|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd O człowieku, nauce, religii i etyce. Rozmowa z profesorem Zdzisławem Cackowskim [3] Autor tekstu: Z. Cackowski, Jerzy Ładyka, Zdzisław Słowik
A jakie ma Pan w RP polityczne samopoczucie?
Mam samopoczucie
postkomucha, bo takie
samopoczucie
narzuca mi panująca ideologia i propaganda, w której intencji określenie
„postkomuch"
jest piętnem, którego jednak nie musi się
nosić jako
czerwonej łaty na rękawie czy na
plecach. Jest to
pewien ciężar, którego jednak nie traktuję jako wyłącznie ciężaru. Poza ciężarem
jest w nim też coś
wartościowego, coś pozytywnego, co
konstytuuje
moją osobowość. W tym
samopoczuciu zawarty fest
stosunek do PRL, a w nim dwa
elementy: doceniam
wielkie dokonania PRL, w tym uczłowieczenie chłopstwa, a w takim określeniu zawarta
jest nie tylko syntetyczna pochwala PRL, ale
także wielkie oskarżenie czasów przedwojennych. Świadom jestem także wad,
przewin, a nawet zbrodni (w okresie stalinowskim) epoki PRL. Do udziału w zbrodniach się nie poczuwam, ale poczucie dyskomfortu z różnych powodów mam:
bytem politycznie aktywny w tamtym czasie, więc i odpowiedzialny
moralnie się czuję. Nie przed każdym jednak gotów jestem się
spowiadać. Owszem, są tacy, których postępowanie wzbudza we mnie
wyrzuty sumienia, ale są i tacy, których gotowość oskarżania, sądzenia i osądzania
nie wzbudza we mnie skruchy, ale bojowość.
Gdy w roku 1980 ktoś ode mnie
starszy i bardziej niż ja dla PRL zasłużony
oraz PRL-em obciążony stał się bardzo aktywnym działaczem "S", to mu powiedziałem, że nam nie wypada,
że my powinniśmy być po właściwej nam stronie, i po tej stronie ślepiami
świecić (za co należy), ale i bronić
tego, co obrony godne. W każdym razie,
czerpiąc z mojego życiorysu PRL-owskiego zarówno satysfakcję (społeczno-polityczną i osobistą), jak też doznając
pewnych przykrości (bo pewne, że bez
win nie jestem, choć nie przekraczają one — moim zdaniem — zwykłej
ludzkiej miary), za wielką sumaryczną satysfakcję jest mi to, że nie
muszę siebie zdradzać, wyrzekać się
siebie. Jest w tym zdaniu także pewna
pochwała obecnej rzeczywistości, która jednak
takich jak ja nie zmusza brutalnie do zapierania się siebie.
Ona tylko do tego — niekiedy dość mocno -
skłania, czemu słabi ulegają, a czego konsekwencją jest wielki obszar fałszu i zakłamania, czyli wielka demoralizacja.
Więc: mocno skłania, ale nie zmusza.
Czym jest współczesny humanizm? Czy nie
szyldem przykrywającym okrutne praktyki, godzące w godność człowieka, w jego wolność, łamiące
sumienia?
Żadna postać humanizmu, tak dawniej jak i dzisiaj, nie była i nie jest w stanie nadużyć. Z wyjątkiem jakichś sytuacji absolutnego zwyrodnienia
wszystkie
złe rzeczy, które się dokonały czy dokonują w świecie, dokonywały się i dokonują
pod dobrymi sztandarami. Owe sztandary (Bóg, Naród, Ojczyzna, Człowiek, Ludzkość...) rzadko były
cynicznie wykorzystywane dla ukrywania złych intencji. One były i są przeważnie wykorzystywane w dobrych
intencjach.
Rzecz zatem nie w tym, że owe sztandary (dobre
humanistyczne hasła) są w złych
intencjach używane, ale w tym — że w
dobrych intencjach są nadużywane! Powtarzam
to, co już wcześniej raz powiedziałem: lwia cześć zła tego
świata ma swoje korzenie w dobru, w nadużyciu dobra, w gwałtownej i za wszelką cenę realizowanym dobru. Zatem
przyświecając i przewodząc dobrym
działaniom różnego
rodzaju humanistyczne hasła (począwszy zwłaszcza
od triady Rewolucji Francuskiej — wolność,
równość, braterstwo!) służą człowiekowi,
ale też uczestniczą w motywowaniu nadużyć. Trzeba więc wychowywać
ludzi — siebie i innych — w czujności
opartej o tę właśnie wiedzę, że każde dobro może być i bywa
nadużywane. Tak też jest z każdym
dobrym humanistycznym hasłem! Pewne moje obserwacje jednakże potwierdzają w jakiejś mierze sugestię Pańskiego pytania.
