Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.187.173 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 308 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
Agnieszka Zakrzewicz - Papież i kobieta
Mariusz Agnosiewicz - Heretyckie dziedzictwo Europy

Złota myśl Racjonalisty:
Formalny imperatyw katolickiej doktryny prawa naturalnego jest pustą formułą, z której nic nie wynika.
 Kultura » Historia

Skarb stepowego barona [3]
Autor tekstu:

Jest też wysoce prawdopodobnym że wraz z porucznikiem Giżyckim, brał udział w ukryciu ungernowskiego „skarbu", „kasy" czy „depozytu". Obojętne jak by się w końcu nie nazwało tej góry złota, srebra, papierów wartościowych i drogocennych przedmiotów wywiezionych z Urgi na wieść o zbliżaniu się czerwonych. Miały wartość wg obecnych szacunków około 2 miliardów dolarów amerykańskich. Bawiąc w gronie warszawskich przyjaciół Ossendowski miał rzekomo pewnego razu stwierdzić, że zna miejsce, gdzie "diamenty ważone na funty czekają na niego ukryte u źródeł Amuru". Innym razem pół żartem, rzucił uwagę, że na 104 stronie jego książki Puszcze polskie jest fotografia miejsca, gdzie "prawdziwe klejnoty ważone na funty czekają na właściciela". Zdjęcie zupełnie nie wiążące się z treścią rozdziału, podpisane „Na szlaku wielkiej wojny" zrobił, jak mówił, gdzieś u źródeł Amuru. Zaskakujące zwierzenia dotarły do wiadomości publicznej już po jego śmierci. Baron na pewno nie powierzył mu całego „skarbu" chociażby ze względu na trudności przetransportowania go do o Harbina. W Bardze rządził wówczas jego osobisty wróg generał Czung Ku-wu.

Ossendowski mógł jednak otrzymać parę kilogramów drogich kamieni, które zmieściłyby się do skórzanego woreczka, możliwego do ukrycia w kieszeni podbitej futrem szuby. Takiej w jakiej go widzimy na zdjęciu z tego okresu. W sytuacji zagrożenia życia samotny jeździec zatrzymawszy się na chwilę może ukryć woreczki w usypanym z głazów kopczyku owoo. Pozostaje tylko odnaleźć w przyszłości to samo miejsce. Baron spodziewając się bliskiego końca, a ten nawet nie słuchając wróżb lamów przewidzieć nie było trudno, korzystał z okazji, aby przez godne zaufania osoby przekazywać w bezpieczne miejsca choćby drobne części nagromadzonych skarbów. Mogły to być ałmazy, nieoszlifowane diamenty.

Istnieje jeszcze inne źródło informacji o stepowym skarbie. Jest nim książka „Polacy na Dalekim Wschodzie" autorstwa inżyniera Kazimierza Grochowskiego, amatora archeologa i etnografa wykładowcy polskiego gimnazjum w Harbinie. Na jej okładce zgodnie koegzystują papierowe tygrysy, żelazny smok i orzeł z koroną. W tytule krzaczki chińskich hieroglifów. Inżynier wracając do kraju przywiózł wiele skrzyń eksponatów, złoty posąg jakiejś bogini oraz kilkanaście tysięcy stron różnych raportów z podróży i badań naukowych. Złożył ją w Bibliotece Narodowej. O pobycie Ossendowskiego w Harbinie nie znalazłem w nich wzmianki. Są natomiast informacje na temat zagadkowego wydarzenia, które przez wiele lat pasjonowało mieszkańców Dalekiego Wschodu. Po zajęciu Urgi przez czerwonych nie odnaleziono kasy Azjatyckiej Konnej Dywizji choć podejmowano wiele prób odnalezienia skarbu. Wielu szarlatanów, awanturników i oficerów byłej armii ungernowskiej obiecywało za bardzo umiarkowane wynagrodzenie wskazać, gdzie został ukryty. Bezskutecznie. Grochowski odnotował:

Kiedy ten śmiały i rycerski wojownik zobaczył, że rosyjscy oficerowie i żołnierze na każdym kroku go zdradzają i że jego ekspedycja mongolska musi zakończyć się klęską, zaczął obmyślać środki ratunku. Zdaje się, że miał zamiar przedostać się do Chin Środkowych, a później przez Japonię jechać do Europy, by tutaj wstąpić do armii swego rodaka barona Wrangla. Pierwszym krokiem, jaki przedsięwziął, było odesłanie kasy polowej z terenu wojennego do miejsc bezpiecznych na wschodzie. Wykonał to w tajemnicy przed swoimi własnymi Rosjanami, którym nigdy nie ufał. Do przewiezienia kasy przeznaczył oddział 16 zaufanych Mongołów i Tatarów. Złoto zapakowane w 24 skrzyniach, każdej ważącej po 4 pudy, załadowane było na arby, to jest mongolskie dwu-kołki. W każdej skrzyni znajdowało się po 3,5 puda monet złotych netto. Oddział zaopatrzony obficie w konie rezerwowe wyruszył z obozu barona i szybkimi marszami dążył na wschód, ażeby możliwie jak najprędzej dotrzeć do Hajłaru, skąd skrzynie ze złotem miały być wysłane koleją do Harbina i dalej za granicę. Po kilku dniach marszu ekspedycja natrafiła na kilkakrotnie liczniejszy oddział czerwonych. Zawiązała się strzelanina. Wierni żołnierze zrozumieli, że cała nadzieja wypełnienia polecenia barona zawisła jest tylko od szybkości ich koni. Parokrotnie dobijali rannych w potyczkach. W odległości mniej więcej 160 km na południe od Hajłaru, po naradzie, postanowili złoto zakopać. W lekko falistej okolicy, pokrytej rzadko krzakami, znaleziono małe zagłębienie, w którym złożono 24 skrzynie i obity cynową blachą kufer barona.

