Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.150.136 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 306 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:

Złota myśl Racjonalisty:
Korporacje religijne przedstawiają swe teksty jako jedyne źródła gwarantowanej prawdy. Dążą do minimalizacji znaczenia intuicji, wróżb, tradycji ustnego przekazu oraz jednostek obdarzonych niezwykłymi właściwościami, bo wszystko to wymyka się spod kontroli.
Nowinki i ciekawostki naukowe
Rok 2010
 Lipiec (23)
 Sierpień (23)
 Wrzesień (34)
 Październik (20)
 Listopad (24)
 Grudzień (17)
Rok 2011
 Styczeń (34)
 Luty (39)
 Marzec (43)
 Kwiecień (19)
 Maj (18)
 Czerwiec (17)
 Lipiec (19)
 Sierpień (30)
 Wrzesień (29)
 Październik (45)
 Listopad (35)
 Grudzień (24)
Rok 2012
 Styczeń (18)
 Luty (31)
 Marzec (34)
 Kwiecień (12)
 Maj (10)
 Czerwiec (11)
 Lipiec (12)
 Sierpień (9)
 Wrzesień (8)
 Październik (3)
 Listopad (11)
 Grudzień (4)
Rok 2013
 Styczeń (4)
 Luty (4)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (6)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (5)
 Sierpień (4)
 Wrzesień (3)
 Październik (3)
 Listopad (3)
 Grudzień (20)
Rok 2014
 Styczeń (32)
 Luty (53)
 Marzec (38)
 Kwiecień (23)
 Maj (45)
 Czerwiec (46)
 Lipiec (36)
 Sierpień (26)
 Wrzesień (20)
 Październik (24)
 Listopad (32)
 Grudzień (13)
Rok 2015
 Styczeń (16)
 Luty (13)
 Marzec (8)
 Kwiecień (13)
 Maj (18)
 Czerwiec (11)
 Lipiec (16)
 Sierpień (13)
 Wrzesień (10)
 Październik (9)
 Listopad (12)
 Grudzień (13)
Rok 2016
 Styczeń (20)
 Luty (11)
 Marzec (3)
 Kwiecień (3)
 Maj (5)
 Czerwiec (2)
 Lipiec (1)
 Sierpień (7)
 Wrzesień (6)
 Październik (3)
 Listopad (5)
 Grudzień (8)
Rok 2017
 Styczeń (5)
 Luty (2)
 Marzec (10)
 Kwiecień (11)
 Maj (11)
 Czerwiec (1)
 Lipiec (8)
 Sierpień (5)
 Wrzesień (8)
 Październik (3)
 Listopad (3)
 Grudzień (3)
Rok 2018
 Styczeń (2)
 Luty (1)
 Marzec (7)
 Kwiecień (9)
 Maj (6)
 Czerwiec (5)
 Lipiec (4)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (3)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (11)
Rok 2019
 Styczeń (3)
 Luty (0)
 Marzec (1)
 Kwiecień (1)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (2)
 Sierpień (8)
 Wrzesień (1)
 Październik (5)
 Listopad (3)
 Grudzień (5)
Rok 2020
 Styczeń (7)
 Luty (1)
 Marzec (1)
 Kwiecień (3)
 Maj (4)
 Czerwiec (1)
 Lipiec (3)
 Sierpień (1)
 Wrzesień (0)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (3)
Rok 2021
 Styczeń (3)
 Luty (0)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (0)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (3)
 Październik (2)
 Listopad (0)
 Grudzień (0)
Rok 2022
 Styczeń (0)
 Luty (0)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (0)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (0)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (0)
Rok 2023
 Styczeń (0)
 Luty (0)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (0)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (0)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (0)
Rok 2024
 Styczeń (0)
 Luty (0)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
Archiwum nowinek naukowych
Wydarzenia
IChF PAN, czyli 60 lat wkładu naukowego w rozwój chemii (22-06-2015)

Już od 60 lat naukowcy z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie pracują nad pogłębianiem wiedzy o zachodzących w przyrodzie procesach chemicznych i fizycznych oraz możliwościach ich wykorzystania dla dobra ludzkości. Z okazji rocznicy działalności w gmachu Instytutu odbyła się uroczysta sesja z udziałem licznych gości i pracowników.

Instytut Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN), utworzony w 1955 roku jako jeden z pierwszych instytutów chemicznych PAN, właśnie obchodzi swoje 60-lecie. O przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Instytutu mówiono podczas piątkowej uroczystości rocznicowej, w której oprócz pracowników IChF PAN uczestniczyli przedstawiciele czołowych polskich instytucji naukowych, m.in. Instytutu Chemii Organicznej PAN, Instytutu Fizyki PAN, Instytutu Biologii Doświadczalnej PAN, Instytutu Chemii i Techniki Jądrowej i Instytutu Badawczego Leśnictwa.


Uroczystość obchodów 60-lecia Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, 19 czerwca 2015. (Źródło: IChF PAN, Grzegorz Krzyżewski)

"Jesteśmy dumni z naszej naukowej przeszłości. Jest ona dla nas bardzo ważna, bo to ona nas ukształtowała. Najważniejsza jest jednak przyszłość. Jako dzieci naszych naukowych opiekunów powinniśmy wciąż myśleć o tym, co zostawimy naszym dzieciom naukowym - i naszym naukowym wnukom. Jeśli wpoimy im rzeczywiście dobre nawyki, z czasem stworzymy kreatywne środowisko, w którym prędzej czy później pojawi się ktoś, kto sięgnie po Nagrodę Nobla. Właśnie tym celom służą nowe schematy organizacyjne wprowadzane obecnie w naszym instytucie", mówi prof. dr hab. Robert Hołyst, dyrektor IChF PAN.

"Instytut zatrudnia obecnie ponad 300 pracowników. W ponad 50% ich działalność jest finansowana z ponad 100 grantów badawczych, zdobywanych w konkursach krajowych i europejskich, w tym tak elitarnych jak organizowane przez Europejską Radę ds. Badań Naukowych (European Research Council, ERC)", podkreśla prof. dr hab. Marcin Opałło, zastępca dyrektora IChF PAN ds. naukowych.

"Mamy wśród naszych pracowników profesora Zbigniewa Grabowskiego, laureata 'polskiego nobla', czyli Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Opracowana przez niego metoda generowania cząsteczek w stanach charakteryzujących się silnym przemieszczeniem ładunku elektronowego trafiła do podręczników fotochemii na całym świecie. Jest też aż czterech laureatów prestiżowych subsydiów profesorskich MISTRZ FNP. Docenianie naszych osiągnięć przez niezależne organizacje świadczy o wysokim poziomie nauki Instytutu", zauważa z kolei prof. dr hab. Aleksander Jabłoński, poprzedni dyrektor IChF PAN.

Prace naukowe Instytutu Chemii Fizycznej PAN, obejmujące interdyscyplinarne zagadnienia z zakresu chemii i jej pogranicza z fizyką, biologią i nauką o materiałach, są prowadzone w zmodernizowanych pracowniach i w nowym budynku laboratoryjnym. Działa tu m.in. Mazowieckie Centrum Analizy Powierzchni, jedno z lepiej wyposażonych europejskich laboratoriów zajmujących się badaniem zjawisk zachodzących w kilku najbardziej zewnętrznych warstwach atomowych powierzchni materiałów.

Każdego roku pracownicy IChF PAN, zorganizowani w zespoły tematyczne kierowane zarówno przez doświadczonych profesorów, jak i młodych liderów, przedstawiają swoje wyniki w ok. 200 publikacjach naukowych, z których ok. 40 trafia na łamy ogólnoświatowych czasopism naukowych z najwyższej półki. Sukcesy te nie byłyby możliwe bez wysiłku ponad 70 doktorantów i ok. 100 studentów wyższych uczelni, aktywnie uczestniczących w badaniach.

Obok badań podstawowych od lat istotną rolę w działalności IChF PAN odgrywają zastosowania. Wśród dotychczasowych partnerów przemysłowych Instytutu znajdują się największe koncerny, takie jak południowokoreański Samsung, japoński Mitsui Chemicals czy brytyjsko-holenderski Unilever. Działający przy Instytucie Zakład Doświadczalny CHEMIPAN słynie w Europie i świecie z produkcji substancji zapachowych wpływających na zachowanie owadów-szkodników. Przy IChF PAN rozwijają się również dwie spółki wysokich technologii zajmujące się technikami mikroprzepływowymi, założone na przełomie 2011 i 2012 roku, tuż po zmianach prawnych umożliwiających instytutom PAN udział w firmach typu spin-off.

Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie

Różności
Polskie firmy nastawione na import technologii, nie własne badania (20-06-2015)

Ryzyko związane z wprowadzaniem innowacji jest dla polskich firm zbyt duże i przedsiębiorcy wolą kupować technologie zagranicą, niż tworzyć je u siebie - ocenił w czwartek dr Marcin Ożóg z Instytutu Allerhanda podczas Kongresu Prawa Własności Intelektualnej.

Polski Kongres Prawa Własności Intelektualnej organizowany jest po raz trzeci, a patronat medialny nad wydarzeniem objęła Polska Agencja Prasowa. Organizatorem kongresu jest Instytut Allerhanda. Tegoroczna edycja poświęcona była patentom.

Jak wskazał Ożóg powołując się na dane Europejskiego Urzędu Patentowego, w zeszłym roku Polska zgłosiła około stu patentów. To niewiele biorąc pod uwagę potencjał korporacji. Lider, czyli Siemens zgłosił ich ponad siedmiokrotnie więcej, bo około 750. Następne w kolejności - Samsung i Bosch - zgłosiły odpowiednio ponad 700 i ponad 600.

Nie lepiej wyglądamy jeśli chodzi o patenty zgłaszane według miejsca zamieszkania czy działalności zgłaszających. Polska ze swoimi około stu wnioskami nie może się równać ze Stanami Zjednoczonymi, Niemcami i Japonią, które mają ich po kilkanaście tysięcy. "Mieścimy się w tej grupie, w której są też pozostałe byłe demoludy" - podsumował Marcin Ożóg.

Wskazał również, że od lat 90-tych liczba zgłaszanych przez Polskę patentów jest w przybliżeniu taka sama, niezależnie od działań, jakie mają pobudzać naszą gospodarkę. "Można powiedzieć, że od 20 lat Polska ma taką samą zdolność innowacyjną" - ocenił.

Jak wynika z szacunków, zaledwie trzy na dziesięć polskich przedsiębiorstw jest aktywnych innowacyjnie, podczas gdy w Niemczech wskaźnik ten wynosi osiem na dziesięć firm, a średnia unijna to pięć na dziesięć.

