|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Skarb stepowego barona [3] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
Jest też wysoce prawdopodobnym że wraz z porucznikiem Giżyckim, brał udział w ukryciu ungernowskiego „skarbu", „kasy" czy „depozytu". Obojętne jak by się w
końcu nie nazwało tej góry złota, srebra, papierów wartościowych i drogocennych przedmiotów wywiezionych z Urgi na wieść o zbliżaniu się czerwonych. Miały
wartość wg obecnych szacunków około 2 miliardów dolarów amerykańskich. Bawiąc w gronie warszawskich przyjaciół Ossendowski miał rzekomo pewnego razu
stwierdzić, że zna miejsce, gdzie "diamenty ważone na funty czekają na niego ukryte u źródeł Amuru". Innym razem pół żartem, rzucił uwagę, że na 104 stronie
jego książki Puszcze polskie jest fotografia miejsca, gdzie "prawdziwe klejnoty ważone na funty czekają na właściciela". Zdjęcie zupełnie nie wiążące się
z treścią rozdziału, podpisane „Na szlaku wielkiej wojny" zrobił, jak mówił, gdzieś u źródeł Amuru. Zaskakujące zwierzenia dotarły do wiadomości publicznej
już po jego śmierci. Baron na pewno nie powierzył mu całego „skarbu" chociażby ze względu na trudności przetransportowania go do o Harbina. W Bardze
rządził wówczas jego osobisty wróg generał Czung Ku-wu.
Ossendowski mógł jednak otrzymać parę kilogramów drogich kamieni, które zmieściłyby się do skórzanego woreczka, możliwego do ukrycia w kieszeni podbitej
futrem szuby. Takiej w jakiej go widzimy na zdjęciu z tego okresu. W sytuacji zagrożenia życia samotny jeździec zatrzymawszy się na chwilę może ukryć
woreczki w usypanym z głazów kopczyku owoo. Pozostaje tylko odnaleźć w przyszłości to samo miejsce. Baron spodziewając się bliskiego końca, a ten nawet nie
słuchając wróżb lamów przewidzieć nie było trudno, korzystał z okazji, aby przez godne zaufania osoby przekazywać w bezpieczne miejsca choćby drobne części
nagromadzonych skarbów. Mogły to być ałmazy, nieoszlifowane diamenty.
Istnieje jeszcze inne źródło informacji o stepowym skarbie. Jest nim książka „Polacy na Dalekim Wschodzie" autorstwa inżyniera Kazimierza Grochowskiego,
amatora archeologa i etnografa wykładowcy polskiego gimnazjum w Harbinie. Na jej okładce zgodnie koegzystują papierowe tygrysy, żelazny smok i orzeł z
koroną. W tytule krzaczki chińskich hieroglifów. Inżynier wracając do kraju przywiózł wiele skrzyń eksponatów, złoty posąg jakiejś bogini oraz kilkanaście
tysięcy stron różnych raportów z podróży i badań naukowych. Złożył ją w Bibliotece Narodowej. O pobycie Ossendowskiego w Harbinie nie znalazłem w nich
wzmianki. Są natomiast informacje na temat zagadkowego wydarzenia, które przez wiele lat pasjonowało mieszkańców Dalekiego Wschodu. Po zajęciu Urgi przez
czerwonych nie odnaleziono kasy Azjatyckiej Konnej Dywizji choć podejmowano wiele prób odnalezienia skarbu. Wielu szarlatanów, awanturników i oficerów
byłej armii ungernowskiej obiecywało za bardzo umiarkowane wynagrodzenie wskazać, gdzie został ukryty. Bezskutecznie. Grochowski odnotował:
Kiedy ten
śmiały i rycerski wojownik zobaczył, że rosyjscy oficerowie i żołnierze na każdym kroku go zdradzają i że jego ekspedycja mongolska musi zakończyć się
klęską, zaczął obmyślać środki ratunku. Zdaje się, że miał zamiar przedostać się do Chin Środkowych, a później przez Japonię jechać do Europy, by tutaj
wstąpić do armii swego rodaka barona Wrangla. Pierwszym krokiem, jaki przedsięwziął, było odesłanie kasy polowej z terenu wojennego do miejsc bezpiecznych
na wschodzie. Wykonał to w tajemnicy przed swoimi własnymi Rosjanami, którym nigdy nie ufał. Do przewiezienia kasy przeznaczył oddział 16 zaufanych
Mongołów i Tatarów. Złoto zapakowane w 24 skrzyniach, każdej ważącej po 4 pudy, załadowane było na arby, to jest mongolskie dwu-kołki. W każdej skrzyni
znajdowało się po 3,5 puda monet złotych netto. Oddział zaopatrzony obficie w konie rezerwowe wyruszył z obozu barona i szybkimi marszami dążył na wschód,
ażeby możliwie jak najprędzej dotrzeć do Hajłaru, skąd skrzynie ze złotem miały być wysłane koleją do Harbina i dalej za granicę. Po kilku dniach marszu
ekspedycja natrafiła na kilkakrotnie liczniejszy oddział czerwonych. Zawiązała się strzelanina. Wierni żołnierze zrozumieli, że cała nadzieja wypełnienia
polecenia barona zawisła jest tylko od szybkości ich koni. Parokrotnie dobijali rannych w potyczkach. W odległości mniej więcej 160 km na południe od
Hajłaru, po naradzie, postanowili złoto zakopać. W lekko falistej okolicy, pokrytej rzadko krzakami, znaleziono małe zagłębienie, w którym złożono 24
skrzynie i obity cynową blachą kufer barona.
