Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.564.032 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 246 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:

Złota myśl Racjonalisty:
"Uodpornione na rozterki moralne i światopoglądowe, znające jeden tylko autorytet z jego Jedyną Prawdą, odizolowane od kulturowych wpływów świata zewnętrznego, zamykane w parafiach i w dusznych, wielodzietnych „prawdziwie katolickich” rodzinach, pokolenie to — dla którego prawa dziś ustanawiane nabiorą już patyny tradycji — prawdopodobnie pozwoli się doprowadzić na tym..
Nowinki i ciekawostki naukowe
Rok 2010
 Lipiec (23)
 Sierpień (23)
 Wrzesień (34)
 Październik (20)
 Listopad (24)
 Grudzień (17)
Rok 2011
 Styczeń (34)
 Luty (39)
 Marzec (43)
 Kwiecień (19)
 Maj (18)
 Czerwiec (17)
 Lipiec (19)
 Sierpień (30)
 Wrzesień (29)
 Październik (45)
 Listopad (35)
 Grudzień (24)
Rok 2012
 Styczeń (18)
 Luty (31)
 Marzec (34)
 Kwiecień (12)
 Maj (10)
 Czerwiec (11)
 Lipiec (12)
 Sierpień (9)
 Wrzesień (8)
 Październik (3)
 Listopad (11)
 Grudzień (4)
Rok 2013
 Styczeń (4)
 Luty (4)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (6)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (5)
 Sierpień (4)
 Wrzesień (3)
 Październik (3)
 Listopad (3)
 Grudzień (20)
Rok 2014
 Styczeń (32)
 Luty (53)
 Marzec (38)
 Kwiecień (23)
 Maj (45)
 Czerwiec (46)
 Lipiec (36)
 Sierpień (26)
 Wrzesień (20)
 Październik (24)
 Listopad (32)
 Grudzień (13)
Rok 2015
 Styczeń (16)
 Luty (13)
 Marzec (8)
 Kwiecień (13)
 Maj (18)
 Czerwiec (11)
 Lipiec (16)
 Sierpień (13)
 Wrzesień (10)
 Październik (9)
 Listopad (12)
 Grudzień (13)
Rok 2016
 Styczeń (20)
 Luty (11)
 Marzec (3)
 Kwiecień (3)
 Maj (5)
 Czerwiec (2)
 Lipiec (1)
 Sierpień (7)
 Wrzesień (6)
 Październik (3)
 Listopad (5)
 Grudzień (8)
Rok 2017
 Styczeń (5)
 Luty (2)
 Marzec (10)
 Kwiecień (11)
 Maj (11)
 Czerwiec (1)
 Lipiec (8)
 Sierpień (5)
 Wrzesień (8)
 Październik (3)
 Listopad (3)
 Grudzień (3)
Rok 2018
 Styczeń (2)
 Luty (1)
 Marzec (7)
 Kwiecień (9)
 Maj (6)
 Czerwiec (5)
 Lipiec (4)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (3)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (11)
Rok 2019
 Styczeń (3)
 Luty (0)
 Marzec (1)
 Kwiecień (1)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (2)
 Sierpień (8)
 Wrzesień (1)
 Październik (5)
 Listopad (3)
 Grudzień (5)
Rok 2020
 Styczeń (7)
 Luty (1)
 Marzec (1)
 Kwiecień (3)
 Maj (4)
 Czerwiec (1)
 Lipiec (3)
 Sierpień (1)
 Wrzesień (0)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (3)
Rok 2021
 Styczeń (3)
 Luty (0)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (0)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (3)
 Październik (2)
 Listopad (0)
 Grudzień (0)
Rok 2022
 Styczeń (0)
 Luty (0)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (0)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (0)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (0)
Rok 2023
 Styczeń (0)
 Luty (0)
 Marzec (0)
 Kwiecień (0)
 Maj (0)
 Czerwiec (0)
 Lipiec (0)
 Sierpień (0)
 Wrzesień (0)
 Październik (0)
 Listopad (0)
 Grudzień (0)
Rok 2024
 Styczeń (0)
 Luty (0)
 Marzec (0)
Archiwum nowinek naukowych
Ekologia
Karpaty zarastają - lasów jest już tam 2 razy więcej niż przed 150 laty (17-09-2016)

Od połowy XIX wieku powierzchnia lasów w polskiej części Karpat zwiększyła się prawie dwukrotnie - wynika z badań geografów. Lasami zarastają m.in. porzucone pola uprawne i pastwiska, których nie opłaca się już utrzymywać.

Naukowcy z Polski i Szwajcarii w ramach wspólnego projektu FORECOM badali zmiany powierzchni lasów w górach na przykładzie Alp i Karpat. W badaniach porównywano pochodzące z różnych okresów mapy, zdjęcia lotnicze i satelitarne, a także dane ze skaningu laserowego.

"W Europie od połowy XIX w. lasów zaczęło przybywać. W polskiej części Karpat przez ostatnie półtora wieku powierzchnia lasów zwiększyła się prawie dwukrotnie" - informuje w rozmowie z PAP kierownik badań prof. Jacek Kozak z Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego.


Zarastanie polan na przykładzie okolic Ochotnicy, Gorców. Fot. dr Dominik Kaim

NAUKA POSZŁA W LAS

Badaniami objęto teren polskich Karpat o powierzchni 20 tys. km kwadratowych. Z analiz wynika, że w połowie XIX w. lasy w tamtym rejonie zajmowały 5 tys. km2. Obecnie jest to już prawie 10 tys. km2. Obszar lasów, jakich przez ten czas przybyło, jest więc 15 razy większy, niż powierzchnia Krakowa, wynosząca ok. 330 km2.

Najwięcej lasów było w Karpatach, nim pojawił się tam człowiek. Pod wpływem kolonizacji (m.in. w czasach średniowiecza) lasów zaczęło ubywać, a najmniejszą powierzchnią zajmowały one prawdopodobnie w połowie XIX w. Z czasem zaczęły stopniowo wracać do polskiego krajobrazu. Powierzchnia lasów szybko się zwiększała zwłaszcza po drugiej wojnie światowej i po 1989 r.

"To jeszcze nie jest ostatnie słowo przyrody. Z naszych badań wynika, że w Karpatach sporo jest rolniczej ziemi, której nie użytkowano od kilku, kilkunastu lat. Te obszary zostawione same sobie w ciągu dwóch dekad znów staną się lasami" - mówi geograf.

Analogiczna tendencja zauważalna jest w Alpach i innych częściach Europy, ale nie na całym świecie. "W strefie międzyzwrotnikowej, np. w Brazylii czy Indonezji, powierzchnia lasów wciąż się kurczy. Można powiedzieć, że następuje tam proces, którego Europa doświadczyła w poprzednich stuleciach: wylesienia wynikające z intensywnej działalności człowieka" - mówi geograf z UJ.


Gorce, widok spod szczytu Turbacza na Halę Długą, 1934-2011, fot. archiwalna pochodzi z publikacji Jarosz S., 1935, Badania geograficzno-leśne w Gorcach. Prace Rolniczo-Leśne PAU, 16, Kraków.; fot. współczesna - Dominik Kaim

OWCA W WIELKIM MIEŚCIE

Górski krajobraz zarasta m.in. dlatego, że rolnictwo w Karpatach stopniowo przestawało być dochodową działalnością - komentuje prof. Jacek Kozak, podając przykład pasterstwa. "Współcześni bacowie muszą kochać to, co robią, bo hodowla owiec w warunkach górskich przestaje się opłacać. Gdyby nie pasja, nie byliby w stanie pieniędzmi zrekompensować wysiłku, jaki w to wkładają" - opowiada naukowiec. Dodaje, że praca na roli przestała być opłacalna, pojawiły się też nowe możliwości uzyskiwania dochodów, więc obszary rolne są porzucane. I dzięki temu po jakimś czasie samoistnie wracają tam lasy.

Czynnikiem nie do pominięcia są także migracje ludności. "Ludzie wyjeżdżają pracować do dużych miast i za granicę, a to osłabia potencjał demograficzny obszarów górskich i możliwość ich wykorzystania do działalności rolniczej" - wskazuje naukowiec. Jak dodaje, inną z przyczyn zwiększania się powierzchni lasów jest celowe zalesianie - ta forma użytkowania ziemi po prostu daje korzyści finansowe.

IM DALEJ W LAS, TYM WIĘCEJ DRZEW

Z tym, że powierzchnia lasów w górskich rejonach się zwiększa, wiąże się wiele pozytywnych zjawisk. Lasy zatrzymują np. sporo wody spływającej z gór, przez co mogą zmniejszać zagrożenie powodziami. Ważna jest też możliwość wiązania przez leśne ekosystemy dwutlenku węgla - gazu cieplarnianego. Rozmówca PAP przyznaje jednak, że nie wszystkie skutki powrotu lasów w krajobraz górski są pozytywne.

"Za kilkanaście lat lasów w Karpatach będzie więcej, ale to oznacza, że stracimy otwarte przestrzenie i widoki atrakcyjne np. dla turystów. Stracimy też pewną część dziedzictwa kulturowego - krajobraz wytworzony przez setki lat działalności rolniczej" - opowiada naukowiec z UJ.

Paradoksalnie powrót lasów wiązać się też może z utratą bioróżnorodności. "Dzięki istnieniu pól czy pastwisk pojawiło się przecież wiele nowych gatunków roślin czy zwierząt, które w lasach nie czują się tak dobrze. Jeśli pola znikną - osłabi się różnorodność biologiczna na danym terenie" - zwraca uwagę geograf.

W projekcie FORECOM uczestniczyli naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz ze Swiss Federal Research Institute for Forest, Snow and Landscape Research WSL.

Badania finansowane były w ramach Polsko-Szwajcarskiego Programu Badawczego (PSPB) obsługiwanego przez Ośrodek Przetwarzania Informacji - Państwowy Instytut Badawczy (OPI PIB).

W ramach PSPB sfinansowano 31 projektów, których wartość przekroczyła w sumie 96 mln zł.

PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Historia
Prawdziwa utopia: starożytna cywilizacja, która rozwijała się bez wojen (14-09-2016)

W magazynie New Scientist ukazał się artykuł o Cywilizacji Doliny Indusu, czyli najstarszej cywilizacji hinduskiej, która wykluła się w dorzeczu Indusu na terenach, gdzie dziś leży Pakistan. Nim odkryto kulturę Indusu, która przez całe wieki pozostawała w całkowitym zapomnieniu, uważano, że najstarszą hinduską cywilizacją była kultura wedyjska. W przeciwieństwie do tej ostatniej, która była kulturą zewnętrzną, którą przynieśli ze sobą Ariowie ok. XVIII-XIV w. p.n.e., kultura Indusu była rodzima. Dziś jest ona zaliczana do czterech wielkich najstarszych cywilizacji ludzkich - obok sumeryjskiej, egipskiej i chińskiej.

Nowe dane wskazują, że kultura Indusu jest najstarsza z nich wszystkich i do dziś pozostaje najbardziej enigmatyczną i tajemniczą. Najsłabiej poznaną. Nowy tekst w New Scientist może stanowić pewną wskazówkę, dlaczego tak było: miała ona pewne cechy utopijne, funkcjonowała przez setki lat bez wojska, nierówności i królów. Zalążek ziemskiej utopii, który z drugiej strony nie jest też ekspansywny, a więc nie nawiązuje mocnych interakcji kulturowych, które są dla nas ważnym źródłem poznania starych kultur. W przypadku doliny Indusu był to splot czynników naturalnych. Żadna utopia nie trwa jednak wiecznie i tak też stało się z utopią induską. Wbrew jednak starym teoriom, główną przyczyną upadku nie był najazd aryjski, jak uważano dawniej, lecz istotne zmiany środowiska naturalnego. Ariowie po prostu zaczęli kolonizować region, którego świetność zaczęła gasnąć.