Wśród przyczyn takiego stany rzeczy wskazał m.in. brak zachęt do pracy nad nowymi rozwiązaniami zarówno kierowanych do przedsiębiorców, jak i naukowców. Dla naukowców - jak mówił - praca nad nową technologią nie przekłada się ani na karierę, ani na pieniądze, natomiast firmy oceniają ryzyko związane z inwestowaniem w badania i rozwój jako zbyt wysokie. "Bardziej opłaca się kupić licencję i wpuścić to w koszty niż wydawać pieniądze na własne badania" - powiedział Ożóg.

Zachętą dla firm mogłyby być ulgi podatkowe. Jak mówił Ożóg, węgierscy lub czescy przedsiębiorcy mogą odliczyć nawet 200-300 proc. nakładów na badania i rozwój.

Patronami honorowymi kongresu są: Ministerstwo Sprawiedliwości, Urząd Patentowy RP, Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia", Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury, Krajowa Izba Gospodarcza, Okręgowa Izba Radców Prawnych w Krakowie, Okręgowa Izba Radców Prawnych w Poznaniu, Polskie Stowarzyszenie Prawników Przedsiębiorstw, Konfederacja Lewiatan, Centrum C-Law.org.

Instytut Allerhanda jest instytucją naukową, skupiającą się na wpływie różnych instytucji prawnych na funkcjonowanie rynku. Prowadzone przez instytut badania porównawcze dotyczą takich dziedzin jak: prawo prywatne, w tym prawo handlowe, prawo własności intelektualnej, prawo upadłościowe, a także prawo rynku finansowego i kapitałowego.

PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Ludzie nauki
Wystawa o badaczu flory Syberii Ferdynandzie Karo w Muzeum Farmacji (14-06-2015)

Oryginalne karty zielnikowe, fotografie z wypraw oraz rośliny odkryte przez botanika i farmaceutę Ferdynanda Karo m.in. syberyjski gatunek storczyka wydrukowane także w technice trójwymiarowej można od czwartku oglądać na wystawie w stołecznym Muzeum Farmacji.

"Ferdynand Karo to wyjątkowa postać, farmaceuta, który na przełomie XIX i XX w. dobrowolnie spędził ponad 20 lat na Syberii zafascynowany tamtejszym światem przyrody. Wysyłał stamtąd do Europy tzw. karty zielnikowe, czyli ususzone przez siebie rośliny naklejone na karty.

Był to wówczas podstawowy rodzaj dokumentacji flory. Tych kart zielnikowych przysłał w sumie ponad 80 tys. Część można zobaczyć na wystawie. Także jeżeli chodzi o poznanie roślinności Syberii i to takiej jeszcze nie poddanej antropopresji, czyli często niszczącemu wpływowi człowieka, to rzeczywiście świat zawdzięcza je Ferdynandowi Karo" - powiedziała PAP Iwona Arabas, kierownik Muzeum Farmacji, oddziału Muzeum Warszawy.


Fot. PAP/ Leszek Szymański

Jak zaznaczyła, głównym celem Karo było przybliżenie i zinwentaryzowanie roślin syberyjskich. Był zresztą pierwszym, który odkrył niektóre z nich. "Sześć roślin nosi nazwę od jego nazwiska jako odkrywcy, a obecnie szacuje się, że w sumie odkrył 19 roślin. Na naszej wystawie pokażemy jedną z nich - syberyjski gatunek storczyka. Mamy także kartę zielnikową z tą rośliną zasuszoną przez innego przyrodnika i podróżnika Benedykta Dybowskiego. To dowód na to, że rośliny fascynowały kiedyś wszystkich przyrodników" - zaakcentowała Arabas.

Pomysł na zorganizowanie wystawy "Dziedzictwo kulturowe warszawskiego farmaceuty Ferdynanda Karo na tle inwentaryzacji świata" - jak relacjonowała - jest związany z faktem, że kiedyś mało znane rośliny były częścią zbiorów gabinetów osobliwości.

"A rośliny egzotyczne, a flora Syberii taka dla nas była, do takich należały. A pomysł na szukanie, zbieranie i hodowanie roślin właściwie był bardzo dawny. Już Krzysztof Kolumb, zbierając rośliny w Ameryce, uważał że to wspaniała okazja, by je poznać, a co ważne też mieć okazję to wyodrębnienia gatunków leczniczych. Także ten proceder wypraw po nieznane, egzotyczne rośliny był dość dawny" - mówiła kierownik Muzeum.

Wyjaśniła, że tytułowa "inwentaryzacja świata" wiąże się także "bardzo muzealniczo". "Ulisses Aldrovandi, XVI-wieczny przyrodnik, twórca gabinetów przyrodniczych osobliwości, był zafascynowany roślinami przywożonymi przez Kolumba. I sam pragnąc poznać +Nowy Świat+, ale nie mając takiej możliwości zaczął inwentaryzować florę rodzimego Półwyspu Apenińskiego. I myślę, że od tego momentu możemy mówić o świadomym spisywaniu roślin i badaniu ich" - dodała Arabas.

Na wystawie można zobaczyć "warsztat przyrodnika", czyli przedmioty stosowane przy zbieraniu i suszeniu roślin. "Same wyprawy zbieracze Ferdynanda Karo były wyjątkowe. Pracował na Syberii jako aptekarz i - jak pisał - codziennie wychodził o 3 nad ranem, by pośród mgieł, zbierać do tzw. botanizerki, czyli specjalnej puszki rośliny jeszcze pokryte rosą. Później suszył je w specjalnej prasie, którą także pokażemy na wystawie" - mówiła kierownik Muzeum.

"Był też jednym z nielicznych, którzy zabezpieczali rośliny przed insektami dość niebezpiecznym dla człowieka, opartym na rtęci preparatem. Potem te zasuszone rośliny na kartach zielnikowych, które pokażemy, jechały do Pragi lub Budapesztu, bo dopiero tam jego znajomi botanicy mogli je dokładnie oznaczyć. Karo nie był w stanie tego precyzyjnie zrobić nie dysponując odpowiednim materiałem porównawczym" - podkreśliła.

Na ekspozycji prezentowane są również dokumenty i archiwalia m.in. listy Ferdynanda Karo do rodziny w formie oryginalnych kartek pocztowych, w części pisanych wierszem, wspomnienia córki Karo o ojcu i relacje syna właściciela warszawskiej apteki, w której pracował. Można także zobaczyć zdjęcia z podróży robione przez bohatera wystawy i jego fotografie portretowe, czasopisma z jego publikacjami, mapy świata z przełomu XIX/XX w. oraz rośliny odkryte przez Ferdynanda Karo, wydrukowane w technice trójwymiarowej.

Wystawie towarzyszy katalog i foldery również w języku angielskim. Zaplanowano również zajęcia edukacyjne i pokazy filmów przyrodniczo-podróżniczych.

Ekspozycja będzie czynna do 10 grudnia.

PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Technika
Powstała pierwsza ruchoma kriokomora do odnowy biologicznej i leczenia (14-06-2015)

Pierwszą ruchomą kriokomorę pomocną w leczeniu i odnowie biologicznej organizmu zbudowano we Wrocławskim Parku Technologicznym. Została już przetestowana m.in. przez piłkarzy włoskiego klubu AC Milan; klub zakupił jeden z pierwszych egzemplarzy.

Specjalista medycyny sportowej i wieloletni kierownik zakładu medycyny sportowej na Uniwersytecie Medycznym im. Piastów Śląskich we Wrocławiu dr Krzysztof Zimmer nie ma wątpliwości, że to przełom zarówno pod względem medycznym, jak i technicznym.

"Taka mobilna kriokomora może być w praktyce zabierana nawet na mecze wyjazdowe. Przede wszystkim jednak pozwala lekarzom być bliżej sportowców, którzy z niej korzystają. Pozwoli to w przyszłości na bardziej precyzyjne dobieranie cyklu zabiegów i dzięki temu poprawienie wydolności organizmu" - mówił PAP dr Zimmer.

Według niego, mobilność oraz zmniejszenie rozmiarów kriokomory doprowadzi do wykorzystywania jej nie tylko w sporcie wyczynowym.

"Skoro przetestowane w wyścigach Formuły 1 rozwiązania techniczne potem mają zastosowanie w masowej produkcji samochodów, to w przyszłości nie można wykluczyć, że np. upowszechni się odnowę biologiczną organizmu poprzez kriozabiegi także wśród innych grup np. pracowników fizycznych, czy osób, które potrzebują większej wydolności do wykonywania swoich zadań" - ocenił dr Zimmer, który jest chirurgiem, pracującym w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu.

Zimmer podkreślił, że choć krioterapia jest metodą znaną od wielu lat, to jednak zbudowanie ruchomej kriokomory poprawi i zmieni sposób jej stosowania.

"Przede wszystkim lekarze będą mogli precyzyjniej ustalać cykl zabiegów, które pozwalają na lepszą biologiczną odnowę organizmu. Nie jest prawdą, że kriokomora przyśpiesza leczenie czy regenerację, natomiast te zabiegi na pewno zmniejszają np. spastyczność mięśni. Sportowiec po ciężkim treningu nie ma syndromu przewlekłego zmęczenia, dzięki czemu może podjąć jeszcze większy wysiłek. Kriozabiegi po prostu minimalizują uszkodzenia związane z wysiłkiem" - podkreślił naukowiec.

Jak dodał, cykl zabiegów ustala się pod lekarską opieką na podstawie m.in. badań krwi, badań endokrynologicznych, czy też komputerowo wykonanych izokinetycznych pomiarów wydolności mięśni.

"Zabiegi w kriokomorze są bardzo bezpieczne i można je wykonywać często, nawet kilka razy dziennie. Przeciwwskazania to: nadciśnienie, niewydolność krążenia, choroba lub uszkodzenie skóry, lub nowotwór. Co ważne, sportowiec może z nich skorzystać zaraz po treningu, podczas gdy np. w celu odnowy biologicznej do sauny może wejść dopiero nazajutrz po treningu" - zaznaczył dr Zimmer.

Jak dodał, ruchomą kriokomorę stworzyli inżynierowie z firmy Kriosystem, działającej we Wrocławskim Parku Technologicznym, w odpowiedzi na zapotrzebowanie wynikłe z wieloletnich badań nad zastosowaniami krioterapii całego ciała w medycynie sportowej.

Lekarz poinformował, że jedną z pierwszych ruchomych kriokomór przetestowano i zakupiono w klubie piłkarskim AC Milan.