Po opanowaniu Urgi gęsto słał się trup oficerów Azjatyckiej Konnej Dywizji, którzy chcieli sobie jakoś zapewnić przyszłość. Jednego z adiutantów barona
rozstrzelano razem z żoną za „pożyczenie" na sfałszowany kwit 15.000 carskich rubli w złocie. Suma niemała. Pułkownik Laurionow ukrył część znalezionych
wówczas zapasów złota, co go kosztowało głowę. Chorąży, Archipow, który razem z Giżyckim i 3 innymi przedostał się do Mongolii z Urianchaju i z czasem
mianowany został nawet esaułem oraz zastępcą dowódcy pułku, został zgładzony za schowanie „srebra pud i 45 funtów złota". Pudy złota, srebra. Funty drogich
kamieni. Mongolia nie była zamożnym krajem. Klasztory posiadały znaczne bogactwa, ale tych baron nie grabił. Nie mógł sobie podcinać przecież gałęzi, na
której siedział, bo lamajska hierarchia kościelna popierała go najbardziej. Obiegowym środkiem płatniczym wśród nomadów od wieków były cegiełki herbaty o
wymiarach 40x20x3 cm, kosztujące 0,8-1,5 ta-jüana chińskiego, tj. od 5 do 10 przedwojennych polskich złotych. Skąd więc drogie kamienie, złoto? Mongołowie
owszem lubowali się, ale tylko w koralu i perłach, zdobiąc obficie nimi odzież i włosy zamężnych niewiast, ale diamenty? Zapominamy o czasach w jakich
rozgrywały się wypadki. Czesi zagrabili część złota carskiej Rosji, znacznie przewyższającą wartość kontrybucji zapłaconej przez Francję Prusom. W 1870
roku Bismarck wybudował za te pieniądze zagłębie przemysłowe, a nasi południowi sąsiedzi… Zbrojowkę Brno. Czeskie eszelony z Irkucka ciągnęły również
koleją mandżurską, czyli tym ramieniem transsyberyjskiej magistrali, którą wybudowano za czasów ministra Wittego dzięki milionowej łapówce jaką dostał
jakiś chiński mandaryn
Gdy Azjatycka Konna Dywizja pomaszerowała na północ w kierunku granic Republiki Dalekiego Wschodu saperzy mieli wysadzić w powietrze mosty i tunele
przebiegającej w pobliżu jeziora Bajkał kolei transsyberyjskiej, aby ułatwić rozprawę z rewolucją na wschodzie Syberii. Giżycki do którego dotarłem na
krótko przed jego śmiercią i po którym odziedziczyłem kilkadziesiąt książek z dedykacjami luminarzy naszej nie tylko podróżniczej literatury poczynając od
Włodzimierza Żukrowskiego zachował fotografię pewnego dokumentu. Był to prawie kwadratowy karteluszek w lewym górnym rogu opatrzony nadrukiem: Naczelnik
Azjatyckiej Konnej Dywizji. Data, numer, U dołu: Generał-Lejtnant. Okrągła pieczęć i podpis barona Romana von Ungern-Sternberga.
ZAŚWIADCZENIE
Okaziciel niniejszego podporucznik Giżycki jest odkomenderowany do Wan-churee w sprawach służbowych. Wszystkich zobowiązuję do okazania pełnej pomocy
podporucznikowi Giżyckiemu celem szybkiego wykonania nałożonego nań obowiązku.
To było znacznie więcej niż „dzara" wystawiona Ossendowskiemu. Wszyscy wiedzieli z kim mają do czynienia. Jakim cudem dokument ocalał, mimo że jego
posiadaczowi parokrotnie przepadało wszystko i do Mandżurii dotarł prawie na bosaka mając przy sobie tylko rewolwer, jest zagadką. W najtrudniejszych
momentach musiał ten świstek papieru mieć przy sobie i pieczołowicie go chronić. W czasie przeprawy przez Selengę pod obstrzałem czerwonych, poszedł na dno
skarbiec dywizji, zdołano uratować jedynie cześć złota, srebra i biżuterii. „Zatonęło 100 skórek sobolich, 50 wyder, 5000 gronostai i przeszło 10000
wiewiórek oraz '75 pudów prochu, 4 ½ puda cyjanku potasu, znaczna ilość dynamitu, wszystkie narzędzia chirurgiczne, opatrunki, kilkanaście pudów opium i
wiele innych rzeczy".