Po opanowaniu Urgi gęsto słał się trup oficerów Azjatyckiej Konnej Dywizji, którzy chcieli sobie jakoś zapewnić przyszłość. Jednego z adiutantów barona rozstrzelano razem z żoną za „pożyczenie" na sfałszowany kwit 15.000 carskich rubli w złocie. Suma niemała. Pułkownik Laurionow ukrył część znalezionych wówczas zapasów złota, co go kosztowało głowę. Chorąży, Archipow, który razem z Giżyckim i 3 innymi przedostał się do Mongolii z Urianchaju i z czasem mianowany został nawet esaułem oraz zastępcą dowódcy pułku, został zgładzony za schowanie „srebra pud i 45 funtów złota". Pudy złota, srebra. Funty drogich kamieni. Mongolia nie była zamożnym krajem. Klasztory posiadały znaczne bogactwa, ale tych baron nie grabił. Nie mógł sobie podcinać przecież gałęzi, na której siedział, bo lamajska hierarchia kościelna popierała go najbardziej. Obiegowym środkiem płatniczym wśród nomadów od wieków były cegiełki herbaty o wymiarach 40x20x3 cm, kosztujące 0,8-1,5 ta-jüana chińskiego, tj. od 5 do 10 przedwojennych polskich złotych. Skąd więc drogie kamienie, złoto? Mongołowie owszem lubowali się, ale tylko w koralu i perłach, zdobiąc obficie nimi odzież i włosy zamężnych niewiast, ale diamenty? Zapominamy o czasach w jakich rozgrywały się wypadki. Czesi zagrabili część złota carskiej Rosji, znacznie przewyższającą wartość kontrybucji zapłaconej przez Francję Prusom. W 1870 roku Bismarck wybudował za te pieniądze zagłębie przemysłowe, a nasi południowi sąsiedzi… Zbrojowkę Brno. Czeskie eszelony z Irkucka ciągnęły również koleją mandżurską, czyli tym ramieniem transsyberyjskiej magistrali, którą wybudowano za czasów ministra Wittego dzięki milionowej łapówce jaką dostał jakiś chiński mandaryn

Gdy Azjatycka Konna Dywizja pomaszerowała na północ w kierunku granic Republiki Dalekiego Wschodu saperzy mieli wysadzić w powietrze mosty i tunele przebiegającej w pobliżu jeziora Bajkał kolei transsyberyjskiej, aby ułatwić rozprawę z rewolucją na wschodzie Syberii. Giżycki do którego dotarłem na krótko przed jego śmiercią i po którym odziedziczyłem kilkadziesiąt książek z dedykacjami luminarzy naszej nie tylko podróżniczej literatury poczynając od Włodzimierza Żukrowskiego zachował fotografię pewnego dokumentu. Był to prawie kwadratowy karteluszek w lewym górnym rogu opatrzony nadrukiem: Naczelnik Azjatyckiej Konnej Dywizji. Data, numer, U dołu: Generał-Lejtnant. Okrągła pieczęć i podpis barona Romana von Ungern-Sternberga.

ZAŚWIADCZENIE

Okaziciel niniejszego podporucznik Giżycki jest odkomenderowany do Wan-churee w sprawach służbowych. Wszystkich zobowiązuję do okazania pełnej pomocy podporucznikowi Giżyckiemu celem szybkiego wykonania nałożonego nań obowiązku.

To było znacznie więcej niż „dzara" wystawiona Ossendowskiemu. Wszyscy wiedzieli z kim mają do czynienia. Jakim cudem dokument ocalał, mimo że jego posiadaczowi parokrotnie przepadało wszystko i do Mandżurii dotarł prawie na bosaka mając przy sobie tylko rewolwer, jest zagadką. W najtrudniejszych momentach musiał ten świstek papieru mieć przy sobie i pieczołowicie go chronić. W czasie przeprawy przez Selengę pod obstrzałem czerwonych, poszedł na dno skarbiec dywizji, zdołano uratować jedynie cześć złota, srebra i biżuterii. „Zatonęło 100 skórek sobolich, 50 wyder, 5000 gronostai i przeszło 10000 wiewiórek oraz '75 pudów prochu, 4 ½ puda cyjanku potasu, znaczna ilość dynamitu, wszystkie narzędzia chirurgiczne, opatrunki, kilkanaście pudów opium i wiele innych rzeczy".