"W tym klubie jest najlepsze laboratorium medycyny sportowej, jakie widziałem. W Milanlab będzie można jeszcze dokładniej ustalić cykle zabiegów w kriokomorze dla konkretnych piłkarzy, bo to wymaga indywidualizacji. Dzięki temu liczę, że w najbliższym czasie będzie tam można dokonać wielu ciekawych obserwacji związanych z zastosowaniem krioterapii całego ciała" - ocenił dr Zimmer.

Krioterapia zaczęła być wykorzystywana w medycynie sportowej i rehabilitacji w latach 90. tych we Wrocławiu. Dr Krzysztof Zimmer uczestniczył w tym medycznym procesie, który zainicjował były rektor Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu lekarz-anestezjolog prof. Zdzisław Zagrobelny.

Zagrobelny wpisał się także na stałe do historii polskiej i światowej rehabilitacji właśnie jako jeden z pomysłodawców wykorzystania temperatur kriogenicznych w fizjoterapii, stając się niekwestionowanym autorytetem w tym zakresie.

Był założycielem Polskiego Towarzystwa Rehabilitacji w 1993 r., a wcześniej Polskiego Stowarzyszenia Kriomedycznego w roku 1985. Zainicjował i współtworzył tzw. polską szkołę krioterapii. Pierwsze stacjonarne kriokomory postawiono w polskich ośrodkach przygotowań sportowych m.in. w Spale, Cetniewie, Wałczu, Zakopanem, gdzie odbywały się wielodniowe zgrupowania wyczynowych sportowców różnych dyscyplin.

"Rugbyści z Walii są przekonani, że to dzięki zabiegom w naszej kriokomorze po raz pierwszy w historii pokonali w Pucharze Narodów swego odwiecznego rywala Anglię. Niemieccy lekarze, którzy teraz stosują tę samą metodę przyznają, że to my we Wrocławiu wymyśliliśmy metodę kondycjonowania i odnowy biologicznej sportowców poprzez krioterapię. Oni wcześniej robili to tylko w celach leczniczych" - powiedział PAP dr Krzysztof Zimmer.

W USA krioterapia nie jest zabiegiem medycznym, ale kriokomory znajdują się tam m.in. gabinetach kosmetycznych, salach fitness czy obiektach treningowych.

Roman Skiba (Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl)

Medycyna
Badanie: chorzy na nowotwory częściej przechodzili traumy (13-06-2015)

Osoby chore na nowotwory doświadczyły w przeszłości większej liczby traumatycznych przeżyć niż cierpiący na choroby przewlekłe i osoby zdrowe - wynika z badań przeprowadzonych przez uczonych sopockiego wydziału Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Badanie przeprowadziła Agata Szawińska w ramach pracy magisterskiej pod kierunkiem dr Aleksandry Fila-Jankowskiej z Zakładu Psychologii Emocji i Motywacji sopockiego wydziału SWPS.

Jak powiedziała PAP dr Aleksandra Fila-Jankowska, w badaniu sprawdzano ile wydarzeń traumatycznych dana osoba doświadczyła w ciągu ostatnich 10 lat. Pytano przede wszystkim o śmierć osoby bliskiej, rozwód i separację. "Okazało się, że wśród Amazonek takich wydarzeń było 2,1 na 10 lat, u osób chorych na inne nowotwory 1,4, wśród chorych na pozostałe choroby przewlekłe 1. Wskaźnik dla osób zdrowych wyniósł 0,3" - powiedziała rozmówczyni PAP. Osoby chore na nowotwory przeżyły też więcej wydarzeń takich jak: zwolnienie z pracy, zmiana stanu zdrowia członka rodziny, pogorszenie pozycji materialnej.

Dr Fila-Jankowska podkreśliła, że na zachorowania bardziej narażone są też osoby, które nie wyrażają emocji. Chcąc być przyjazne wobec bliskich, nie wyrażają żalu i nie "przepracowują" na bieżąco swojej traumy. "W takich przypadkach mówi się o antyemocjonalności. Osoby takie nie są w stanie pokazać prawdziwych emocji i kierują je przeciwko sobie. Odbija się to na ich układzie odpornościowym" - powiedziała dr Fila-Jankowska.

Jak napisała Agata Szawińska w swojej pracy magisterskiej, większość organizmów dysponuje trzema mechanizmami regulacyjnymi: immunologicznym, hormonalnym i nerwowym. Sprawują one funkcję ochronną i regulacyjną, umożliwiając organizmowi adaptację do zmieniających się warunków środowiska. U podłoża chorób psychosomatycznych prawdopodobnie znajduje się załamanie równowagi tego systemu.

W prawidłowo funkcjonującym organizmie wadliwe komórki są eliminowane przez limfocyty. Uczeni, interesujący się zjawiskiem immunosupresji u osób owdowiałych, dowiedli, że ten "system naprawczy" nie działa należycie u ludzi poddanych znaczącemu obciążeniu psychicznemu.

Uczone sprawdzały również, czy osoby chore na nowotwory różnią się pod względem poziomu depresji, lęku oraz samooceny w porównaniu do osób cierpiących na inne schorzenia, a także osób zdrowych? Okazało się, że chorych na nowotwór i choroby przewlekłe cechuje wyższy poziom depresji i lęku niż osoby zdrowe.

Jak wyjaśniła dr Fila-Jankowska, chorzy na nowotwory mają niższą samoocenę niż osoby zdrowe, ale nie niższą niż osoby chore na inne choroby przewlekłe. Natomiast samoocena "utajniona", czyli badana poza świadomością osoby, okazała się najniższa wśród wszystkich przebadanych grup.

"Chorzy na nowotwory mają więcej powodów by oszacować siebie nisko, ponieważ ta choroba w jakimś sensie upokarza człowieka, zmusza do pewnych zabiegów, które ingerują w ciało i ubezwłasnowolniają" - podkreśliła rozmówczyni PAP.

Badanie przeprowadzono w 2011 roku. Przebadano 122 mieszkańców Trójmiasta, w tym kobiety chore na raka piersi i osoby chore na innego typu nowotwory, osoby cierpiące na inną niż nowotwór chorobę przewlekłą oraz ludzi zdrowych. Dr Fila-Jankowska podkreśla, że badania nie pokazują zależności przyczynowo-skutkowej tzn. nie dowodzą, że wydarzenia traumatyczne są jedną z przyczyn powstawania nowotworów. Potwierdzają natomiast, że w grupie osób chorych jest więcej takich, które doświadczyły traumy.

PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Genetyka
Biolodzy wkopują się w DNA Słowian (05-06-2015)

Badania DNA średniowiecznych Słowian mogą wyjaśnić, czy chrystianizacja doprowadziła do istotnych zmian w populacji ludzi, którzy zamieszkiwali tereny Polski. Jednak odczytanie genomu sprzed tysiąca lat to nie bułka z masłem - opowiada PAP dr Martyna Molak-Tomsia.

Czy osoby, których ciała znaleziono na danym stanowisku archeologicznym, były jakoś ze sobą spokrewnione? Czy w danym okresie historii dochodziło na badanym terenie do dużych migracji? Czy między populacjami, które zamieszkiwały dane tereny dawniej i dziś istnieje jakaś ciągłość genetyczna? Czy zawirowania historyczno-militarne miały jakiś wpływ na skład biologiczny populacji? Na takie pytania czasami historykom i archeologom nie udałoby się odpowiedzieć, gdyby nie pomoc biologów molekularnych.

O pracy nad DNA uzyskiwanym z wykopalisk archeologicznych opowiedziała w rozmowie z PAP biolog dr Martyna Molak-Tomsia z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie, która zajmuje się genetycznym opisem historycznych populacji ludzkich. Badaczka jest tegoroczną laureatką stypendium im. Barbary Skargi przyznawanego w ramach stypendium START dla osoby, której badania m.in. otwierają nowe perspektywy badawcze.


Na zdjęciu Martyna Molak-Tomsia. Źródło: Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej

Dr Martyna Molak-Tomsia w swoich badaniach m.in. pomaga archeologom dokładniej poznać to, co działo się z Słowianami po powstaniu państwa polskiego. "Badamy materiał biologiczny z okresu tuż po chrystianizacji. Sprawdzamy, jak chrzest Polski wpłynął na naszą populację" - powiedziała biolog i dodała, że na pierwsze wyniki trzeba będzie jeszcze poczekać.

Wyjaśniła, że w ramach badań dostaje od archeologów próbki materiału biologicznego. "Zazwyczaj są to zęby, kości czy włosy ze szczątków znalezionych podczas wykopalisk. Ja te próbki biorę i próbuję dostać się do zamkniętego w nich DNA" - powiedziała badaczka. Wyjaśniła, że w tym celu kości trzeba zmielić. "Wwiercam się w nie wiertarką, żeby zrobić z nich proszek. Proszek ten traktuje się potem środkami chemicznymi, enzymami, żeby wydobyć z komórek DNA w czystej postaci. Później to DNA muszę namnożyć" - wytłumaczyła.

Jednak wyciągnięcie informacji genetycznej z bardzo starych szczątków jest bardzo trudne. "DNA zwykle długo leżało w ziemi i uległo degradacji. W związku z tym materiał genetyczny jest bardzo zmodyfikowany, pofragmentowany, a informacje trzeba składać z małych popękanych kawałków DNA jak z puzzli" - opisała biolog.

Wytłumaczyła, że kiedy organizm umiera, przestają działać systemy naprawy DNA. "Spontaniczne reakcje chemiczne powodują więc, że DNA w losowych miejscach pęka na coraz krótsze kawałki, zmienia swoją strukturę i trudno je później analizować" - opowiedziała rozmówczyni PAP i dodała, że dodatkowym czynnikiem utrudniającym badania są mikroorganizmy, które żywią się komórkami i niszczą DNA.

"Są jednak metody, które pozwalają bardzo krótkie fragmenty DNA poskładać w sensowną całość. Dzięki metodom fizykochemicznym i bioinformatycznym można później wywnioskować coś np. na temat pochodzenia danej osoby czy jej relacji między osobami z danego stanowiska" - poinformowała. Podkreśliła, że DNA kopalne pobierane jest z wielu komórek, a nie z jednej. Dzięki temu jest szansa, że fragment, który nie ocalał w jednej z komórek, zachował się w dobrym stanie w którejś z innych komórek.

Stan DNA zależy jednak w dużej mierze od warunków, w jakich przechowywane były szczątki. "Najstarsze DNA ssaka, jakie udało się odczytać, ma około 700 tys. lat. To DNA konia, który był zachowany w wiecznej zmarzlinie. W niskiej temperaturze wszystkie procesy chemiczne są bowiem spowolnione" - zrelacjonowała naukowiec.