Nazwa "Cywilizacji Doliny Indusu" może byc jednak myląca. Nie była to cywilizacja jednej rzeki, lecz dwóch: Indusu i Sarasvati, przy czym ta druga była może nawet ważniejsza. W wyniku ruchów tektonicznych Sarasvati zaczęła wysychać ok. 2500-2000 p.n.e. Wraz z nią zaczęła gasnąć ta prastara cywilizacja induska. Do dziś pomimo wykorzystania zdjęć satelitarnych, badań paleobotanicznych oraz szczegółowych analiz zapisów historycznych, nauka nie jest w stanie ustalić którędy dokładnie biegła Saraswati - jedna ze świętych rzek hinduizmu. Ta irytująca niewiedza dotycząca Saraswati współgra ze słabym poznaniem kultury, która wyrosła wokół niej. Mariusz Agnosiewicz

*

Cywilizacja doliny Indusu o 2000 lat starsza, niż sądzono

Najnowsze badania przeprowadzone w rejonie doliny Indusu pozwoliły ustalić, że początki cywilizacji Mohendżo-Daro sięgają 6000 r. p.n.e. i są 2000 lat starsze, niż sądzono - informuje serwis internetowy Yahoo India.

Cywilizacja doliny Indusu, nazywana też kulturą harappańską lub kulturą Mohendżo-Daro, rozwijała się na obszarze subkontynentu indyjskiego i dzisiejszego Pakistanu w okresie indyjskiej epoki brązu w latach - jak uważano dotychczas - ok. 3750-1300 p.n.e.

W wyniku badań prowadzonych na sześciu prehistorycznych stanowiskach w tym rejonie ustalono, że początki tej cywilizacji osadzone są w okresie wcześniejszym o ponad 2000 lat.

Badania zostały przeprowadzone pod kierunkiem B.R. Maniego i K.N. Dikshita - naukowców z rządowej agencji Badania Archeologiczne Indii (ASI) przy Ministerstwie Kultury Indii.

Podczas międzynarodowej konferencji na temat archeologii harappańskiej, zorganizowanej przez ASI w Czandigarh w północnych Indiach, naukowcy poinformowali o wstępnych wynikach badań wskazujących na to, że początki tej kultury w rejonie doliny okresowej rzeki Ghaggar-Hakra na pograniczu pakistańsko-indyjskim oraz na obszarze prowincji Beludżystan w Pakistanie sięgają VIII tysiąclecia p.n.e.

Natomiast na podstawie wyników badań radiometrycznych na stanowisku Bhirrana w stanie Hariana w północnych Indiach można określić horyzont czasowy dla najwcześniejszych pozostałości kultury harappańskiej w okresie jej formowania się na lata 7380-6201 p.n.e.

Według naukowców, uzyskane wyniki badań pozwalają stwierdzić, że cywilizacja w dolinie Indusu powstała wcześniej niż starożytne cywilizacje w Egipcie i Mezopotamii.

Badania zostały przeprowadzone na dwóch stanowiskach w Pakistanie oraz stanowiskach Bhirrana, Kunal, Rakhgarhi i Baror w Indiach. (PAP)

Psychologia
Kameleon w każdym z nas (11-09-2016)

Małżeństwa z długim stażem upodobniają się do siebie nawet fizycznie. Noworodki zaczynają kopiować zachowania innych już w pierwszym dniu życia. U naśladującej nas ekspedientki wydamy więcej pieniędzy. Społeczny kameleon, naśladujący zachowania innych, tkwi w każdym z nas - mówi PAP psycholog społeczny, dr Wojciech Kulesza.

Fascynujące badanie i jeden z najpiękniejszych eksperymentów w psychologii społecznej przeprowadził pod koniec lat 80. XX wieku amerykański psycholog, polskiego pochodzenia - Robert Zajonc. Swoim badanym pokazywał zdjęcia paszportowe par. Uczestnicy badania mieli zgadnąć: która kobieta jest w związku, z którym mężczyzną. Ankietowani trafiali niemal bezbłędnie.

Zajonc, przeprowadzając swój eksperyment, dowodził, że pary, które przeżyły ze sobą wiele lat, upodobniają się do siebie tak bardzo, że podobne stają się rysy ich twarzy. "Jeśli moja żona bardzo często się śmieje, to ja też zaczynam się często śmiać razem z nią. Kiedy z kolei całe życie jestem wściekły, smutny czy wyprany z emocji, to odbija się to na mojej twarzy, ale na twarzy mojego współmałżonka również" - wyjaśnia PAP psycholog społeczny dr Wojciech Kulesza z Uniwersytetu SWPS.

Jednak, aby zacząć naturalnie upodabniać się np. do naszego rozmówcy, nie trzeba wiele czasu. Najnowsze badania pokazują, że noworodki potrzebują maksymalnie do dwudziestu godzin, aby zacząć naśladować płacz innego noworodka. Potem - w miarę rozwoju - nawet kilkumiesięczne dzieci wolą mieć interakcję z osobami, które je naśladują.

Osoby dorosłe zaczynają przejmować np. gesty czy sposób mówienia interlokutora właściwie od razu. "Naśladujemy wszystko, co się da i mamy to wdrukowane w nasze geny. Naśladujemy przekaz niewerbalny, sposób mówienia, mimikę twarzy, sposób chodzenia, styl emocjonalny. W sposób naturalny robi to właściwie każdy z nas. Upośledzoną zdolność do naśladownictwa mogą mieć osoby z autyzmem" - tłumaczy dr Kulesza.

Po co nam taka umiejętność? Zwierzęta - poprzez mimikrę - upodabniają się do otoczenia, aby nie zginąć czy skutecznie zapolować. Za to ludzie naśladują innych, aby harmonijnie z nimi żyć. "Uważa się, że efekt kameleona tworzy spoiwo społeczne. To zachowanie, które pozwala nam tworzyć i podtrzymać satysfakcjonujące relacje z innymi ludźmi" - dodaje rozmówca PAP.

Naśladownictwo przynosi nam sporo wymiernych korzyści. Naśladujące dziecko zyskuje uwagę rodzica, a i w dorosłym życiu zysków dla naśladowcy jest bardzo dużo. Jest lubiany, ufa się mu bardziej, łatwiej zdobywa intymne informacje na temat innych. Negocjatorzy, którym łatwiej przychodzi naśladowanie drugiej strony, łatwiej uzyskują kompromis. Również w życiu społecznym i towarzyskim osoba umiejętnie naśladująca innych może liczyć na większe sukcesy. Takie osoby uważane są za piękniejsze i cieszą się większym powodzeniem na "speed datingu", czyli szybkich randkach, częściej też otrzymują pomoc.

Jednak naśladownictwo może się wiązać także z kosztami, bo to, co dla jednych jest korzyścią, dla innych może oznaczać stratę. Naturalną ludzką tendencję do naśladowania i lubienia osób, podobnych do nas, dość często wykorzystuje się w handlu. "Prowadzone przez nas badania pokazały, że nawet kilkusekundowe naśladowanie sposobu mówienia klienta, może prowadzić do niezłych zysków. W sklepie z kosmetykami zbadaliśmy, że kobiety zostawiały kilka razy więcej pieniędzy, gdy obsługiwała je ekspedientka naśladująca ich zachowanie. Ta tendencja bywa wykorzystywana też w akcjach charytatywnych: ludzie, którzy są naśladowani wrzucają znacznie więcej pieniędzy do puszki" - opisuje dr Wojciech Kulesza.

Jeszcze nikt nie analizował bezpośredniego wpływu naśladownictwa na skuteczność polityków, ale są eksperymenty pokazujące ten wpływ pośrednio. W jednym z eksperymentów badanych poproszono, aby spacerowali wokół kampusu dostosowując krok do kroku grupy, albo aby szli tak, jak chcieli. Ci, którzy musieli dostosować krok, zaczynali bardziej interesować się grupą, ale jednocześnie zgadzali się na nieetyczne prośby, aby np. skrzywdzić inne osoby. "W polityce tę tendencję widzimy bardzo często np. kiedy ludzie są proszeni, aby rytmicznie maszerowali, albo wymachiwali flagami" - wyjaśnia rozmówca PAP.

Jego zdaniem rozwijanie w sobie takich umiejętności naśladownictwa jest możliwe, ale jednocześnie bardzo trudne, bo to czynność absolutnie naturalna. "Jeżeli świadomie zaczynamy robić coś, co powinno być automatyczne i nieświadome, to zazwyczaj słabo nam idzie. Jeżeli człowiek świadomie zaczyna kogoś naśladować, to w równolegle realizowanych zadaniach zaczyna popełniać błędy. To trochę jak z nauką jazdy samochodem. Ten, kto jeździ po raz pierwszy czy drugi jeździ, ale marnie. Nie można z nim za bardzo pogadać, nie może słuchać muzyki. Tak samo jest z wytrenowaniem naśladownictwa" - zaznacza dr Kulesza.

PAP - Nauka w Polsce, Ewelina Krajczyńska. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Materiałoznawstwo
Rośnie gdy nie powinien: Odkryto materiał o wyjątkowej ujemnej ściśliwości (07-09-2016)

Intuicja podpowiada, że próbka materiału ściskana jednorodnie ze wszystkich stron powinna zmniejszać swoje rozmiary. Tylko nieliczne materiały poddane ściskaniu hydrostatycznemu wykazują odwrotne zachowanie: nieznacznie się poszerzają w jednym lub dwóch kierunkach. W Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie odkryto materiał o wyjątkowo dużej ujemnej ściśliwości i dotychczas nieznanym mechanizmie za nią odpowiedzialnym.

Gdy coś ściskamy, zwykle oczekujemy, że będzie się kurczyć, zwłaszcza wtedy, gdy wywierane ciśnienie działa jednorodnie ze wszystkich stron. Znane są jednak materiały, które pod wpływem ciśnienia hydrostatycznego wydłużają się nieznacznie w jednym lub dwóch kierunkach. W trakcie poszukiwań optymalnych związków do magazynowania wodoru w Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) w Warszawie dokonano przypadkowego, lecz bardzo ciekawego odkrycia: podczas zwiększania ciśnienia jeden z badanych materiałów nagle znacząco się wydłużył.

"Zwykle wzrost rozmiarów, obserwowany w materiałach o ujemnej ściśliwości poddawanych dużemu ciśnieniu hydrostatycznemu, jest niewielki. Mówimy tu o wartościach rzędu pojedynczego procenta lub nawet mniejszych. My znaleźliśmy materiał o bardzo dużej ujemnej ściśliwości, w jednym z kierunków dochodzącej do 10%. Co ciekawe, do wydłużenia dochodziło skokowo, przy ciśnieniu ok. 30 tys. atmosfer", mówi dr Taras Palasyuk (IChF PAN).

Dr Palasyuk zajmuje się w Instytucie Chemii Fizycznej PAN badaniami materiałów poddawanych ciśnieniom hydrostatycznym o wartościach od jednej do kilku milionów atmosfer (przedrostek hydro- oznacza, że ciśnienie działa na materiał ze wszystkich stron). Tak duże ciśnienia wytwarza się w laboratoriach między kowadełkami diamentowymi, między którymi umieszcza się próbkę o rozmiarach rzędu mikrometrów. Próbka znajduje się w uszczelce gwarantującej, że wytworzone ciśnienie będzie oddziaływało na badany materiał jednorodnie z każdego kierunku. Aby doprowadzić do wzrostu ciśnienia, kowadełka ściska się za pomocą odpowiedniej śruby. W charakterze miernika ciśnienia jest używany kryształek rubinu, umieszczony obok próbki. Zmienia on swój sposób świecenia w zależności od wartości działającego nań ciśnienia.