Widzę oto nader często, że wiele idei, wartości oraz
norm/haseł, powszechnie za humanistyczne uważanych, głoszone jest jakby
obok całkiem przeciwnej im praktyce życiowej: miłość bliźniego i
wilcza praktyka; równość
szans i dyskryminacja najbiedniejszych w rozwoju duchowym już od
najwcześniejszego dzieciństwa; sprawiedliwość
i bezwzględna nadrzędność racji pieniądza; nie gaście ducha! i
sztampa indoktrynacyjna. To jest bolesne i demoralizujące, właśnie ta
sytuacja, w której humanistyczny frazes idzie sobie beztrosko w parze z brutalną praktyką. Czyli niebezpieczeństwo
każdego humanizmu — zawsze i wszędzie — jest wielorakie: cyniczne używanie go dla zamaskowania przeciwnych
humanizmowi celów (zdarza się, choć
ja to w swojej wypowiedzi raczej zbagatelizowałem);
realizowanie wybranych wartości humanistycznych
bezwzględne i za wszelką cenę, z czego
wyrastają okropne barbarzyństwa; tolerowanie głoszonych humanistycznych
haseł i pełna wobec nich obojętność przeciwnej wobec nich praktyki.
Dla
ilustracji tej ostatniej praktyki chcę przywołać moją ostatnią
lekturę Fryderyka Nietzschego. Czując się ateistą uważam, że
moje odczucia aksjologiczne są chrześcijańskie. Z tego powodu z uczuciem przykrości i moralnego buntu (które wzmaga siła nietzscheańskiej logiki) czytam takie
oto słowa:
"Co
jest dobre? — Wszystko, co uczucie mocy, wolę
mocy, moc samą w człowieku podnosi.
Co jest złe? — Wszystko, co z słabości pochodzi.
Co
jest szczęściem? — Uczucie, że moc rośnie, że przezwycięża się opór.
Nie zadowolenie, jeno więcej mocy; nie pokój w ogóle, jeno wojna;
nie cnota, jeno
dzielność (cnota w stylu Odrodzenia, virti, cnota bez moralizny).
Słabi i nieudani niech sczezną: pierwsza zasada naszej
miłości do ludzi, i pomóc należy im jeszcze do tego.
Co
jest szkodliwsze niż jakikolwiek występek? — Litość czynna dla wszystkiego,
co nieudane i słabe — chrześcijaństwo..." [ 1 ].
Buntuję
się więc w głębi serca przeciwko tym bluźnierstwom, następnie słucham i czytam, czytam i słucham o wartościach chrześcijańskich, a dalej czytam o tym jak ci sami, co Wartości Chrześcijańskie głoszą, podnoszą spokojnie ceny leków
najbardziej — już nie dla zdrowia, ale dla samego życia — ludziom
potrzebnych. Idą więc sobie obok siebie, albo wręcz lawiną
spływają chrześcijańskie słowa-frezesy wraz z nietzscheańską praktyką.
-
Przybywa wiedzy, ale nie ubywa, a nawet wręcz odwrotnie,
irracjonalizmu. Jak to wytłumaczyć: czy to paradoks, czy prawidłowość?
Myślę, że to jest paradoks prawidłowy. Rzecz w tym, że zarówno świat ludzkiego działania praktycznego, jak i świat ludzkiej wiedzy i ludzkiego myślenia
jest w ruchu, nie jest statyczny, ale dynamiczny. Przy tym na nowe obszary jednego i drugiego z tych światów (są to w istocie nie dwa światy, ale dwie
strony tego samego świata) wkraczamy zawsze z pewnym — praktycznym i umysłowym — wyposażeniem wcześniejszym, wyposażeniem
jako tako sprawdzonym w świecie wcześniejszym
naszego życia i myślenia. Porządkująca skuteczność
narzędzi oraz sposobów działania i myślenia, wyniesiona z wcześniejszych obszarów naszego życia, w obszarach nowych jest zawsze ograniczona. Część — mniejsza lub
większa — nowej rzeczywistości nie poddaje
się porządkowaniu przy pomocy narzędzi wcześniej w tej
roli sprawdzonych. Inaczej: część tej nowej rzeczywistości jest dla tych/danych narzędzi działania i myślenia chaosem, „irracjonalnością".
Powtarzam: jest to chaos/irracjonalność
dla narzędzi działania i myślenia z poprzedniego (uboższego) świata.
Niebawem — tak to zwykle się dzieje — owe narzędzia
działania i myślenia zostaną
zmodyfikowane i — w jakiejś przynajmniej mierze — poradzą sobie z tym
chaosem, ale w toku przezwyciężania
tego chaosu,
będą odkrywane nowe obszary świata, które...