Biolog zaznaczyła, że DNA, które można choćby częściowo odczytać, zachowuje się zwykle tylko w części z badanych próbek (np. 30-70 proc.). Nie zawsze więc badacze mają szczęście i z DNA mogą wyciągnąć te informacje, na którym im zależy. Molak-Tomsia opowiedziała o prowadzonych kilka lat temu w jej instytucie badaniach nad szczątkami, które - jak sądzono - należały do Mikołaja Kopernika. "Porównywano domniemany szkielet Kopernika znaleziony w katedrze we Fromborku z włosami z książki, która należała do Kopernika" - opowiedziała. Wyjaśniła, że choć DNA w szkielecie było w dobrym stanie zachowania, DNA z włosów zachowane były dość słabo, więc nie udało się z dużą pewnością potwierdzić, że to dokładnie to samo DNA. "Natomiast wyniki analiz DNA ze szkieletu w połączeniu z informacją antropologiczną i historyczną zdają się z dużą pewnością wskazywać na to, że sam szkielet to rzeczywiście szczątki słynnego astronoma" - podsumowała badaczka.

"Badania nad kopalnym DNA szybko się rozwijają. Możemy się więc spodziewać, że w najbliższych latach pojawi się bardzo dużo ciekawych wyników dotyczących badań nad antycznym światem" - podsumowała biolog.

PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Zdrowie
Dietoterapia według przepisu uczonych (28-05-2015)

Portfolio 34 technologii, dzięki którym przedsiębiorcy będą mogli produkować bioaktywną żywność, przygotowali polscy uczeni w ramach 5-letniego projektu finansowanego przez Unię Europejską i Bank Gospodarstwa Krajowego. Dowiedziono, że jedzenie wzbogacone w naturalne składniki bioaktywne poprawia wskaźniki medyczne u osób cierpiących na otyłość, anemię, nadciśnienie i cukrzycę.

Konsorcjum naukowe pod nazwą "Bioaktywna Żywność", które realizuje przedsięwzięcie, powstało w 2010 r. Projekt koordynuje Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu. Prace naukowe prowadzą ponadto: Instytut Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich w Poznaniu, Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu oraz Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, a także Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie i Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu.

Projekt wart ponad 35 milionów złotych kończy się w połowie 2015 r. Etap komercjalizacji poprzedza wycena technologii wykonywana przez wyspecjalizowaną firmę wyłonioną w drodze przetargu. Technologia wytwarzania każdego z produktów wyceniana jest odrębnie. Dzięki temu przyszły producent może wybrać jedną, kilka albo całą grupę technologii. Od 1 czerwca ruszą działania mające na celu ulokowanie produkcji w firmach i w konsekwencji - żywności na rynku. Rozmowy prowadzone są z polskimi przedsiębiorstwami. Być może na pierwszą partię produktów nie trzeba będzie czekać dłużej niż pół roku.

Wśród 34 innowacyjnych produktów, które mogą trafić do naszych sklepów, jest pieczywo razowe i chrupkie, słodkie przekąski: kisiele, galaretki i budynie, zupy, mielonki mięsne lub mleczne napoje fermentowane. Będą one nieco droższe niż odpowiedniki bez zawartości wyizolowanych wcześniej składników, ale cena powinna być przystępna - zapewnia dr inż. Joanna Kobus-Cisowska z Katedry Technologii Żywienia Człowieka Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Dzienna porcja 8-10 produktów, które wykorzystywane były w badaniach żywieniowych, kosztowała mniej niż 20 złotych. Za to efekt zdrowotny jest nie do przecenienia - podkreślają badacze.

"Nowo opracowane produkty w trakcie badań korzystnie zmieniły wybrane wskaźniki medyczne u osób chorych w porównaniu z pacjentami żywionymi produktami tradycyjnymi. Najbardziej poprawiła się sytuacja osób chorych na cukrzycę. Sami pacjenci mówili, że podczas dietoterapii zużywają mniej insuliny, w ich odczuciu metabolizm węglowodanów jest lepszy" - mówi dr Kobus-Cisowska.

Naturalne polskie produkty żywnościowe, wzbogacone przez poznańskich naukowców w bioaktywne składniki, mogą wkrótce stać się zalecanym przez lekarzy uzupełnieniem terapii czterech poważnych chorób: otyłości, anemii związanej z nieswoistym stanem zapalnym jelit, nadciśnienia oraz cukrzycy typu pierwszego.

"Żywność komponujemy ze składników, które zawierają w sobie wyjątkowo dużą koncentrację bioaktywnych fito-związków. Nie stosuje się tu żadnych utrwalających czy konserwujących związków chemicznych. Surowce są naturalne, pochodzą najczęściej z roślin uprawianych w Polsce. To np. ekstrakt z morwy, pokrzywy, jarmużu, najczęściej wodny roztwór, który później jest suszony do postaci proszku. Inny składnik to hodowane przez nas kiełki soi i wzbogacane w żelazo, a następnie osuszane i rozdrabniane" - powiedział PAP kierownik projektu prof. dr hab. Józef Korczak, Katedry Technologii Żywienia Człowieka Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

Z najcenniejszych fragmentów roślin badacze izolowali i odzyskiwali czyste bioaktywne składniki. Ocenili je pod względem chemicznym i sensorycznym, unikając substancji szkodliwych, jak alergeny, toksyny czy metale ciężkie. Następnie powstały produkty o atrakcyjnym smaku, zapachu, barwie i konsystencji. Opracowano też metodę ochrony aktywnych składników, w tym właściwe opakowanie.

"Nasze produkty mają tę oryginalność, że są ustawione na wybrane jednostki chorobowe. Mają wywoływać podwójny efekt u osób, które są zagrożone jakąś jednostką chorobową. Będą na przykład obniżać poziomu cholesterolu we krwi i poprawiać glikemię u cukrzyków, a zarazem chronić przed wystąpieniem otyłości czy cukrzycy" - podkreślił prof. Józef Korczak.

Dodał, że choroby cywilizacyjne są główną przyczyną zgonów, pogarszają jakość życia, stanowią poważne obciążenie dla systemu ochrony zdrowia i powodują wymierne straty społeczne. Ich leczenie jest trudne i kosztowne. Tymczasem liczne prace naukowe wskazują, że zachorowalność na te choroby może być radykalnie zmniejszona przez dobór odpowiedniej diety, bogatej w bioaktywne składniki.

Żywność została od podstaw projektowana w uczelnianych laboratoriach, wyprodukowana według wskazówek i pod nadzorem badaczy, a następnie jej skuteczność przebadano klinicznie. Uniwersytet Ekonomiczny stworzył strategię rynkową dla opracowanych innowacji. Zgłoszono ponad 20 wniosków o przyznanie patentu. Technologia została sprawdzona w skali półprzemysłowej.

Środki na projekt pochodzą z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, rozliczenia prowadzi Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Dofinansowanie zostało podzielone - 85 proc. pochodzi z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, a 15 proc. w formie dotacji celowej przekazał badaczom Bank Gospodarstwa Krajowego.

PAP - Nauka w Polsce, Karolina Olszewska. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Historia
Kurze jaja i jastrzębie - jak jadano i polowano w dawnej Wielkopolsce (27-05-2015)

Mieszkańcy Wielkopolski już we wczesnym średniowieczu umieli hodować kury dla jajek. A na polowania wybierali się nie z sokołem, tylko z jastrzębiem - opowiada PAP dr hab. Daniel Makowiecki z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (IA UMK).

"Można powiedzieć, że pozyskiwanie jaj jest efektem ludzkich osiągnięć intelektualnych w zakresie hodowli zwierząt" - mówi dr hab. Daniel Makowiecki z Laboratorium Rekonstrukcji Środowiska Naturalnego IA UMK. Taki wniosek płynie z badań prowadzonych w trzech osiedlach z wczesnego średniowiecza na terenie Wielkopolski: dawnego grodu i podgrodzia na Ostrowie Lednickim, osady w Dziekanowicach oraz grodu w Grzybowie.

"Proszę sobie wyobrazić tamte czasy. Skupiska grodowe zapełnione były ludźmi o wyższym statusie, dla których pracowali ludzie o statusie niższym. Wszystko musiało sprawnie funkcjonować, wszystkim trzeba było dostarczyć odpowiednią ilość pożywienia. I zawsze na czas" - mówi archeozoolog. Trzymano świnie, które "świetnie nadawały się dla elit, bo dzięki wysokiej plenności zapewniały dużo soczystego oraz kalorycznego mięsa". Masowo hodowano też kury, o których obecności świadczą badania przeprowadzone na kilku tysiącach szczątków ptasich przez prof. Makowieckiego oraz Teresę Tomek i Zbigniewa Bocheńskiego z Instytutu Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN w Krakowie.

Z całego dostępnego ptactwa ludność wymienionych osiedli najczęściej trzymała i jadała kury (ich szczątki stanowią 60-70 proc. wszystkich ptasich kości). "Dlaczego? Niewykluczone, że głównym powodem były jaja. Prawdopodobnie właśnie we wczesnym średniowieczu ludzie nauczyli się karmić i hodować nioski tak, by korzystać nie tylko z mięsa, ale i z jajek" - tłumaczy prof. Makowiecki.

Dzika kura znosi jaja tylko w sezonie nieśnym, od ośmiu do kilkunastu w ciągu roku. Taki mechanizm zapewnia zachowanie gatunku, a jednocześnie nie przeciąża organizmu ptaka. Zbudowanie jajka wymaga bowiem od kury zgromadzenia ogromnej ilości białek i lipidów, a na wytworzenie skorupki - zapasu minerałów. W kurzych kościach sprzed stuleci ślady takich zapasów - związków wapnia i fosforu, świadczące o zwiększonej produkcji jaj - można dostrzec w kanałach szpikowych. "Nie są spotykane w szczątkach gęsi, za to często pojawiają się u kur" - zauważa prof. Makowiecki, prowadzący wcześniej badania szczątków ptactwa z wykopalisk wczesnośredniowiecznych osiedli w Gdańsku i Kołobrzegu.

Na naszych terenach kury pojawiły się dość późno, ok. 750 lat p.n.e. - mówi archeozoolog. Na pewno były już tu obecne w czasach, gdy funkcjonowały grodziska typu biskupińskiego. Nie od razu jednak kura stała się ptakiem o dużym znaczeniu gospodarczym. Z początku nie miała nawet większego znaczenia w dostarczaniu mięsa, gdyż jako ptak sprowadzony na ziemie polskie była rzadko hodowana. Możliwe, że bardziej jako ptak ozdobny. Dopiero z czasem nasi przodkowie opanowali sztukę ich żywienia w takim stopniu, który pozwolił wydłużyć cykl nieśny. Mogli je karmić prosem, pszenicą, żytem.