Objętość próbek materiałowych wystawionych na działanie rosnącego ciśnienia maleje, co wiąże się z redukcją zazwyczaj wszystkich rozmiarów przestrzennych. Znane są jednak nietypowe materiały krystaliczne, których objętość podczas ściskania co prawda się zmniejsza - bo zgodnie z termodynamiką musi - ale jednocześnie w jednym lub dwóch kierunkach kryształ się wydłuża. Mechanizm odpowiedzialny za takie wydłużanie miał zawsze podłoże geometryczne: pod wpływem ciśnienia poszczególne elementy struktury krystalicznej po prostu przesuwały względem siebie w różnym stopniu w różnych kierunkach.

"W naszym laboratorium za pomocą światła laserowego analizujemy, jak zmieniają się sposoby drgań cząsteczek w krysztale wraz ze wzrostem ciśnienia i na tej podstawie wyciągamy wnioski o strukturze materiału. Szybko odkryliśmy, że w badanym przez nas krysztale - był nim amidoboran sodu - wydłużenia nie da się wytłumaczyć samą zmianą geometrii", mówi doktorantka Ewelina Magos-Palasyuk, główna autorka publikacji w czasopiśmie "Scientific Reports".

Amidoboran sodu to stosunkowo łatwo dostępny związek o wzorze chemicznym Na(NH2BH3), tworzący przezroczyste kryształy o budowie ortorombowej. Wyniki badań kryształów tego związku, otrzymane w IChF PAN dzięki spektroskopii ramanowskiej, skonfrontowano z przewidywaniami modelu teoretycznego. Okazało się, że ujemna ściśliwość kryształów amidobranu sodu musi być konsekwencją wydłużania się wiązań chemicznych między azotem a wodorem oraz borem i azotem, spowodowanego gwałtownym formowaniem się nowych wiązań wodorowych między sąsiednimi cząsteczkami w krysztale.

"Amidoboran sodu jest więc pierwszym znanym nam materiałem, w którym ujemna ściśliwość ma charakter przede wszystkim chemiczny", mówi dr Taras Palasyuk i podkreśla, że w przeciwieństwie do innych materiałów, które pod wpływem dużego ciśnienia zazwyczaj zmieniały symetrie struktury krystalicznej, w amidoboranie sodu nie dochodzi do żadnych drastycznych zmian. "Nasze wstępne wyniki, otrzymane za pomocą dyfrakcji rentgenowskiej w ośrodku badań synchrotronowych National Synchrotron Radiation Research Center na Tajwanie, także potwierdzają, że materiał zachowuje swoją pierwotną symetrię. To właśnie dlatego, że nie musi się przebudowywać, do zwiększenia rozmiarów liniowych kryształu dochodzi tu w tak gwałtowny sposób".


Materiał o dużej ujemnej ściśliwości można wykorzystać do ulepszenia kamizelek kuloodpornych. Zdjęcie dzięki uprzejmości Wydziału Inżynierii Materiałowej Politechniki Warszawskiej oraz militaria.pl. (Źródło: IChF PAN, Grzegorz Krzyżewski)

Odkrycie dotychczas nieznanego mechanizmu odpowiedzialnego za ujemną ściśliwość otwiera ciekawe kierunki poszukiwań nowych materiałów o podobnie egzotycznych właściwościach fizycznych. O pierwszych zastosowaniach można jednak myśleć już teraz. Znaczny, skokowy i odwracalny wzrost długości kryształów amidoboranu sodu przy ściśle określonej wartości ciśnienia czyni ten materiał interesującym kandydatem np. na elementy detektorów wykrywających ustaloną wartość graniczną ciśnienia, wynoszącą ok. 30 tys. atmosfer (w przemyśle stosuje się ciśnienia dochodzące nawet do 300 tys. atmosfer). Innym potencjalnym zastosowaniem amidoboranu sodu mogłyby być aktywne kamizelki kuloodporne, pod wpływem gwałtownego wzrostu ciśnienia wywołanego uderzeniem pocisku zachowujące się nieco podobnie jak poduszki powietrzne w samochodzie.

Amidoboran sodu użyty do prac w IChF PAN był wytwarzany na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Badania sfinansowano z grantów HARMONIA i PRELUDIUM Narodowego Centrum Nauki.

"Chemically driven negative linear compressibility in sodium amidoborane, Na(NH2BH3)"; E. Magos-Palasyuk, K. J. Fijałkowski, T. Palasyuk; Scientific Reports 6, 28745 (2016); DOI: 10.1038/srep28745

Instytut Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk

Ekologia
Ślimak portugalski może być drapieżnikiem dla piskląt (05-09-2016)

Duże ślimaki, np. należące do inwazyjnego w Polsce gatunku ślinik luzytański, mogą być drapieżnikami piskląt ptaków należących do gatunków, które nisko budują gniazda. Zjawisko to analizowały badaczki z Uniwersytetu Wrocławskiego i Zielonogórskiego.

Co do tego, że zagrożenie ze strony ślimaków faktycznie istnieje - i że warto się mu bliżej przyjrzeć - przekonały się Katarzyna Turzańska z Muzeum Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego i Justyna Chachulska z Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Zielonogórskiego. Na potrzeby doktoratu prowadziły one nieopodal Wrocławia badania nad cierniówką - ptakiem z terenów półotwartych, który zamieszkuje całą Europę. "W dniu, w którym wykluły się pisklęta, w gnieździe cierniówki zdarzyło się nam zaobserwować ślimaka. Na drugi dzień ślimaka nie było, a pisklęta były martwe. Zjedzone" - powiedziała PAP Katarzyna Turzańska.


Fot. Clemens M. Brandstetter. Wikimedia

W rozmowie z PAP biolog nie ukrywała, że odkrycie było dość szokujące. Razem z Justyną Chachulską wypytywały później ornitologów o podobne przypadki, ale żaden z nich czegoś takiego nie obserwował. Jedyną publikacją w języku polskim na ten temat była notatka wrocławskiego ornitologa Bartłomieja Sklepowicza. Nieco więcej informacji na temat drapieżnictwa ślimaków wśród piskląt znalazły w fachowej literaturze obcojęzycznej, głównie w źródłach niemieckich z lat 60. i 80. Bardzo ciekawą pracę na ten temat napisali również ornitolodzy z Uniwersytetu Rzeszowskiego - Konrad Leniowski i jego współpracownicy. Badaczki przeanalizowały dostępne doniesienia. Efektem ich pracy jest praca przeglądowa, opublikowana w "Journal of Avian Biology" (DOI: 10.1111/jav.01189).

Jak ustaliły, pisklęta mogą padać ofiarą śliników - ślimaków reprezentowanych m.in. przez trzy trudne do odróżnienia gatunki. Jeden z gatunków tych ślimaków - ślinik luzytański - został zaliczony do stu najbardziej inwazyjnych gatunków w Europie, i coraz częściej pojawia się w naszej faunie.

Śliniki są wszystkożerne. Najczęściej można je spotkać na rozkładającej się materii organicznej, odchodach, martwych zwierzętach, w psiej czy kociej karmie. Kiedy spotkają dżdżownice albo wolno poruszającego się kręgowca, żerują i na nich - mówi Katarzyna Turzańska.

"Ich ofiarami mogą padać pisklęta w różnym wieku - zarówno malutkie, jak i starsze. Niektóre z nich, zaatakowane - takie, którym ślimak +wygryzł+ dziurę w nodze albo skrzydle, mogą potem mimo wszystko pomyślnie opuścić gniazdo. Jeśli jednak ślimak przebywa w gnieździe dłużej, a pisklęta są malutkie - raczej nie mają szans na przeżycie" - mówi.

Atakowane są głównie ptaki z gatunków gniazdujących na ziemi albo blisko niej: trznadel, potrzos, cierniówka, świstunka i pierwiosnek.

Co dziwne, żadnych obronnych reakcji nie wykazują rodzice piskląt. Dotychczas nie obserwowano, by wyrzucali ślimaka z gniazda (choć można podejrzewać, że są do tego zdolne). Wydaje się, że dorosłe ptaki nie identyfikują ślimaka jako drapieżnika. Były wręcz przypadki, że mając ślimaka w gnieździe duże ptaki próbowały wręcz dalej wysiadywać. Badaczki sugerują, że - o ile ślimaki rzadko trafiają do gniazd - ptaki nie mają jeszcze wykształconej ewolucyjnie odpowiedzi na tego typu zagrożenie.

Skąd ślimak bierze się w gnieździe? Autorki badania zaznaczają, że ślimaki posługują się zmysłem węchu, i to właśnie on może je prowadzić do gniazda. Ale równie dobrze mogą tam trafiać sporadycznie, przez przypadek. Na razie nie wiadomo, czy drapieżnictwo ślimaków na pisklętach zdarza się rzadko, czy na większą skalę. "To słabo zbadane zjawisko, i bez badań na dużej populacji ptaków trudno mówić o jego skali. Na razie niewielu ornitologów w ogóle wiedziało, że ślimak jest w stanie poważnie zaszkodzić pisklętom. Ornitolodzy - nawet jeśli widzieli martwe pisklęta w gnieździe - niekoniecznie będą wiedzieli, że to ślimak był przyczyną ich śmierci. Dlatego zjawisko może być niedoszacowane" - mówi Katarzyna Turzańska.

Autorki analiz tłumaczą, że o tym, że gniazdo odwiedził ślimak, świadczy pozostawiony śluz i charakterystyczne odchody. Liczą na to, że po publikacji pojawią się informacje na temat podobnych obserwacji.

PAP - Nauka w Polsce, Anna Ślązak. Źródło:www.naukawpolsce.pap.pl 

Historia
Portugalska hipoteza o polskich korzeniach Krzysztofa Kolumba (27-08-2016)

Nakładem Domu Wydawniczego REBIS ukazała się książka rzucające zupełnie nowe światło na pochodzenie odkrywcy Ameryki - Krzysztofa Kolumba. Jej autor, historyk Manuel da Silva Rosa dowodzi, że słynny żeglarz nie był synem genueńskiego tkacza, ale potomkiem króla Władysława III z dynastii Jagiellonów, który przetrwał bitwę pod Warną w 1444 roku.

W 2010 roku świat obiegła wiadomość o niezwykłym rodowodzie Kolumba. Informację przyjęto z niedowierzaniem.

"W tym czasie coraz więcej badaczy dziejów Kolumba zaczęło ustalenia Rosy traktować poważnie. Światowej renomy profesor uniwersytetu w Lizbonie, Joaquim Verissimo Serrao, autor przedmowy do książki Rosy, zgadza się z jej tezami bez zastrzeżeń. Podobnie jak profesor James T. McDonough, który początkowo traktował ustalenia Rosy jako jeszcze jedną teorię spiskową, a w końcu stał się jej zwolennikiem" - pisze we wstępie książki Henryk Skwarczyński, urodzony w Polsce podróżnik i pisarz, od lat mieszkający w USA.

Rosa ma nadzieję, czego dawał wyraz w czasie odbytych spotkań z czytelnikami w Polsce, że wraz z polskojęzycznym wydaniem spopularyzuje w naszym kraju szerzej swoją nadal egzotyczną, koncepcję. Jest to niezbędne dla kolejnego kroku w jego badaniach - ostatecznego dowodu potwierdzającego dwudziestoletnie dociekania, w postaci porównania DNA Kolumba z kodem genetycznym pochodzącym od zmarłego Jagiellona - najlepiej Władysława Jagiełły.

Tego typu badanie wymagałoby jednak otwarcia grobu na Wawelu. Do wykonania testu przekonują dotychczasowe wyniki. "Na uniwersytecie w Grenadzie w latach 2003-2010 przebadano blisko pięćset próbek DNA pobranych od osób o nazwisku Colombo, Colomb i Colom z Francji, Hiszpanii i Włoch, porównując je z DNA Kolumba, lecz nie znaleziono żadnego podobnego. Można się było spodziewać, że DNA bardzo wielu osób o nazwisku Colombo we Włoszech będzie pasowało do DNA genueńskiego tkacza, lecz nie trafił się ani jeden taki przypadek. Genetyka pozwoliła spokojnie odłożyć na bok genueńską teorię pochodzenia Admirała" - przekonuje w książce Rosa.