Giżycki mało nie utonął, stracił znaczny majątek, złoty posążek Buddy, cenne klisze, fotografie i dzienniki, papiery osobiste, stare książki pergaminowe
zabrane z klasztoru itd. Bagaż znajdował się w jukach wierzchowców. Przeprawa miała miejsce w drugiej połowie sierpnia 1921 roku. Od 22 sierpnia baron był
w rękach kozaków Rokossowskiego. Rozkaz wyjazdu do Wan-churee wydany był co najmniej miesiąc wcześniej. Kartka papieru ocalała, a złoty posążek Buddy
diabli wzięli. A może przedstawiała znacznie większą wartość niż cały ładunek końskich juków. Wtedy wszystko staje się jasne.
Przeor klasztoru Wan-churee musiał respektować polecenia barona nawet po niepotwierdzonej wieści o jego uwięzieniu. Zastanówmy się. Skarb dywizji ginie w
nurtach rzeki, ale czy cały? W tak gorących i niepewnych czasach kto wozi ze sobą całą zdobycz i to wyruszając na wojenną wyprawę? Zatonąć mogła
rzeczywiście podróżna kasa i zrabowane na tej właśnie wyprawie łupy — skórki soboli, gronostaj, wyder, zdarta z kobiet biżuteria. Ale główny depozyt gdzieś
musiał przedtem być ukryty. Na trasie przemarszu dywizji w rejonie wzgórz Nojon-uuł znajdowały się nieczynne kopalnie złota. Wzgórza znajdują się w
odległości niespełna 180 kilometrów od Wan-churee. Tam prawdopodobnie złożono, jeśli nie w samym klasztorze, właściwy skarb. Będąc człowiekiem honoru
porucznik nie splamił sobie rąk baronowskim złotem. NKWD nie bawiło się w żadne subtelności. Oficerów czekało tylko jedno.
Listy, jakie otrzymywała przed laty redakcja wychodzącego w Ułan Bator dziennika „Ułaan Od" po ukazaniu się tam przedrukowanej z „Życia Warszawy" mojej
opowieści o Ungernie, miały być niestety dowodem jakiego rodzaju pamięć baron pozostawił po sobie. Okazuje się, że jest inaczej. Pójdźmy inną drogą niż
wszyscy dotychczasowi poszukiwacze skarbów. Rzucali posady kierowców taksówek, kelnerów, zamiataczy ulic, bo takie zwykle zawody przypadały w udziale byłym
białogwardzistom w Paryżu, Harbinie lub Szanghaju — i ruszali w step. Tam ginęli, z pragnienia lub od kul mongolskiej straży granicznej. O ile wcześniej
nie powędrowali do japońskiego, chińskiego czy mandżurskiego więzienia. Potem była wojna. Hiroszima. Długi Marsz i „Rewolucja Kulturalna".
Po dłuższych poszukiwaniach odnajduję w stolicy Finlandii architekta Ericha von Ungern-Sternberga, rodzonego bratanka mongolskiego „chana". Z jego stryjem
korespondowała przed wojną baronowa Annelise von Harpe, jego ciotka Ericha. Była najprawdziwszą siostrą Krwawego Barona. Do ostatka wytrwała na posterunku
strzegąc rodowej posiadłości w Estonii. Na wieść o zbliżającej się ofensywie Armii Czerwonej, spakowała manatki i uciekła na Zachód. Utrzymywała listowną
łączność z resztą rozproszonej po całym świecie od Jugosławii do Kanady familii. W Poznaniu znaleźli się skoligaceni z nimi von Essenowie. „Genealogisches
Handbuch" wymienia też Romana Eugeniusza Aleksandra, który zaginął w tym mieście w lutym 1945 roku. Dwa miesiące później baronowa pojawiła się w Naumburg
am Bober, gdzie zamieszkała u byłej służącej, Elise Kuske, przy ul. Samtrig 60. Taki adres nosiła ostatnia kartka, jaka przysłała do Helsinek. Tam
pozostawiła najprawdopodobniej 5 portretów przodków. Co się z nimi stało, nie wiadomo. Elise Kuske po wojnie wyjechała do Niemiec. Naumburg am Bober to
znane jeszcze w czasach pierwszych Piastów „Nove Castro" i gród kasztelański na Ziemi Lubuskiej. Obecnie nosi nazwę Nowogród Bobrzański. Wątpliwe, aby
poszukującym wiosną 1970 roku portretów bliżej nieznanym turystom przejeżdżającym przez tę miejscowość samochodami z rejestracją zachodnioniemiecką
chodziło tylko o odnalezienie dzieł sztuki. Może komuś zależało na odzyskaniu pamiątek rodzinnych? Razem z portretami Annelise von Harpe zaginęły rożne
dokumenty. Nie można wykluczyć, że był wśród nich również testament Krwawego Barona.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Historia (Publikacja: 06-01-2014 Ostatnia zmiana: 07-01-2014)
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9534 |
|