Dopiero wraz z początkami państwa polskiego kury hodowano powszechnie. Trafiały na stoły ludzi możnych i uboższych. Dlatego też ich szczątki pojawiają się zarówno na stanowiskach archeologicznych o dużej randze społecznej, związanych z elitami, ale i w wioskach czy osadach służebnych. "Można jednak dostrzec pewne upodobania kulinarne: mięso młodszych kur częściej serwowano mieszkańcom grodu i wyspy. Na Ostrowie Lednickim, w obrębie grodu, znaleźliśmy więcej kur młodych, niż w przypadku Dziekanowic i Grzybowa" - zauważa archeolog.

Badając wielkopolskie stanowiska naukowcy znaleźli też kości ptaków drapieżnych. Jak przypominają, wzmianki o takich ptakach pojawiają się w historycznych źródłach, np. u Galla Anonima w zapisie dotyczącym Bolesława Chrobrego: "Miał ptaszników z wielu dworów".

"Historycy zawsze taktowali ten zapis jako informację o sokolnictwie. Ale to nie jest w pełni precyzyjne określenie - mówi prof. Makowiecki. - W materiałach z wykopalisk w grodach i ośrodkach grodowych nie znajdziemy szczątków sokołów, lecz przede wszystkim jastrzębi, co pozwala stwierdzić, że ówczesne +sokolnictwo+ nie bazowało na sokołach, tylko na innym ptaku drapieżnym, tj. jastrzębiu".


Młody jastrząb, Wikimedia

Autorzy badań zastanawiali się, dlaczego w centrach państwa polskiego nie korzystano z sokołów - choć wiadomo, że były one popularne w państwie krzyżackim, czy na wczesnośredniowiecznych dworach Europy Zachodniej, m.in. w państwie Karola Wielkiego. "A wyjaśnienie jest proste - uważa archeozoolog. - W relacjach z tamtych czasów Polska pojawia się jako kraj lesisty, puszczański. W takim krajobrazie zdecydowanie lepiej sprawdzał się jastrząb, który poprzez technikę niskiego lotu i nagły atak dopadał ofiary na ziemi. Sokół zaś - nazywany ptakiem górnego lotu, chwytający ofiarę w powietrzu - był mniej przydatny. Niewykluczone też, że podobnie jak i dziś, był on rzadszym gatunkiem, niż jastrząb".

Aby doprecyzować relację Galla Anonima, mówiąc o czasach Mieszka I czy Bolesława Chrobrego lepiej jest używać określenia "jastrzębnictwo" - zauważa naukowiec. "Jastrzębnictwo" nie jest historycznym ewenementem. W literaturze angielskiej nawet dziś pojawia się określenie "falkonry" (sokolnictwo) i "hawking" (jastrzębnictwo).

Wyniki badań opublikowano w renomowanym czasopiśmie "International Journal of Osteoarchaeology".

PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Różności
„Teleobiektyw. Spojrzenie na naukę”, czyli Wiktor Niedzicki o polskiej nauce (22-05-2015)

Dlaczego w Polsce tak niewiele mówi się o sukcesach rodzimych naukowców? Dlaczego informacje o badaniach tak trudno przebijają się do mediów? Czy można to zmienić? I w jaki sposób skutecznie promować polską naukę? - m.in. na te pytania odpowiada w swej najnowszej książce Wiktor Niedzicki.

Publikację "Teleobiektyw. Spojrzenie na naukę" wydał Instytut Fizyki Jądrowej im. H. Niewodniczańskiego PAN w Krakowie, z okazji 60-lecia swojego istnienia. Składają się na nią felietony Niedzickiego, które ukazały się wcześniej w czasopiśmie "Laboratorium - Przegląd Ogólnopolski" - od 2009 r. popularyzator pisał tam teksty poświęcone wizerunkowi polskiej nauki. "Teleobiektyw" jest uzupełniony o teksty napisane specjalnie po to, by - jak wyjaśnia autor - "mniej doświadczonym ułatwić nieco promocję instytutów i uczelni".

"Teleobiektyw pozwala patrzeć, ale nie ingeruje w rzeczywistość. (...) Możemy przyglądać się, krytykować, doradzać, ale głównie podziwiać i, w miarę możliwości, już z bliska pomagać. Promocja polskich naukowców to nie jest kaprys. To nasz obowiązek. Upowszechnianie osiągnięć nauki polskiej to promocja całego kraju" - pisze we wstępie Niedzicki.

We wszystkich felietonach widać zatroskanie autora o stan polskiej nauki. Martwi go u uczonych nieumiejętność promowania swoich badań i osiągnięć, a czasem też ich niechęć do takiej promocji.

Wielokrotnie Niedzicki zestawia również rozgłos, który nadaje się najmniejszym osiągnięciom sportowym ze stosunkiem do osiągnięć naukowych; zwraca uwagę na spore nakłady finansowe na superboiska i małe nakłady na naukę. Porównuje np. koszt Centrum Nauki Kopernik w Warszawie (365 mln zł) z kosztem przebudowy stadionu Legii (374 mln zł + VAT) i kosztem budowy Stadionu Narodowego (ok. 1,5 mld zł). W tym kontekście zastanawia się, czy rzeczywiście budujemy społeczeństwo wiedzy. "Wiemy, za ile milionów można kupić kopacza piłki. Czy tyle samo zapłacimy znanemu profesorowi (na przykład laureatowi Nagrody Nobla) za przejście do polskiej uczelni?" - pyta w jednym z felietonów.

A dlaczego media pomijają sukcesy naukowców? - pytają uczeni Niedzickiego. Jego zdaniem odpowiedź nie jest prosta, a przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. "Niestety, zła wiadomość szybko znajduje odbiorców. A naukowy sukces jest wiadomością dobrą. (...) To pierwszy powód, dla którego media mniej chętnie informują o sukcesach i osiągnięciach" - uważa.

Dodaje, że jest i drugi powód - wielu szefów mediów miało w młodości problemy z nauką. "Trudno, by popierali polskich naukowców. Także politycy nie rozumieją, że nauka jest czymś ważnym. Przecież nie byli prymusami" - pisze.

Trzeci zaś powód - zdaniem Niedzickiego - tkwi w samych instytutach i na uczelniach. "Przyczyną jest lekceważenie popularyzacji i promocji. Podatnicy nie wiedzą, na co przeznaczone są środki finansowe pochodzące z ich portfeli. Co wynika z tych badań? Co z tego ma robotnik, nauczycielka lub emeryt?" - przekonuje.

W tej sytuacji - ocenia autor - trudno się dziwić, że posłowie i ministrowie w ostatniej kolejności przyznają pieniądze na naukę.

Jakie rozwiązanie tego problemu proponuje doświadczony dziennikarz i popularyzator? Według niego konieczna jest długotrwała "praca u podstaw". Uczelnie, instytuty i naukowcy powinni zabiegać o publikacje w mediach informacji o osiągnięciach swoich lub swojego zespołu. Tylko ludzie, którzy usłyszeli o wielkich osiągnięciach, mogą zaakceptować wysokie wydatki na naukę - ocenia i zauważa, że większość polskiego społeczeństwa ma korzenie na wsi. "To oznacza zrozumienie dla konkretu, dla praktycznych zastosowań. To również oznacza szacunek i podziw dla tych, którzy odnoszą prawdziwe sukcesy na arenie międzynarodowej. Wydatki na takich naukowców i takie badania zostaną zaakceptowane" - przekonuje.

"Promocja, promocja i jeszcze raz promocja" - apeluje autor. I proponuje zaangażować w nią także studentów, np. z licznych na uczelniach technicznych kół naukowych, którzy często mają ciekawe, czasem żartobliwe pomysły na pokaz czy zaskakujący gadżet - a to, zdaniem Niedzickiego - może być znakomitą wizytówką uczelni.

W kliku miejscach (m.in. w felietonie "Społeczeństwo (nie)wiedzy") Niedzicki wrzuca kamyczek również do dziennikarskiego ogródka. Zwraca uwagę, że "z niepojętych przyczyn" z gazet i czasopism znikają lub pozostają w okrojonej formie działy "nauka" czy "technika". "Podobno czytelnicy tego nie chcą! A kto pyta czytelników, czy chcą czytać te sążniste i nudne artykuły analizujące politykę lub gospodarkę?" - zastanawia się popularyzator.

Nie lepiej jest w radiu, gdzie - jak zauważa - na sprawy nauki przeznacza się godziny wieczorne lub nocne, zaś w telewizji drastycznie spadła liczba popularnonaukowych i edukacyjnych programów.

Niedzicki przyznaje jednak, że wciąż jeszcze wielu polskich naukowców uważa, że promocja badań to stracony czas i pieniądze.

To tylko niektóre z poruszonych przez red. Niedzickiego kwestii związanych z promocją polskiej nauki. Na nieco ponad 100 stronach ciekawych uwag i propozycji rozwiązań jest znacznie więcej. Każdy, kto na co dzień zajmuje się polską nauką, kontaktuje z badaczami i studentami, z pewnością odnajdzie w felietonach popularyzatora wiele własnych spostrzeżeń, myśli i refleksji.

Chwała IFJ PAN, że z okazji swojego jubileuszu zdecydował się wydać taką publikację. Gdyby jeszcze "Teleobiektyw" przeczytali i wzięli sobie do serca naukowcy, politycy i przedstawiciele mediów... Cóż - dum spiro, spero.

***

Wiktor Niedzicki - dziennikarz, fizyk i muzyk. Autor ponad 900 popularnych programów telewizyjnych o nauce. Wykładowca na Politechnice Warszawskiej i, sporadycznie, na innych uczelniach wyższych. Pracownik Instytutu Fizyku Jądrowej PAN. Laureat konkursu "Popularyzator Nauki", organizowanego od 10 lat przez serwis PAP - Nauka w Polsce.

PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Zdrowie
Prof. Borawska: produkty pszczele pomagają w leczeniu glejaków mózgu (22-05-2015)

Pochodzące z Podlasia, czy Warmii i Mazur produkty pszczele: propolis, miody, mleczko pszczele i pierzga pozytywnie wpływają na leczenie glejaków mózgu - wykazały badania pod kierunkiem prof. Marii Borawskiej z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.

Prof. Maria Borawska powiedziała PAP, że wpływ produktów pszczelich na glejaki mózgu zaczęła badać w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czy sięgając po naturalne produkty chorzy onkologicznie, zwłaszcza ci poddawani chemioterapii, pomagają sobie, czy wręcz przeciwnie.