Autor zaznacza, że nie ma stuprocentowej pewności, że ojcem Kolumba był polski król. Jednak przekonywująco opisuje, że podróżnik skrzętnie ukrywał swoją tożsamość. Pośród hipotez o pochodzeniu admirała wymienia, iż ten miał być tkaczem plebejuszem, greckim księciem, Żydem, katalońskim korsarzem, Majorkańczykiem. "Niemniej pierwszym podejrzanym pozostaje książę Segismundo Henriques, szlachcic portugalski, syn Władysława III, króla Polski, który przebywał na dobrowolnym wygnaniu w Madalenie na Maderze" - uważa historyk.

Manuel Rosa wykonał olbrzymią kwerendę śledząc genealogię Kolumba, również oficjalnie uznaną - w książce prezentowane są liczne drzewa rodzin możnych europejskich rodów. Dodatkowym atutem publikacji są liczne fotografie (także kolorowe) ukazujące wiele manuskryptów z epoki, jak również portrety Kolumba i jego ojca, które Rosa analizuje pod kątem fizycznych podobieństw.

Niezależnie jaka tajemnica kryje się za pochodzeniem Kolumba, ten lubując się w szyfrach, pozostawił ostatnią zagadkę w sentencji, jaką kazał zapisać na swym grobie: Non confundar in aeternam (Nie będę na wieki mylony/zawstydzony). W takim też tonie utrzymana jest ta monumentalna, bo blisko pięciuset stronicowa książka - śledztwa detektywistycznego, w którym autor analizuje wszelkie możliwe dowody, wśród których są nawet drobne adnotacje Kolumba na marginesach czytanych przez niego ksiąg.

Autor książki, Manuel Rosa jest portugalskim historykiem. Pochodzi z Azorów, z wyspy Pico. Pracuje na Uniwersytecie Duke'a w Karolinie Północnej w USA. Od ponad 20 lat bada pochodzenie Krzysztofa Kolumba. Przez ten czas napisał już książki poświęcone sławnemu podróżnikowi. Obecnie pracuje nad sztuką "Columbus. The Untold Story".

Po trzech latach od wydania anglojęzycznego (2009), ukazała się polska wersja publikacji. Za redakcję merytoryczną tomu odpowiada dr hab. Maciej Forycki z Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

PAP - Nauka w Polsce, Szymon Zdziebłowski. Źródło:www.naukawpolsce.pap.pl 

Kolumb wnukiem Jagiełły? - rozmowa z Manuelem Rosą

Fizyka
Na Węgrzech prawdopodobnie odkryto piątą siłę natury (26-08-2016)

Nieznana wcześniej cząstka, którą zaobserwowali naukowcy węgierscy, może przenosić oddziaływania między materią widzialną i ciemną materią. Istnienie tej nowej cząstki wymaga jednak potwierdzenia w kolejnych eksperymentach - ocenia zespół fizyków teoretyków, wśród których znalazł się polski naukowiec.

O zaobserwowaniu nowej, całkiem nieznanej cząstki, 34 razy cięższej niż elektron, poinformował na początku roku węgierski zespół, którym kierował Attila Krasznahorkay. Dane z tego eksperymentu wzięli na warsztat badacze pod kierunkiem dr. Jonathana Fenga z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine (UCI) - w tym również Polak, dr Bartosz Fornal.

Z analiz przeprowadzonych przez zespół z Kalifornii wynika, że nowa cząstka - tzw. protofobiczny bozon X - być może pośredniczy w piątym, nieznanym wcześniej oddziaływaniu fundamentalnym. Dotychczas znane są cztery oddziaływania fundamentalne: grawitacyjne, elektromagnetyczne, silne oraz słabe. Piąty rodzaj oddziaływania mógłby być tym, co łączy materię widzialną z ciemną materią. A znalezienie takiego łącznika mogłoby być w fizyce przełomem. Na razie bowiem o ciemnej materii wiadomo niewiele, m.in. to że stanowi ona ponad 25 proc. masy wszechświata (podczas gdy materia, z której jesteśmy zbudowani, tylko ok. 5 proc.) i że tworzy ona niewidzialne halo wokół galaktyk.

CIEMNA MATERIO! ŁAP NASZĄ PIŁKĘ!

Aby świat działał tak, jak działa, konieczne jest nie tylko istnienie cząstek materii, czyli fermionów (to m.in. kwarki, elektrony czy neutrina), ale również istnienie bozonów - cząstek, które pośredniczą w oddziaływaniach między fermionami. Bozonami są m.in. fotony, gluony czy bozony Z i W.

"Wyobraźmy sobie, że cząstki materii to łódki na jeziorze. Żeby mogły ze sobą oddziaływać, konieczne jest coś, co umożliwi im komunikację. Jeśli ktoś z jednej łódki rzuci piłkę do osoby w drugiej łódce, a tamta osoba ją złapie, obie łódki zmienią swoje trajektorie. Bozony działają trochę jak takie piłki" - tłumaczy w rozmowie z PAP dr Bartosz Fornal.

"Badany przez nas na gruncie teorii bozon, jeżeli rzeczywiście istnieje, byłby takim rodzajem piłki, którą można przerzucić między łódką, jaką jest kwark, a łódką odpowiadającą cząstce ciemnej materii. Ten bozon - jak nam się na razie wydaje w oparciu o skonstruowany model teoretyczny - mógłby być jedynym możliwym sposobem, poza grawitacją, w jaki ciemna materia komunikuje się z naszym światem" - porównuje naukowiec. I dodaje: "Kto wie, jeżeli zaproponowane oddziaływanie istnieje, być może można by je użyć, żeby wyprodukować w laboratorium cząstkę ciemnej materii?"

Badania zespołu z UCI rzucają zupełnie nowe światło na eksperyment zespołu Krasznahorkaya - Węgrzy zupełnie inaczej interpretowali uzyskane przez siebie wyniki - podejrzewali, że zaobserwowana cząstka może być ciemnym fotonem lub bozonem Z'. "My pokazaliśmy, że jest to mało prawdopodobne i że w grę wchodzić może właśnie bozon X" - mówi dr Fornal.

Nowy bozon ma masę 17 MeV (megaelektronowoltów). Dostał określenie "protofobiczny", bo oddziałuje z neutronami, ale już nie z protonami. A to w świecie cząstek coś zupełnie nowego.

NAUCZENI DOŚWIADCZENIEM

Rozmówca PAP podkreśla jednak, że istnienie tej nowej cząstki na razie nie jest jeszcze przesądzone. Musi się to wyjaśnić w kolejnych eksperymentach. "To niemal pewne, że to, co zaobserwowano w eksperymencie grupy z Węgier, to nie jest statystyczna fluktuacja" - opowiada naukowiec (poziom istotności w badaniu wyniósł prawie 7 sigma, a do ogłoszenia odkrycia wystarczyłoby 5 sigma). Wciąż jednak nie jest wykluczone, że do wyniku doprowadził jakiś błąd w eksperymencie. Może się też jeszcze okazać, że wynik eksperymentu związany jest z jakimś nieznanym jeszcze efektem fizyki jądrowej.

Na szczęście badania, które ostatecznie pokażą czy cząstka istnieje, są stosunkowo łatwe do przeprowadzenia i chce je szybko wykonać wiele grup badawczych z całego świata. "Eksperyment grupy z Węgier można powtórzyć za nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy dolarów" - szacuje dr Fornal.

Fizyk wyjaśnia, że w węgierskim eksperymencie przygotowano metalową tarczę - z litu 7. Bombardowano ją wiązką protonów przyspieszaną w niewielkim akceleratorze. W czasie takich zderzeń tworzą się wzbudzone jądra berylu 8 - podczas rozpadu tych jąder powstawać może niekiedy niestabilna cząstka, która rozpada się na elektron i jego antycząstkę - pozyton. Detektory wokół tarczy rejestrowały właśnie takie pary elektron-pozyton. Na wykresie ilości rozpadów w zależności od energii tworzonej pary e+e- pojawiła się "górka" przy masie 17 MeV, co wskazywać może właśnie na istnienie cząstki nieprzewidzianej przez teorię.

Dr Fornal przyznaje, że praca Węgrów - chociaż była udostępniona jeszcze przed publikacją - nie od początku była zauważona przez fizyków cząstek i mogłaby przejść bez echa. "Muszę przyznać, że przypadkowo natknąłem się na tę publikację w czasie wyjazdu do Krakowa na święta. Szukałem artykułów na zupełnie inny temat, ale w ręce wpadły mi te badania. To było coś zupełnie nowego. Kiedy więc wróciłem na Uniwersytet Kalifornijski, pokazałem artykuł kolegom z mojego zespołu. I szybko zajęliśmy się tym tematem. To jeden z tych przypadków we współczesnej fizyce cząstek, kiedy to eksperyment dał impuls do rozwoju teorii. Bardzo często bywa odwrotnie" - kończy dr Fornal.

Dr Bartosz Fornal studia skończył na Uniwersytecie Jagiellońskim, doktorat zrobił w CalTechu (California Institute of Technology). Na Uniwersytecie Kalifornijskim fizyk odbywa staż podoktorski.

PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala. Źródło:www.naukawpolsce.pap.pl 

Psychologia
Psycholog: inteligencja jest jak mięśnie, wymaga stałego użycia (24-08-2016)

Inteligencja, czyli zdolność pojmowania, rozum, jest w pewnym zakresie wrodzona, tak jak budowa ciała. Ma ją każdy. Ale inteligencja - tak jak mięśnie - wymaga stałego użycia, inaczej nie rozwija się - mówi PAP psycholog prof. Czesław S. Nosal.

Uczony z Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS (filia we Wrocławiu), badacz ludzkiego umysłu i inteligencji, jest mentorem naukowym polskiego oddziału Mensy - elitarnej organizacji, która skupia najbardziej inteligentnych ludzi. W Krakowie od 10 do 14 sierpnia trwa Europejski Zjazd Mensy.

Prof. Nosal określa inteligencję "klejnotem ludzkiego mózgu", a jednocześnie porównuje ją do mięśni. Z inteligencją, czyli zdolnością rozumienia i mądrego wyboru, opartego na trafnym wnioskowaniu i ocenie sytuacji, rodzi się każdy człowiek.

"Inteligencja nie jest tajemniczą siłą, trzeba ją po prostu rozwijać. To tak jak z mięśniami - ma je każdy, ale jeśli będziemy siedzieć ciągle w fotelu, to one nie rozwiną się" - zaznacza psycholog.

By rozwijać inteligencję - mówi profesor - należy nieustannie rozwiązywać jakieś zadania. Ważną rolę odgrywa otoczenie: ono powinno umożliwiać rozwój inteligencji, stymulować do działania i premiować. Przykładem organizacji pomagającej inteligentnym osobom jest Mensa, która w Polsce mogła otworzyć oddział dopiero po upadku komunizmu.

Czy poziom inteligencji jest cechą wrodzoną czy nabytą? - pytany o to profesor przywołuje biblijną przypowieść o talentach, którymi właściciel obdarzył swoje sługi: "+Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności+. Po dłuższym czasie przekonał się, że dwaj pierwsi pomnożyli swoje talenty w dwójnasób, a trzeci nie, bo zakopał go w ziemi" - mówi profesor i wyjaśnia, że podobnie jest z inteligencją.

