholda Messnera) wyobrażenie dzikiego ałmasa. Miała wysunięte
szczęki — jak u ludów pierwotnych i solidne kły wskazujące na drapieżnika.
Chyba niedźwiedzia.
Pieczołowicie chroniąc znaleziska, podnieceni i rozgorączkowani,
wróciliśmy do obozu. Dwoma aparatami obfotografowałem
kości ze wszystkich stron. Z lampą i bez lampy. Na wszelki przypadek. Potem
zapakowałem czaszki w ręczniki i zamknąłem do aluminiowych pojemników.
Znalezisko zabiorę do Polski — zadecydowałem, przeszmugluję (jeśli nie
dostanę zgody na wywóz) i przekażę antropologom do badań.
Długo myłem się w rzece, by pozbyć się trupiego
odoru zgnilizny.
Nagotowaliśmy kocioł herbaty i wyciągnęliśmy
flaszkę archi, schowaną właśnie na tę okazję. Piliśmy gorący caj z wódką. Paliliśmy ognisko i do późna
rozmawialiśmy o znalezisku i yeti. Rozmowę
kontynuowaliśmy jeszcze leżąc w namiotach, w śpiworach, bo wciąż
podniecony nie mogłem zasnąć (podobnie jak i koledzy). Erdene zamknął się w swoim namiocie i szamanił. Do późna słyszeliśmy jego monotonny śpiew.
Co za emocjonujący dzień! Coś takiego. Znalazłem czaszkę ałmasa!
Profanacja i kara Powoli zbliżał się kres naszej wędrówki i trzeba
było wracać do cywilizacji. Mając takie znalezisko już mogłem wracać „z
tarczą" i — szczerze mówiąc — nie mogłem doczekać się zaprezentowania
znaleziska fachowcom!
Ostatni biwak przed powrotem do cywilizacji wypadł
nam w miejscu, gdzie na odległym wierzchołku góry stał wielki i piękny
kurhan wotalny obo. Odpoczywaliśmy cały dzień piorąc i zmywając
wielotygodniowy bród z ciał. Erdene gdzieś pojechał. Wrócił dopiero
wieczorem i jakoś dziwnie zachowywał się. Był nieswój i mrukliwie odpowiadał
na moje żarty. Skarżył się na ból w piersiach i prosił o leki. Nie jadł i szybko poszedł spać. Znowu szamanił nocą w swoim namiocie...
Następnego dnia, przy pakowaniu zauważyłem, że
pojemnik z czaszkami jest lekki. Okazał się pusty i zrozumiałem co się stało.
To Erdene… Poszedłem do chłopaka, bez słów pokazując mu puste aluminiowe
pudło. Ten odwracając wzrok powiedział tylko — "Bolik, uuczłaaraj
(przepraszam), ty znajesz… i jeszcze dodał patrząc na mnie błagalnie
'...nikomu nie gawari ab etom!"
Zrozumiałem co się stało i dlaczego. — Erdene
zreflektował się, zabrał moje znalezisko — czaszki i na szczycie góry, na
tym obo, złożył ją bogom w ofierze. Oddał to, co było ich własnością, a nie moją. Bowiem, zgodnie z wierzeniami Mongołów (niezależnie czy tych
prostych ludzi z tajgi, tych miejskich, czy nawet naukowców z uniwersytetu) nie
wolno szukać, a tym bardziej zabierać szczątków ludzkich. Nie wolno
rozgrzebywać starych kurhanów, prowadzić prac archeologicznych, szukać grobu
Czyngis-chana itp., bowiem wszystko to może sprowadzić wielkie nieszczęścia. I dlatego Erdene — syn szamanki, zadecydował, że znalezisko powinno wrócić
do bogów ziemi i nieba, a nie zostać sprofanowane przez naukowców. Wystraszył
się o własny los, przeraził się tego, co się stało, czego się dopuściliśmy...
klątwy, kary bogów, które mogły spaść na nas i dlatego pozostawił kości
na świętym kurhanie. Między innymi leżącymi tam czaszkami — argali, wilków, niedźwiedzi, owcy z trzema rogami itp. Wystraszył się,
że znalezisko sprowadzi nieszczęście a może nawet śmierć na tych, którzy
je zabrali! Choroba już go dotknęła!
Taka jest Mongolia! Tacy są tam ludzie, ich obyczaje, wierzenia...
Do niedawna zwłok zmarłych nie grzebano w ziemi, a pozostawiano na
uroczyskach, na pastwę drapieżnego zwierza i ptactwa! Rozszarpywały je orłosępy i wilki! Dziś chowa się zmarłych daleko i wysoko w górach [ 4 ],
przykrywa kamieniami i… zapomina o tym miejscu.