"A że badaniem miodów zajmowałam się od wielu lat, stąd mój wybór padł na produkty pszczele, takie jak miody, pierzga, propolis i mleczko pszczele" - powiedziała prof. Borawska z zakładu bromatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Przyznała, że jej zespół podjął tego rodzaju badania jako jeden z pierwszych na świecie.

W badaniach, które trwały trzy lata zespół prof. Borawskiej sprawdzał, jak produkty pszczele działają na linie komórkowe glejaka wielopostaciowego. W badaniach wykorzystano także nowotworową linię komórkową wyizolowaną laboratoryjnie z tkanki guza mózgu pochodzenia glejowego (o stopniu złośliwości G2) pozyskanej śródoperacyjnie od pacjenta. Poza tym przeanalizowano także możliwość występowania interakcji produktów pszczelich z lekiem stosowanym w terapii glejaka - temozolomidem.

"Okazało się, że propolis i pierzga doskonale potrafią hamować wzrost komórek glejaka mózgu. Nie tylko nie szkodzą chorym, ale pomagają im pogłębiając efekt leczenia. Co więcej, w wielu wypadkach działają lepiej na linie komórkowe glejaka, niż leki" - powiedziała PAP prof. Borawska ale zastrzegła, że warunkiem skuteczności produktów pszczelich w leczeniu tego rodzaju nowotworów mózgu jest czystość miodów i propolisu.

"Nasze badania wykazały, że jeśli miody są zanieczyszczone produktami toksycznymi, zwłaszcza kadmem, to wówczas korzystne działanie produktów pszczelich zaczyna się odwracać. Dlatego chorzy powinni stosować produkty pszczele odpowiedniej, wysokiej jakości" - podkreśliła prof. Borawska.

Drugą ważną cechą miodów, które pomagają w leczeniu glejaków jest to, by pochodziły z pyłków topoli, brzóz brodawkowatych, osik - żywice tych właśnie gatunków zawierają składniki działające antynowotworowo. "Dlatego warto się zastanowić, czy nadal powinniśmy masowo wycinać topole" - podkreśliła prof. Borawska i dodała, że miody o leczniczych właściwościach pochodzą z Podlasia, Warmii i Mazur.

Badania białostockich medyków wykazały lecznicze właściwości także miodu manuka, lecz jest on znacznie droższy, niż polskie miody.

Prof. Borawska powiedziała PAP, że chorzy na glejaki winni nie tylko jeść miody z czystych regionów kraju, lecz także stosować nalewkę z propolisu. Najlepiej jest ją przygotować zalewając propolis 20 proc. alkoholem. Małą łyżeczkę takiej nalewki należy wymieszać z łyżeczką miodu i to zjeść dwa-trzy razy dziennie.

"Można to stosować zarówno w chorobie, jak i profilaktycznie. Ale nie cały czas, ponieważ długotrwałe stosowanie propolisu czy miodu hamuje wzrost astrocytów, które odżywiają nasz mózg. Tak więc należy to stosować z umiarem, czasowo, nie stale" - podkreśliła prof. Borawska.

Wnioski płynące z badania wpływu produktów pszczelich na leczenie glejaków mózgu prof. Maria Borawska przedstawiła w Ostródzie podczas VI Międzynarodowej Konferencji Naukowo-Szkoleniowej "Zdrowie publiczne i współpraca transgraniczna w zapobieganiu chorobom zakaźnym". Wyniki tych badań zostały już opublikowane w medycznych periodykach w kraju i za granicą. Badania były finansowane ze środków Narodowego Centrum Nauki.

Dane, którymi dysponuje prof. Borawska wskazują, że na glejaki mózgu co roku zapada w Polsce ok. 3 tys. ludzi, średni czas przeżywalności z tą chorobą wynosi 1,5 roku. "Wyniki naszych badań to szansa, że w sposób naturalny możemy wzmóc siły odpornościowe organizmu i jednocześnie są one środkami o działaniu przeciwnowotworowym" - powiedziała prof. Borawska.

Prof. Borawska w rozmowie z PAP dodała, że wcześniejsze badania innych zespołów wskazują, że miody i inne produkty pszczele pozytywnie wpływają także na leczenie nowotworów jelit, jajnika i prostaty.

PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Fizyka
Protony w LHC zderzają się przy rekordowej energii 13 TeV (21-05-2015)

Dziś od rana wiązki protonów w Wielkim Zderzaczu Hadronów (ang: LHC) są po raz pierwszy zderzane z rekordową energią 13 teraelektronowoltów (TeV). To jeden z wielu kroków przygotowujących do drugiego etapu działania LHC. Tzw. "stabilne wiązki" mogą zostać ogłoszone już w najbliższych tygodniach. To będzie sygnałem dla eksperymentów że mogą rozpocząć zbieranie danych przy tej niespotykanej dotąd energii.

"Obecnie doprowadzamy do zderzeń przy energii 13 TeV i dopasowujemy orbity tak, aby wiązki zderzały się idealnie centralnie," powiedział Ronaldus SuykerBuyk z zespołu LHC.


CERN

W zeszłym miesiącu wiązki pojawiły się w akceleratorze po raz pierwszy po trwającej dwa lata modernizacji urządzenia. 10-ego kwietnia po raz pierwszy rozpędzono wiązkę do rekordowej energii 6.5 TeV, a następnie rozpoczęto zderzanie wiązek przy niższej energii 450 gigaelektronowoltów (GeV).

"Kiedy próbujemy doprowadzić do zderzeń przy nowej, wyższej energii, wiązki często w siebie nie trafiają," tłumaczy Jorg Wenninger z zespołu LHC. "Wiązki są malutkie - przy energii 6.5 TeV mają rozmiar około 20 mikrometrów, czyli około 10 razy mniej niż przy energii 450 GeV. Musimy tak długo zmieniać położenia wiązek aż eksperymenty potwierdzą że widzą prawidłowe zderzenia."

Kierownicy wszystkich czterech wielkich eksperymentów na LHC: ALICE, ATLAS, CMS i LHCb, zgodnie przyznają że wprawdzie ich eksperymenty nie zbierają jeszcze danych fizycznych, te pierwsze zderzenia przy docelowej energii są bezcenne dla ostatecznego sprawdzenia wszystkich elementów detekcyjnych.

Warto przypomnieć, że Polska ma istotny udział w tym sukcesie. Nasze zespoły uczestniczą we wszystkich czterech wielkich eksperymentach na Wielkim Zderzaczu Hadronów, a Polacy pracujący w CERN pełnią ważne role w zespole samego akceleratora. Również nad modernizacją LHC przez ostatnie dwa lata pracowały liczne ekipy inżynieryjno-techniczne z Polski.

Więcej materiałów dostępnych jest na stronie CERN

Wizualizacje pierwszych zdarzeń w detektorach przy energii 13 TeV są dostępne tutaj

 

Chemia
Zaskakujące struktury z mikrokropel zapowiadają nadejście nowych technologii (20-05-2015)

Niespodziewane kształty mezoatomów - struktur zbudowanych z mikrokropel w kroplach - zaobserwowano w Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Odkrycie było możliwe dzięki nowej metodzie precyzyjnego kontrolowania rozmieszczenia kropelek jednej cieczy wewnątrz kropli innej cieczy. Realizowana za pomocą układów mikroprzepływowych, metoda ma szansę przenieść niektóre gałęzie medycyny i inżynierii materiałowej na nowy poziom.

W prestiżowym czasopiśmie fizycznym "Physical Review Letters" zespół naukowców z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) w Warszawie zaprezentował nową metodę kontrolowania kształtów struktur tworzących się z mikrokropel umieszczonych we wnętrzu innej kropli. Osiągnięcie znacząco zwiększa możliwości sterowania procesami samoorganizowania się materii. W trakcie badań naukowcom udało się także po raz pierwszy zaobserwować formowanie się mikrokropelkowych struktur o niespodziewanych kształtach.


Mezoatomy (struktury uformowane przez mikrokrople wody uwięzione w kropli oleju) wytworzone w Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. (Źródło: IChF PAN)

O tym, że wewnątrz kropli jednej cieczy można umieścić pewną liczbę kropel innej, niemieszającej się cieczy, było wiadomo od dawna. Znany też był fakt, że w określonych warunkach wewnętrzne kropelki mogą się układać w stabilne struktury, nazywane mezoatomami. Dotychczas przyjmowano jednak, że kształty tych struktur zależą tylko od liczby formujących je kropelek. W rezultacie liczba możliwych do otrzymania mezoatomów była niewielka.

"My pokazaliśmy, że kształty struktur, w które samoczynnie układają się wewnętrzne kropelki, zależą nie tylko od ich liczby, ale także od wzajemnych proporcji ich objętości. Istnienie drugiego parametru znacząco wzbogaca możliwości formowania nowych mezoatomów. W efekcie mamy teraz do dyspozycji spontaniczny proces o bogatym potencjale, proces, którym potrafimy bardzo precyzyjnie sterować. Daje to również podstawy do myślenia o ciekawych zastosowaniach", mówi prof. dr hab. Piotr Garstecki (IChF PAN).

Stabilne struktury kropelek w kroplach wytwarza się w IChF PAN za pomocą układów mikroprzepływowych. Układy tego typu powstają zazwyczaj z dwóch płytek z tworzywa sztucznego. Na jedną płytkę nanosi się sieć starannie zaprojektowanych wyżłobień, druga pełni rolę "wieczka". Po sklejeniu obu płytek wyżłobienia stają się kanalikami o średnicach submilimetrowych, które wypełnia się cieczą nośną. Jeśli do wnętrza tak przygotowanego układu wstrzyknie się niewielkie porcje cieczy roboczej, niemieszającej się z cieczą nośną, w kanalikach uformują się wyraźnie kropelki. Ich ruch można teraz precyzyjnie kontrolować - wystarczy w tym celu odpowiednio sterować przepływami obu cieczy.

"W trakcie naszych badań w kanalik wypełniony olejem wstrzykiwaliśmy te same, niewielkie porcje zabarwionej wody, jedna tuż za drugą. Ponieważ olej nie miesza się z wodą, powstawał 'sznur' liczący od trzech do ośmiu niebieskich, praktycznie identycznych mikrokropelek. Ciekawe rzeczy zaczynały się dziać, gdy taki kropelkowy 'pociąg', płynący w oleju jednego rodzaju, wstrzykiwaliśmy do komory wypełnionej innym olejem, niemieszającym się z dwoma pozostałymi cieczami", mówi dr Jan Guzowski (IChF PAN; obecnie na Uniwersytecie w Princeton).