"Jedni ją rozwijają, stawiając sobie coraz wyższe wymagania intelektualne, inni zaś marnotrawią możliwości, poprzestając na miernych celach i braku ambicji. Biblijna przypowieść kończy się wszak paradoksalnym wnioskiem: +Każdemu, kto ma, będzie dodane, tak, że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma+. W odniesieniu do inteligencji paradoks ten znika, bo rozumiemy, że rozwój stymuluje rozwój następny, a stagnacja umysłowa niszczy nawet ten potencjał, który był na początku" - opisuje psycholog.

Przywołuje też wnioski amerykańskiego psychologa Raymonda Cattella, który twierdził, że od 21. roku życia możliwości ludzkiego umysłu spadają wskutek starzenia się mózgu. Z wiekiem na mózg niekorzystnie wpływają także zamiany zachodzące w układzie krwionośnym. "Mózg jest wielkim energożercą, a nie ma innej drogi otrzymywania energii, niż poprzez układ krwionośny" - wyjaśnia uczony.

Niektórzy badacze uważają, że zdolności inteligenckie aż w 80 proc. mają charakter wrodzony; inni zaś twierdzą, że tylko w 50 proc.

"We wczesnych okresach rozwoju poznawczego należy dbać o rozwój swojej inteligencji, aby później było z czego +spadać+. Nie wiemy dokładnie, czym Stwórca obdarzył nasze mózgi, ale przez nieustanny rozwój i poszukiwania poznawcze możemy stymulować nasze zdolności" - podkreśla prof. Nosal.

Mensa powstała w 1946 r. To najstarsza i najbardziej znana organizacja zrzeszająca ludzi o najwyższym ilorazie inteligencji. Elitarne stowarzyszenie liczy ponad 120 tys. członków ze 100 krajów świata.

Aby należeć do Mensy, trzeba zdobyć odpowiednią liczbę punktów w teście IQ. Testy inteligencji mierzone są w trzech skalach, które jednak mają taką samą trudność. W Polsce, jak i wielu innych krajach, test Mensy jest wykonywany w międzynarodowej skali Cattella. Osoba, która chce przynależeć do elitarnej organizacji, musi zdobyć co najmniej 148 punktów w tej skali. Osoba o przeciętnej inteligencji rozwiązuje test IQ na ok. 100 punktów w skali Cattella.



Wybitnie inteligentni ludzie stanowią 2 proc. społeczeństwa.

Testy IQ badają inteligencję abstrakcyjną, niezależną kulturowo. Test nie składa się z zadań językowych, ale obrazkowych - tak by równe szanse miały różne osoby, niezależnie od wykształcenia. Badanie uwzględnia też inne czynniki, np. wiek.

W latach 90. XX w. popularność zyskał termin inteligencja emocjonalna (EQ), która dopełnia inteligencję ogólną, umysłową (IQ). "Z ogólnej inteligencji korzystamy bez przerwy, jest ona warunkiem życia i adaptacji. Inteligencja emocjonalna zaś służy nam od czasu do czasu, gdy jesteśmy w sytuacjach wymagających regulacji emocji" - wyjaśnia prof. Nosal.

Beata Kołodziej (PAP, Źródło:www.naukawpolsce.pap.pl)

Ekologia
Stare polskie gospodarstwa to oazy ptasiej bioróżnorodności (23-08-2016)

Tradycyjne gospodarstwa rolne w Polsce przyciągają dużo większą liczbę ptaków - i z większej liczby gatunków - niż gospodarstwa nowoczesne. Jednak z powodu zmian zachodzących na polskiej wsi bogactwo żyjących tam gatunków będzie prawdopodobnie malało. O wnioskach z badań prowadzonych na terenie Wielkopolski i Małopolski naukowcy poinformowali w najnowszym numerze "Journal of Applied Ecology".

Ostatnie dekady to dla polskiej wsi prawdziwa rewolucja. Mozaikę mikroskopijnych poletek - pozostałość po reformie rolnej z 1944 r. - zastępują uprawy wielkoobszarowe. Naukowcy od dawna ostrzegają, że z punktu widzenia bioróżnorodności taka zamiana nie oznacza niczego dobrego. Hektary kukurydzy lub rzepaku są bowiem jak pustynia: dają duży plon, ale prowadzą do dominacji jednego gatunku i nie zapewnią pokarmu ani schronienia bogatej społeczności jaszczurek, ptaków czy gryzoni.


Fot. Darek Świtała

Obserwowany w całym krajobrazie trend jest wzmacniany poprzez przekształcenia struktury polskich wsi, a nawet pojedynczych gospodarstw. Wpływ tych zmian na populacje ptaków opisali biolodzy z Polski i Szwecji: Zuzanna Rosin z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM), Piotr Skórka z Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie, Tomas Pärt i Michał Żmihorski ze Szwedzkiego Uniwersytetu Rolniczego w Uppsali, a także Anna Ekner-Grzyb (UAM) oraz Zbigniew Kwieciński i Piotr Tryjanowski z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Ich praca - uznana za najciekawszą w nowym wydaniu "Journal of Applied Ecology" - została wyróżniona na głównej stronie internetowej jako Editor's Choice, z dodatkowym komentarzem i zdjęciem na okładce tego wydania.

Naukowcy przyjrzeli się różnicom pomiędzy typami gospodarstw: starego i nowego rodzaju.

Cechą tych pierwszych jest urozmaicona zabudowa. "W obrazie tradycyjnej polskiej wsi i gospodarstw uderza różnorodność: jest tam wiele różnych typów budynków, są aleje starych liściastych drzew, sady, stawy, padoki. Wszystko to razem stanowi o mnogości lęgowych i żerowiskowych miejsc dla ptaków - wyjaśnia dr Rosin. - Stare budynki mają złożoną strukturę i wiele przestrzeni, od szczelin pod starymi dachówkami czy strzechą po kominy i drewniane belki; które są wykorzystywane do gniazdowania przez różne gatunki ptaków. Otoczenie domu jest również bardzo zróżnicowane, urozmaicone starymi liściastymi drzewami, krzewami, ogrodami i sadami, które dodatkowo zwiększają możliwości gniazdowania i żerowania".

Drugi typ to nowe gospodarstwa albo typowo mieszkalne posesje, zagospodarowane zgodnie z filozofią: ma być sterylnie. I jak najmniej pielenia.

Pracując w dwóch regionach - Wielkopolsce i Małopolsce, ekolodzy liczyli ptaki w trzech różnych skalach: na poziomie pojedynczego gospodarstwa, całej wsi oraz w skali krajobrazu. Odwiedzili 78 gospodarstw rolnych i mieszkalnych w 30 różnych wsiach, i zaobserwowali w sumie aż 12 tys. ptaków z 135 gatunków, w tym - wiele gatunków, które coraz trudniej jest spotkać w Europie.

"Wykazaliśmy, że stare gospodarstwa rolne są miejscami o wysokiej bioróżnorodności - są one zasiedlane przez większą liczbę gatunków ptaków i większą liczbę osobników niż gospodarstwa wybudowane po roku 1989" - opowiada w rozmowie z PAP dr Zuzanna Rosin.

Okazało się też, że niezależnie od wieku budynków, w gospodarstwach rolnych żyje większa liczba gatunków i osobników niż na posesjach o charakterze wyłącznie mieszkalnym.

W obrębie wszystkich gospodarstw autorzy badania zaobserwowali 33 gatunki ptaków. Połowa z nich - np. wróble, mazurki, oknówki, pleszki, dzwońce, kapturki - częściej trzymała się starych gospodarstw rolnych. Były one tam też liczniejsze.

W obu typach gospodarstw - starych i nowych - obecne były dymówki, pliszki siwe, kopciuszki i szpaki. Typowe dla nowych gospodarstw rolnych okazały się kawki i sierpówki, a dla nowych posesji mieszkalnych - przedstawiciel drozdów, kwiczoł.

Tradycyjne wsie są ostoją bioróżnorodności ptaków w krajobrazie rolniczym - zaznaczają autorzy badania. I oceniają, że coraz większa liczba nowych gospodarstw mieszkalnych ma na ptasie życie dramatyczny wpływ. We wsiach, gdzie nowe domy stanowią nie więcej niż jedną dziesiątą zabudowań, ekolodzy znajdowali 20-25 gatunków ptaków. Tam, gdzie nowych domów było 40-50 proc. - gatunki można policzyć na palcach rąk. Co więcej, naukowcy wykazali, że wsie charakteryzują się największą liczebnością ptaków spośród takich siedlisk, jak lasy, pola i łąki, ekotony (strefy przejściowe, np. na styku lasu i pola) czy miasta. Pod względem liczby gatunków ustępują tylko ekotonom!

Polska jest idealnym miejscem dla badań nad ekologicznymi aspektami bardziej tradycyjnego wzorca życia i gospodarowania na obszarach wiejskich - zaznaczają ornitolodzy. W przeciwieństwie do Europy Zachodniej połowa Polaków wciąż żyje na terenach wiejskich, we wsiach, gdzie wciąż pełno różnorodnych zabudowań, mikrosiedlisk, i gdzie w gospodarstwach tętni życie. Tereny rolnicze zajmują ponad połowę (60 proc.) obszaru Polski. W naszym kraju istnieje 1,5 mln gospodarstw, z których 77 proc. ma mniej niż 10 ha powierzchni.

Naukowcy zwracają jednak uwagę, że - jeśli chodzi o wsie i gospodarstwa, to w Polsce obserwujemy obecnie takie procesy, jakie w Europie Zachodniej zachodziły kilka dekad temu. "Ludzie porzucają stare gospodarstwa, przeprowadzają się do miast. Jednocześnie trwa ruch w kierunku przeciwnym: trwa napływ ludzi z miasta, budujących nowoczesne domy, którzy w inny sposób zagospodarowują przestrzeń" - zauważa Rosin.

Dlatego bogactwo gatunków ptaków na polskiej wsi będzie malało. "Zmiany, które dziś obserwujemy, są zagrożeniem dla przyrodniczej wartości tradycyjnych wsi i gospodarstw, i prowadzą do spadku bioróżnorodności w krajobrazie rolniczym. Europa Zachodnia już bardzo cierpi z tego powodu, podczas gdy u nas ten poziom bioróżnorodności wciąż nie jest zły. Niestety, jednak i tu obserwuje się wyraźne trendy spadkowe. Jeżeli nie podejmiemy odpowiednich działań, przyrodnicza wartość polskiej wsi i krajobrazu przestanie być tak wyjątkowa na tle naszych zachodnich sąsiadów" - dodaje.

Zmiany społeczno-ekonomiczne są nieuchronne, ale ich skutkom można przeciwdziałać. Autorzy badania rekomendują kilka prostych rozwiązań. Np. stworzenie programów edukacyjnych, które pozwolą uświadamiać ludzi na temat znaczenia starych gospodarstw dla przetrwania ptaków. Chcą, by promować tak proste działania, jak wieszanie budek lęgowych na budynkach, sadzenie drzew z rodzimych gatunków, pielęgnowanie starych sadów, ogrodów. "To wszystko sprzyja bioróżnorodności. Każdy, kto mieszka za miastem, może pomóc" - podkreśla Zuzanna Rosin.

Mogłoby też pomóc włączanie wsi i gospodarstw do narodowych i europejskich programów ochrony przyrody i wspieranie przyjaznej ptakom architektury i struktury gospodarstw. "Można by wprowadzić dopłaty dla rolników czy mieszkańców gospodarstw, którzy - podczas remontów czy renowacji - zachowują kluczowe dla bioróżnorodności elementy, np. stare drzewa, krzewy, które dziś są często bezmyślnie usuwane, a także dostępność wnętrza budynków inwentarskich dla ptaków. Albo też tworzyć programy, które będą rekompensowały zmiany w strukturze wsi i gospodarstw poprzez np. dosadzanie drzew i krzewów w granicach miedz. To nie kosztuje wiele, a zdecydowanie zwiększa bioróżnorodność" - wymienia dr Rosin.