Jeżdżę
do tego „zaginionego" świata od 10 lat i mam tę świadomość, że za każdym
razem cofam się w magiczny XIV wiek. I szanuję wierzenia miejscowych, ich
obyczaje i prawa. Zatem trudno, nie pojechałem zabrać z powrotem swojego
znaleziska. Pozostało tam, gdzie Mongoł zadecydował. Mnie pozostały przeżyte
emocje, satysfakcja ze znaleziska i zdjęcia, które Wam prezentuję.
A może Erdene miał rację?
Wielkie odkrycia? Niedowiarków i prześmiewców
informuję, że niejedno stworzenie wynurzyło się nagle z mroków legendy i okazało wprawdzie rzadko spotykaną, ale istotą z krwi i kości. Tak wyglądała
np. sensacyjna historia odkrycia w Mongolii (1879 r.) przez
podróżnika i odkrywcę, rotmistrza Przewalskiego, „dzikiego konia" [kirg. kertag,
mong. takhi]. Odkryto wówczas w Mongolii zupełnie nowy gatunek zwierzęcia!
Zwierzę to, żyjące na stepach mongolskich, nie było bowiem koniem, konioosłem
czy czymś podobnym, a jedynym, prawdziwym dzikim prakoniem! Darujmy sobie
drobne stworzenia [ 5 ], ale wiek XX obfitował w odkrycia dużych lub wręcz
ogromnych ssaków lądowych. Popatrzmy w kolejności na tylko niektóre, nowoodkryte gatunki. W 1901 roku, w dolinie Konga znaleziono małą „żyrafę" — okapi; w 1937 roku — tamże — ogromną świnię leśną, a na Półwyspie
Indochińskim gaura — byka wielkości
żubra! W Paragwaju „zmaterializowało się"
pekari znane wcześniej ze...
szczątków z epoki lodowcowej (sic!). W Brazylii (odkrycie z 1991 r.) znaleziono lwiatki — cudaczne złociste, złotogłowe, czarne
lub czarnolice małpki o wyglądzie miniaturowego lwa. Odkryciem
ostatnich lat są małe jelonki mundżaki z Indochin, oraz ogromna
(przekraczająca 120 kg) antylopa sao-la z
Wietnamu. Literatura opisuje także odkrycie małpy — „śnieżnego upiora"
[Rhinopithecus roxellanae] — żyjącej
na pograniczu Tybetu i Chin [oraz prawdopodobnie Nepalu, Sikiangu i mongolskiego
Ałtaju], na wysokościach ponad 3000 m, w warunkach gdzie przez osiem miesięcy
panuje mróz i śnieg! Ta przedziwna małpa — „demon", znana była już od
czterech tysięcy lat (sic!), ale
wyłącznie z… legend i malunków na starej, chińskiej porcelanie (podobnie
jak yeti czy ałmas). I w końcu stało się — legenda zmaterializowała się.
Udowodniono, że naprawdę żyje dziwne zwierzę o niebieskawo zielonym obliczu,
żółto płomiennym tułowiu, rdzawych włosach na głowie i perkatym, zadartym
nosie. Czy spotkanie takiego na pół wyprostowanego włochatego potwora o ludzkiej twarzy, wysoko w górach, w krainie tundry i lodowców, nie może być
interpretowane jako spotkanie ałmasa?
1 2 3 4 5 6 Dalej..
Przypisy: [ 5 ] Na przełomie wieków odkryto około 500 nowych gatunków małych ssaków. « Turystyka i krajoznawstwo (Publikacja: 16-08-2005 Ostatnia zmiana: 11-02-2007)
Bolesław A. Uryn Doktor nauk przyrodniczych, jest pisarzem, niezależnym reporterem i fotografikiem. Propagator survivalu „z ludzką twarzą”, współpracuje z niemiecką JEROME Survival Akadamie. Z zamiłowania podróżnik i wędkarz, publikuje swoje teksty i zdjęcia w miesięcznikach geograficznych, turystycznych, wędkarskich, przyrodniczych, survivalowych i wojskowych. Autor licznych prac z zakresu rybactwa. Już od 10 lat jeździ do Mongolii i – w świecie jurt – jest nazywany „Boleebaatar”. Wydał książki: „Z wędką na aligatora” i „Survival z ludzką twarzą – Wyprawy do Mongolii północnej”. Prezentował w kraju i za granicą wystawy fotograficzne, pt. „Czerwone serce Australii”, „Czyngis-chan A.D.‘98”, „Shangri-La - Mongolia sercem malowana” i „Otwarcie”. Jego cykle ilustrowanych artykułów Wyprawy... i Survival... publikowane na łamach prasy, od lat cieszą się dużym zainteresowaniem czytelników. Mieszka w Olsztynie. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 5 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Czyngis-chan powrócił... | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4318 |
|