Napięcie powierzchniowe wstrzykniętego oleju powodowało, że zaczynał on formować kroplę. W trakcie tego procesu kropelki wody wewnątrz formującej się kropli oleju były poddawane znacznym siłom i przemieszczały się, a nawet deformowały, byle tylko zminimalizować energię opinającej je powierzchni. W zależności od konfiguracji - liczby kropelek w kropli oraz proporcji między objętościami wszystkich kropel - tak utworzony mezoatom mógł być niemal kulisty, lekko wydłużony, a nawet wyraźnie nieregularny. Prawdziwym zaskoczeniem okazały się jednak struktury zbudowane nawet z ośmiu kropelek wody ustawionych w linii, jedna za drugą, i tak silnie opiętych powierzchnią kropli oleju, że aż wyraźnie spłaszczonych.

"Konfiguracja, w której kilka kropelek ustawia się w linii, tylko pozornie wygląda na nietrwałą. Nasze obliczenia pokazują, że aby zlepić się w grudkę, ustawione w linii kropelki musiałyby 'po drodze' ulec deformacji wymagającej wkładu dodatkowej energii. Unoszący krople przepływ nie jest na to wystarczająco silny i w rezultacie krople tkwią w pierwotnym ułożeniu. Ostatecznie cała struktura wygląda jak zestaw kilku piłek tenisowych wepchniętych jedna po drugiej w ciasny rękaw koszuli", mówi dr Guzowski i podkreśla, że istnienie barier kapilarnych, uniemożliwiających samoistną rekonfigurację struktur z mikrokropel, zostało zaprezentowane po raz pierwszy.

Mezoatomy z kropelek w kroplach, otrzymane przez zespół z IChF PAN, miały rozmiary rzędu milimetra, a więc były stosunkowo duże. Powstawały dość wolno - zwykle pojedyncza struktura formowała się przez mniej więcej sekundę.

"Eksperymenty laboratoryjne łatwiej wykonywać na większych kroplach i w sposób umożliwiający ich łatwą obserwację", tłumaczy prof. Garstecki i zaznacza: "Nie ma jednak żadnych przeszkód, aby wielkość kropel zmniejszyć przynajmniej kilkadziesiąt razy. Co więcej, oddziaływania kapilarne, odpowiedzialne za formowanie się struktur z mikrokropel, zaczynają dominować w małych skalach. Spodziewamy się więc, że małe mezoatomy będą się tworzyć znacznie szybciej, a odsetek struktur o niepożądanych kształtach jeszcze zmaleje".

Kontrolowane wytwarzanie mezoatomów z kropel ma szczególne znaczenie dla inżynierii materiałowej. Materiały powstają bowiem nieco podobnie jak konstrukcje z klocków: są "składane" z wielu mniejszych "cegiełek" - zlepków ciasno upakowanych cząsteczek bądź atomów. Drobiny te są na ogół dość kuliste, co znacznie ogranicza możliwości ich rozmieszczania w przestrzeni. Tymczasem przy odpowiednim doborze substancji i metod, kropelki wewnątrz mezoatomów można byłoby na masową skalę utrwalać, a następnie osuszać w celu usunięcia zewnętrznej kropli. Z tak powstałych struktur można byłoby budować materiały o precyzyjnie zaplanowanej konstrukcji i niespotykanych właściwościach, np. materiały fotoniczne, które kierowałyby padające na nie fale świetlne w strony zależące od długości fal. Kolejnym niezwykle obiecującym obszarem zastosowań wydaje się transport leków w określone miejsca organizmu. Każda kropla w mezoatomie może przecież zawierać inne substancje lecznicze, uwalniane w różnych warunkach. Tak spreparowany, "inteligentny" pojemnik na leki mógłby w wybranym organie człowieka przeprowadzić całą, starannie zaplanowaną terapię lekową.

Badania nad formowaniem się mezoatomów z kropel sfinansowano ze środków europejskiego grantu ERC Starting Grant oraz programu Iuventus Plus Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

PUBLIKACJA NAUKOWA: "Droplet Clusters: Exploring the Phase Space of Soft Mesoscale Atoms"; J. Guzowski, P. Garstecki; Physical Review Letters 114, 188302 (2015); DOI: http://dx.doi.org/10.1103/PhysRevLett.114.188302

Źródło: Instytut Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk

Technika
Na Politechnice Gdańskiej powstał lekki i szybki w produkcji most (15-05-2015)

Bardzo lekki, wykonany w całości w jednym elemencie most stworzyli inżynierowie z Politechniki Gdańskiej. Ważąca nieco ponad trzy tony przeprawa zdolna jest udźwignąć 18 ton. W środę wieczorem przeszła symboliczną próbę obciążeniową: weszło na nią ok. 100 osób.

Most wykonano z materiału kompozytowego, a do jego stworzenia użyto m.in. pianki ze zużytych opakowań PET. Konstrukcja powstała w całości jako jeden element, a wykonanie prototypu zajęło tydzień (w produkcji przemysłowej zajmie to ok. dwóch dni). Most ma 14 metrów długości i waży zaledwie 3,2 tony. Ma być używany m.in. jako kładka dla pieszych i rowerzystów.


Fot. PAP/ Piotr Wittman

Konstrukcja powstała w ramach projektu Fobridge, którym kieruje prof. Jacek Chróścielewski z Katedry Mechaniki Budowli Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiska Politechniki Gdańskiej.

W środę znajdujący się na terenie uczelni prototyp przeprawy przeszedł symboliczną próbę obciążeniową. Organizatorzy liczyli, że na przeprawie zbierze się 180 osób, ostatecznie jednak na miejscu zjawiło się ich ok. 100. "Próba obciążeniowa z udziałem ludzi miała służyć głównie promocji naszego projektu. Oczywiście nikt nie wpuściłby ludzi na niesprawdzoną konstrukcję. Już wcześniej przeprowadziliśmy z pozytywnym efektem próby obciążeniowe z pomocą betonowych płyt o wadze prawie 18 ton" - powiedział PAP prof. Chróścielewski.

Naukowiec wyjaśnił, że wyjątkowość projektu Fobridge polega na tym, iż most (dzięki zastosowaniu formy wielokrotnego użytku) można produkować masowo - na skalę przemysłową i można to robić szybko. "Samo przęsło można wykonać już w dwa dni, a od momentu złożenia zamówienia do dostawy gotowego mostu minie ok. tygodnia" - powiedział PAP prof. Chróścielewski.

Dodał, że kolejną zaletą mostu jest wykorzystanie w produkcji łatwo dostępnych i niedrogich materiałów, które w dodatku pozwalają wykonać obiekt wytrzymały, ale lekki, co ułatwia transport obiektu. Jak wyjaśnił Chróścielewski, betonowy most o rozmiarach prototypu wykonanego w projekcie Fobridge ważyłby ok. 30 ton.

W opinii prof. Chróścielewskiego kolejną zaletą konstrukcji wykonanej przez zespół pod jego kierownictwem jest to, że most jest łatwy w utrzymaniu i montażu, niepalny, a także odporny na czynniki atmosferyczne.

Do produkcji mostu użyto materiałów kompozytowych. Wytwarzanie odbywa się metodą tzw. infuzji. Wewnątrz przygotowanej formy układa się w odpowiedniej kolejności poszczególne kompozyty, w tym tkaniny z włókien szklanych oraz piankę, która stanowi rdzeń (wykonana jest ze zużytych opakowań PET). "Układamy też warstwy technologiczne zapewniające dopływ żywicy i to wszystko jest przykrywane bardzo szczelnym workiem. Wytwarzamy wewnątrz formy podciśnienie, co powoduje, że żywica jest zasysana przez pozostałe kompozyty i - po zdjęciu worka, wygrzewamy całość, następuje polimeryzacja i uzyskujemy gotowy element" - powiedział PAP prof. Chróścielewski.

Dodał, że przęsło, które powstało w ramach projektu Fobridge, wykonano głównie z myślą o zastosowaniu go jako elementu kładki dla pieszych i rowerzystów nad drogami szybkiego ruchu. "Jednak oczywiście konstrukcję tę można wykorzystać wszędzie, gdzie okaże się przydatna" - powiedział PAP prof. Chróścielewski dodając, że ma nadzieję, iż znajdzie się firma, która podejmie się produkcji mostu.

Oprócz zespołu naukowców z Politechniki Gdańskiej w projekt Fobridge zaangażowani są pracownicy Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie i firmy Roma sp. z o.o.

Prace nad projektem rozpoczęły się dwa lata temu i potrwają do końca 2015 r. Na ich prowadzenie naukowcy i przedsiębiorcy otrzymali grant z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

PAP - Nauka w Polsce. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Wydarzenia
Polscy spece od kryształów trzymają się razem (12-05-2015)

Wielu polskich krystalografów - badaczy kryształów - przed paroma dekadami wyjechało z kraju. Dziś tworzą cenione i rozpoznawalne za granicą środowisko i wspierają się nawzajem - powiedzieli PAP naukowcy, którzy przyjechali do Warszawy na konferencję Multi-Pole.

W spotkaniu (10-13 maja) bierze udział ok. 200 badaczy, głównie zajmujących się krystalografią, pracujących w Polsce lub za granicą.

"Bardzo dużo polskich krystalografów rozjechało się po świecie w czasach, kiedy nasze laboratoria nie były należycie wyposażone w aparaturę. Te czasy już dawno minęły. Ale ci, którzy powyjeżdżali gdzie indziej i zapuścili tam korzenie, to bardzo liczne grono i to bardzo dobra reprezentacja Polski na świecie" - powiedział w rozmowie z PAP jeden z organizatorów konferencji, prof. Janusz Lipkowski z Instytutu Chemii Fizycznej PAN w Warszawie.


Fot. Roman Szczepanowski i Tomek Waleń

Nie jest to pogląd odosobniony. Ze stwierdzeniem, że polscy krystalografowie są rozpoznawalni na świecie, zgodziła się zapytana o to przez PAP noblistka, prof. Ada Yonath. Yonath w 2009 r. otrzymała Nagrodę Nobla z chemii za prace nad strukturą i funkcjami rybosomu. Noblistka zaznaczyła, że w swoich badaniach współpracowała sporo m.in. z dr. Zbigniewem Dauterem, który pracuje w amerykańskim National Cancer Institute.