Badacze sugerują też, że ptakom można pomóc, promując drobne gospodarstwa rolne, i zwiększając zainteresowanie rynku lokalną żywnością o wysokiej jakości. "Małe gospodarstwa rolne z zasady są bardziej różnorodne i bardziej przyjazne ptakom, a ochrona ptaków może być zgodna z ich filozofią" - mówi badaczka z UAM.

PAP - Nauka w Polsce, Anna Ślązak. Źródło:www.naukawpolsce.pap.pl 

Technika
B-Droid - robot z Politechniki Warszawskiej zapylił pierwsze truskawki (14-08-2016)

B-Droid to być może pierwszy na świecie autonomiczny robot zapylający. Urządzenie powstało na Politechnice Warszawskiej i już przetestowano je na uprawach truskawek i czosnku. Potrafi samodzielnie poruszać się między grządkami, znajdować kwiaty i przenosić między nimi pyłek.

"Udało nam się zbudować demonstrator autonomicznego urządzenia do zapylania roślin. Czyli innymi słowy urządzenie, które samodzielnie potrafi znaleźć kwiat, zebrać z niego pyłek i przekazać ten pyłek na znamię tego samego lub innego kwiatu tego samego gatunku" - mówi w rozmowie z PAP twórca B-droida dr Rafał Dalewski z Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej.

Ruchami B-Droida nie steruje zdalnie człowiek - urządzenie jest w swojej pracy samodzielne. B-Droid, który jest robotem jeżdżącym, przesuwa się nad uprawą i wykonując ruchy miotełką przenosi pyłek między kwiatami. Robot musi być podczas swojej pracy na tyle delikatny, aby nie uszkodzić kwiatów. Dr Dalewski wyjaśnia, że najważniejszym elementem systemu jest oprogramowanie. Umożliwia ono znalezienie kwiatu i określenie jego miejsca w przestrzeni.

"W tym roku prowadziliśmy już próby na dwóch rodzajach upraw na truskawkach i na uprawie czosnku. W trakcie tych prób udało się nam na pewno przenosić pyłek z kwiatu na kwiat" - mówi Dalewski. Dodaje, że trzeba będzie jeszcze zanalizować efektywność testów. Zwraca przy tym uwagę, że robot nie uszkodził kwiatów, które miał zapylać.

Naukowiec przekonuje, że urządzenie jeżdżące jest najlepsze do zapylania niektórych gatunków roślin, bo zużywa niewiele energii i jest tanie w eksploatacji. "W niektórych uprawach - np. w sadach - bardziej wskazane byłyby urządzenia latające" - mówi dr Dalewski i dodaje, że wraz ze swoim zespołem pracuje już nad niewielkimi latającymi urządzeniami, które będą w stanie przenosić pyłek z kwiatu na kwiat. To jednak bardziej zaawansowane rozwiązania, na które trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Naukowcy z PW myślą też nad rozwiązaniem dla szklarni - byłoby to rozwiązanie związane z konstrukcją szklarni.

Dzięki robotom można bardziej kontrolować proces zapylania. Owady zapylają w sposób bardziej losowy. A B-droid przenosiłby pyłek tak, jak zostałby zaprogramowany - np. z danej grządki na konkretną, inną. To miałoby znaczenie np. przy tworzeniu nowych odmian roślin. Dzięki mechanicznym zapylaczom w przyszłości można byłoby odciążyć owady w najbardziej niebezpiecznych dla nich zadaniach.

Ludwika Tomala (PAP, Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl)

Paleontologia
Twarzą w twarz z rybą sprzed 400 milionów lat – wyjątkowe skamieniałości z Gór Świętokrzyskich (11-08-2016)

Najstarsze na świecie ślady polowania ryb dwudysznych znaleziono w skałach dolnego dewonu w okolicy Ujazdu koło Iwanisk w Górach Świętokrzyskich. Bardzo dobrze zachowane skamieniałości śladowe czekały aż 400 mln lat na odkrycie przez geologów z Państwowego Instytutu Geologicznego - Państwowego Instytutu Badawczego.

Znalezisko zostało opisane przez międzynarodowy zespół badaczy: Piotra Szreka i Sylwestra Salwę z Państwowego Instytutu Geologicznego - Państwowego Instytutu Badawczego, Grzegorza Niedźwiedzkiego i Pera E. Ahlberga z Uniwersytetu w Uppsali, Marka Deca z Polskiej Akademii Nauk oraz Alfreda Uchmana z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dzięki nim znamy dokładny rysopis ryby z grupy Dipnoi. Szczegóły zostały opisane na łamach ważnego czasopisma geologicznego Palaeogeography, Palaeoclimatology, Palaeoecology.

Tego typu skamieniałości są niezwykle ważne, ponieważ dokumentują sposób zachowywania się zwierząt za ich życia. Niestety, niezmiernie rzadko udaje się znaleźć konkretnego sprawcę danego śladu. W przypadku form odkrytych w Ujeździe było to możliwe dzięki bardzo dobremu stanowi ich zachowania, który jest efektem bardzo szybkiego przykrycia dna osadem pochodzenia wulkanicznego, zwanego tufitem. Tufit to bardzo drobnoziarnista skała powstała w wyniku osadzenia w środowisku wodnym cząstek mineralnych, wyrzuconych podczas erupcji wulkanu niekiedy nawet setki kilometrów od miejsca ich depozycji.

Szczegóły widoczne na odciskach pozwoliły na rekonstrukcję pyska żywej ryby sprzed ponad 400 mln lat. Jego anatomia, obecność policzków, kształt zamkniętej paszczy oraz odciski zębów pozwoliły na zawężenie poszukiwań sprawcy odcisków do grupy Dipnoi, czyli ryb dwudysznych.


Rekonstrukcja wyglądu pyska ryby dwudysznej wykonana na podstawie cyfrowej analizy śladów z Ujazdu. Wyk. M. Dec

W płytkich wodach morza wczesnodewońskiego żyło wiele rodzajów różnych bezkręgowców, takich jak np. małże, wieloszczety, stawonogi czy głowonogi. Wszystkie one były obiektem polowań wodnych kręgowców, czyli ryb. Ryby w okresie dewońskim były bardzo zróżnicowaną grupą, w obrębie której panowała duża konkurencja w zdobywaniu pokarmu. Ryby dwudyszne wyspecjalizowały się w polowaniu na bezkręgowce dzięki wykształceniu w toku ewolucji znakomitego narzędzia: twardych, płaskich zębów. Dzięki nim z łatwością miażdżyły i kruszyły skorupy oraz pancerze swych ofiar.

Ślady ryb występujące w skałach z Ujazdu są wyjątkowym zapisem sposobu zdobywania pożywienia. Pokazują one, że ryby dwudyszne nie zadowalały się jedynie ofiarami pływającymi w toni wodnej lub zamieszkującymi powierzchnię dna morskiego. Zjadały one również zwierzęta, które zagrzebywały się w osadzie, wydostając je wraz z otaczającym je piaskiem. Ślady z Ujazdu świadczą także o tym, że ryby dwudyszne posiadały umiejętność wyczuwania pokarmu pod warstwą osadu - ryły w nim pyskiem tak, jak robią to np. psy w kretowisku.

Ryby dwudyszne to grupa naszych dalekich krewnych. Wykształciły one dwudyszność, czyli umiejętność oddychania skrzelami oraz za pomocą pęcherza pławnego pełniącego funkcję płuca. Po przejściu ze środowiska morskiego do wód słodkich, w których żyją współcześnie, dwudyszność umożliwiła im m.in. przetrwanie w warunkach suszy. W dnie wysychających jezior ryby dwudyszne kopią nory, w których zapadają w rodzaj snu letniego. Zjawisko to nazywane jest estywacją.

Dotychczas ślady pokazujące sposób polowania ryb znaleziono jedynie w Turcji, w znacznie młodszych osadach, pochodzących sprzed ok. 30 mln lat. Prezentowane znalezisko jest tym samym najstarszym na świecie zapisem sposobu polowania nie tylko ryb dwudysznych, ale kręgowców w ogóle. Nazwa rodzajowa - Osculichnus - nawiązuje do śladów opisanych po raz pierwszy w Turcji. Nazwa gatunkowa - tarnowskae - honoruje dr Marię Tarnowską, zasłużonego dla badań dewonu dolnego Gór Świętokrzyskich naukowca, a obecnie emerytowanego pracownika Oddziału Świętokrzyskiego Państwowego Instytutu Geologicznego - Państwowego Instytutu Badawczego.

Źródło: PGI-PIB

Ludzie nauki
Prof. Bryła - twórca pierwszego na świecie spawanego mostu i konstruktor Prudentialu (10-08-2016)

Prof. Stefan Bryła był twórcą pierwszego na świecie spawanego mostu drogowego, który w 1929 r. stanął w Maurzycach k. Łowicza. Masowo przyjeżdżali wówczas oglądać go inżynierowie m.in. z Francji i Niemiec. Był uznanym na całym świecie pionierem spawalnictwa, a jego dziełem były m.in. konstrukcja wieżowca Prudential w Warszawie.

Podczas II wojny światowej prof. Bryła opracował dla oddziałów AK podręcznik "Jak niszczyć stalowe mosty" i 10-letni plan powojennej odbudowy Polski. Za prowadzenie tajnego nauczania został rozstrzelany przez Niemców w grudniu 1943 r. "Myślę, że jest to postać bardzo niezasłużenie zapomniana" - mówi o prof. Bryle, Maciej Zalewski z łódzkiego oddziału GDDKiA, która kilka lat temu wyremontowała most w Maurzycach na rzece Słudwi.

Stefan Bryła (ur. w 1886 r. w Krakowie) był cenionym inżynierem budowlanym, pionierem spawalnictwa i wieloletnim posłem na Sejm II RP. Wykładał budowę mostów na Politechnice Lwowskiej i budownictwo na Politechnice w Warszawie. W okresie międzywojennym projektował i pomagał budować liczne obiekty m.in. budynki mieszkalne, hale targowe, szpitale, mosty.

 

Był autorem konstrukcji m.in. wieżowca Prudential (Hotel Warszawa), budynków Muzeum Narodowego i Muzeum Wojska Polskiego oraz gmachu Poczty Głównej przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie. Wśród jego projektów są budynki Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych w Warszawie i w Łodzi, "Drapacza Chmur" i Hali Targowej w Katowicach oraz budynek Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie.

Prawdziwą sławę w okresie międzywojennym przyniósł mu jednak most w podłowickich Maurzycach, który połączył brzegi rzeki Słudwi w sierpniu 1929 r. Powodem była unikatowa w owych czasach konstrukcja mostu, przy budowie którego tradycyjne nity łączące, zastąpiono spawaniem elementów.

"To pierwsza na świecie taka konstrukcja, absolutnie pionierski krok, który spowodował ogromny zysk dla gospodarki. Ten most, gdyby wykonany był w tradycyjnej wówczas technologii, czyli nitowania ważyłby ok. 70 ton - ta konstrukcja waży ok. 55 ton" - opowiadał PAP Zalewski.

Skromny most był w okresie międzywojennym obiektem wzmożonego zainteresowania inżynierów z całej Europy. Masowo przyjeżdżali tu specjaliści z tak wysoko rozwiniętych państw jak Francja czy Niemcy. "Oni podziwiali, patrzyli jak to jest zrobione, ponieważ spawalnictwo wówczas dopiero raczkowało. I dzięki m.in. dziełu prof. Bryły mogło się dalej rozwijać i pozwalać na powstawanie konstrukcji, o jakich wcześniej nikt nie marzył" - dodał.

