Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.038.538 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 654 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Sursum corda, ale nie wyżej mózgu."
 Religie i sekty » Socjologia religii

Niebezpieczna gra. Rozmowa z profesorem Bohdanem Chwedeńczukiem [1]
Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz, Bohdan Chwedeńczuk

Mariusz Agnosiewicz: W ramach krytycznego bądź naukowego namysłu nad religią funkcjonują trojakie opinie dotyczące jej społecznych aspektów. Pierwsza grupa osób twierdzi, iż religia miała znaczenie adaptacyjne. Była zatem, a może i jest bądź nawet i stale będzie, społecznie korzystna, o ile nie niezbędna. Inni, jak Steven Pinker, uważają, iż religia jest w zasadzie produktem ubocznym rozwoju naszego gatunku. Przy takim założeniu znacznie trudniej ocenić społeczne znaczenie religii. W jednym z numerów „Bez Dogmatu" pisał pan, że religia jako stan umysłu jest społecznie niebezpieczna. Jak szacuje pan owo społeczne niebezpieczeństwo?

Bohdan Chwedeńczuk: Naukowy i filozoficzny namysł nad religią, w odróżnieniu od religijnego mówienia o religii, musi być racjonalny, czyli krytyczny i zasadny. Nic bez uzasadnienia i nic powyżej uzasadnienia, które mamy! Myślenie krytyczne korzysta z jasnych pojęć.

Ustalmy więc, co to jest religia. Religia to wierzenie, że istnieją bóstwa czy bóstwo, i oddawany im kult, czyli praktyka ujęta w ramy instytucjonalne. Religią w tym sensie jest katolicyzm, ale też to, co mają Kwajowie z Wysp Salomona, gdzie stałym elementem życia jest kontakt z duchami przodków. Samotny mistyk to nie religia. Religia to publiczne wierzenia, publiczne praktyki kultowe oraz instytucja, panująca nad kultem i wierzeniami.

Weźmy starotestamentową Księgę Wyjścia, opisującą ustanawianie obrazu Boga Jahwe, jego praw, jego kultu i jego warstwy kapłańskiej, opisującą więc narodziny pewnej religii. Opowieść ta kipi od szczegółów, od barw, kształtów, zapachów, dramatycznych czynów i gestów. Wszystko jest tam konkretne i namacalne. Wszystko, tylko nie Bóg Jahwe. Ten przychodzi do Mojżesza w „gęstym obłoku" i nakazuje mu, by upomniał „lud surowo, aby się nie zbliżali do Pana, chcąc Go zobaczyć, gdyż wielu z nich przypłaciłoby to życiem". Starożytni autorzy Księgi Wyjścia wiedzą, co robią. Z chwilą bowiem wyniesienia bóstwa nad świat, nad człowieka, nad przyrodę, gdy bóstwo staje się Bogiem, słowo „Bóg" traci poznawcze znaczenie. Traci bowiem odniesienie, przestaje się do czegoś uchwytnego odnosić. A nic, co nie jest uchwytne, pojęciowo czy zmysłowo, nie jest czymś. Przestajemy wiedzieć, o co tu chodzi, Bóg ginie w gęstym obłoku słów i obrazów, a pokolenia wyznawców „przypłacają życiem" trud przeniknięcia tej zasłony. Daremny trud! Można bowiem przeniknąć tajemnicę albo pogodzić się z tym, że jest nie do przeniknięcia, ale tylko wtedy, gdy wiemy, co mianowicie jest tajemnicze. Tego jednak nie sposób wiedzieć, gdy nie rozumiemy słów, oznaczających owo co. Słów takich nie rozumiemy, gdy nie nawiązują ostatecznie do naszych doznań zmysłowych. Najbardziej abstrakcyjne pojęcia matematyki, owe zbiory, funkcje, punkty i proste, mają zmysłowy rodowód, inaczej byśmy ich nie rozumieli. Słowo „Bóg" zaś — dokładniej to, co ma ono oznaczać — jest z założenia nadzmysłowe. Nie rozumiemy go zatem i nie ma w tym nic tajemniczego — sprawę przesądza natura naszego uczenia się języka. Uczymy się go, wiążąc słowa z doświadczeniem. Słowa urodzone poza tym związkiem są z nieprawego łoża, nie wchodzą do rodziny słów poznawczo wydajnych, czyli o czymś mówiących.

Odwołuje się pan w pytaniu do tego, co kiedyś pisałem, a to tłumi mój lęk przed autoplagiatem. Otóż nieraz pisałem i mówiłem, że problem z wierzeniami religijnymi zaczyna się wcześniej niż się zazwyczaj sądzi. Sądzi się zazwyczaj, że wierzenia religijne mają kłopot z uzasadnieniem. Moim zdaniem, wierzenia religijne mają kłopot z sensem. Kluczowe słowa wyrażające te wierzenia nie mają znaczenia poznawczego. To zaś znaczy, że ten, kto ich używa, nie wie, do czego się odnoszą, a więc ich nie rozumie. A do tego, co nie ma sensu, nie może pan przystąpić z uzasadnianiem. Niech pan spróbuje uzasadnić zdanie: „Gogo jest wąsate" — zdanie bezsensowne, bo język polski nie zna wyrażenia inicjującego to zdanie.