Giżycki mało nie utonął, stracił znaczny majątek, złoty posążek Buddy, cenne klisze, fotografie i dzienniki, papiery osobiste, stare książki pergaminowe zabrane z klasztoru itd. Bagaż znajdował się w jukach wierzchowców. Przeprawa miała miejsce w drugiej połowie sierpnia 1921 roku. Od 22 sierpnia baron był w rękach kozaków Rokossowskiego. Rozkaz wyjazdu do Wan-churee wydany był co najmniej miesiąc wcześniej. Kartka papieru ocalała, a złoty posążek Buddy diabli wzięli. A może przedstawiała znacznie większą wartość niż cały ładunek końskich juków. Wtedy wszystko staje się jasne.

Przeor klasztoru Wan-churee musiał respektować polecenia barona nawet po niepotwierdzonej wieści o jego uwięzieniu. Zastanówmy się. Skarb dywizji ginie w nurtach rzeki, ale czy cały? W tak gorących i niepewnych czasach kto wozi ze sobą całą zdobycz i to wyruszając na wojenną wyprawę? Zatonąć mogła rzeczywiście podróżna kasa i zrabowane na tej właśnie wyprawie łupy — skórki soboli, gronostaj, wyder, zdarta z kobiet biżuteria. Ale główny depozyt gdzieś musiał przedtem być ukryty. Na trasie przemarszu dywizji w rejonie wzgórz Nojon-uuł znajdowały się nieczynne kopalnie złota. Wzgórza znajdują się w odległości niespełna 180 kilometrów od Wan-churee. Tam prawdopodobnie złożono, jeśli nie w samym klasztorze, właściwy skarb. Będąc człowiekiem honoru porucznik nie splamił sobie rąk baronowskim złotem. NKWD nie bawiło się w żadne subtelności. Oficerów czekało tylko jedno.

Listy, jakie otrzymywała przed laty redakcja wychodzącego w Ułan Bator dziennika „Ułaan Od" po ukazaniu się tam przedrukowanej z „Życia Warszawy" mojej opowieści o Ungernie, miały być niestety dowodem jakiego rodzaju pamięć baron pozostawił po sobie. Okazuje się, że jest inaczej. Pójdźmy inną drogą niż wszyscy dotychczasowi poszukiwacze skarbów. Rzucali posady kierowców taksówek, kelnerów, zamiataczy ulic, bo takie zwykle zawody przypadały w udziale byłym białogwardzistom w Paryżu, Harbinie lub Szanghaju — i ruszali w step. Tam ginęli, z pragnienia lub od kul mongolskiej straży granicznej. O ile wcześniej nie powędrowali do japońskiego, chińskiego czy mandżurskiego więzienia. Potem była wojna. Hiroszima. Długi Marsz i „Rewolucja Kulturalna".

Po dłuższych poszukiwaniach odnajduję w stolicy Finlandii architekta Ericha von Ungern-Sternberga, rodzonego bratanka mongolskiego „chana". Z jego stryjem korespondowała przed wojną baronowa Annelise von Harpe, jego ciotka Ericha. Była najprawdziwszą siostrą Krwawego Barona. Do ostatka wytrwała na posterunku strzegąc rodowej posiadłości w Estonii. Na wieść o zbliżającej się ofensywie Armii Czerwonej, spakowała manatki i uciekła na Zachód. Utrzymywała listowną łączność z resztą rozproszonej po całym świecie od Jugosławii do Kanady familii. W Poznaniu znaleźli się skoligaceni z nimi von Essenowie. „Genealogisches Handbuch" wymienia też Romana Eugeniusza Aleksandra, który zaginął w tym mieście w lutym 1945 roku. Dwa miesiące później baronowa pojawiła się w Naumburg am Bober, gdzie zamieszkała u byłej służącej, Elise Kuske, przy ul. Samtrig 60. Taki adres nosiła ostatnia kartka, jaka przysłała do Helsinek. Tam pozostawiła najprawdopodobniej 5 portretów przodków. Co się z nimi stało, nie wiadomo. Elise Kuske po wojnie wyjechała do Niemiec. Naumburg am Bober to znane jeszcze w czasach pierwszych Piastów „Nove Castro" i gród kasztelański na Ziemi Lubuskiej. Obecnie nosi nazwę Nowogród Bobrzański. Wątpliwe, aby poszukującym wiosną 1970 roku portretów bliżej nieznanym turystom przejeżdżającym przez tę miejscowość samochodami z rejestracją zachodnioniemiecką chodziło tylko o odnalezienie dzieł sztuki. Może komuś zależało na odzyskaniu pamiątek rodzinnych? Razem z portretami Annelise von Harpe zaginęły rożne dokumenty. Nie można wykluczyć, że był wśród nich również testament Krwawego Barona.


1 2 3 4 5 Dalej..
 Zobacz komentarze (8)..   


« Historia   (Publikacja: 06-01-2014 Ostatnia zmiana: 07-01-2014)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Witold Stanisław Michałowski
Pisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli.   Więcej informacji o autorze

 Liczba tekstów na portalu: 49  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9534 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365