Prof. Bryła był uznanym na całym świecie inżynierem i teoretykiem spawalnictwa. W 1928 roku opracował pierwsze na świecie przepisy spawania konstrukcji stalowych w budownictwie. Ceniono go w Japonii oraz w USA, gdzie współpracował m.in. przy budowie wieżowców w Nowym Jorku i Chicago.

Stefan Bryła był też politykiem - posłem na Sejm II RP w latach 1926-1935, ale także niezwykle szanowanym i cenionym nauczycielem akademickim. Był także - jak podkreśla Zalewski - wielkim patriotą, niesłychanie zaangażowanym w sprawy Polski. W 1918 uczestniczył w walkach o Lwów, a w latach 1919-1920 brał udział w obronie Warszawy.

Po wybuchu II wojny światowej przygotował dla AK podręcznik "Jak niszczyć stalowe mosty", ale jednocześnie opracował 10-letni plan powojennej odbudowy kraju i był dziekanem tajnego wydziału architektury Politechniki Warszawskiej.


Pierwszy warszawski wieżowiec Prudential (stan z 2011) przy pl. Powstańców Warszawy, w którym od 2010 roku oficjalnie trwa remont. Stan zabytkowej budowli budzi liczne protesty warszawskich społeczników, którzy domagają się podjęcia natychmiastowych działań, mających na celu zabezpieczenie Prudentialu, który - nieprzykryty dachem - ulega nieodwracalnej dekonstrukcji. Źródło: Wikimedia

"Dlatego z takim zaangażowaniem kształcił na tajnych kompletach przyszłych inżynierów, bo wiedział jak bardzo Polska będzie potrzebowała takich fachowców, jak zniszczony wojną kraj będzie takich ludzi wymagał" - podkreślił Zalewski.

Za organizowanie tajnego nauczania został, wraz z całą rodziną, aresztowany w listopadzie 1943 r. i rozstrzelany przez Niemców 3 grudnia 1943 r. Do dziś nie wiadomo, gdzie został pochowany, a jego symboliczny grób znajduje się na warszawskich Powązkach.

Za spawany most na Słudwi American Welding Society uhonorowało Bryłę w 1995 r. nagrodą Historic Welded Structure Award. Most w Maurzycach, obecnie zaliczany do najwyższej klasy zabytków, przez lata był częścią drogi krajowej Warszawa-Poznań, jednak ze względu na zbyt małą przepustowość został w latach 70. zdemontowany i przeniesiony kilka metrów na północ od trasy; na jego miejscu zbudowano nowy obiekt.

"Myślę, że ten skromnie wyglądający most w pełni wyczerpuje filozofię życiową prof. Stefana Bryły, który mawiał +trzeba myśleć i trzeba pracować" - podkreślił Maciej Zalewski.

To motto życiowe prof. Bryły znajduje się na polnym głazie, który w 2009 roku stanął obok mostu po jego generalnym remoncie. Wyczyszczono i odrdzewiono jego konstrukcję, jezdnię wyłożono oryginalną, przedwojenną kostką. wybudowano nowe chodniki. Całość pomalowano na srebrzysty kolor. Za remont mostu w 2010 r. łódzki oddział GDDKiA otrzymał wyróżnienie "Zabytek Zadbany". (PAP, Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl)

Stefan Bryła o konstrukcji swego pierwszego mostu spawanego

 

Psychologia
"Odkładactwo", czyli ciągły pojedynek w naszym mózgu (26-07-2016)

Odkładasz sprawy na później? To wynik walki między odpowiadającym za emocje układem limbicznym, a umożliwiającą zarządzanie swoimi celami - korą przedczołową. Pojedynek często wygrywa ten pierwszy - mówi psycholog Magdalena Jagielska.

Prokrastynacja to tendencja do odkładania na później spraw, które nie przynoszą nam natychmiastowej nagrody i wymagają wysiłku. Dla niektórych taką czynnością będzie sprzątnięcie pokoju, dla innych odpisanie na kłopotliwego e-maila czy przygotowanie prezentacji do pracy. "Każdy z nas trochę prokrastynuje. Paradoksalnie jest to dość naturalna rzecz dla naszego organizmu i naszej fizjologii, gdyż wykonywanie swoich obowiązków wymaga od nas spożytkowania energii, a organizm lubi oszczędzać sobie niepotrzebnego wysiłku" - mówi PAP psycholog Magdalena Jagielska z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jej słowa potwierdzają wyniki badania dotyczącego prokrastynacji wśród Polaków. Wynika z niego, że ponad 80 proc. z nas odkłada jakieś czynności na później. Częściej robią to mężczyźni (85 proc.) niż kobiety (80 proc.), a osoby młodsze odwlekają zadania częściej niż starsze. Najrzadziej zjawisko prokrastynacji występuje wśród osób powyżej 60. roku życia (71 proc.).

Zdecydowane najczęściej zwlekamy z wykonaniem czynności domowych, na których czele znajduje się sprzątanie. Tę czynność odkłada na później niemal połowa badanych. Na kolejnych miejscach znajdują się: prasowanie, gotowanie i pranie. Następne na liście są zadania zawodowe, które odsuwa na później 15,2 proc. badanych, czynności biurowe i urzędowe (11,3 proc.), zadania osobiste takie, jak rozpoczęcie diety, rzucenie nałogu czy decyzje matrymonialne (10,3 proc.), a także drobne naprawy lub remonty (10,3 proc.) oraz sprawy szkolne (9,3 proc.).

"Pozornie odkładanie zadań na później jest działaniem nieracjonalnym, które w przyszłości może wyrządzić nam sporo szkód. Jednak człowiek nie jest racjonalnym ekonomistą, który waży sobie, co jest dla niego dobre, a co złe. Prokrastynacja odzwierciedla rywalizację między naszym układem limbicznym a korą przedczołową. Ten pierwszy steruje emocjami i odpowiada za impulsywność, chęć natychmiastowej nagrody i poprawienia nastroju, jeśli czujemy się źle. Zaś kora przedczołowa odpowiada za koncentrację, zarządzanie sobą, swoją uwagą i celami oraz rozumienie koncepcji czasu itp. Kierowanie się zdrowym rozsądkiem, kiedy można ulec emocjom i pokusom, jest dla nas zwyczajnie trudniejsze" - opisuje psycholog.

Właśnie wtedy - z korą przedczołową pokonaną przez układ limbiczny - odkładamy na później sprawy, które nie przyniosą nam natychmiastowej przyjemności, budzą nasz lęk albo pozwolą nam w przyszłości uniknąć cierpienia. "Kiedy przygotowujemy prezentację, która kosztuje nas dużo wysiłku i stresu, to nasz naturalny mechanizm powoduje, że chcemy natychmiast poprawić sobie zły nastrój. Co najlepiej go poprawia? Facebook, lodówka, telefon do przyjaciela. To najczęściej właśnie te rzeczy - przynoszące szybką nagrodę - robimy, kiedy prokrastynujemy" - mówi Jagielska.

Nagroda, którą za wykonanie trudnej czynności dostaniemy dopiero w przyszłości, działa na nas zupełnie inaczej. Nie ma motywującego natychmiastowego ładunku emocjonalnego i taką motywację musimy wzbudzić w sobie sami: zmusić się do czegoś, zrozumieć, czemu to ma sens. Działać racjonalnie i liczyć, że pozytywne emocje i satysfakcja ze zrobienia czegoś trudnego również się pojawią.

Okazuje się, że mechanizm podejmowania działań, które przyniosą nam natychmiastową nagrodę, odziedziczyliśmy po naszych przodkach. Im odkładanie spraw na później nie bardzo się opłaciło, a uzyskanie natychmiastowej nagrody mogło być sprawą życia i śmierci. "Przypomnijmy sobie, jak to było, kiedy człowiek >>zszedł z drzew<<. Horyzont czasu był wtedy o wiele krótszy, a na naszych przodków czekało wiele zagrożeń. Być może odłożenie sobie np. pożywienia na zimę było dla nich motywujące, ale odkładanie jakiejś dostępnej w danym momencie nagrody na nieokreślone później nie miało sensu, gdyż nie wiadomo było, czy taka okazja by się jeszcze kiedyś powtórzyła. Było bardzo prawdopodobne, że do tej >>wypłaty<< nasz przodek i tak nie dożyje. Dlatego ważniejsze było, aby mieć ją tu i teraz" - wyjaśnia rozmówczyni PAP.

Czasami i dla nas prokrastynacja może okazać się bardzo rozsądnym rozwiązaniem, bo pomaga ustalić sobie listę priorytetów. "Może być sposobem na oddzielenie np. tych spraw, które są dla nas naprawdę ważne, które sami sobie narzucamy, zakładając, że dysponujemy niekończącą się energią i czasem" - mówi.

Problem może pojawić się jednak, jeśli mamy tendencję do ignorowania przyszłości nie w kontekście cieknącego kranu czy nieumytych okien, ale starzenia, pogarszającego się stanu zdrowia, ryzyka bezrobocia, niskiej emerytury. "Ta przyszłość przychodzi zaskakująco szybko. Może się okazać, że choć kiedyś żyliśmy jak pączki w maśle, to mając 60-70 lat nie mamy zasobów, zdrowia, energii i wsparcia. Dlatego o swojej przyszłości należy myśleć już teraz, np. starając się robić choć niewielkie oszczędności" - podkreśla psycholog.

Co zrobić, aby nieco poprawić własną motywację i sumienniej podchodzić do naszych domowych czy zawodowych obowiązków? Jak radzi Magdalena Jagielska, dobrze jest po prostu zastanowić się, co wywołuje nasz dyskomfort i nauczyć się zarządzać własnym nastrojem. "Zacznijmy od diety i ciała, uporządkowania własnego zdrowia. To jest punkt startowy. Warto też pamiętać o sporcie, aby endorfiny miały szansę się uwolnić" - mówi psycholog.

Warto też zrobić pewne ćwiczenie mentalne: wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała nasza przyszłość, kiedy daną czynność zrobimy, a jak kiedy jej nie zrobimy. W ten sposób - kiedy zobaczymy, co możemy przez takie zachowanie stracić - możemy trochę nastraszyć samych siebie. Na niektórych działają mocniej kary niż nagrody, a presja i ryzyko straty może zmotywować do działania.

"Poza tym jeśli mamy do zrobienia coś skomplikowanego i wymagającego dużego nakładu pracy, to dobrze jest to podzielić na małe kawałki. Gdy chcemy przebiec maraton, to myśl o pokonaniu całego dystansu byłaby bardzo demotywująca. Trzeba myśleć małymi kawałkami. Gdy uda nam się wykonać pierwszy krok, a potem kolejny, to zamiast negatywnej pętli włącza się pozytywna pętla wzmacniająca: coś mi się udało, chcę więcej" - podkreśla.

Badanie "Co odkładamy na później" przeprowadzono w styczniu 2016 r. metodą telefonicznych badań ankietowych (CATI) na losowo wybranej próbie 500 osób. Badanie zrealizowała firma ECDF Badania na zlecenie marki e-pity.

PAP - Nauka w Polsce, Ewelina Krajczyńska. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Informatyka
Oszukać przeznaczenie: Polacy opracowali kwantowy wzmacniacz losowości (09-06-2016)

Generatory liczb całkowicie losowych są np. dla kryptografii świętym Graalem. Jak jednak uzyskać tak bardzo przypadkowy ciąg liczb, że nie rozgryzie go żaden umysł świata? Promykiem nadziei są sztuczki świata kwantów - pokazują nowe badania polskich badaczy.

Umiejętność tworzenia liczb losowych przydaje się w kryptografii np. po to, by tworzyć unikalne klucze zabezpieczające dane. Fizycy dzięki generatorom pracować mogą z kolei nad symulacjami jak najdokładniej naśladującymi rzeczywistość. A grafikom pracującym przy filmach animowanych czy twórcom gier generatory losowych liczb pomagają tworzyć realistyczne tekstury.