Nie mogę w nierozwlekłej rozmowie powtarzać argumentacji, którą przeprowadziłem w Przekonaniach religijnych, uzasadniającej tę z pozoru ekscentryczną opinię. Ekscentryczną, bo każdy z nas styka się od dzieciństwa ze słowem „Bóg", a ja utrzymuję, że ta czcigodna nazwa, niczym wymyślone ad hoc "gogo", nie ma sensu. Niech jednak nasz czytelnik spróbuje zawiesić emocje, lęk przed obrazoburstwem, wspomnienia z katechezy i lektury książek religijnych, i niech z ręką na sercu odpowie sobie na pytanie: Bóg, to znaczy — kto? Niech nie pozbywa się naturalnej dociekliwości i usłyszawszy częstą w takich razach odpowiedź, że to byt wszechmogący itd., pyta dalej: Kto jest wszechmogący? Komu czy czemu przypisujesz wszechmoc? Gdy przypisujesz ciężar — niech nastaje dalej — czemuś przypisujesz ciężar. Czemu zatem przypisujesz wszechmoc? Jeśli usłyszy odpowiedź, która go zadowoli, niech się z nami podzieli nią na łamach „Racjonalisty" - mam nadzieję, że nie uzna pan tej sugestii za niestosowną — a my ją wspólnie rozważymy. Dopóki wszakże nie wiemy, kto jest wszechmogący — ja w każdym razie nie wiem — nic nie zostało przypisane, a raczej coś (o ile uznamy wielkodusznie, że rozumiemy słowo „wszechmoc") zostało przypisane niczemu.

Zatrzymajmy się w tym miejscu, żeby wyjaśnić, co to znaczy, gdy mówię, że ten, kto przypisał Bogu wszechmoc, a nie powiedział, komu ją przypisuje, przypisał coś niczemu. To jest sprawa podstawowa, a bez rzetelnych podstaw grożą nam nieporozumienia. Otóż, gdy to mówię, bynajmniej nie mówię, że Bóg to nic, nie mówię, że nie ma Boga. Mówię tylko, że ten, kto nie powiedział, kto to jest Bóg, któremu przypisuje wszechmoc, wszechwiedzę, wszechdobroć i co tam jeszcze — nic nie powiedział. Sprawa istnienia czy nieistnienia Boga w ogóle nie stanęła. Stanie dopiero wtedy, gdy będziemy wiedzieć, kto to jest Bóg, czyli wtedy, gdy będziemy znać znaczenie słowa „Bóg". Najpierw bowiem idzie sens, a dopiero w ślad za nim prawda.

Wróćmy teraz do naszego czytelnika, którego namawiamy, by dociekał, o kogo czy o co chodzi, gdy mowa o Bogu. Może usłyszeć, a pada to nierzadko, że Bóg jest niepoznawalny, niedostępny naszym ułomnym umysłom, dociekanie zatem, kto to jest Bóg, jest nie na miejscu. To wybieg! Słowem „niepoznawalny" bowiem, tak jak słowem „wszechmogący", rządzi pewna gramatyka. Nie sposób przypisać niepoznawalności, nie wiedząc czemu się ją przypisuje. Słowa takie jak „niepoznawalność" w połączeniu ze słowami o nieznanych znaczeniach nie tworzą zdań.

Tak się rzeczy mają, moim zdaniem, ze znaczeniem słowa „Bóg" i wielu innych słów religii. Dlaczego tak się mają? Tego zadowalająco tu nie wyłożę. Powiem tylko ogólnikowo i przenośnie, że kiedy opuszczamy granice doświadczenia, przekraczamy granice sensu. Ten pogląd, dla którego, jak mi się zdaje, mam mocne podstawy, bo dobrze ugruntowaną wiedzę o ludzkich możliwościach poznawczych i kompetencjach językowych, prowadzi mnie do mojego poglądu na naturę języka religii. W religii opuściliśmy granice doświadczenia, inaczej nie byłaby religią, rozstaliśmy się więc z sensem poznawczym słów swoiście religijnych. W religii — by posłużyć się zwrotem myśliciela (Ludwiga Wittgensteina), ukutym na nieco inną okazję — język świętuje. Trudno się dziwić, tyle że świętujący język nie informuje. Świętujący język natomiast wraz z potężną presją, którą wywiera na nas religia, generuje to złudzenie: że się czegoś dowiadujemy, gdy używamy słowa „Bóg". Nieprawda! Choćbyśmy się zgodzili ze wspomnianym przed chwilą Wittgensteinem, że znaczenie zdania to jego użycie, nie musimy — więcej, nie możemy! — godzić się, że każde użycie zdania jest użyciem wydajnym poznawczo. Gdy używamy zdań angażujących słowa bez odniesienia, mówimy o niczym.