Muszę zacząć od przyznania się do ogromu
mojego nierozumienia w tej sprawie, choć na temat
źródeł ludzkiej wiary religijnej mam jasne i dość stanowcze
przekonania. Sądzę mianowicie, że źródłem
ludzkiej wiary w istnienie MOCY NADPRZYRODZONYCH JEST ICH FAKTYCZNE ISTNIENIE. Z
tym, że
mocami nadprzyrodzonymi nazywam
wszystkie te
realne siły świata, w którym żyjemy, które na nas
dotkliwie wpływają (raz
dobrze — „łaskawie", ale
nader często — dokuczliwie, „karzące"), a my nad
nimi władzy i kontroli nie mamy. Taki
jest realny
sens sił nadprzyrodzonych, które w naszym świecie
były, są i pewnie zawsze będą, budząc lęki i nadzieje; im większe lęki tym większa i nadzieje. To jest
to podstawowe źródło „świadomości religijnej", a raczej nie świadomości, lecz uczucia religijnego. Ale
to przecież nie wszystko. Uczucie religijne
realizuje się w „więzi kościelnej", w więzi wyznaniowej, to znaczy we wspólnocie, która uczucie wiary
porządkuje, uspokajając religiotwórcze ludzkie
lęki, rozbudowując i uprawdopodobniając nadzieje
wbrew realnym i różnorakim zagrożeniom tego świata. „Więź kościelna" wchłania też kulturę obyczajową a wraz z nią troskę i ochronę tradycji coraz bardziej
zagrożonej przez wręcz przymusowy pęd ku nowoczesności.
Kiedyś ważnym czynnikiem „więzi kościelnej" była władza
kościelna — lokalna i ponadlokalna, także władza polityczna. Obecnie w wielu krajach ona uległa osłabieniu, ale w Polsce przeżywa okres wzmożonej
ofensywy. Między źródłami religijności a rzeczywistością
wielowarstwową religijności
zinstytucjonalizowanej
jest duży dystans. Mnie się wydaje,
że rozumiem
ważny czynnik religiogenny, ale
jestem świadom ogromu mojej niewiedzy w sprawach realiów — obyczajowych, kulturowych, socjologicznych — rzeczywistego funkcjonowania nie tyle „świadomości religijnej"
czy religijnych uczuć, ile więzi kościelnej. Zatem w tych sprawach
niech już inni się wypowiadają, chyba najbardziej kompetentni są tu
sojologowie
religii, chociaż przyznam się do wątpliwości, czy dzisiaj socjologowie u nas mogą sądzić w sposób nieskrępowany,
obiektywny.
-
W chrześcijaństwie złem jest to, co narusza
prawa i nakazy Boga, czego konsekwencją jest kara — cierpienie i śmierć w końcu. Jak problem zła
wygląda w perspektywie filozofii niekonfesyjnej.
Co na temat cierpienia i zła w ogóle myśli autor
książki Ból,
lęk, cierpienie?
Najpierw kilka słów o relacji: prawa i nakazy
(wola) Boga — dobro. Czy dobrem jest wszystko to,
czego chce Bóg, czy też przeciwnie — Bóg chce/może
chcieć tylko tego, co jest dobre. Znane to od czasów
Sokratesa pytanie: „SOKRATES: Zaraz, kochanku, będziemy to lepiej wiedzieli. Pomyśl nad
czymś takim: czy
bogowie lubią to, co zbożne, dlatego, że ono
jest zbożne, czy też ono jest dlatego zbożne,
że bogowie je lubią?" [ 2 ]. Nauczanie katolickie przyjmuje nadrzędność dobra
(„zbożności") nad wolą Boską, wierząc, że Bóg nie
może chcieć zła, a jeżeli nawet zsyła na człowieka
cierpienie, to dzieje się to z intencją perspektywicznego dobra. Marcin Luter — przeciwnie — bronił wolności Boga: Bóg wedle niego może chcieć wszystkie
go, zatem wola Boska jest ponad dobrem, to
ona dyktuje to, co jest dobre („zbożne").
Ale kto zna prawa i nakazy Boskie, kto może wedle
tych praw (nakazów i zakazów) sadzić? Kto może sądzić ludzkie
czyny wedle kryteriów absolutnych i w absolutnie nieomylny sposób?! Prawo takiego sądzenia i osądzania może sobie przypisywać tylko
tyrański uzurpator. Pozwolę tu sobie przytoczyć publikowane już kilka lat temu dwa nowe przykazania:
1 2 3 4 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Antychryst,
przełożył Leopold Starf, Warszawa MCMVII, s. 6. [ 2 ] Platon: Eutyfron, tłum. Władysław
Witwicki, Warszawa 1995, s. 29. « Światopogląd (Publikacja: 21-12-2006 Ostatnia zmiana: 25-02-2011)
Zdzisław Słowik Politolog specjalizujący się w polityce wyznaniowej. Redaktor naczelny czasopisma "Res Humana", wiceprezes Rady Krajowej Towarzystwa Kultury Świeckiej. Doktorat: "Dialog jako jeden czynników współdziałania socjalistycznego państwa i Kościoła rzymskokatolickiego (na przykładzie PRL)" (UŚl, 2001) Liczba tekstów na portalu: 7 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Wielkość i dramat Donbasu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5165 |
|