Jednym z ważnych sukcesów polskich krystalografów są osiągnięcia prof. Jaskólskiego z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i pochodzącego z Polski dr. Alexandra Wlodawer z National Cancer Institute w USA. Ich odkrycia przyczyniły się do powstania leków dla chorych na AIDS w ekspresowym tempie siedmiu lat. Ale na tym ich współpraca się nie skończyła. "Z Mariuszem Jaskólskim, z którym współpracuję 30 lat, mamy ponad 30 wspólnych prac, mimo że jesteśmy zwykle tysiące kilometrów od siebie" - powiedział w rozmowie z PAP dr Wlodawer.

Wlodawer mówiąc o polskich krystalografach o międzynarodowej sławie, wymienił m.in. Andrzeja Joachimiaka, który jest dyrektorem Centrum Biologii Strukturalnej w Argonne National Laboratory w USA. To znacząca na świecie jednostka prowadząca badania krystalograficzne. Wlodawer zwrócił też uwagę na prace dr. Zbyszka Otwinowskiego i dr. Władka Minora. Badacze - jak wyjaśnił - opracowali program do przerabiania danych krystalograficznych, który używany jest chętnie przez krystalografów z całego świata.

Prof. Lipkowski stwierdził, że w Polsce od dawna rozwijały się metody krystalograficzne. W latach 70. zaczęły się pojawiać skomputeryzowane automatyczne urządzenia do pomiarów. "Wtedy zaczęliśmy odstawać" - przyznał Lipkowski. Przypomniał, że badacze z Polski coraz chętniej zaczęli wyjeżdżać do zagranicznych laboratoriów. "A tam, gdzie byli Polacy, byli serdecznie przyjmowani, rekrutowani" - stwierdził.

Zgodziła się z tym dr Karolina Michalska z amerykańskiego Argonne National Laboratory i dodała, że polscy krystalografowie "wspierają się, realizują wspólne projekt, trzymają się razem". "Ci, który wyjadą, prowadzą badania wspólnie z tymi, którzy zostają, tworzy się sieć powiązań i współpracy" - zaznaczyła.

"Może to zupełnie nie po polsku, ale nie kłócimy się ze sobą. A nawet jeśli się kłócimy, to w sposób pozytywny" - zwraca uwagę Wlodawer.

Krystalografia umożliwia zbadanie struktury kryształów, a skrystalizować można nawet takie substancje jak białka. "W dodatku krystalografia wymaga jedynie mikroskopijnych, mikrogramowych ilości substancji" - opowiadał Lipkowski.

Podczas konferencji Multi-Pole, Ada Yonath wspominała o tym, że jej rodzina pochodziła z Polski. Dziadkowie i rodzice prof. Yonath wyemigrowali z Polski do Izraela w latach 30. XX w., a przedtem mieszkali w Zduńskiej Woli. Noblistka opowiedziała, jak podczas swojego pobytu w Polsce postanowiła dotrzeć do dokładnej daty urodzin swojej matki, bo dzień i miesiąc urodzin nie był dokładnie poznany. "To był mój pierwszy projekt naukowy w Polsce" - żartowała. (PAP, Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl)

Biologia
Indianie Yanomami mają florę bakteryjną o 40% bogatszą niż ludzie Zachodu (10-05-2015)

Organizmy Indian z plemienia Yanomami w amazońskiej dżungli posiadają najbogatszą znaną mikroflorę. Ich badania dają rzadką okazję wglądu w mikrobiom ludzi nie używających antybiotyków i nie znających zachodniej diety - czytamy w "Science Advances".

Ciało człowieka, a także wnętrze jego przewodu pokarmowego czy dróg oddechowych są naturalnie zasiedlane przez mikroorganizmy. Specyficzne grupy bakterii żyją np. w jamie ustnej i nosowej, uszach, pochwie, jelitach, płucach, na włosach i skórze człowieka. Szacuje się, że liczba komórek mikroorganizmów zasiedlających tylko i wyłącznie przewód pokarmowy człowieka jest ok. 10 razy większa, niż liczba wszystkich jego własnych komórek.

Naukowcy dopiero poznają ten mikrobiom. Wiadomo już, że większość mikroskopijnych lokatorów naszych ciał jest niezbędna do zachowania zdrowia, choć część z nich jest też chorobotwórcza.


www.publicanthropology.org

Stosunkowo najbardziej zróżnicowaną mikroflorę posiadają członkowie plemienia Indian Yanomami - poinformowali teraz naukowcy z USA i Wenezueli. Indianie ci żyją w dżungli amazońskiej, na południu Wenezueli, w izolacji od reszty świata.

Badacze szacują, że mikrobiom tych Indian jest o ok. 40 proc. bardziej urozmaicony, niż flora bakteryjna mieszkańców krajów uprzemysłowionych. Może to świadczyć o istnieniu związku pomiędzy zredukowaną różnorodnością mikrobiomu a korzystaniem z antybiotyków oraz dietą typową dla mieszkańców uprzemysłowionych części świata - sugerują autorzy badania.

Yanomami od wieków żyją z polowań i zbieractwa, pozostając prawdopodobnie w całkowitej izolacji od świata. Naukowcy dotarli do nich po raz pierwszy dopiero w 2009 r. Populacje takich ludzi, nie mających kontaktu ze współczesnymi antybiotykami, to dziś rzadkość, a ich spotkanie daje rzadką okazję do badań, także mikrobiomu.

Podczas badań Yanomami naukowcy analizowali wymazy i próbki bakterii pobrane od 34 spośród 54 mieszkańców wioski. 28 ochotników pozwoliło pobrać próbki ze skóry i wymazy z jamy ustnej, 11 osób przekazało próbki kału.

W próbkach tych naukowcy stwierdzili niespotykaną różnorodność mikroorganizmów. Wyniki te potwierdzają, że pomiędzy mniejszą różnorodnością bakterii, dietą mieszkańców krajów rozwiniętych, współczesnymi antybiotykami oraz chorobami immunologicznymi i metabolicznymi (takimi jak otyłość, astma, alergie i cukrzyca, których liczba dramatycznie wzrosła od lat 70.) istnieje związek - podkreśla jedna z autorów badania, Maria Dominguez-Bello z NYU Langone Medical Center.

Naukowcy coraz częściej znajdują argumenty za istnieniem takiej zależności. "Jesteśmy przekonani, że w ostatnich 30 latach nastąpiła jakaś zmiana związana ze środowiskiem, która sprzyja tym chorobom. Mogło to mieć związek z mikrobiomem" - sugeruje dr Dominguez-Bello.

Naukowcy zbadali też DNA bakterii pochodzących od Indian Yanomami, a wyniki porównali z analogicznymi wynikami badania Amerykanów, członków amazońskiego plemienia Guahibo Amerindians (z Wenezueli) oraz mieszkańców wsi w Malawi (w Afryce południowo-wschodniej). Ci ostatni reprezentują populacje plemienne posiadające ograniczony kontakt z kulturą Zachodu (choć większy niż Yanomami).

Badając różnorodność mikroflory jelitowej i skórnej, naukowcy zaobserwowali w niej stopniowe zmiany, zależnie od tego, z jakiej grupy pochodziła próbka. Im mniejszy kontakt z antybiotykami i przetworzonym jedzeniem miała dana społeczność, tym większa była u niej różnorodność mikroflory. "Nawet minimalny kontakt na potęgę zmniejsza tę różnorodność i pozbawia nasz mikrobiom potencjalnie korzystnych bakterii" - podkreśla jeden z autorów badania, genetyk i genomik z Icahn School of Medicine w Mount Sinai, Jose Clemente.

W próbkach ze skóry Indian Yanomami nie stwierdzono jednej, dominującej grupy bakterii. Inaczej było z próbkami od Amerykanów, u których mniej jest gatunków albo rodzajów bakterii, za to stosunkowo dużo mają oni gronkowców (żyjących na skórze i w błonach śluzowych, z których część wywołuje zakażenia), maczugowców (niektóre ich gatunki są patogenami), bakterii Neisseriaceae (niektóre z nich wywołują rzeżączkę i zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych) czy Propionibacterium (są to bakterie żyjące w okolicy gruczołów potowych i łojowych).

Bakterie z jelit i jamy ustnej Indian Yanomami przebadano też genetycznie. Okazało się, że ich bakterie zawierają geny powodujące oporność na działanie antybiotyków. Dzięki tym genom bakterie nie reagują na działanie antybiotyków naturalnych, np. obecnych w glebie, ale i syntetycznych.

"W latach 40. i 50., w okresie największego rozwoju antybiotyków przez przemysł farmaceutyczny, większość antybiotyków była uzyskiwana z bakterii występujących naturalnie w glebie - przypomina ekspert w dziedzinie patologii, immunologii i inżynierii biomedycznej, dr Gautam Dantas z Washington University School of Medicine. - Można było oczekiwać, że naturalna oporność na antybiotyki mogła się pojawić u mikroorganizmów w ciągu milionów lat ewolucji. Nie spodziewaliśmy się znaleźć takiej oporności wobec współczesnych antybiotyków syntetycznych".

Zdaniem dr Dantasa obecność genów związanych z antybiotykoopornością wśród mikroorganizmów, które kontaktu z antybiotykami nigdy nie miały, może pomóc wyjaśnić wielkie tempo, w jakim bakterie uodparniają się na antybiotyczne nowości.

Większość badań poświęconych ludzkiej mikroflorze dotyczy mieszkańców Zachodu. Badania członków społeczeństw pozbawionych kontaktu z przetworzonym pokarmem i antybiotykami może pokazać, jak mikroflora człowieka może się zmieniać w reakcji na współczesną kulturę. Mogą też być pomocne w szukaniu nowych terapii, polegających na przywracaniu równowagi mikrobiomie człowieka. (PAP, Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl)

*

Niestety Indianie Yanomami są obecnie zagrożeni w szczególności ze strony poszukiwaczy złota:

Venezuela's Yanomami Indians urge action to tackle illegal goldminers

Venezuelan authorities investigate Yanomami deaths


Archiwum (starsze -> nowsze) [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10]
[11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20]
[21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]
[31] [32] [33] [34] [35] [36] [37] [38] [39] [40]
[41] [42] [43] [44] [45] [46] [47] [48] [49] [50]
[51] [52] [53] [54] [55] [56] [57] [58] [59] [60]
[61] [62] [63] [64] [65] [66] [67] [68] [69] [70]
[71] [72] [73] [74] [75] [76] [77] [78] [79] [80]
[81] [82] [83] [84] [85] [86] [87] [88] [89] [90]
[91] [92] [93] [94] [95] [96] [97] [98] [99] [100]
:
 
 :
 
  OpenID
 Załóż sobie konto..
Wyszukaj

Wprowadzenie
Indeks artykułów
Książka: Racjonalista
Napisz do nas
Newsletter
Promocja Racjonalisty

Racjonalista w Facebooku
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365