Na co dzień nie przypisujemy niczego nie wiadomo czemu. W religii — nagminnie. Nie może się to jednak powieść bez pogwałcania gramatyki. Pogwałciwszy gramatykę nie mówimy jednak dorzecznie. Gramatyka jest bezlitosna.

Co innego, gdybyśmy uzyskali zgodę na przekroczenie gramatyki, czyli na znalezienie nowej gramatyki. Zgody takiej udzieliłby nam przypuszczalnie Bóg. Trzeba by jednak wiedzieć uprzednio, kto jej nam udziela. Tego jednak nie możemy wiedzieć, dopóki nie znamy znaczenia słowa „Bóg". I koło się zamyka.

Cierpliwie mnie pan słucha. Mam nadzieję, że nie przeciągnę struny, jeśli po tym wyłożeniu mojego stanowiska w kwestii języka religii (wraz z zarysem uzasadnienia tego stanowiska) — chodzi o to, żebyśmy to mieli za sobą — zastosuję je do wyrażenia czegoś, co mi się wydaje ważne. Tak się składa, że dokonałem już kiedyś tego zastosowania. Sięgnę więc po swoje słowa, trochę je uzupełnię, a potem przejdę niezwłocznie do tego, co pana w tej rozmowie interesuje — do społecznych aspektów religii. Pokaże się wówczas, że istnieje związek między naturą języka religii a społecznymi funkcjami religii, a odsłonięcie tego związku — jeśli się pan zgodzi, że się powiodło - wypadnie uznać za przejaw pożytku płynącego z filozofii.

Zobaczmy, co wynika z mojego poglądu na język religii. To między innymi: „Człowiek religijny jest przekonany, iż jest o czymś przekonany — jest przekonany przez wiarę, jak fideista; przez argumenty i świadectwa, jak teista; natomiast w agnostyckim zawieszeniu sądu jest wprawdzie odmowa uznania zdania o istnieniu przedmiotu religii na równi z odmową uznania zdania o jego nieistnieniu, ale towarzyszy temu przekonanie, iż wiadomo, czym jest to, o czym nie wiadomo, czy istnieje, czy nie istnieje. Fideista, teista i agnostyk są jednak w tym samym położeniu — pierwszy wierzy w niewiadomo co, drugi dowodzi niewiadomo czego, a trzeci niewiadomo czego się wystrzega". Napisałem to ongi w „Bez Dogmatu", w numerze 34. Rzecz jasna, ta lista jest niekompletna. Trzeba ją więc uzupełnić. Trzeba dołączyć do tego towarzystwa ateistę. On też — w myśl mojego poglądu na język religii — występuje w tym towarzystwie bojowników o nie wiadomo co. Mówiąc fachowo: jeśli uznaję, że zdanie o istnieniu Boga jest pozbawione sensu, a tak sądzę, muszę uznać, że pozbawiona sensu jest jego negacja, czyli zdanie o nieistnieniu Boga.

Ot tyle. Nie, jeszcze jedno. Pozwoli pan, na koniec tego wszystkiego zwierzenie. Nie lubię, gdy nazywają mnie ateistą, nie lubię uchodzić za ateistę, a tym bardziej nie lubię biegać za etatowego ateistę. Trudno się dziwić, że mnie tak ludzie postrzegają i proszą, bym się publicznie jako ateista wypowiadał. Nie dziwi to w kraju, gdzie ludzi skłonnych manifestować, że odrzucają religię, jest póki co garstka. Nie jestem jednak ateistą, jeśli (jak każe słownik) ateizm to przekonanie, że Bóg nie istnieje. Nie żywię tego przekonania, bo nie potrafię uznawać zdań, których nie rozumiem.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Religia. Co o niej wiemy?
Człowiek bez religii

 Zobacz komentarze (30)..   


« Socjologia religii   (Publikacja: 28-08-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Mariusz Agnosiewicz
Redaktor naczelny Racjonalisty, założyciel PSR, prezes Fundacji Wolnej Myśli. Autor książek Kościół a faszyzm (2009), Heretyckie dziedzictwo Europy (2011), trylogii Kryminalne dzieje papiestwa: Tom I (2011), Tom II (2012), Zapomniane dzieje Polski (2014).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 952  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora
 Najnowszy tekst autora: Oceanix. Koreańczycy chcą zbudować pierwsze pływające miasto

Bohdan Chwedeńczuk
Filozof, profesor Uniwersytetu Warszawskiego; tłumacz literatury filozoficznej; publicysta m.in. czasopisma Bez Dogmatu.   Więcej informacji o autorze

 Liczba tekstów na portalu: 9  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Mówienie o Bogu. Po lekturze Feuerbacha
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5533 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365