System, który byłby w stanie odsiewać z danych tylko pozornie losowych dane, będące naprawdę i niezaprzeczalnie dziełem przypadku, opracowali naukowcy związani z Krajowym Centrum Informatyki Kwantowej w Gdańsku we współpracy z naukowcem z USA. Ich badania opublikowano w prestiżowym czasopiśmie "Nature Communications". Wcześniej opracowano już systemy do wzmacniania losowości, były jednak one zbyt trudne do wdrożenia. Tymczasem rozwiązanie zaproponowane przez Polaków ma o wiele większe szanse na zastosowanie.


Poznański pomnik na cześć polskich kryptologów, którzy złamali niemiecką maszynę szyfrującą Enigmę. Fot. Ziko, Wikimedia

TO NIE CHAOS, TO BARDZO SKOMPLIKOWANY PORZĄDEK

Bywa, że liczby, które wydają się nam losowe, wcale losowe nie są. To np. liczby generowane dzięki komputerowym algorytmom. Kolejność liczb nie jest tam wcale chaotyczna. Rządzi nią bardzo skomplikowany porządek. Wystarczy, że ktoś zna algorytm dobierający kolejne liczby, a przewidzi następstwo tych pseudolosowych liczb. Dla niektórych zastosowań - np. dla szyfrowania danych - to niedopuszczalne.

W tworzeniu liczb losowych wykorzystywać można też urządzenia, które pobierają dane z zewnątrz, ze środowiska. Bazują one na procesach, jak przypuszczamy, stochastycznych (do takich procesów należy np. pogoda). Ale wcale nie ma pewności, że procesy, które teraz człowiekowi wydają się losowe, takie właśnie są. "W naszym makroskopowym świecie losowość wynika z niewiedzy. Ale to, że nie umiemy znaleźć reguły rządzącej losowością, wcale nie znaczy, że reguła nie istnieje. Może ktoś ją zna. Nigdy nie ma więc gwarancji, że coś, co obserwujemy, jest losowe" - mówi PAP jeden z autorów badań z "Nature Communications" prof. Michał Horodecki z Wydziału Matematyki, Fizyki i Informatyki Uniwersytetu Gdańskiego.

Dlatego naukowcy zastanawiają się, jak tworzyć ciągi liczb, które będą tak bardzo losowe, jak to tylko możliwe. I w tym pomagają zjawiska ze świata kwantowego. "W świecie kwantowym losowość bowiem nie wynika z niewiedzy. To losowość ontologiczna. Związana z naturą tego świata kwantowego" - tłumaczy prof. Horodecki.

OBSERWATOR ZAWSZE UCZESTNICZĄCY

Cała zaleta świata kwantowego polega na tym, że tam fakt obserwacji kształtuje rzeczywistość. "To, że zarejestrowaliśmy pęd cząstki podczas pomiaru, nie znaczy, że możemy zakładać, że ta cecha istniała przed pomiarem. W ogóle nie powinniśmy sobie wyobrażać, że przed pomiarem jakieś właściwości >>były<<" - mówi naukowiec. A to, co pokażą pomiary cząstki, może zależeć od przypadku. Od prawdziwej i wcale nie oszukanej losowości.

I fakt ten wykorzystywany jest już w kwantowych generatorach liczb losowych. Prof. Horodecki wyjaśnia, że urządzenia takie są już dostępne na rynku i używają ich np. organizatorzy loterii internetowych. W aparaturze tworzone są fotony, które po pokonaniu pewnego "toru przeszkód" wpadają do jednego lub drugiego detektora. To, do którego detektora wpadną, powinno być losowe.

Jednak użytkownik nie jest w stanie sprawdzić, czy urządzenie zostało zbudowane zgodnie ze specyfikacją. Być może to, co wygląda na źródło fotonów oraz kwantowy "tor przeszkód", w rzeczywistości jest atrapą, a losowość jest wytwarzana w sposób tradycyjny, zatem nie jest prawdziwa. Pojawia się więc wyzwanie, czy potrafimy zbudować urządzenie, które generuje losowość w sposób, który można zweryfikować.

Jest jeszcze jeden problem: otóż niestety nie da się wykluczyć tzw. "superdeterminizmu". Badacze chcą wiedzieć, czy dane nie zostały podejrzane przez jakiegoś superobserwatora, kogoś z wiedzą o wiele większą niż my.

Nie możemy w końcu wykluczyć, że w obliczu takiego świadka cząstka może stracić ochotę na kwantowe szaleństwa i zacznie zachowywać się jak zwykły makroskopowy obiekt, którego zachowania daje się przewidzieć. Dlatego obecne rozwiązania nie są jeszcze idealne.

OSZUKAĆ PRZEZNACZENIE

Jeśli chodzi o obserwatora, który wie kompletnie wszystko, sprawa jest jasna: oszukać się go nie da. On zna już całą przyszłość każdej cząstki we wszechświecie i nawet kwantowe sztuczki go nie omamią. "Jeśli wszyscy jesteśmy kukiełkami i wszystko jest z góry zaplanowane, to tego nie przeskoczymy" - przyznaje Horodecki.

Ale inaczej sprawy się mają, jeśli obserwator wie tylko "prawie wszystko". Czasami więc myli się w swoich przewidywaniach co do tego, jaką trasą poleci foton. Naukowcy główkowali więc, jak sprawić, by urządzenie wyprowadzało takiego obserwatora w pole tak, by mylił się częściej niż zwykle. A więc jak sprawić, żeby wyniki, które są tylko trochę losowe, stały się bardziej losowe. Innymi słowy chodziło o to, by wzmocnić losowość odsiewając spośród wyników te dane, które mogły być zmanipulowane przez jakiegoś potencjalnego obserwatora.

Początkowo wydawało się, że to niemożliwe, ale jakiś czas temu badacze pokazali, że wzmocnienie losowości jednak jest wykonalne. Przynajmniej w teorii. Zgodnie z jednym z pomysłów do wzmocnienia losowości potrzebnych jest nieograniczenie wiele urządzeń, a każde z urządzeń można użyć tylko jeden jedyny raz. Potem można je wyrzucić. Takie marnotrawstwo nie usatysfakcjonowało jeszcze badaczy, więc szukali oni lepszych, bardziej praktycznych rozwiązań.

I tak zespół z udziałem Polaków jako pierwszy pokazał, że losowość można wzmocnić posługując się skończoną liczbą urządzeń. Jak zaznacza uczony, wystarczy 12 urządzeń, aby wygenerować dowolnie długi ciąg losowych liczb, z których odsiano tę część danych, której nie powinniśmy zaufać. Superobserwator próbujący zgadnąć przyszłość takiego ciągu, będzie zaliczał skuchę za skuchą.

RING A BELL

Badacze wykorzystali niezwykłe możliwości związane z nierównością Bella. "Jeżeli obserwacja pokazuje rzeczywistość, która przed pomiarem już istniała, nierówność jest spełniona (wynik jest <2). Ale w obserwacjach dotyczących mechaniki kwantowej - kiedy to pomiar wykreował rzeczywistość - nierówność ta spełniona już nie jest" - mówi fizyk.

Należy więc tak zaprojektować urządzenie, by dało się sprawdzać, czy poszczególne partie wyników spełniają nierówność Bella. A dzięki temu można odsiewać tę część wyników, które nie budzą naszego zaufania. Dzięki temu mamy większą gwarancję, że nikt nam naszych kwantowych sztuczek nie podglądał.

Na razie zespół Polaków opracował tylko schemat takiego urządzenia oraz software'u do analizy danych. Naukowcy z Gdańska mają nadzieję, że od teorii da się teraz przejść do doświadczeń. A potem - kto wie, może i do zastosowań.

WOLNA WOLA

"Nasze badania można intepretować w kategoriach... wolnej woli. Otóż nauki ścisłe nam nie odpowiedzą na pytanie czy mamy wolną wolę, czy może jesteśmy marionetkami, których los już jest z góry ustalony. My jednak w swoich badaniach pokazujemy, że jeśli choć odrobinkę tej wolnej woli mamy, to możemy ją wzmocnić i osiągnąć jej pełnię" - kończy prof. Michał Horodecki.

Badania są wspierane przez Fundację na Rzecz Nauki Polskiej, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz projekty unijne RAQUEL, ERC QOLAPS.

PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Archeologia
Na Ukrainie odkryto wielką trypolską świątynię sprzed 6 tys. lat (04-06-2016)

W środkowej Ukrainie, w miejscowości Nebeliwka, odkryto wielką "katedrę" sprzed 6 tys. lat, należącą do kultury trypolskiej (5400-2700 pne). Zbudowana z gliny i drewna świątynia miała około 60 na 20 metrów i aż dwie kondygnacje. Wśród artefaktów znaleziono m.in. figurki bóstw żeńskich.

Kultura trypolska w tamtym czasie niewiele ustępowała wielkim cywilizacjom Mezopotamii i Egiptu. Sięgała od Rumunii po Dniepr i Wołyń. Kultura trypolska wyróżniała się zaawansowanym rolnictwem, rozwiniętą metalurgią (w tym aspekcie przewyższali nawet ówczesnych mieszkańców Bliskiego Wschodu), sztuką ceramiczną, wyrafinowaną architekturą i organizacją społeczną, która tworzyła w Europie pierwsze proto-miasta.

Zaawansowana technicznie metalurgia miedzi oraz wysoki poziom artystyczny i technologiczny garncarstwa zdecydowanie wyróżniały cywilizacyjnie ludność kultury trypolskiej pośród wszystkich populacji ówczesnej Europy.

Cechą charakterystyczną kultury trypolskiej jest ceramika, która należy do najwspanialszych w eneolicie, nie tylko pod względem technologicznym, ale i artystycznym, chociaż naczynia były wytwarzane bez użycia koła garncarskiego.

Naczynia odznaczały się wielką wytrzymałością, pięknem i bogactwem form oraz barwną dekoracją ornamentalną złożoną z kół, wstęg, spiral i ich zestawów, malowaną najczęściej farbami czarną, czerwoną i białą na jaskrawo czerwonożółtym tle. Wytwarzano wazy, misy, puchary, a także gliniane figurki zoomorficzne i antropomorficzne oraz modele krzeseł, sani czy siekier.

W trakcie badań stanowisk tego kręgu kulturowego natrafiono na dowody istnienia początków pisma, podobnego do młodszego o 1000 lat pisma klinowego w Mezopotamii. Proces ten uległ jednak przerwaniu w IV tysiącleciu p.n.e. z powodu niekorzystnych zmian klimatycznych.

Zmarłych grzebano zwykle w pozycji skurczonej, na boku, wyposażając ich w naczynia i narzędzia - podobnie jak w kulturze unietyckiej, która dominowała w Europie środkowej i Polsce w epoce brązu.

Więcej:
Archeowieści: bardzo stara świątynia z Ukrainy
Sci-News: 6,000-Year-Old Temple Unearthed in Ukraine


Archiwum (starsze -> nowsze) [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10]
[11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20]
[21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]
[31] [32] [33] [34] [35] [36] [37] [38] [39] [40]
[41] [42] [43] [44] [45] [46] [47] [48] [49] [50]
[51] [52] [53] [54] [55] [56] [57] [58] [59] [60]
[61] [62] [63] [64] [65] [66] [67] [68] [69] [70]
[71] [72] [73] [74] [75] [76] [77] [78] [79] [80]
[81] [82] [83] [84] [85] [86] [87] [88] [89] [90]
[91] [92] [93] [94] [95] [96] [97] [98] [99] [100]
:
 
 :
 
  OpenID
 Załóż sobie konto..
Wyszukaj

Wprowadzenie
Indeks artykułów
Książka: Racjonalista
Napisz do nas
Newsletter
Promocja Racjonalisty

Racjonalista w Facebooku
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365